Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8.: Don't Touch Me...

Zbiegam na dół i krzyczę do rodziców, że musimy porozmawiać. Siadamy całą trójką w salonie, Kendall jest u swojej dziewczyny, dlatego go nie ma.

— Dobrze. Nie wiem od czego zacząć — mówię roztrzęsiona.

— Kochanie, ale o co chodzi? — pyta tata i chce położyć dłoń na moim ramieniu, ale unikam tego gestu.

— Nie dotykaj mnie... — mówię szybko, z zamkniętymi oczami. — Dowiedziałam się prawdy. Ciekawi mnie tylko, mama o wszystkim wie? — pytam go, a on marszczy brwi w niezrozumieniu.

— O czym, skarbie? — pytają równo.

— Może to ci podpowie: siostra Malika? Staż? Malutki romansik? Śmierć — akcentuje ostatnie słowo i spoglądam na niego z obrzydzeniem.

Chwilę zastanawia się, a po chwili na jego twarzy maluje się przerażenie.

— Skąd to wiesz? — pyta cicho.

— Nie ważne skąd. Wiem, że to wszystko co spotkało tamtą dziewczynę, to ty! Jesteś potworem! Jak mogłam żyć z kimś takim całe życie?! — krzyczę, a z moich oczu mimowolnie zaczynają płynąć łzy.

— Czy dowiem się w końcu, do cholery, o co chodzi? — krzyczy mama.

— Twój kochany mąż zabił niewinną kobietę, wcześniej wykorzystując ją i zastraszając — mówię nerwowo, ale wiem, że ona nie jest tu niczego winna. Otwiera szerzej oczy i spogląda na ojca. Wydaje z siebie coś co brzmi mniej więcej jak krzyk. Odsuwa się na kanapie od ojca i zaczyna głośno płakać.

— Jak mogłeś?! Ty potworze! Zaraz zadzwonię na policję! — chce wziąć telefon, ale zatrzymuję ją.

— Pieniądze wszystko załatwiły — mówię z żalem w głosie.

— Zapłacił policji za brak winy? — nie wytrzymuje i rzuca się na niego z rękami, ale udaje mi się ją złapać.

— Zbieraj swoje rzeczy i wypad! Nie chcę cię tu nigdy więcej widzieć, morderco! Masz dziesięć minut! — krzyczy ze łzami w oczach. Mężczyzna wstaje i udaje się do ich garderoby.

***

Nie wierzę, że musiałam mieć akurat tego ojca. Potwora.

Wychodzę z domu. Teraz czuję się bezpieczniej, gdy ojciec wyjechał, a Zayn wyznał mi, że jest normalny. Dobra, nadal mam jakąś obawę w środku, ale już nie taką wielką. Przegładzam spódnice, widząc się w szybie sklepowej i poprawiam idealnego koczka na głowie. Przemierzam ulicę gotowa do pracy. Wczoraj zostałam przyjęta do pracy w wielkiej korporacji. Budynek, w którym mam pracować, ma 30 pięter! Pracuję na 21. Będę po prostu siedziała za biurkiem, sprawdzając nowe maile z propozycjami na różne tematy. Czasami także zdarzy mi się napisać podobne wiadomości do mniejszych firm.
Pcham szklane drzwi wejściowe. Wsiadam do windy. Kiedy ma się już zamknąć, ktoś włada nogę między drzwi. W ostatniej chwili wchodzi i wzdycha. Unoszę wzrok z ziemi na osobę, która jedzie ze mną. Przystojny, wysoki jasny brunet o brązowych oczach. Ubrany w szary garnitur. W rękach trzyma stos papierów. Uśmiecha się do mnie i wyciąga w moim kierunku rękę, jednak szybko wraca nią do podtrzymywanie kartek, bo prawie się rozsypują.

— Dzień dobry, śliczna — uśmiecha się do mnie ponownie i nawiązujemy kontakt wzrokowy.

— Dzień dobry — odpowiadam.

— Jak się nazywa piękna pani?

— Brooks West. A przystojny pan?

— Mhm, dziękuję — śmieje się cicho. — Liam Payne. Nowa?

— Tak. Widzę, że ty nie — wskazuje na jego, jak mniemam, dokumenty.

— Niestety — wzdycha.b— Które piętro?

— Dwudzieste pierwsze.

— Co za zbieg okoliczności? Ja także!

Kiedy winda zatrzymuje się wsiadamy. Okazuje się, że Liam ma stanowisko obok mnie. Ja to mam szczęście, znajomy już pierwszego dnia.

***

Około dwudziestej wracam do domu. Mam zamiar jechać autobusem, ale Liam proponuje mi podwózkę. Na początku dziękuję i mam zamiar iść na przystanek, ale po podaniu przez niego odpowiednich argumentów, ulegam. W drodze cały czas śmiejemy się z głosu prezentera w radiu. Wysadza mnie pod domem. Dziękuję za podwiezienie i zamykam drzwi jego samochodu. Wchodzę do domu, a tam zastaje Nialla oraz Zayna siedzących w salonie. Mama podchodzi do jednego z nich i podaje mu lód, a potem robi to samo z drugim. Oboje są poobijani i spoglądają na siebie pełnym gniewnu wzrokiem. Kładę torebkę na blacie w kuchni i zdejmuję buty, ponieważ bolą mnie już od nich nogi.

— Co tutaj się stało? — mówię głośno i gniewnie.

— Ten idiota myślał, że możesz mu wybaczyć! — prycha Niall. Ganię go wzrokiem.

— Zamknij się, mamy pytałam — warczę. — Z resztą, musimy pogadać, Niall. A teraz oboje, wypad!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro