11. Podejrzenia
#Pov# Sky
Wyprostowałam się powoli, acz stanowczo.
Bez paniki, bo będzie po tobie. Nie daj po sobie poznać, że się boisz.
Rozejrzałam się jeszcze raz kontrolnie i ruszyłam przed siebie. Byłam teraz wyczulona na każdy dźwięk, więc wyłapałam ledwo słyszalny szelest liści po mojej prawej. Jedno tylko mnie dziwiło - czemu drapieżnik jeszcze nie zaatakował? Czemu czekał?
Oczywiście dla mnie to było dobrze, ale z punktu widzenia natury bezsensowne. Mógł skoczyć na mnie, kiedy kucałam. A co jeśli się pomyliłam? Może to wcale nie tygrys? Może tamten odcisk zostawiło zupełnie inne zwierzę od tego, które mnie śledziło?
Kiedy przez liście zauważyłam pierwsze prześwity polany mieszczącej dom, całą siłą woli zmusiłam swoje ciało, by nie rzucić się do ucieczki. Utrzymywałam takie samo tempo.
Dopiero na stopniach werandy obejrzałam się za siebie i wpadłam jak burza do domu. Pognałam na górę opowiedzieć Jake'owi co mi się przytrafiło - może znalazłby na to jakieś racjonalne wytłumaczenie.
Prawie przewróciłam się o próg, wchodząc do pokoju.
Chłopak leżał w takiej samej pozycji, w której go zostawiłam. Miał przymknięte powieki - nie uchylił ich nawet wtedy, kiedy stanęłam zdyszana ze zdenerwowania w progu. Ręce jeszcze trochę mi się trzęsły. Z pozoru wszystko wyglądało tak jak przed moim wyjściem - właśnie - z pozoru.
Już miałam mu opowiedzieć, co się zdarzyło, kiedy moją uwagę przykuły detale, które nie współgrały z całą „kompozycją".
Buty, które przed moim wyjściem stały grzecznie jeden obok drugiego, po lewej stronie od łóżka - bliżej drzwi, teraz znajdowały się przed nim. Jeden leżał, drugi stał kilkanaście centymetrów od niego, jakby ktoś zdejmował je pospiesznie, wskakując na łóżko. Sama kołdra też układała się inaczej - oczywiście, mógł się nią przykryć, a później wstać, choćby po to, by przynieść sobie szklankę wody, bo na to wyglądało, ale było dużo stopni na plusie - mimo wieczoru nadal panował skwar. Po co miałby więc przykrywać się kołdrą?
Ale znowu tej teorii przeczyło to, że chłopak wyglądał jakby dopiero co się obudził, więc od mojego wyjścia nie powinien ruszać się z łóżka.
Kolejny detal, którego nie było, kiedy wychodziłam - okno wyglądało jakby ktoś chciał je tylko uchylić, ale było przymknięte tak, żeby sprawiało wrażenie zamkniętego. Gdyby chciał je uchylić...
Przeszłam przez pokój i otworzyłam je tak, by u góry została szpara.
Dało się tak zrobić, więc czemu...?
- Co ty robisz? - spojrzał na mnie zdziwiony.
Przeniosłam wzrok na niego. Starał się być rozluźniony, ale w jego oczach zobaczyłam coś na kształt tego, co ma nastolatek przyłapany na gorący uczynku, ale próbujący za wszelką cenę przekonać dorosłego, że to nie jego wina.
- Wychodziłeś gdzieś? - spytałam, zupełnie ignorując jego pytanie.
- Nie, a co? - odpowiedział szybko.
Jak na mój gust, za szybko.
Zmrużyłam podejrzliwie oczy. Widząc moją minę, zreflektował się.
- Byłem tylko na dole, napiłem się wody z lodówki. Jest w niej pełno butelek, jeśli też chcesz.
Nie uwierzyłam mu za grosz, ale z drugiej strony... Po co miałby kłamać?
Był prosty sposób, żeby się o tym przekonać.
- A ty? Gdzie byłaś? - odbił piłeczkę.
- Na plaży. Oglądałam zachód słońca.
- Niesamowity widok, co?
Pokiwałam głową. Wyglądał tak, jakby miał nadzieję, że odciągnie mnie od wcześniejszego przesłuchania. Nie udało mu się.
- Co ci jest? - spytał.
- Zaraz wracam.
Przeszłam do pokoju naprzeciwko - tego dla gości.
Zamknęłam za sobą drzwi i rozejrzałam się. Mój wzrok padł na olbrzymi kufer stojący pod ścianą - miał chyba robić za szafę.
Ale nie to zwróciło moją uwagę.
Klucz. Kufer był zamykany na klucz.
Dopadłam do niego i wyjąwszy lalkę spod kurki włożyłam ją do środka. Przekręciłam kluczyk i wyciągnęłam go z zamka.
Był zawieszony na rzemyku. Najprawdopodobniej by móc przyczepić go do szyi. Ale Jake od razu by to zauważył.
Podwinęłam rękaw koszuli i zamocowałam rzemyk trochę ponad zgięciem łokcia. Zacisnęłam go zębami, kierując się do drzwi. Kiedy je otworzyłam, chłopak stał przed nimi niepewny czy może wejść.
- Co cię ugryzło? - odezwał się zdekoncentrowany.
- Nic. - odpowiedziałam i wyminęłam go kierując się na dół, dodając. - Zaraz przyjdę.
Usłyszałam jeszcze prychnięcie i ciche: „Kobiety. Ich nie zrozumiesz".
Prawdę mówiąc sama siebie nie rozumiałam, więc jak on mógł to zrobić?
Otworzyłam lodówkę. Żadnej napoczętej butelki z wodą.
Przeszukałam po kolei szafki.
Jest! Kosz na śmieci pusty.
A więc nie mógł tu być, bo inaczej zostałby po tym jakiś ślad. Cokolwiek.
Chyba, że pił wodę z kranu, ale w to jakoś nie chciało mi się wierzyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro