Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Zwolnienie Ernesta Krackersa"1/3

Był to zwykły, słoneczny dzień w Los Santos, ale dla kogo zwyczajny dla tego zwyczajny.      Działo się to kilka dni po zwolnieniu specyficznego dość policjanta za brak aktywności, Ernesta Krackersa. Komendant policji Dante Capela, dla którego Ernest był jak syn nie wiedział, jak to przetrawić. Mimo, że chłopak już od dawna się nie pojawiał na służbie to i tak miał skrytą nadzieję, że może zdarzy się dzień, w którym wróci, przytuli się do niego i znowu będą patrolować razem na nocnej zmianie. Gdy teraz został on zwolniony to Capela zdał sobie sprawę, że wierzy w coś, co nigdy się nie stanie. Zmierzył się z okrutną rzeczywistością z tego też powodu wziął urlop na trzy dni, który właśnie się mu kończył i musiał iść na komendę jutro.  

Dużo osób przejęło się jego stanem na chwilę, lecz potem zapominało... Tylko jego przyjaciel Gregory Montanha, z którym raz się sprzeczał, wyzywał, a na końcu przepraszał się nim przejmował. Myślał sobie, czy on sobie z tym poradzi czy chłopak nie zrobi czegoś głupiego... W końcu już wcześniej stracił dziewczynę, a teraz "syna". Kapitan chciał naprawdę go odwiedzić czy zadzwonić, ale co chwilę się coś działo czy to jubiler czy to znów porwanie policjanta. Powoli on też sobie myślał czy nie wziąć urlopu, ale nie chciał przegapić dnia, w którym Dante się zjawi na służbie.

Czarnowłosy chłopak siedział w tym momencie w swoim apartamencie. Twarz miał całą czerwoną od płaczu, pod oczami miał oznaki zmęczenia, włosy roztrzepane, jednym słowem wyglądał, jak wrak człowieka. Capela naprawdę chciał w końcu przestać płakać, ale po prostu nie mógł, wszystko mu przypominało o tej szatynowej czuprynie i szybkich okularkach. Nie mógł się na niczym skupić, nie umiał spać przez te ostanie dni, nawet prawie nic nie jadł. Mimo to chciał przyjść jutro na służbę by Rightwill lub ktoś inny nie zamartwiał się o niego. 

Po kilku godzinach takiego płakania połączonych z zmęczeniem w końcu zasnął. 

Nastał kolejny dzień, niebieskooki obudził się, jak od paru dni niewyspany. Wstał powoli i przeczesał ręką swoje włosy. Następnie udał się pod zimny prysznic, by chociaż trochę się rozbudzić. Ubrał luźne ciuchy, którymi były bluza i dresowe spodnie, bo i tak założy mundur na komendzie. Podszedł do kuchni i leniwym krokiem zabrał miskę i płatki z górnej półki. Otworzył płatki i wsypał ich trochę do naczynia. Potem udał się po mleko do lodówki i wyciągnął łyżkę z szuflady. Nalał mleka i powoli jadł te płatki, jakby on niechcenia. Nie chciał mu się jeść, jadł tylko po to by nie zemdleć w pracy przez to dopiero miałby kłopoty. Zrobił sobie dodatkowo kawę, by chociaż trochę dała mu energii. 

Po paru minutach zjadł wszystko i wypił ciepłą, pyszną kawę położyć naczynia do zlewu, gdyż stwierdził, że umyje je, jak wróci. Podszedł do wyjścia i niepewną ręką otworzył drzwi mieszkania i skierował się do windy. Przycisnął "0" i po chwili był już na parterze budynku. W korytarzu byli jacyś ludzie co rozmawiali sobie o codziennym życiu, zdawało się, że jak tylko wyszedł to zwrócili na niego uwagę. Capela zdawał się tym, jednak nie przejmować i pośpiesznym krokiem wyszedł i wsiadł do swojego mercedesa. Chciał ten dzień mieć, jak najszybciej za sobą. Powoli, zatrzymując się na każdym świetle, dojechał do swojego miejsca pracy. 

Już, jak tylko dojechał wszystkie oczy zostały zwrócone na niego, by zobaczyć, jak się trzyma. Tylko jedna z tych osób podeszła do niego. 

- Hej Dante, jedziesz na patrol? - spytał się Montanha. Wolał od razu nie przechodzić do pytania, jak się czuje, gdyż domyślał się, że wtedy na pewno nie pojedzie z nim na patrol. Wtedy też zauważył, że chłopak, ma straszne wory pod oczami i zaczerwienione oczy, co nie wyglądało dobrze na tle jego przepięknych, niebieskich oczach, którym niestety ubyło trochę blasku. 

- Cześć, ja to bardziej myślałem nad siedzeniem na komendzie dzisiaj i zajmowaniem się papierkami... Więc chyba nie skorzystam - odpowiedział trochę zimnym, zmęczonym głosem. Nie chciał by on zadawał mu pytania na temat jego samopoczucia czy o Krackersie. Niebieskooki nigdy nie mówił otwarcie o swoich uczuciach i nie chciał tego zmienić, zawsze sobie radził, więc teraz też sobie poradzi... Przynajmniej tak myślał.   

- No weź Dante, nie bądź taki - powiedział robiąc do tego maślane oczka. Z jakiegoś powodu bardzo chciał by Capela się zgodził. Chciał go wspierać i mieć pewność, że nic mu się nie stanie...

- Niech ci będzie, ale tylko na 2 godzinki i bez żadnych pytań... -rzekł.

- Jasne, już idę po swoją corvettę!  

Patrol ten trwał już jakieś 3godziny, oboje nawet nie wiedzieli, kiedy to minęło. Czasem sobie chillowali jeżdżąc po mieście, a czasem jechali na jubilera czy złapać jakiś dealerów narkotykowych. Teraz właśnie było spokojnie znowu, właśnie w takich chwilach Gregory zauważył, że Dante nie jest obecny. Jakby myślał nad czymś bardzo intensywnie... Wcześniej nic nie mówił, ale chciał w końcu zapytać o jego zdrowie.

- Hej Dante... Jak się czujesz? - zapytał przyjaciela, lecz gdy ten mu nie odpowiedział pomachał mu ręką przed twarzą. 

- Co? - zdziwił i lekko zirytował.

- Pytałem, jak się czujesz... 

- Nigdy lepiej, a teraz zawieź mnie na komendę. Papiery same się nie wypełnią, a nikt inny oprócz mnie ich nie sprawdza - powiedział ozięble. Pierwsza część zdania to oczywiście było kłamstwo, lecz co miał powiedzieć "Źle się czuje, mogę iść do domu?". To nie jest, jak szkoła to jego praca musi wykonywać dane mu zadania. 

- Zawiozę cię, ale nie siedź za długo przy tym

- A co cię to interesuje w ogóle, jesteś jakimś moim rodzicem czy co? - wkurzył się.

- Nie, ale jestem twoim przyjacielem Dante i nie chce byś pogarszał sobie swój stan zdrowia, martwię się o ciebie – wyznał Montanha.

- To się lepiej nie martw, wszystko jest git, robisz problem z niczego

Gregory mógł się jeszcze z nim kłócić, przecież on ma wory pod oczami. Widać, że jest coś nie tak, ale wolał już bardziej nie denerwować chłopaka siedzącego obok niego. Zawiózł go na komendę, a sam jeszcze pojechał na patrol z Mią.

Capela, jak tylko wysiadł udał się do komendowej kuchni i zrobił sobie kawę by lepiej mu się pracowało. Następnie poszedł do biura, na którym ujrzał stos papierów. Wiedział, że przed 2 nie ma szans wyjść z budynku, by to uzupełnić. Może to i nawet lepiej, może to pomoże mu zapomnieć, a może jeszcze bardziej pogłębi rozmyślanie...

Usiadł na fotelu, a obok na biurku postawił kubek z napojem, z którego trochę upił cieczy. Przeglądał papiery, w większości były to skargi lub propozycje współpracy biznesów z policją. Jedna, jednak przykuła jego uwagę był to dokument zwolnienia Krackersa, który trze było podpisać i dać pieczątkę. Momentalnie jego oczy zaświeciły i małe łezki spływały na papier. Nie umiał się opanować, ciągle był wpatrzony w kartkę. Nie zauważył nawet, kiedy Montanha wszedł do biura by sprawdzić co u niego.

Szatyn natychmiastowo podszedł do chłopaka i uściskał go od tyłu, na co ten wybuchł płaczem. Ten jedynie go przytulał w geście wsparcia, bo i tak nie wiedział co ma powiedzieć. Nawet jemu poleciała jedna łezka, jak on płacze to jemu też się od razu chciało. W pewnym momencie, gdy Capela się bardziej uspokoił wydukał: 

 - J-Ja się zwolnię z policji... bez niego to nie to samo

- Hej, nie zwalniaj się od razu z policji, wszystko się ułoży, może on jeszcze wróci. Nieaktywność to nie koniec świata - próbował go pocieszyć.

- Wątpię, ja nawet nie wiem, czy o-on żyje... Od miesięcy nie daje żadnego znaku ż-życia - powiedział co jakiś czas pociągając nosem. Te słowa niestety były niezaprzeczalną prawdą.

- Hej, obiecuje, że go znajdziemy - podszedł naprzeciwko niego by spojrzeć w oczy, po czym położył swoją rękę na jego policzek. - Jutro zajmę się tym osobiście, przeprowadzimy śledztwo i go znajdziemy.

Capela niepewnie patrzył w brązowe tęczówki, nie wiedział czy może im zaufać. Czy może powierzyć los jego syna w jego ręce. Z drugiej strony pamiętał, że jak był ważne momenty na ich dwójki rozstrzelania Grzesia, Halloween czy akcja incognito to zawsze się wspierali. Choć to bardziej Dante dbał o ich przyjaźń. Montanha mógł się o niego oprzeć, ale nie wiedział, czy on może na nim... Jedyna osoba, która wyciągnęła do niego rękę po trudnym dzieciństwu był Sonny Rightwill, nikomu innemu nie mówił o swoich osobistych problemach. Przemyślając chwile w końcu mu odpowiedział:

- Ufam ci, musimy go znaleźć, jak nie to nie wiem co się ze mną stanie... 

- Znajdziemy, a teraz choć pomogę ci się uwinąć z tymi papierami i jutro pomyślimy co dalej - uśmiechnął się. 

Razem poszło im zdecydowanie szybciej, wszystkie papiery był już gotowe o 1 w nocy. Niestety jeden z tej dwójki zasnął i trze było go odwieść do jego mieszkania. Montanha uważał, że przesłodko wyglądał, jak spał. Nie było widać po nim żadnych trosk czy problemów, chciał by taki zawsze był. Szczęśliwy. 

Gdy już dojechał do jego apartamentowca wziął go na ręce i windą wjechał na 4 piętro. Po czym wyciągnął klucze z kieszeni śpiącego chłopaka i powoli, cichutko przekręcił klucz w zamku. Następnie wyjął je i z powrotem włożył do kieszeni śpiocha. Położył go delikatnie na łóżku i przykrył niebieskim, jak jego oczy kocykiem 

 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro