Rozdział Drugi
- Lily, obudź się. Chyba, że chcesz wysiąść dalej niż Seattle?- zapytała z rozbawieniem mama.
Szybko wstałam, ciągnąć za sobą walizkę podręczną.
Szłyśmy gdy nagle usłyszałam śmiech. Był to brunet z ciemnymi oczami. Gdzieś w moim wieku. Jego włosy były rozczochrane. Wiecie taka jest teraz stylówka.
- Zobaczcie na tego bahora. Wygląda jak jakiś staruch który nie umie chodzić- śmiał się z MOJEJ SIOSTRY- i do tego ta chustka i kroplówka...
Nie wytrzymałam i podeszłam do niego.
- Co Ty sobie w ogóle wyobrażasz pieprzony dupku?!- krzyczałam- Myślisz, że ona chce być taka?! Że nie chce jak inne dzieci biegać i bawić się z nimi?! Co Ty byś zrobił gdybyś był Na jej miejscu?!
- Ohh. Spokojniej mała. Nie tak ostro...- śmiał się z kolegami.
- Pieprzo...- nie dokończyłam, bo mama pociągnęła mnie za sobą.
Gdy byłyśmy już w autobusie mama mówiła do mnie z pretensjami:
- Co Ty do cholery jasnej wyprawiasz?! I to tego takie słownictwo w twoim wieku?!
- No co?! Miałam stać i słuchać jak wyzywa Rose?!- mówiłam podniesionym głosem i wszyscy się na mnie patrzyli.
- Nie podnoś na mnie głosu gówniaro!- teraz mama podniosła głos- porozmawiamy w domu jak Ben wróci z pracy.
- Nie jest moim ojcem, żeby mną rządzić- upierałam się mamie.
- Nie tym tonem młoda damo! Porozmawiamy w domu- powiedziała i nie odezwała się już.
Obróciłam głowę w okno i patrzyłam na budynki i drzewa, które szybko "odjeżdżały".
Przypomniał mi się tato. Jak byłam mała jechaliśmy pociągiem nad morze i razem podziwialiśmy widoki za oknem. Na jego wspomnienie łzy pojawiły się w moich oczach. Zmarł pięć lat temu w wypadku samochodowym. Jechał szybko z pracy do domu, bo Rose się pogorszyło, ale nie dotarł nawet do domu...
* * *
Dojechałyśmy w końcu. Stałam naprzeciwko skromnego, szarego domu rodzinnego. Miał z tego co widziałam poddasze. Przy schodach miał podjazd dla wózków. Chociaż łatwiej będzie Rose.
Weszłam do przedpokoju. Było małe z dużą, rozsuwaną szafą z lustrem. Ściany były w kolorze beżu z ciągłą, drewnianą linią.
Przeszłam do salonu.
Był duży. Okna były od ziemi do sufitu połączone z drzwiami na taras. Znajdowała się tam duża, szara kanapa i dwa fotele. Pod ścianą była długa, niską komoda z dużym, czarnym telewizorem. Po bokach stały storczyki i żonkile. Na środku stał mały stolik na kawę i duży, biały, puchaty dywan.
Udałam się schodami do mojego pokoju. Nie był duży. Miał jedno poddaszowe okno. Był w miętowym kolorze z małym, białym łóżkiem. Na przeciwko było kilka szafek i szafa. Z boku stało białe biurko. Podeszłam do szafy i zaczęłam się rozpakowywać. Gdy skończyłam padłam na łóżko i natychmiast zasnęłam...
Heja! ❤❤
Więc mamy już drugi rozdział. Mam nadzieję, że się podoba.
Standardowo proszę o małą motywację w postaci gwiazdki lub komentarza.😊😊
Pozdrawiam 😆😆
laurunia024
PS. Przepraszam za to, że taki krótki i za błędy, i interpunkcję... xD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro