Rozdział 1
W prawie opuszczonym, daleko położonym czarodziejskim miasteczku stał stary, wyróżniający się na tle malutkich chatek dwór. Otaczająca go aura ciemności i śmierci bardzo skutecznie odstraszała wszelkich ciekawskich, którzy unikali znalezienia się w pobliżu równie mocno jak obecności dementorów. Nawet ptaki omijały to miejsce.
Postawny budynek będący niczym legenda pojawił się kilka lat temu, jakby znikąd, przez pewien czas opuszczony. Pomimo cudownego terenu oraz wielu stworzeń krążących dookoła nikt nigdy nie wychodził z posiadłości, aby cieszyć się tymi widokami. A były to widoki niezwykle rzadkie w tej okolicy.
Demony i zwierzęta kwalifikowane nawet jako jedne z najniebezpieczniejszych wydawały się zaskakująco spokojne do czasu, aż jakiś czarodziej nie chciał podejść bliżej, aby się przyjrzeć. Były idealne oswojone.
Pogłoski mówiły nawet o Chimerze czy Sfinksie, jednak nikt nie był pewien co do tych niezwykłych gatunków. W końcu, aby ktoś mógł posiadać przynajmniej jedno z nich, musiałby być czarodziejem nie tylko niezwykle potężnym magicznie, ale również wpływowym. Nie wspominając o problemach z utrzymaniem, takiej gromady istot w ryzach. O kimś takim raczej głośno byłoby w magicznym świecie. Newton Scamander z tego co wiadomo było światu, przebywał na emeryturze, mieszkając w Dorset, a był on pierwszą i nierzadko jedyną osobą, która przychodziła na myśl w takich chwilach.
Czasami można było zauważyć zaskakująco dobrze odziane skrzaty domowe zajmujące się terenem posiadłości lub znikające w którymś z dwóch dobudowanych troszkę dalej budynków. Raz również dziwna istota podobna do człowieka snuła się niedaleko stworzeń, pilnując ich i opiekując się nimi. Z daleka jednak można było zauważyć, że nie był to człowiek. Istota poruszała się zbyt sztywno, jakby nie mając wszelkich potrzebnych stawów, ubrana w czarną szatę, która sama w sobie podobna była do dementora, w całości zakryta. Nikt nie wiedział kto, a może co żyło w wielkiej posiadłości. Do czasu.
Pewnego razu po dwóch długich minionych latach, jedna z czarownic siedząc na ganku, zauważyła wychodzącą stamtąd piękną kobietę z małym dzieckiem stojącym obok. Postacie były nowe. Nigdy wcześniej niezauważone.
Panna wydawała się młoda, nie starsza niż dwadzieścia pięć lat, o idealnej figurze i rysach. Czarne włosy falowały za jej plecami z każdym delikatnym ruchem, a czerwone oczy wydawały się niezwykle niepokojące. Usta miała wykrzywione w jakoby fałszywym grymasie. Była ona pełna gracji najwyższej arystokratki, jednak nie wydawała się żadną być. Ponadto, była ponad ludzi wszelkiego rodzaju. Takie przemyślenia po spojrzeniu na nią miała staruszka. Gdy tylko czarnowłosa stanęła przed bramą z małym chłopcem, podszedł do nich Sfinks ze spuszczoną głową oraz dziwny właściciel szaty dementora, jak okoliczni mieszkańcy lubili nazywać ubranie.
Kilkulatek jeszcze bardziej odstawał w całej scenerii. Jego białe włosy były spięte z tyłu, a on sam ubrany w czarną szatę czarodzieja głaskał stworzenie posiadające ludzką głowę i ciało lwa. Był blady, jakby sama śmierć trzymała na jego barkach zimne dłonie, a jednak otaczała go niemal anielska aura. Nie zachowywał się na swój wiek, zamiast uciekać czy biegać dookoła niczym jego rówieśnicy po prostu rozmawiał ze zwierzęciem, ignorując resztę. Był spokojny i opanowany. Jego zielone oczy nawet z daleka przewiercały wszystko dookoła z mądrością, której takie dziecko nie powinno mieć. Był istotą piękniejszą niż cokolwiek innego. Istotą, która wyróżniałaby się nawet w gromadzie Wili, czy w gwardii anielskiej.
Właśnie tego dnia postać o sztywnym chodzie po raz pierwszy odsłania swą twarz. Zrobiona w całości z drewna, brak jakiejkolwiek skazy. Para w pełni czarnych matowych oczu bez białek czy choćby najmniejszego odbicia światła poruszała się wolno po okolicy. Czarownica nie miała pojęcia, jak ta marionetka została stworzona i czy w ogóle nią była. Może po prostu była to maska. Tłumaczyła to sobie na wiele sposobów, jednak pierwszy raz na oczy widziała coś takiego, w kościach czuła, że nie powinna wspominać nikomu o dziwnym tworze.
Plotki o kobiecie i chłopcu jednak rozeszły się już po kilkunastu minutach, a od tego czasu mroczny dworek był pod jeszcze ściślejszą kontrolą wścibskich czarodziejów. W tak małej mieścinie nowy numer najnowszego Prologa Codziennego był najwyższą formą rozrywki.
Jakiś czas po tej sytuacji mieszkańcy coraz częściej widywali, jak myśleli, matkę z synem, za każdym razem jednak albo zajęci byli sobą w ogrodzie, albo wyruszali gdzieś poprzez teleportację. Nie było więc czasu, aby nawiązać z nimi jakąkolwiek interakcję większą niż skinienie głowy z daleka. Kukiełka za to dalej, jak wcześniej odziana była w szatę, nie ukazując już nikomu więcej swego oblicza.
Z czasem stali się codziennością, którą wszyscy zaakceptowali. Mimo to jedynym powodem, dla którego żaden z mieszkańców nie postanowił udać się do Ministerstwa, aby uspokoić swoje lęki było to, iż sami byli wykluczoną części społeczeństwa. W końcu żyli na wzniesieniu Pendle Hill, Czarodziejskiej części Lancashire, gdzie nie zaglądało nic, co normalne.
Pogłoski były różne. Domy Wiedźm zjadających małe dzieci, dom Celtów, Druidów, Bardów oraz Szamanów, dla których skomplikowana i brutalna Magia Krwi była codziennością. Ostatnich Nekromantów, którzy byli niczym znikająca legenda, a nawet miejsce opuszczone przez samą Śmierć. Mimo to żadna z Magicznych Instytucji nie postawiła tam nawet palca u stopy. Pokazywało to jedynie, jak przerażającą reputację miało zaklęte wzgórze.
Harrison siedział w wielkiej bibliotece, która porównywalna mogła być do tej Hogwardzkiej. Jej zawartość w sporej części była jednak inna. W Szkole Magi i Czarodziejstwa na pierwszych półkach nigdy nie stałyby książki zakwalifikowane jako czarnomagiczne, a właśnie one tutaj grały pierwsze skrzypce.
Chłopak często zastanawiał się czasami nad głupotą rządzących, bo co niebezpiecznego było w zaklęciu obniżającym temperaturę obiektu, które pomogłoby bez problemu z obniżeniem na przykład zwykłej gorączki lub do idiotycznego ostudzenia herbaty, już zwykła Bombarda była groźniejsza.
Wszystko zależało od wykorzystania. To, że ta mroczna sztuka potrzebowała emocji, chęci do zrobienia czegoś było jednym wielkim chłamem. Każda magia wykorzystywała potrzeby czarodzieja, nazywano to wizualizacją, ale, tak czy inaczej, pranie mózgów wpłynęło na życie ludzi na tyle mocno, że nie zauważyli, iż pod tymi różnymi nazwami kryje się jedno i to samo. A mawiało się, że róża nawet pod inną nazwą będzie pachnieć tak samo pięknie... Wychodziło na to, że nie do wszystkiego można było przyłączyć te słowa.
Pomimo, iż Czarna Magia ograniczona była jako nielegalna jedynie, lub aż, w sześćdziesięciu procentach, wśród nich trzy Zaklęcia Niewybaczalne, rytuały, eliksiry i ogromna ilość dokumentacji, nawet reszta ruchów w jej stronę wymagała znoszenia wielu nieprzychylnych spojrzeń. Właśnie przez te spojrzenia powstawały miejsca takie, jak Nokturn, które aż wypełniała magia dusząca swą ciemnością.
Fakt, że po praktykowaniu tych mrocznych czarów człowiek zanurza się w szaleństwie, pochodził jedynie przez słabą siłę mentalną i magiczną próbujących. W takim więc wypadku była to jedynie ich wina. Jak ktoś, kto ledwo potrafi wykorzystać czar lewitacji, zagłębiający się w o wiele potężniejszej poddziedzinie.
Jakie miał szczęście, że mógł bez przeszkód czarować bez różdżki. Na razie nawet takowej nie posiadał, więc też namiar, który miał pojawić się po przekroczeniu progu Hogwartu, nie miał racji bytu. Takie małe niedociągnięcia w Prawach Czarodziejskiego Świata niesamowicie pomagały mu w tym drugim życiu. W końcu nikt nigdy nie pomyślał o młodym czarodzieju, który za machnięciem dłoni czy jedną myślą może użyć ledwo legalnego czaru, aby zmienić temperaturę swojego codziennego napoju. Magia bezróżdżkowa była raczej czymś niezwykle zaawansowanym i nawet gdy jakieś dziecko wykorzystało swoją, najczęściej albo nad tym nie panowało, albo nie potrafiło ponowić. Dlatego też swoje różdżki dzieci dostawały dopiero po otrzymaniu listu z szkoły.
Jak się okazało informacje, które posiadł, pracując kiedyś w Ministerstwie, były teraz cudnym udogodnieniem. Już w jego planach znajdował się sposób na ściągniecie namiaru, gdy tylko w swe ręce dostanie różdżkę. Musiał jedynie przeczekać ten okres i znaleźć czas na rozpoczęcie działań.
Teraz za to wiele ksiąg latało dookoła, wracając na swoje miejsce lub kierując się w jego stronę, a on popijał napar czytając z lewitującego tomu informacje o Piórze Przyjęcia i Księdze Dopuszczenia. Był ciekawy, jak te dwa magiczne przedmioty działają. W końcu to one tworzyły listy nowych uczniów Hogwartu. Pomimo posiadania ogromnego wręcz historycznego zbioru wszelkich ksiąg, nigdzie nie mógł znaleźć dokładnych informacji, nie martwił się jednak, Morte dawno zajęła się już wszelkimi formalnościami, dzięki czemu powrócił do swojego imienia i nazwisk oraz bez problemu mógł wyruszyć do szkoły jako Harrison Syriusz Black Rosier.
Podobno nie musiała nawet wyruszać do magicznego zamku, ponieważ stworzone przez założycieli artefakty były na tyle zaawansowane, by samodzielnie mogły zapisywać i selekcjonować każdego młodego czarodzieja zameldowanego w obejmowanej przez szkołę okolicy. Zazwyczaj imiona zapisywane były jeszcze przed pierwszymi urodzinami, jednak w przypadkach przeprowadzki zgłoszenie się do Ministerstwa w jakiś sposób automatycznie przekazywało informacje magicznym przedmiotom. Nawet dyrektor Hogwartu nie miał wcześniejszego wglądu, co bardzo ułatwiało sprawę Harrisonowi.
Na początku myślał, czy nie zmienić akademii, jednak jego chęć zobaczenia miny starca była wyższa. W końcu Dumbledore dowie się, że dziecko, które zostawił u mugoli, wcale nie przeżyło tam ani jednego dnia, dodatkowo zniknęło nie wiadomo gdzie i powróciło pod prawdziwą tożsamością. Nie był martwy, jak miłośnik dropsów myślał. Jak cały świat myślał. A może był. W końcu Harry Potter nie żył, a to właśnie on zniknął z progu domu wujostwa. Harrison Syriusz Black Rosier nie mógł umrzeć, jeśli nie istniał. Do końca swojego istnienia będzie pamiętał miny wszystkich urzędników, gdy wraz z Morte rozpoczął plany wyjścia na światło dzienne. Tyle było przy tym latania do Ministerstwa czy nawet Francji, w której również musiał wiele załatwić, że jeszcze bardziej znienawidził Dumbledora.
Był za to ciekawy, co dyrektor od siedmiu boleści zrobi. Będzie chciał wpłynąć na niego, mimo wszystko myśląc, że Harrison nie wie co zrobił, a może sam nie domyśli się tożsamości białowłosego. W końcu jego nazwiska mimo mrocznego wydźwięku były dość popularne. Pochodził przecież z dwóch ogromnych pierwotnych rodów, które miały wielu potomków, nawet tych wydziedziczonych, którzy tych nazwisk nie powinni byli używać.
Zawsze znajdzie się jednak czarna owca w rodzinie. W tym przypadku chyba jednak biała.
W jego pierwszym życiu w Hogwarcie nie było żadnego jego bliskiego krewnego z kilku powodów. Cały ród głównej linii Blacków oprócz Syriusza nie żył, ten jednak został wymazany z dziedzictwa, więc nawet gdyby miał dziecko, to musiałoby posiąść nazwisko matki. Mimo wszystko mężczyzna siedział w Azkabanie więc pewne było, że żaden dzieciak nie pojawi się przed Harrisonem, nazywając go kuzynem. Przynajmniej teoretycznie. Jego pradziadek Arcturus zmarł w tym roku. Spotkali się w niezwykłych okolicznościach, przedstawiając mu śmierć i zdobywając niezwykłe informacje. Z tego co białowłosy wiedział, została jedynie ciotka jego ojca Lukrecja Prewett, ale ta odejdzie w czasie następnego roku. Kobieta była niesamowicie chora, nie trzymało też jej przy życiu nic, bo była bezdzietna, więc nie wychodziła z posiadłości i nie wiedziała nawet o jego istnieniu. Jemu to było na rękę. Rosierzy za to mieli bardziej skomplikowaną historię.
Ród w pewnym momencie podzielił się na dwie bliskie grupy. Już za czasów Grindelwalda we Francji jedna z jego przodkiń działała w sprawie Czarnoksiężnika. Rosierzy z Anglii nie istnieli od czasu śmierci jego wuja Evansa Rosiera około 1980 roku kiedy to Ministerstwo chciało go złapać. Był on w kręgu tej części rodziny, ponieważ przez większość czasu mieszkał właśnie tutaj, wraz ze swoim ojcem, a dziadkiem Harrisona. Uczył się też w przeciwieństwie do swej siostry, a jego matki, w Hogwarcie.
Jeśli chodzi o gałąź białowłosego w kraju sztuki i mody też nikt na niego nie czekał. Po śmierci swoich dzieci jego dziadek i babcia, którzy kilka lat wcześniej się ze sobą ponownie połączyli, zbyt zatopili się w Czarnej Magii, przeprowadzając nieudany rytuał, po którym zginęli.
Zostawili za sobą jednak ciekawe dzienniki, które zdobył przy okazji sprawdzania całego dziedzictwa rodu we francuskim banku. Odkrył tam również iż jest dziedzicem założycieli Beauxbatons w pierwszej linii po babci. Właśnie to było powodem, dlaczego została ona wraz ze swą córką tam, gdy jej mąż i syn czas spędzali w innym kraju. Obowiązki zostały podzielone w taki właśnie sposób, a teraz to wszystko miało w pewnej chwili na raz spaść na jego głowę. Dwa czarnomagiczne rody z ogromnymi kolekcjami prawa rozciągające się po Europie oraz krew rodu wil, który zapoczątkował jedną z trzech najlepszych szkół magii na kontynencie.
Kolejnym punktem było to, że nikt nie wiedział, jak wyglądał Harry Potter bez klątwy maskującej. Problemem było imię, które posiadało jedynie inną mniej lub bardziej formalną formę. Był niemowlęciem urodzonym kilka godzin wcześniej, gdy został zaczarowany.
Po małym dziecku pozostał jedynie kolor oczu. Połączenie jednak wszelkich faktów nie powinno być trudne dla starca. Podobno z wyglądu był niezwykle podobny do matki. Białe włosy i złagodzone przez jej geny rysy Blacków. Czasami również kontrolę nad nim przejmowało szaleństwo tego znanego rodu.
Starożytna klątwa, cena za eksperymenty przodków i coś, z czym każdy członek tej rodziny bardziej lub mniej musiał się mierzyć. Harrison, zazwyczaj zimny, wyprany z wszelkich emocji, kalkulujący każdy krok, z wręcz obsesyjną dokładnością z wielką chęcią wyobrażał sobie, co zrobi ludziom, którzy postanowili zabawić się jego egzystencją, nie pokazywał tego jednak na zewnątrz. Do czasu, aż rodzinne dziedzictwo się nie ukazywało. Wtedy zmieniał się w kogoś innego. Stawał się jeszcze pewniejszy siebie oraz swych działań, nie miał żadnych ograniczeń. Działał bez patrzenia na jakiekolwiek normy, nie tyle społeczne, które już od dłuższego czasu go nie obejmowały, a te swoje własne, które sobie wytyczył.
Co do reszty życiorysu Harrisona, jedną z najbardziej szokujących informacji było to, że Syriusz Black był jego najbliższą rodziną. Wujkiem od strony ojca. Tym razem mężczyzna ten nie był ojcem chrzestnym, a kimś bliższym. Chłopak zastanawiał się, w jaki sposób starzec zmienił wszystkim znaną historię Regulusa Blacka. Nie umarł on w 1979 roku, ponieważ w 1980 białowłosy przyszedł na świat, nie został też zabity przez Voldemorta. Wszytko było bardzo skomplikowane. Gdy został poczęty, jego rodzice nie mieli nawet osiemnastu lat.
Ale cóż, nie jemu było oceniać, tym bardziej w tamtych czasach wśród arystokracji szybkie tworzenie rodziny nie było dziwne. Jego dziadkowie od strony ojca byli nawet kuzynostwem i nie wiedział, czy nie przeszkadzało mu to przez szaleństwo rodzinne, czy może przez to, że geny czarodziei i mugoli działały inaczej. Nie było na to żadnych rozpisanych dowodów a jedynie własne badania rodu i eksperymenty, ale dowiedział się, że dzięki magicznemu rdzeniowi do czasu aż pokrewieństwo było dalsze, w przypadku Walburgi oraz Oriona łączyło ich pokrewieństwo ich dziadków, którzy byli braćmi, magia samodzielnie potrafiła poradzić sobie z problemem kazirodztwa. Może właśnie dlatego ten ród poszedł z takimi działaniami aż tak daleko. Może w czasie badań nad śmiercią i życiem odkryli doskonałą odległość genetyczną, a łącząc ze sobą tę wiedzę oraz rozszerzające się szaleństwo postanowili dokonać przełomu na własnej rodzinie.
Blackowie znani byli od dawna jako wręcz królewska rodzina nienawidząca mugoli. Nie zdziwił się więc gdy wśród dzienników odkrył ten należący do Arcturusa Blacka III i dowiedział się, iż mugolskie nieudane łączenia spokrewnionej krwi wśród rodzin królewskich czy też arystokratycznych były pomysłem jego rodziny. Stwierdzili, iż podsunięcie tego pomysłu pomoże osłabić tych, których nienawidzili
Cóż mimo tego wszystkiego, a może właśnie przez to Harrison nie mógł pozwolić, aby Czarne Szaleństwo przejęło nad nim kontrolę w najważniejszych aspektach życia. Dumbledore nie powinien, za szybko zauważył jego istnienie, dlatego też nawet najmniejsze ruchy w jego działaniach musiały zostać dokładnie zaplanowane w czasie.
Doszedł do wniosku, że będzie bezpieczny dopiero gdy wszyscy w szkole zobaczą go na Ceremonii Przydziału. Nie wiadomo przecież czy dobroduszny staruszek nie zobaczy w nim kolejnego Czarnego Pana, a dzięki magii Hogwartu nie będzie mógł go bezpośrednio zaatakować.
Predyspozycje posiadał wręcz zbyt wielkie, zważywszy na historię, nieważne czy będzie spokojnym samotnikiem, czy duszą towarzystwa, każda z tych stron bez problemu mogłaby zostać przez dyrektora zauważona jako ta niebezpieczna. Dropsowy miłośnik po prostu miał zbyt wielką potrzebą zbudowania wokół siebie otoczki dobra. Najważniejsze było jedynie, aby ktoś inny wykonał większość pracy, a on w spokoju mógł zgarnąć wszelkie zasługi za powstrzymanie czegoś, co nawet nie stałoby się bez jego ingerencji. Historia lubiła się powtarzać, a w przypadku dyrektora Hogwartu można byłoby nawet doszukać się mugolskiej zasady Do Trzech Razy Sztuka.
Aktualnie jego jedyną rodziną formalnie była Morte. Nie liczył dalszej szalonej kuzynki Bellatrix ani gałęzi pokrewieństwa z na przykład Malfoyami czy innymi starożytnymi rodami.
Ciotka, która znalazła go w sierocińcu podczas załatwiania spraw czarodzieja z mugolskiego świata, była jedyna. Od razu zauważyła podobieństwo do jej siostry i po sprawdzeniu pokrewieństwa poprzez zaklęcie zabrała go do siebie. Ta historia bardzo pomogła w uzyskaniu wszelkich praw Rosierów i Blacków, które mu przysługiwały w Anglii oraz Francji. A było ich naprawde wiele. Kiedyś myślał, że Malfoyowie zaplanowali każdy ślub tak, aby zdobywać coraz większą moc polityczną, w porównaniu jednak do niego wiele im brakowało. Był niczym chodząca decyzja. Teraz też uważał, że ród Draco tak naprawdę nie był najpotężniejszy na arenie politycznej, górowali jednak w innych aspektach, podobnie jak każdy Czystokrwisty ród.
Aktualnie prostym dla niego było przypisywanie każdemu z nich swojego własnego. Zabini górowali w kręgu towarzyskim, nie chcieli trzymać władzy w rękach, za to uwielbiali się otaczać osobami z takimi celami. Nazwisko Nott kojarzyło się z tajemniczością nawet wśród swym podobnych. Podobno posiadali umiejętności tworzenia nie tylko mrocznych, ale i jasnych artefaktów, przez co ciężko byłoby zakwalifikować ich rdzeń na konkretną stronę. Malfoyowie oczywiście byli wyznacznikiem władzy, ale nie byli oni w tym aspekcie na samej górze, mimo zajmowania podium. Za to pierwsze miejsce należało do nich w przypadku piękna, sztuki, kultury i prowadzenia różnorodnych biznesów.
Jego własne rody Rosier i Black. Ten pierwszy posiadał ogromną ilość praw politycznych w Wielkiej Brytani, plasując się na drugim miejscu, w Francji za to byli numerem jeden. Prawdopodobnie dzięki powiązaniu z Beauxbatons i wilami. Określono go również za ród badaczy, który zrodził wielu geniuszy w największej ilości dziedzin. Reputacja Blacków była za to skomplikowana. Dalej uważano ich za rodzinę królewską i nie można było zaprzeczyć ich władzy, jednak ludzie obawiali się ich przez ciemność kryjącą się za każdym zrodzonym z ich krwi. Jako arystokracja ich nauki, tradycje, kultura była na poziomie podobnym do reszty, w większości nawet ich przewyższając. Nie kryło to jednak błysków szaleństwa.
A szaleństwo pojawiało się nawet w nim od najmłodszych lat. Nie raz jego moc wybuchała, prawie niszcząc całe wzniesienie. Podobnie było, gdy przy planowaniu następnych ruchów przypominał sobie poprzednie życie. Na szczęście zawsze obok stała Morte która prawdopodobnie jako jedyna potrafiła na chwilę stłumić jego cheć morderstwa. Moc i magia Śmierci były niezwykle przydatne. Nie tylko w odzyskaniu życia i tożsamości, ale również w codzienności. A magiczne zwierzęta były świetnymi towarzyszami, które idealnie sprawdzały się w roli odstraszaczy. Dodatkowo starożytne zbiory oraz przedmioty pogłębiały jedynie jego chęć nauki. Doświadczenie historyczne śmierci też dawało duże pole do manewru. W końcu wiedziała ona wszystko o wszystkim i wszystkich. Nie ważne jak dawno temu miało miejsce jakieś wydarzenie. Nie ważne, że było ono pozornie nieistotne. Pamiętała ona wszystko i przekazała sporą część swej wiedzy właśnie jemu.
Sam Harrison codzienność spędzał na kształceniu się.Poprawił swą wiedzę ze szkoły, mając ja aktualnie w małym paluszku. Z łatwością mógłby zamienić się miejscami z jakimś profesorem, prowadząc wykłady dla każdego rocznika. Zadziwiające było, w jak małej ilości nauczyciele zgłębiali jakiś temat. Kiedyś uważał, że to, co dostawał na lekcjach, jest wystarczającą wiedzą, teraz jednak nie mógł powstrzymać się od poszukiwań kolejnych nawiązań i ciekawostek. Przeżył ponad czterdzieści lat w magicznym świecie, jednak czuł się, jakby dopiero do niego dotarł. Nie był nieświadomy wszystkiego tak jak kiedyś, w kolorowych barwach zdając sobie sprawę ze spisków czy też ukrytych działań, a jednak wszystko zdawało mu się lepsze niż kiedykolwiek.
Kopał w historii magii i prawdziwym rdzeniu mocy. Teraz dokładnie wiedział, skąd pochodzi magia oraz w jaki sposób opanować swój Rdzeń. Nic dziwnego, że moce czarodziejów tak bardzo się od siebie różniły. Oprócz predyspozycji rodzinnych, które miał wielkie i tym razem nieuśpione różnice robiły również ćwiczenia rozszerzające, zakres mocy oraz jej precyzja. Te pierwsze musiał sobie odpuścić, już teraz jego zdrowie niknęło, a on cierpiał przez ograniczenia swego młodego ciała.
Dodatkowo kiedyś nie wiedział nawet o Ludziach Krwi. Podkategorii genetycznej inaczej nazywanej Divine. Wiedział że istnieli Metamorfomagowie, znał przecież Nimfadore Tonks, nie zdawał sobie jednak sprawy, iż należała do tej specjalnej grupy. Podobnie jak Wiedźmy których zarys w społeczeństwie był niesamowicie zniekształcony. Nekromanci byli za to czarodziejami o niesamowitych predyspozycjach do tej części Czarnej Magii, która znajdowała się na pograniczu ducha oraz ciała, bardzo cienkim pograniczu. Celtowie, Druidzi, Barci, Szamani, tych poznał niedawno i zauroczył się w ich niespotykanych umiejętnościach. Elfy Humanoids, o których istnieniu zapomniano, a którzy w tych czasach sami nie zdawali sobie sprawy ze swojej wyjątkowości. Wróżki i Wróżkowie, których dalecy krewni tacy jak Sybilla Trelawney posiadali dar przepowiadania przyszłości lub przeszłości oraz zrozumienie natury.
Oni wszyscy początkowo zaliczali się do jednej kategorii Divine, jednak przez zakażanie większości rytuałów i czarów z użyciem krwi, jedynie Metamorfomagowie pozostając pod tą nazwą, byli uwzględniani w społeczeństwie. Nazwa Wróżek została zmieniona na tytuł Jasnowidzów, a nawet w tym przypadku odnosi się jedynie do czarodziejów, których dalecy przodkowie byli Divine, nie do ich samych. Reszta została podrzucona pod Czarną Magię i źle postrzegana nawet w niegroźnych przypadkach.
Divine istnieli, jednak wiedza o nich została doszczętnie ukryta, a to, co udało się zachować, zmieniono tak, aby postrzegano ich jako najgorsze stworzenia chodzące po ziemi. On jednak nie potrafił powstrzymać się przed sięganiem po więcej i więcej. Tym bardziej gdy dowiedział się, że sam jest jednym z nich.
Po czytaniu o sabatach, świętach rytuałach, które kiedyś były codziennością, a teraz zostały wymazane, chłopak wcale nie dziwił się już żadnemu Czarnoksiężnikowi, iż tak popadł w całe to piękno. Przodkowie na pewno gotowali się w piekielnym ogniu ze złości, patrząc jak Ministerstwo niszczy wielkie dziedzictwo świata.
Eksperymentował również z eliksirami i składnikami do nich, poprawiając receptury. W tym życiu Severus Snape może nie raz zawstydzić się, widząc wiedzę białowłosego. Choć posiadacz tytułu Najmłodszego Mistrza Eliksirów w Europie był niewątpliwie lepszy w tej sztuce, lata praktyki wyrobiły już w nim monotonność. Białowłosy za to najbardziej lubił eksperymenty, na które pozwalała mu szklarnia za domem oraz podziemne korytarze prowadzące do sporej ilości pomieszczeń, gdzie również hodował różne rośliny, ważąc magiczne ciecze. Nie raz i nie dwa udało mu się ulepszyć receptury, które wydawały się już idealnie skomponowane. Oczywiście nie bez sporych wybuchów.
Co do nauczyciela eliksirów miał zostać on jedną z najważniejszych postaci w planie. Nie tylko ze względu na jego użyteczność, ale i przeszłość. Właśnie dlatego avadooki musiał bardziej dokształcić się w zakresie ważenia. Po zdobyciu uwagi i uznania profesora wystarczy dać mu zapewnienie, że Lily Potter zginęła niepotrzebnie przez głupotę i manipulacje Dumbledore, a ten zmieni strony szybciej niż zniknięcie złotego znicza.
Z myśli wyrwała go Morte, która, jak zawsze w czarnej sukni, weszła do biblioteki. Tym razem jej strój pomimo koloru przypominał trochę te mugolskich panien młodych. Miała ona w sobie jednak tak dużą grację, że elegancki strój nie wydawał się przesadny. Pomiędzy palcami z długimi czerwonymi paznokciami trzymałą list z charakterystyczną Hogwarską pieczęcią.
- Już czas - odparła od razu. - Kiedy chcesz jechać na Pokątną?
- Dziś nie ma już sensu wyruszać. Godzina jest późna. Dodatkowo podekscytowani pierwszoroczni wyruszą, więc będą tłumy. Możemy zabrać się jutro z samego rana, żeby ominąć kolejki. - Odłożył książkę, nad którą i tak nie potrafił już się skupić, oddając jej całą swoją uwagę.
- Dobry pomysł. Trzymaj. - Podała mu list. - Pewnie i tak znasz na pamięć listę potrzebnych rzeczy, no ale...
Otworzył kopertę, przejeżdżając wzrokiem po tekście.
- Dziwnie widzieć to po raz drugi. Tym razem z innym odbiorcą. Dalej nie umiem znaleźć sposobu, w jaki wszystko naprawiłaś. - Posłał jej zmrużone spojrzenie, wykrzywiając usta w delikatnym uśmiechu.
- Dla mojego pana wszystko. - Zaśmiała się, zasiadając na fotelu obok. - Anulowanie zmian twojego wyglądu, anulowanie adopcji Potterów za pomocą historyjki, moja fałszywa tożsamość, załatwienie Prawa Ciszy.
- I właśnie o to chodzi - wymruczał zamyślony. - Prawo Ciszy, które zostało zapomniane, i używane jedynie przez starożytne rody. Prawo dające możliwość wymazania z kartotek wszelkich zmian rodzinnych oraz całkowitą nietykalność polityczną. Nawet gdy byłem kandydatem na Ministra, nie słyszałem o takim czymś.
- Mogłam go użyć jedynie dzięki zmianie mojej krwi na tę z twojego Rodu. Śmierć ma dużo w rękawie.
- I to mnie właśnie przeraża. - Zaśmiał się, wstając. - Dobrze, że trzymam Śmierć na smyczy. - Wyszedł, zostawiając za sobą przerażający śmiech.
I Śmierć nie mogła zaprzeczyć jego słowom. Pokręciła jedynie głową, powstrzymując uśmiech na wąskich ustach. Ten chłopak był przerażająco charyzmatyczny, gdy tylko tego zachciał.
Następnego dnia z samego rana białowłosy, ubrany w czarny garnitur z koszulą tego samego koloru, stał pod ogromnymi schodami. Poprawił srebrną broszkę w kształcie węża ze szmaragdem w oku gada, a po chwili to samo zrobił z zieloną wstążką podtrzymującą jego włosy. W kieszeni spodni miał zakupiony już jakiś czas temu czarny, skórzany kufer ze swoimi inicjałami. Chciał od razu po zakupie wszelkich przedmiotów schować je do miejsca im przeznaczonego.
- Ruszamy? - spytała go Morte, odsłaniając czarny koronkowy welon z twarzy. Zawsze gdy wyruszali na Pokątną lub do innego miejsca ubierała jeden z wielu ze swojej garderoby. Sukienkę miała tego samego koloru co zwykle, jak zresztą wszystko inne. Była długa do ziemi z koronkowymi rękawami i długim golfem. Na to narzuciła zwykłą szatę.
Chłopak kiwnął głową, łapiąc ją pod ramię, po czym teleportowali się do ich celu z delikatnym trzaskiem.
- Muszę iść do Gringotta załatwić ostatnie sprawy. - Kobieta od razu przeszła do rzeczy. Nie martwiła się o swojego towarzysza, gdyby już miała to robić, celem jej zdenerwowania byliby raczej inni czarodzieje dookoła.
- W porządku, spotkamy się obok wejścia na Nokturn - postanowił Harrison, wyciągając z kieszeni swój klucz skrytki w banku. - Odbierz przy okazji to, o czym ostatnio rozmawialiśmy.
- Oczywiście. - Kiwnęła głową na zgodę i odeszła we własnym kierunku.
On za to od razu poszedł do Ollivandera. Jakoś nie mógł znieść nieposiadania przy sobie różdżki, nawet jeśli jej nie potrzebował. Po tylu latach delikatny ciężar zawsze towarzyszył mu w najmniejszym momencie życia. Dziwnie było wiedzieć, że nawet jeśli sięgnie do tylnej kieszeni spodni, nic stamtąd nie wyciągnie. Oduczenie się odruchu wyciągnięcia magicznego patyka zajęło mu cztery lata od momentu, gdy mógł poruszać swoimi kończynami bardziej niż w momencie chodzenia na czworaka.
Ulica Pokątna jak zawsze była pełna czarodziei, tym razem jednak doszła większa ilość dzieci i nastolatków podekscytowanych szkolnymi zakupami. Przechodząc obok sklepu do Quidditcha słyszał wrzaski komentujące najnowszą miotłę. Uśmiechnął się delikatnie sam do siebie na wspomnienie, jak pojawił się tutaj po raz pierwszy, słysząc podobną konwersację. Takie sytuacje przypominały mu, że w końcu do jego celu nie zostało tak wiele czasu.
Szedł dalej, nie przejmując się wzrokiem innych. Cóż, nie tylko wyróżniał się samotnością w tak młodym wieku, ale i wyglądem, tak więc łatwiej było zwrócić na niego uwagę. Większość pierwszorocznych przyszła z jakimś opiekunem lub rodzicem, on jednak podąża samotnie. Nie rozglądał się po kolorowych sklepach, wiedząc doskonale, że pod tą cukierkową warstwą wszytko jest brudniejsze, mroczniejsze, bardziej niż na Nokturnie. Każdy miał swoje tajemnice, prędzej zaskoczony byłby ich brakiem niż istnieniem.
Przed sklepem różdżkarza westchnął głęboko, otwierając drzwi. Czas zacząć przedstawienie.
- Pan Black, zapraszam, zapraszam. - Stary mężczyzna wyglądał równie szalenie co zawsze ze zmierzwionymi włosami i szerokim uśmiechem podkreślającym zmarszczki. Kręcił się dookoła, odwracając co chwila głowę w jego stronę. Przypominał mu Bellatrix, ona również nie potrafiła okiełznać swoich loków, kręcąc się jednak w innej formie szaleństwa. Ona nie mogła doczekać się mordu i tortur, sklepikarz przed nim dalszego ciągu swojej pracy. Teraz mógł zrozumieć kobietę, sam od wielu lat ściskał w sobie chęć zerwania kilku ciał.
Za pierwszym razem był zaszokowany, teraz na tę sztuczkę złapać się nie dał. Harrison już dawno odkrył, że na drzwiach wyłożone jest zaklęcie pokazujące nazwisko i opis rdzenia mocy. Nie miał pojęcia, jakim cudem mężczyzna przed nim posiadał informacje od Ministerstwa, ale to jeszcze bardziej pokazywało hipokryzję całej grupy rządzących. Mimo wszystko w taki sposób sprzedawca szybciej oraz łatwiej dopasowywał odpowiednią różdżkę. Posłał mu więc jedynie rozbawione spojrzenie zielonych oczu, podchodząc bliżej.
Jasna magia staruszka rozchodziła się po sklepie, zostawiając na różdżkach swoją sygnaturę. Umiejętność rozpracowywania Magicznego Rdzenia zdobył niedawno i dopiero się jej uczył, ale wiedział, że jest to spowodowane tym, iż różdżki tutaj nie wybrały jeszcze swych właścicieli. Gdy tylko to zrobią, zostaną wypełnione sygnaturą nowych nabywców.
- Pierwsza różdżka, jak mniemam. - Bez zbędnych ceregieli Ollivander odszedł do ogromnych regałów, szperając w nich.
- Cóż, raczej w kilka dni nie mogłem zniszczyć żadnej, aby przyjść po kolejną. - Harrison nie mógł się powstrzymać. Nie wiedział, czy był poddenerwowany entuzjazmem sprzedawcy, czy zadaniem przez niego niepotrzebnego pytania.
- Tak, tak - wymruczał, zabierając kilka pudełek, nie przejmując się sarkazmem chłopca. Położył je na ladzie, kiwając głową.
Harrison od razu złapał jedną, delikatnie machając. Ciekawy był, o ile powrót do jego prawdziwego ja wpłynie na jego wybór. Tym razem nie zrobił wielkiego bałaganu, ponieważ powstrzymał moc, jednak od razu widać było, że różdżka nie jest odpowiednia w najmniejszym procencie. Sięgał po kolejne, aż w końcu trafił na białe pudełko ze złotymi zdobieniami. Starszy mężczyzna otworzył je, a ich oczom ukazał się piękny przedmiot.
- To jeden z moich najlepszych wyrobów. Włos z głowy, pomaga w cudownej prezencji, jednak potrafi sprawić, iż różdżka stanie się kapryśna. Jedenaście i pół cala, wykonana z drzewa wiśniowego, którego użyłem wtedy pierwszy i ostatni raz. - Podał mu ją z niepewnością. - Często wyciągałem ją przy czystokrwistych rodach, jednak tylko Malfoyowie nie zniszczyli mojego sklepu, mam nadzieję, że podobny masz do nich nie tylko kolor włosów, ale też i rodzaj rdzenia.
Na jego słowa białowłosy przewrócił oczami i po raz kolejny dzisiejszego dnia wykonał delikatny ruch nadgarstkiem. Z końca białego patyka ze srebrzystym połyskiem wystrzeliło oślepiające światło, które po chwili przygasło.
- Cóż, widać, że w końcu znalazłaś właściciela - odparł wytwórca, zwracając się do swojego dzieła. - Teraz...- Przerwał, widząc ogromny promień ze środka jednej ze szkatułek na regale. Po chwili z brązowego pudełka wyleciała różdżka. Wyglądała dość surowo w porównaniu do tej teraz należącej do niego jednak Harison od razu rozpoznał w niej swoją starą przyjaciółkę.
Jego obecna wystrzeliła z ręki i po chwili obydwie zatopiły się w świetle.
- Nie wierzę...- wyszeptał starzec.
- O co chodzi, Sir?
Po kilku sekundach z oślepiającej bieli wyłoniła się tylko jedna. Wyglądała jak ta z drzewa wiśni, miała jednak lekkie zmiany. W pewnych miejscach na drewnie znajdowały się teraz czarne zawijasy, a ona sama wydawała inną potężniejszą, mroczniejszą moc.
- Czasami przy produkcji zdarza się, że dwie kompatybilne różdżki łączą się ze sobą. Jest tak jednak jedynie w przypadku kiedy żadna z nich nie jest skończona, a tylko jedna ma w sobie rdzeń. - Podszedł bliżej. - Wygląda na to, że obydwie chciały, abyś nimi władał. Druga różdżka również jest niezwykła, jedenaście cali, ostrokrzew, pióro z feniksa, który wydał jedynie dwa w całym swym istnieniu...
- Rozumiem — przerwał szybko zielonooki. Nie miał ochoty słuchać po raz drugi tej samej historii. Doskonale wiedział dlaczego pióro feniksa tak bardzo chciało do niego przylgnąć i nie wiedział, czy czuć się z tego powodu szczęśliwy, czy wręcz przeciwnie. Z jednej strony dusza Voldemorta dalej w nim istniała, co dla planów było doskonałe, z drugiej taki przypadek mógł wyrządzić jedynie więcej szumu wokół jego osoby.
- Niezwykłe jest jednak, że każda z nich była inna. To tak jakbyś posiadał w sobie dwie różne dusze. Dusze tak skrajnie różne od siebie, jednak o równej mocy, że żaden, ani włos willi, ani pióro feniksa nie zaważyło nad tym drugim. Teraz w rękach masz jedyną różdżkę z dwoma rdzeniami i wykonaną z dwóch rodzajów drewna. Rozmiar z tego co widzę, pozostał po pierwszej z nich. Czy zechciałbyś...
- Przykro mi, ale bardzo się spieszę. - Wyciągnął z kieszeni woreczek z pieniędzmi. Całkiem sporą ilością. - Mam nadzieję że powstrzyma się pan przed ujawnianiem takich informacji i swoją ciekawością. Nie ukrywam, że dość kłopotliwe byłoby moje życie studenta, gdyby wyszło to na jaw.
- Ale tóż to nieoczekiwany cud...
- Cud, nie cud. - Jego oczy zaświeciły blaskiem, na co Ollivander wzdrygnął się. Czuł się jakby w jego pierś trafiło Zaklęcie Uśmiercające, a jednak dalej stał i oddychał. - Przypominam o dyskrecji - mruknął zimno, wychodząc ze sklepu.
Gdy tylko opuścił budynek próbował uspokoić nerwy. Jeszcze tego mu brakowało. Istnienie tak niezwykłego przypadku faktycznie miało prawo zostać upublicznione, jednak wiedział że sprzedawca tego nie zrobi. Wyczytał to z jego oczu tuż po przerażającym spojrzeniu, nie musiał nawet używać Legilimencji.
Ale różdżkarz był naprawdę mądry. Niesamowite było, że doszedł do wniosku z duszami. W końcu w Harrym Potterze, teraz Harrisonie Blacku, była cząstka obcej duszy. Część Voldemorta i tym razem wniknęła w niego dokładnie tak samo, zostawiając jednak inny rodzaj blizny. Nie wiedział, dlaczego taki szczegół się zmienił, mimo to nie narzekał. Chodzenie z błyskawicą na czole nie pomagało by w ukryciu tożsamości. Może kwestią był pakt z Śmiercią, a może również to zostało zaplanowane przez Dumbledore'a. Przecież ten znak rozpoznawczy w poprzednim życiu nie raz, nie dwa ujawnił jego tożsamość, ściągając sporo kłopotów.
Oddychając ciężko, zobaczył że para dziewczyn posyła w jego stronę dziwne spojrzenia, szeptając o czymś między sobą. Zmarszczył brwi po raz kolejny i odwrócił się na pięcie, idąc w stronę sklepu Madame Malkin, gdzie na szczęście nie było tłumów.
Stanął przy jednym z manekinów, gdy w jego ręce nagle, jakoby znikąd, trafił katalog salonu.
- Proszę poczytać oraz wybrać materiały i inne parametry - odezwała się niebieskooka kobieta w średnim wieku zajęta machnęłam różdżką i rozkładaniem długich fal najróżniejszych materiałów. - Tutaj proszę napisać wszystko czego sobie życzysz kochaniutki wraz z imieniem i nazwiskiem, które podasz przy odbiorze. Gdy już wszystko skończysz zawołaj mnie, to cię zmierzymy. - Posłała mu uśmiech, znikając za jednymi z wielu drzwi.
Zrezygnowany usiadł na kanapie niedaleko wejścia, zaczynając przeglądać wciśnięty mu w dłonie zbiór. Jak widać nawet Madame Malkin znana z tolerancji do każdego rodzaju krwi miała różne stosunki z klientami. Gdy po raz pierwszy się tu pojawił wraz z Hagridem ubrany w za duże, zniszczone mugolskie ubrania kobieta od razu stwierdziła, że idzie do Hogwartu i zaczęła go mierzyć. Nie pytała o materiały, zaklęcia ochronne, czy cokolwiek innego. Wykonała swoją pracę prosto, szybko i profesjonalnie tworząc najprostsze szaty ucznia.
Teraz, gdy wszedł ubrany w najwyższej jakości garnitur, najwyraźniej wyglądał na dobrego potencjalnego klienta ze sporą gotówką. I cóż, nie myliła się. Harrison z czasem zaciekawił się różnymi wariantami, wziął w dłoń wcześniej podane mu eleganckie pióro oraz papier.
Zapisał czarne szkolne szaty z jedwabiu z zaklęciem samoprasującym, dwa zestawy na zimę z urokiem utrzymującym temperaturę i jeden na ciepłe dni. Nie zapisał kapeluszy, które w pierwszych latach były umieszczane na liście. Dobrze wiedział że nie są wymagane, a jakoś nie lubował się w ich noszeniu. Zamiast tego dodał kilka białych, czarnych i szmaragdowych koszul, kilka par spodni i marynarek, dwa krawaty oraz dwie szaty wierzchnie. Do tego trzy różne pary butów oraz płaszcz na zimę. Gdy tylko odłożył wszystko na stolik przed nim pojawiła się krawcowa, z uśmiechem patrząc na długość zapisanych na pergaminie słów. Gdy zobaczyła jego podpis, jej oczy delikatnie się rozszerzyły, jednak szybko wróciła do profesjonalnej miny.
- Jeśli to wszystko, to zapraszam. - Wskazała na zasłony, prowadząc go za na podwyższenie za nimi.
Obok stał tak dobrze mu znany platynowy blondyn, który rzucił mu zaciekawione spojrzenie.
____________________________________
Witam wszystkich, którzy zawitali do tej czarnej dziury. Prolog tej książki wisiał już na profilu od dłuższego czasu, postanowiłam więc ze w końcu czas się za nią zabrać. Rozdziały niestety nie będą regularnie, jednak wszystko zależy od zainteresowania.
Chętnie przyjmę wszelkie poprawki na błędy w komentarzach oraz wiadomości na temat fabuły.
Przypominam o Discord, gdzie możecie dołączyć do społeczności, rozmawiając na wszelkie tematy, nie tylko o książce, możecie tam również dodawać propozycje muzyki do playlisty.
Mam nadzieję, że miło spędzicie tutaj czas.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro