16. Tajemnica
#Pov# Sky
-... Nie wiem, skąd to się wzięło. Dlaczego nie jestem taki jak ty, jak inni ludzie? Nie mam pojęcia. Harry od kilku lat próbuje mi w tym pomóc, jakoś to ze mnie ściągnąć, ale nie potrafi. Nikt nie potrafi.
- Możesz zmieniać się w wielkiego czarnego tygrysa. Dlaczego chcesz się tego pozbyć?
- Właściwie nie tygrysa, tylko geparda. Jestem ewenementem na skalę światową. Sądzę, że nigdzie nie znajdziesz szybszego ode mnie ani w ogóle innego czarnego.
- Tym bardziej powinieneś chcieć to zachować.
- Ale nie chcę. Traktuję to jak przekleństwo. Kiedy byłem młodszy, nie kontrolowałem tego. Zmieniałem się i napadałem na ludzi. Gdyby nie... gdyby nie ta organizacja, którą nazywacie swoimi wrogami numer jeden, trafiłbym pewnie pod oko i szkiełko jakiegoś szalonego naukowca, spragnionego eksperymentów na ludziach. No, nie do końca ludziach.
- A Harry? On też jest naukowcem.
- On próbuje mi pomóc. - Jake wstał z łóżka i zaczął chodzić po pokoju. Później oparł się o ścianę, założył ręce na piersi i spojrzał na mnie. - Jesteś jedyną osobą prócz niego, która zna moją tajemnicę.
- A twój szef?
- Wie tylko tyle, że jestem trudnym przypadkiem. Ale nawet jemu nie powiedziałem całej prawdy.
- Czym w takim razie sobie zasłużyłam na specjalne traktowanie?
- Szczerze? - zajrzał mi w oczy. - Sam nie wiem. Może powiedziałem ci dlatego, że trudno przed tobą cokolwiek ukryć. Jesteś zbyt bystra.
- Potraktuję to jako komplement.
- Jak już tam sobie chcesz.
- A jakiś inny powód?
- Inny?
- Mówiłeś, że sam nie wiesz. W takim razie musiałeś wyciągnąć jeszcze jakieś inne wnioski na mój temat.
- Zaczęłabyś się domyślać, że coś jest nie tak, jeśli byś zobaczyła, że w jednej chwili przyciskał cię do ziemi olbrzymi kot, a drugiej zamiast niego byłem ja.
- To się wiąże z pierwszym.
- Nie odpuścisz?
- Nie.
- Jesteś uparta.
- Brawo, odkryłeś Amerykę. Jeśli chcesz wiedzieć, mam to po ojcu.
- I dociekliwa.
- To też mam po ojcu.
- Wkurzająca.
- To również. - zaświergotałam.
Prawie w takim tempie, w jakim przemieszcza się światło znalazł się obok mnie na łóżku. Naprawdę. W jednej chwili stał pod drzwiami, a w następnej widziałam jego twarz kilkanaście centymetrów od mojej. Z każdym słowem się trochę przybliżał.
- Uparta. - powiedział, nie spuszczając ze mnie swoich przenikliwych oczu. Wróciły już do swojej czekoladowo-mlecznej barwy.
- Mieszanka ojca i matki. Oboje tacy są.
- Nie tęsknisz za nimi?
Nagła zmiana tematu trochę zbiła mnie z tropu. Zastanowiłam się sekundę. O sekundę za długo, bo podniósł jedną brew.
- Czasami.
- Tylko czasami? - drążył.
- I kto tu jest dociekliwy?
- Ja muszę taki być. Wrodzona wada.
- A kim byli twoi rodzice? - spytałam i zaraz tego pożałowałam.
Zasępił się i odwrócił na chwilę wzrok. Był tak blisko, że owiewał mnie jego ciepły oddech.
- Nie wiem. Nie miałem po nich nic. Nic, kompletnie. - znów na mnie spojrzał. - Jedyną jakąkolwiek pamiątką, którą w ogóle posiadam jest to zdjęcie.
Wskazał na Alice, która przyglądała nam się ciekawie zza ramki. Uśmiechała się jakby triumfująco, porozumiewawczo. Miałam dziwne wrażenie, że ten uśmiech kierowała do mnie. Odwróciłam spojrzenie.
- Jak już mówiłem, dostałem to od niej. Przykazała mi, żebym nigdy nie wyjmował zdjęcia z ramki. Mówiła, że strasznie się napracowała, żeby je tam włożyć prosto. Ale kto ją tam wie? Od zawsze miała swoje sekrety.
- Wiedziała?
Kiwnął głową.
- Ufałem jej. A ona mnie. Nie wiem jak to opisać, ale... czułem jakby coś nas łączyło. Jakaś silna więź. Nie taka, jak ta z tobą, ale...
- Ta ze mną? - spytałam, nie dowierzając.
- Mam wrażenie, że skądś cię znam. - wyznał. - Że powinienem cię pamiętać. Tyle, że... Nie potrafię sobie przypomnieć skąd.
- To raczej niemożliwe. Wiesz, żebyśmy się znali.
- Wiem, ale... To tylko wrażenie. Nie przejmuj się. Pewnie jesteś do kogoś bardzo podobna.
- Pewnie tak... - potwierdziłam, lecz w tamtej chwili sama nabrałam wątpliwości.
- A zechcesz mi powiedzieć, co przede mną ukrywasz? -zaczął.
- Co ukrywam?- grałam na zwłokę.
- Błagam cię. Wymykasz się rano, schowałaś coś do kufra w pokoju gościnnym, a porcelaną czuć od ciebie na kilometr.
- Nie wiem o co ci chodzi.
- Sky, proszę cię. Wiem, że myślisz inaczej, ale naprawdę nie jestem idiotą.
Niechętnie wyciągnęłam spod kurtki lalkę i podałam mu ją.
- To dlatego zadawałaś te dziwne pytania. Skąd to masz?
- Znalazłam.
- Gdzie?
- W lesie.
- Dużo się dowiedziałem.
- Nie wiem dokładnie. Nie znam geografii tego miejsca.
- Ale ruchome piaski to akurat musiałaś znaleźć?
- Ja ich nie znalazłam. - obruszyłam się.
- Jak to nie? To jak tam weszłaś?
- Sama nie wiem. W jednej chwili stałam i przyglądałam się lalce, a w drugiej znajdowałam się pod tamtym drzewem.
- Ciekawe... - mruknął do siebie.
- No, ciekawe. Zgadzam się. Zostawiam tę zagadkę do rozwiązania tobie, a teraz poproszę laleczkę.
- Po co?
Wyrwałam mu ją.
- Ty zajmiesz się swoją sprawą, a ja swoją.
Wyszłam z pokoju i schowałam zabawkę do jej miejsce w kufrze. Jego samego zamknęłam na klucz. Kiedy się odwróciłam, okazało się, że chłopak stoi w drzwiach i mi się przygląda.
- Nie zabiorę ci jej, spokojnie.
- To w takim razie najlepiej zapomnij, że ją mam.
- Jaką sprawą się zajmujesz?
- Nie twój interes.
- Właśnie, że mój. Muszę się dowiedzieć, czy nie zamierzasz wysadzić niczego powietrze.
- Chcę się dowiedzieć, skąd ona się tu wzięła.
Pokiwał głową. Chciałam go wyminąć i wyjść z pokoju, ale zastawił mi drzwi ręką. Spojrzałam na nią zdziwiona.
- To jest nadal aktualne. - powiedział.
- Co?
- Chodzisz tylko ze mną po wyspie.
- Czemu? Przecież ten wielki zwierz...
- To nie byłem ja. - powiedział.
- Co?
- Odcisk, który wtedy widziałaś, nie należał do mnie.
Spojrzałam na niego przerażona.
- Jak to nie?
- Po prostu. Zostawiło go coś innego. Jeszcze nie wiem co, a nie chcę cię zostawiać samej. Więc po wyspie chodzisz ze mną, jasne?
Kiedy nie odpowiedziałam, dodał:
- Jeśli się nie zgodzisz, pamiętaj, że i tak będę miał cię na oku.
- Wiedziałam, że ktoś tam był.
- Gdzie?
- Pierwszego dnia tutaj. Plaża. Słyszałam wtedy śmiech, ale brzmiał bardziej jakby wydawało go zwierzę. Już wtedy mnie obserwowałeś?
Pokiwał głową.
- Co było tak śmiesznego? - spytałam.
- Ty. A konkretnie twoje zachowanie. Wyglądałaś jak małe dziecko, które po raz pierwszy zobaczyło morze.
- Cieszyłam się z wolności. Ty może tego nie zrozumiesz, ale...
- Rozumiem. - przerwał mi. - Nawet nie wiesz, jak dobrze.
- I wtedy w pokoju. - przypomniało mi się. - Wiedziałam, że gdzieś wychodziłeś! - wykrzyknęłam zadowolona z siebie. - I na pewno nie do kuchni! Sprawdziłam to.
- Niby jak?
- Mówiłeś, że piłeś wodę z butelki. A nie było tam żadnej - ani napoczętej, ani pustej wyrzuconej do kosza. Poza tym źle patrzyło ci z oczu.
Zaśmiał się głośno.
- Źle patrzyło mi z oczu?
- Jakbyś miał coś na sumieniu.
- Bo wiedziałem, że coś podejrzewasz.
- Sam stwierdziłeś, że jestem bystra.
- Nie mogę się nie zgodzić.
- Okej, a teraz mnie przepuść.
- Nie, dopóki mi nie odpowiesz.
- A jakie było pytanie?
- Chcesz, żebym chodził z tobą po wyspie czy za tobą, w ukryciu?
Zastanowiłam się chwilę.
- Z dwojga złego to pierwsze. Wolę towarzystwo niż uczucie, że jestem obserwowana.
Zabrał rękę.
- Dziękuję za odpowiedź.
- Dziękuję, że mogę wyjść.
Podniósł brwi i uśmiechnął się do mnie.
- Do usług, aniele.
Zatrzymałam się gwałtownie w pół kroku.
- Co się stało? - spytał zdziwiony.
Nie odpowiedziałam mu.
Gdzieś już to słyszałam.
Do usług, aniele.
Aniele.
Nie księżniczko, słonko, skarbie jak do mnie czasami mówił, żeby mnie zdenerwować. Czy nawet po prostu zwykłe, najzwyklejsze w świecie „Sky."
Tylko aniele.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Uwaga!
To jak Jake powiedział do Sky - "Do usług, aniele", nie ma NAJMNIEJSZEGO związku z moją poprzednią powieścią.
Dziękuję.
~psiara2016
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro