Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6

- Nadszedł czas. - upiorny Patriacha patrzył z góry na mglistą polanę.
Wodospad spadający z wysokości zamieniał się w rzekę, płynącą aż do samych jezior Lotosu.
Nie mógł uwierzyć, że pozwolił wtedy mu uciec. Ale żył wtedy od niedawna. Biali, którzy dali mu życie byli teraz pod nim.
Rządził nimi, był marionetkowym mistrzem. - zbierają się, by nas pokonać. Jedźcie na zachód, wedle planu. - przekonany o swoich racjach był dumny z planu.
Zniszczy niesprawiedliwość, zabiie Wei Wuxiana, który sądzi że przeszłość ma na tyle krótkie ręce, by go ominęły.

Wyniszczył go od środka, demonem zrobionym tylko z ciała ludzkiego a uczuć tylko wstydu, lęku i nienawiści.
Poród zabije mężczyznę, który mężczyzna byłby zdolny do miłości matki? Z bólu zabije i siebie i dzieło zemsty, które wyssie z niego całą krew.
A wtedy prawdziwy Pan Mroku wreszcie....!

Wreszcie...co?

***

Bo los jest taki, że nigdy nie daje nam tego, czego chcemy. Daje nam to, co potrzebujemy.
Xichen myślał, że potrzebuje teraz czasu sam na sam z Chengiem, bo przecież zaraz śluby. Obaj żenili się z paniami z zacnych rodów.
Może myślał, że po tym już o nim zapomni i odejdzie... tak wielu odeszło.

Jednak nie było czasu na bliskość. Sekty zwołały radę by walczyć z wrogiem. Niemożliwe, że Wei Wuxian sam siebie opętał. Kultywator odzyskał reputację, żył wiernie u boku Hanguang-Juna i nawet jakimś cudem Bogowie zesłali im dziecko.
Więc to kto inny próbował im zaszkodzić. A ten kto szkodzi Naczelnemu Kultywatorowi, szkodzi całemu światu.
Podczas, gdy reszta przywódców sekt ustalała plan walki, Lan Zhan trzymał w rękach męża. Uparł się, że chce być przy naradach, mimo że ledwo chodził po ataku.
Wangjemu trudno było się skupić na taktycznych miejscach i rozstawieniu wojsk, gdy widział własne słońce.
Przepiękny i mądry Wei Wuxian siedział tuż przy nim. Brzuch ciążowy skrywał ich dziecko, które zaledwie za półtorej miesiąca winno przyjść na świat.
Jak? Nie myśleli o tym, zbyt zaabsorwowani powracającym niebezpieczeństwem.

Dziś w nocy rozmawiali długo.
- ja bym chciał jeszcze jednego synka. Albo jednak córkę, taką jak Yanli. Nazwiemy ją wtedy Yanli, prawda?

- mn.

- Lan Zhan, jak ja bym już chciał żeby to wszystko się skończyło! Pokonajmy i zabijmy tego okropnego...mnie. Jest najgorszy. Gdy już zabijemy tych wszystkich... i gdy już dowiemy się, kto za tym stoi, spokojnie urodzę dziecko i zaraz będę znów kultywował, robił nowe talizmany i jeździł konno i latał z tobą na mieczu.

- mn.

Chwila.
- Wei Ying?
- tak, Lan Er Gege?

- jak urodzisz dziecko?

...
Dobre pytanie.
- może zasnę i się obudzę a ono po prostu już wyjdzie?
- albo wyjdzie tak jak weszło.
- Nie, Lan Zhan! To byłoby okropne i bolało!

- będę wtedy przy tobie.

Ale teraz oswajał się z myślą rozłąki. Bo wcale mogło go przy nim nie był. Długo nie wiedział czy powinien zostać z mężem czy iść walczyć z wrogiem męża.
Jednak, zrozumiał jakby to wyglądało. Naczelny Kultywator nie powinien uchylać się od walki za niego i jego rodzinę. Poprowadzi wojska, zapewni bezpieczeństwo mężowi i na zawsze oczyści go z wszelkich zarzutów, nawet kosztem życia.

Pocałował dłoń męża, aktualnie pomagającego ułożyć zasadzkę na widzianych "białowłosych ludzi".
Nie byłby w stanie przestać go kochać. Za nic w świecie.

***

Pożegnanie było krótkie, bo im dłużej staliby tak na przeciwko siebie, tym więcej by sobie przypominali i tym więcej łez zebrałoby się w oczach.
Cheng i Xichen nie byli ujawnioną parą, więc ich pożegnanie nie trwało więcej niż parę sekund, lecz wzrok którym się obdarzali starczał za tysiąc słów.

- Zajmę się Wei Wuxianem, Wangji. Przypilnuję, by nikt nie wdarł do Gusu. Nie martw się, braciszku.

- Bracie. - odparł krótko Lan Zhan, skłaniając głowę przed swym starszym bratem, pierwszym przyjacielem i powiernikiem, tym który zawsze był przy nim i który go znał.
Było wiele rzeczy, których Lan Zhan w życiu żałował. Na pewno powinien częściej mówić mu jak go ceni i być przy nim. Krótki ucisk dłoni, krótki pocałunek z mężem i zaraz ruszyli na domniemane miejsce przebywania Upiora i jego armii.
Jakże mogliby wiedzieć, co się wydarzy? Wszak nikt nie jest w stanie odgadnąć co skrywa w sobie przyszłość, jakie boskie i diabelskie plany?
Tak oto mężowie pożegnali żony, siostry braci i starzy ojcowie, synów. Znów rozdzielono ich, bo świat jest taki, że walka nigdy się nie kończy, nawet jeśli pragnie się pokoju.
Pokój ludzie zdobywają wojną.

***
Dni bez Lan Zhana były trudne. Wei Ying zapewnie zatraciłby się w czarnych myślach i obwinianiu się, gdyby nie ciągłe towarzystwo Lan Huana. Obaj byli sobie potrzebni, rozmawiając o nauce i pomysłach innowacji metod sekt, oddalali od siebie demony złych myśli.
Lecz energia urazy nie znika, ona się chowa nieco głębiej.
Dni mijały a z frontu nie przybywały
żadne konkretne wieści. Nadal poszukują. Nie mogą znaleźć.

Wei Ying zajmował się królikami, bo normalnie miały one troskliwego Lan Zhana... choć minęło niewiele czasu, marzył wręcz by zobaczyć jego twarz. Dotknął miękkiej opaski na czoło, wziąć oddech przy nim i poczuć ten kojący zapach drzewa sandałowego, które kojarzyło mu się z tylko jednym.
Siła, którą otaczał go Wangji i bronił zawsze, za wszelką cenę. Nawet teraz. Czuł się... chyba dobrze.

Tak, akceptował fakt, że inni poszli walczyć między innymi za niego. Przypomniał sobie dawnego siebie, który by się wymknął, kłócił i obwiniał. Nie teraz. Teraz miał dla kogo dojrzeć... uśmiechnął się i położył dłoń na swoim brzuchu.




***

Władca Cienia poczuł dziwne ukłucie ciepła w klatce piersiowej. Tam, gdzie powinno być serce.


***

Cały obóz szykował się powoli do spania, warty właśnie ustawiały się na swoich miejscach... paru żołnierzy oddaliło się za potrzebą a Wangji i Cheng znaczyli czarną farbą na mapie strategiczne punkty. Nikt nie ośmielał się im przeszkodzić, wiedząc jak poważnymi są kultywatorami, więc gdy do środka namiotu wpadł zdyszany junior, Lan Zhan od razu, wiedział, że to coś ważnego.

- Hanguang-Jun!

- Co się stało?

...



heeeeeeeej

powoli zmierzamy do końca

co o tym sądzicie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro