Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Yi

W zasadzie siedzenie w domu z Lan Zhanem podobało mu się, mógł odpocząć i nie był sam.
Niemniej, na każdy głośniejszy dźwięk, spinał się.

Tak jak teraz, gdy usłyszał kroki na tarasie Jingshi i wysoki cień, zamarł z pędzęlkiem przy twarzy Lan Zhana, po czym wybuchł śmiechem pełnym ulgi.
Cieniem był nikt inny, jak Xichen, zaglądający przez drzwi. Uśmiechał się jak zwykle, ale gdy zobaczył tę uroczą parę, uśmiech poszerzył się.
To było piękne, że jego młodszy braciszek, zawsze poważny i spięty, rozluźniał się przy mężu na tyle, że pozwalał mu pomalować swoją twarz.

Wangjemu tylko uszy zczerwieniały, złapany na upokorzeniu, umalowany, a sam malujący męża.
- takie to zabawy? - zapytał Xichen, kładąc na stoliku tackę z ziołami i tabletką dla Wei Yinga. - Wei Wuxian, tutaj są leki dla ciebie.

Lan Zhan był zawstydzony - wiem, że w Gubu makijaż się zabroniony, ale... - zaczął już pokornie schylać głowę.

- nie powiem nikomu. - mrugnął - tajemnica za tajemnicę. - obaj bracia wiedzieli o co chodzi i zapominali o swoich wstydliwych sekretach, bo po co mieliby komuś skarżyć na siebie? - to ja wam nie przeszkadzam...- jak zwykle grzeczny i taktyczny Pierwszy Jadeit chciał się ulotnić z Jingshi, ale na wpół umalowany Wei Wuxian go zatrzymał.

- Lan Xichen, poczekaj! Zewu-Jun ma twarz podobną do jego brata, poćwiczę moje umiejętności na tobie! Proszę! - podekscytowany, już stał przy nim z pędzlem.
Xichen westchnął, ale zgodził się nawet szybciej niż jego brat i już po chwili był umalowany lepiej, niż niejedna kurtyzana.

- teraz mnie - wykłócał się Wei Ying, gdy Xichen ich już opuścił.
- Wei Ying nie potrzebuje makijażu. Wei Ying piękny - odparł poważnie Lan Zhan, ale po dalszych naleganiach męża, zgodził się.
Spróbował czerwonym podkreślić mu usta, które umiały tak pięknie go całować. Zrobił to nieco koślawo, choć starał się wyobrazić sobie, że to jak pisanie znaków. Upudrował go już sypkim pudrem i umalował mu brwii.

- Na czerwono?!

- Wei Ying lubi czerwony. - powiedział pewnie Lan Zhan, znacząco patrząc na jego wstążkę na głowie.

- no dobrze. Czerwone brwii też miłe. To co, kiedy będzie obiad? - naprawdę udało mu się wreszcie zrelaksować.
Widać to było i Lan Zhan odetchnął z ulgą. Głupi nie był i przecież widział, że jego męża trawi jakaś choroba. Najbardziej się tego bał, pamiętał depresję swojego brata, to jak chciał skoczyć, by się zabić.

Wcześniej też zanikało z niego życie i na twarzy miał ciągle smutny uśmiech, wymuszony całą siłą.
Wei Ying również ukrywał swój ból, ale dla swojego męża był jak otwarty zwój, z którego może wszystko wyczytać.

- Hunguang-Jun, jesteśmy! - Jingyi nie silił się na pukanie, od razu wparowując z jedzeniem.
Sizhui miał więcej taktu i grzecznie zapukał, po czym cicho wszedł do środka. Dobre wychowanie przez Lan Zhana nie opuszczało go. - przynieśliśmy zupę i ryż i też cias...to. - zatrzymał się widząc dwójkę wymalowanych mężczyzn na podłodze, nie krył zdziwienia.

- oh! Ja też chcę! - wychowanie Wei Wuxiana również nie opuszczało Yuana i w chwilach podniecenia zapomniał o dobrych manierach, gdy coś go rozbawiło. Od razu usiadł przed wniebowziętym Wei Wuxianem i dał mu się malować, jak i Jingyi. A potem reszta młodych adeptów, zadowolonych z rozrywki. Tak oto Wei Wuxian wymalował prawie całe Gusu, podczas gdy mąż karmił go zupą i warzywami. No i ciastem, Patriacha musiał jeść za dwoje! No i nie narzekał na to jakoś szczególnie, gdyż jeść lubił.

Lan Qiren wyszedł na spokojny spacer po dziedzińcu, gdy skończył sortowanie listów od liderów sekt. Powoli szedł, wyprostowany i pełen godności, aż nie zobaczył jakiegoś koszmaru.
Przy stołówce stała masa adeptów, głównie juniorów, ale znalazło się kilku seniorów, w tym Pierwszy Jadeit... wszyscy wymalowani jak kurtyzany z zakrętu ciasnej uliczki albo księżne dworskie!

Przekleństwa cisnęły się na usta, ale były zakazane w Gusu, więc tylko słabym głosem, zapytał "kto?", choć domyślał się kto mógłby zrobić coś takiego.
Pokręcił głową i tylko odszedł, trzymając się za serce. Wolał wrócić do siebie i spać, niż jeść obiad z tymi makabrycznymi wytworami diabła.
Gdy myślał o dziecku, które się narodzi, coraz częściej martwił się o to, w kogo się ono wda.
O ile Lan Yuan był przykładnym, dobrze wychowanym młodzieńcem, z tym dzieckiem może być trudniej, skoro urodzi się z brzucha Wei Yinga.
I tak, nie doczekawszy wieczora, zasnął osłabiony swoją własną sektą.

***

Noc nigdy nie była łaskawa. Koszmary nigdy nie znikały, nawet po tak wielu latach.  Twarz siostry wciąż była blada a krzyk brata głośny. Energia urazy wzrastała i wzrastała, otaczając go czarną, gęstą mgłą, która go dusiła. Po prostu czuł, że musi zabić. Cokolwiek. Kogokolwiek.

***

Lan Zhan i Wei Ying spali przytuleni do siebie,  było im miło i ciepło. Wangji otworzył oczy, słysząc pukanie do drzwi. Zanim wstał, przelotnie zerknął na pięknego męża, który leżał na boku w luźnej, białej szacie. Zdziwił się jak przez noc zdążył potargać włosy, wręcz skołtunić, mimo że wieczorem idealnie mu je rozczesał. Uśmiechnął się czule, prędko zawiązał pas i podszedł do drzwi.

- kto to?

- Hanguang-Jun, tu Lan Xiao... przepraszam za obudzenie, ale zdarzyło się coś... po prostu musisz to z paniczem Weiem zobaczyć, cała wioska... - blady senior ledwo mówił, jakby zobaczył straszliwego ducha.

Spięty Lan Zhan natychmiast kiwnął głową i poszedł się ubrać, po czym obudził męża i jego też ubrał, bo inaczej trwałoby to wieki. Wiedział, że gdyby nie zabrał go ze sobą, Wei Ying marudziłby niesamowicie...zresztą wolał go mieć na oku ciągle. 

I tak oto prędko pognali na Bichenie za seniorem sekty Lan.

Witam w pierwszym rozdziale...zaczynamy z grubej rury, znacie mnie i moje pomysły hehe

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro