14. Poszlaki
#Pov# Sky
Wysunęłam się z jego objęć, przygryzając nerwowo wargę. Wstrzymałam oddech, kiedy mruknął coś przez sen. Wzięłam buty w jedną rękę, a drugą nacisnęłam powoli klamkę, cały czas obserwując Jake'a.
Na normalne oddychanie pozwoliłam sobie dopiero, kiedy przekroczyłam próg domu. Wciągnęłam do płuc rześkie powietrze i przymknęłam powieki. Było niemożliwie gorąco. A słońce jeszcze nawet w pełni nie wyszło zza horyzontu. Przetarłam dłonią czoło i ostatni raz spojrzałam na willę. Ruszyłam między drzewa. Chciałam odszukać miejsce, w którym znalazłam starą laleczkę. Przed wyjściem wzięłam ją zresztą ze sobą.
Będąc już na miejscu ukucnęłam i spróbowałam odszukać wzrokiem jakieś zagłębienie w terenie lub odcisk łapy, widzianej wcześniej. Nic takiego nie znalazłam. Hmm... Może to jednak nie tu? Zasępiona wstałam, kiedy coś przykuło moją uwagę.
- A to co? - spytałam sama siebie.
Tam, gdzie powinien być ów odcisk ziemia była zamazana. Nie widniały na niej żadne nowe ślady, żadne nowe zwierzę tędy nie przechodziło. A jednak na ziemi widniały takie linie, jakby ktoś przejechał dłonią lub butem by je zakryć. W sumie Jake mógł się trudzić odszukać to miejsce i tu przyjść, ale co by mu to dało? Wiedziałam już o tygrysie. Zamyślona przygryzłam wargę, wpatrując się w porcelanową twarz lalki. Obróciłam swoje znalezisko parę razy, by móc je dokładnie obejrzeć. Zwróciłam uwagę na delikatne linie na jej nodze, tak jasne, że prawie nie było ich widać. Podwinęłam trochę fałdy spódnicy. Kreski ciągnęły się przez jej całe ciało. Na szyi, tuż pod linią włosów narysowany został malutki krzyżyk.
Podniosłam wzrok i zamrugałam zdziwiona. Musiałam nie zdawać sobie sprawy z tego, że idę, bo teraz znajdowałam się w zupełnie innym miejscu niż przed chwilą. Mimo, że wszystko w okolicy wyglądało podobnie, miałam pewność - stałam gdzie indziej. Odwróciłam się, chcąc wrócić, ale przede mną jakby spod ziemi, nagle, wyrosło olbrzymie drzewo. Jak to możliwe, że na nie nie wpadłam? A może po prostu skręciłam i tego również nie zauważyłam...?
Nie miałam pojęcia, co się dzieje. Straciłam zupełnie orientację w terenie. Oparłam się plecami o wiekowego olbrzyma i przymknęłam powieki.
Nie panikuj. Ta wyspa nie jest duża. Zawsze możesz zacząć się drzeć w nadziei, że Jake cię usłyszy.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam wszystko wyraźniej niż przed chwilą. Mój wzrok rejestrował nawet najdrobniejszy ruch powietrza wśród liści. Co u licha? Miałam wyostrzone zmysły jak sokół. Doskonały wzrok, obłędny słuch... który właśnie wyłapał jakiś dźwięk w zaroślach. Trwało to może sekundę, ale wystarczyło mi, żebym przeżyła szok. O co tu chodzi? Co się ze mną dzieje?
Zrobiłam krok do przodu. Moja noga wpadła w pustkę. Nie dotknęła gruntu. Spojrzałam przerażona w dół.
Cholera jasna. Ruchome piaski. Albo coś w tym stylu.
Przełknęłam ślinę i wyciągnęłam nogę, stawiając ją na pewniejszym gruncie. Dobrze, że stanęłam w tym miejscu, inaczej już byłoby po mnie.
Dobra, próbujemy w lewo.
Również ziemia niezdatna do utrzymania ciężaru ciała. Strach ścisnął mi żołądek. Została ostatnia możliwość. Odwróciłam się w prawo i zrobiłam krok. Udało się. Kolejny, pewniejszy.
Noga wpadła tak nagle, że krzyknęłam przerażona.
Stanęłam z powrotem pod drzewem. Czułam się jak rozbitek na bezludnej wyspie. Ale...? W takim razie... Jak tu trafiłam? Jeśli z trzech stron nie można, a z czwartej jest drzewo...
Ponawiam pytanie: jak?
Rozejrzałam się dookoła.
Wszędzie zieleń, brąz, brąz, zieleń, żółć, brąz, zieleń...
Chwila. Jaki żółć?
Przeniosłam tam wzrok.
Wpatrywała się we mnie intensywnie para złotych oczu. Osobnik miał w pełni przytomny wzrok, ale odnosiło się wrażenie, jakby przed chwilą się obudził. Cofnęłam się odruchowo, a wtedy ponownie straciłam grunt pod nogami.
To coś się na mnie rzuciło. Przelecieliśmy razem parę metrów dalej.
Wrzasnęłam na całe gardło, kiedy właściciel bursztynowozłotych ślepi przygwoździł mnie do ziemi. Czarny jak smoła, wielki kot trzymał przednie łapy na moich ramionach i wpatrywał się we mnie jakby z dezaprobatą.
Ledwo łapałam oddech, ale spróbowałam krzyknąć. Wyszedł z tego cichy, przerażony szept. Nie było najmniejszych szans, żeby chłopak, który pewnie jeszcze spał smacznie w domu, mnie usłyszał.
Kot poruszył nosem, wciągając mój zapach. Przełknęłam ślinę nie mogąc oderwać oczu od hipnotyzującego spojrzenia zabójcy.
Przymknęłam na sekundę powieki.
I wtedy poczułam, że zamiast pazurów wbijających mi się boleśnie w ramiona, do ziemi przyciskają mnie silne, gorące dłonie.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Kochani, krótka informacja.
Z braku czasu i weny rozdziały postaram się wstawiać przynajmniej raz w tygodniu.
Zapewne najczęściej będzie to weekend.
Przepraszam Was, ale zrozumcie mnie:
Też jestem człowiekiem.
~psiara2016
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro