Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

十五

Hejka, pierożki. Mój prezent na weekend dla was :p
Nie spodziewaliście się tak szybko nowego, co?
To za taak dużo komentarzy, było mi super miło i mam mega motywację do pisania dalej. Kolejny rozdział też gotowy, wiecie co robić. Enjoy, słonka

- Cześć, ślicznotko. - poczuł dłonie na ramionach i czyiś oddech na szyi. Prawie umarł na zawał.

- Jiang Cheng! - krzyknął, łapiąc się za serce - nie możesz w ten sposób straszyć ludzi...- Jęknął.

- Bo?! - jego brat jak zwykle miał zbyt duży temperament.

- Bo jestem po porwaniu i traumie. - fuknął i skulił się na łóżku.
To był całkiem mądry powód, mężczyzna w fiolecie trochę się speszył.
- faktycznie. Ale już się nie maż. Mówiłem Ci już kiedyś, że Cię obronię przed wszystkimi psami, tak? - walnął go w ramię i usiadł obok niego.
Wyglądało na to, że w zabawny sposób próbował pokazać swoje przebaczenie i przeprosiny naraz. Ale to Jiang Cheng, przecież nie użyłby słowa "przepraszam".
Wei Wuxian znał go jak nikt inny, zrozumiał przekaz.
Uśmiechnął się do niego - dziękuję, A-Cheng.

Pomyślał, że starsza siostra byłaby z nich teraz dumna.
- nie mogę uwierzyć, że bierzesz ślub z facetem. - powiedział nagle Jiang Cheng, kręcąc głową - choć ja już wcześniej podejrzewałem, że coś między wami jest.

- Lepszy z facetem, niż żaden, drogi braciszku - odgryzł się Wei Wuxian, uśmiechając podle.

- Nie potrzebuję żony! - krzyknął drugi i już chcieli zacząć się bić, gdy Wei Ying zaczął kaszleć, lekko się dusząc. Mężczyzna w fiolecie poklepał go po plecach i spojrzał na niego zmartwiony. Myślał, że jego brat jest już całkowicie wyleczony. - może się przejdziemy. Porozmawiamy o tym twoim weselu, chyba będzie można przywieźć jedzenie i alkohol z Yunmeng i Przystani Lotosu, co? Nie chcę pić zielonej herbaty i jeść suchego ryżu na weselu własnego brata.

Wei Ying zaśmiał się - nadal i to walczę - wstał z pomocą Jiang Chenga i poszli na spacer, rozmawiając o weselu i nie tylko o weselu. To była najlepsza ich rozmowa od wielu, wielu lat, może nawet od piętnastu lat.
- no i wtedy on... - Wei Wuxian opowiadał mu jakąś historię, gdy szli przez las. Chciał zrobić krok do przodu, ale nagle, niewidzialna pętla zacisnęła się dookoła jego nadgarstka i zaczęła odciągać go za każdym razem, gdy chciał zrobić krok wprzód.
A ciągnęła go w stronę Jingshi. Patriacha Yiling na sznurku, kto by się spodziewał?

- LAN ZHAN! - ryknął, ciągnięty do domu - jak śmiał wykorzystać mój własny wynalazek przeciwko mnie? Co za menda... ŚLUBU NIE BĘDZIE! - krzyczał dalej, naprawdę rozwścieczony.

Zaraz też obrażony i ciągnięty po ziemi, zobaczył męża przed drzwiami Jingshi.
Patrzył na niego wraz z Lan Xichenem i o ile twarz Wangjego wyglądała tak samo jak zawsze, jego brat nie umiał powstrzymać rozbawienia.
Sznur znikł, gdy Wei Wuxian doturtał się do domu. Lan Zhan pomógł mu wstać i otrzepał go z ziemi.

- To twoja sprawka?! - krzyknął. Był naprawdę wściekły.

- Mn.

- Dlaczego to zrobiłeś?!

- Żebyś był bezpieczny.

- Nie możesz mi odbierać wolności, zabierz to ze mnie.

- Nie.

- Tak!, nie możesz...

Jiang Cheng i Lan Xichen oddalili się, nie chcąc tego słuchać. Cóż jest straszniejszego od kłótni kochanków?
Krzyki słyszeli jeszcze z daleka, ale w końcu gdy poszli nad Zimne Źródła, przestali słyszeć.
- Straszne, co? - zagadał Lan Huan z uśmiechem. Zachowanie jego brata było niezbyt dobre, ale był pewny, że Wei Ying sobie z nim poradzi.

- może to i lepiej, żeby ta łajza była trzymana na smyczy, bo inaczej ucieknie - powiedział Jiang Cheng.
Lan Xichen był zaskoczony. Jak można mówić tak o własnym bracie?

- Łajza...? Myślałem, że się pogodziłeś z bratem, panic... Jiang Cheng. - mruknął niepewnie.

- Owszem, pogodziłem - zaskoczony mężczyzna spojrzał na niego - to tylko taki żart, bracia tak o sobie mówią w żartach. - wytłumaczył mu zdziwiony - ty i Lan Wangji się tak nie nazywacie?

- Nie. - odparł lider sekty Lan po krótkim namyśle. Mówili na siebie "bracie" lub oficjalnym imieniem. Czasami, ale głównie gdy byli młodsi stosowali zdrobnienia jak A-Huan lub Zhan-Zhan, ale od dawna tak na siebie nie mówili. Zawsze był uczony szacunku do młodszego brata.

- Nigdy?

- Nie.

- I nie biliście się też pewnie? I nigdy go nie oplułeś? Ani nie nazwałeś przekleństwem? - Jiang Cheng był zszokowany. Myślał, że Jadeitowi Bracia są grzeczni tylko na pokaz a w swoim towarzystwie są jednak normalnym rodzeństwem - nie zabrałeś mu nigdy ubrań gdy się kąpał?

- ...nie. Dlaczego miałbym to zrobić, Jiang Cheng? - zaśmiał się cicho Lan Xichen. Skąd te pomysły?

- ale bawiliście się berka, jak byliście mali, co nie?

- Bieganie jest zakazane w Zaciszu Obłoków. - uśmiechnął się uprzejmie lider sekty, spoglądając na towarzysza, który wyglądał na załamanego.

- Starszne. Po prostu straszne - powtarzał, jakby właśnie się dowiedział, że ktoś pobił dziecko na śmierć - więc teraz zagrasz ze mną w berka. - zadecydował.

***

Lan Qiren obudził się naprawdę w dobrym humorze. Rano wstał, medytował, zjadł śniadanie i odpisał na dwa listy. Dał jeden wykład, bo dziś zajęcia były tylko do połowy dnia. Następnie postanowił iść na spacer.
Świat był zaiste piękny, ćwierkanie ptaków wyjątkowo go nie irytowało, szedł sobie ścieżką pośród drzew i bambusów, oddychając spokojnie.
Jaki miły dzień.

- JESTEŚ CHORY NA ŁEB, LAN ZHAN, NIE MOŻESZ MNIE WIĄZAĆ.

- Mogę. Dla bezpieczeństwa.

- nie, nie możesz!

Tylko nie to. Tylko nie ta dwójka. Już chciał iść na nich nakrzyczeć i ukarać, ale usłyszał nieco wiecej.

- nie zamierzam wychodzić za kogoś kto nie szanuje mojej wolności, Lan Zhan!

- Wei Ying! Robię to dla twojego dobra.

- Robisz to dla swojego spokoju!

Okropność. Kłótnie kochanków były naprawdę straszne, przerażające i nie chciał iść sluchać. Nie po to zostawał kawalerem aby słuchać skrzeczenia małżonków. Lepiej ich pogodzić, ale może lepiej nie teraz.

Diabeł Wei zniszczył mu ucznia, a Lan Zhan tak dobrze się zapowiadał, miał prawdziwy potencjał do bycia jego najlepszym uczniem.
Na szczęście Lan Xichen go nie zawiódł i był chlubą jego...

- nie złapiesz! N-nie złapiesz - nagle z lasku wybiegł Jiang Cheng, równie piekielny jak jego brat, choć teraz wydawał się już dorosnąć. Ale proszę, właśnie bawił się z kimś w berka. Żałosne.

- Złapię i zjem! - usłyszał głos starszego z bratanków.

Tylko nie to... tylko nie Lan Huan, jego mi nie psujcie - zaklinał Qiren w myślach, idąc w tamtym kierunku.
I oczywiście zastał Lan Xichena, goniącego lidera sekty Jiang.
Czy nie wystarczyło piekłom, że jeden z braci zniszczył mu dziecko? Musieli wysłać kolejnego diabła z braci i zepsuć mu kolejne dziecko?

- Lan Xichen, co to ma wszystko znaczyć?! - krzyknął załamany, czując że zaraz zemdleje.

Lan Huan zatrzymał się niby zażenowany i spuścił głowę - to... berek! - dotknął ramienia wuja i uciekł dalej z Jiang Chengiem.

Bawił się świetnie, chyba pierwszy raz w życiu i czuł się szczęśliwy. Miał do tego prawo i nie chciał tego przerywać.

- Gonisz! - I odbiegli.

Starszy Lan odprowadził ich załamanym wzrokiem.

- Proszę, niech to będzie tylko zły sen...

Kto by się spodziewał takiego berka? I Weia  na sznurku?
Kto ma rację? Wei Ying czy Lan Zhan?
I jak podobał wam się rozdział?
Mam nadzieję, że było git i już znikam papa

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro