Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

PETER PO RAZ KOLEJNY WYGRAŁ WYBORY!

Wielka kula spadła mi tuż pod nogi i gdyby nie Thomas, który mnie popchnął, miałbym zmiażdżone stopy. Dyszałem ciężko próbując pozbierać myśli. On zginął, ale w ostatniej chwili uratował mnie i fiolki. Muszę coś zrobić by jego ofiara nie poszła na marne, muszę się ruszyć. Z transu wybudziła mnie kolejna kula. Uderzyła jakieś 3 metry ode mnie. Wstałem z ziemi i zacząłem biec. Robiło się już coraz cieplej, a ja byłem co raz bardziej zmęczony. Jednak adrenalina spowodowana kulobiciem spowodowała że zapomniałem o bólu i zmęczeniu. W końcu po około 15 minutach biegu zobaczyłem pojazd jadący w moją stronę. Moja ekipa, w końcu. Bonnie się zatrzymała, a ja wleciałem do auta. 

-Gdzie Thomas?- Spytała Courtney

-Nie żyje - Odpowiedziałem bez żadnych ogródek. 

Rozejrzałem się po wszystkich. Noah, Rick, Bonnie, Courtney i Amanda. Wszyscy byli. Poprosiłem o wodę i ktoś mi ją podał. Gdy ją wypiłem, postanowiłem zająć się kostką Amandy. Dziewczyna na szczęście spała. Bonnie, zatrzymała się gdzieś na środku pustyni. Rozłożyliśmy koce, a ja wyciągnąłem z plecaka leki. Zdjąłem opatrunek z jej kostki, uderzył mnie straszny smród. Skóra nie była już czerwona, była przeraźliwie żółta. Podniosłem jej spodnie. Niemal syknąłem z przerażenia. Zacząłem ściągać jej spodnie

-Ej co ty robisz?! - Krzyknęła Bonnie

-Chce coś sprawdzić 

Zdjąłem je tylko do kolan, ale wiedziałem że dalej nie trzeba, przez jej udo przebiegała duża żółta linia, jak żyła. Podniosłem jej bluzę i zobaczyłem że linia biegnie dalej, aż do serca.

-Co to jest? - Zdziwił się Rick.

-To na pewno było działko protonowe? - Spytałem się Courtney

-Nie wiem, ale nie znaleźliśmy naboju, więc chyba tak

-Rick, to zakażenie krwi. Nie wiem czy przez działko, czy coś innego

-Ale ta się to wyleczyć prawda?

-Jak dojdzie do serca, to jedyne co możemy zrobić to...nic.

-Czyli już jest za późno? - Zmartwił się Noah - Nie można jej już ocalić.

Nagle Amanda zaczęła się trząść, z początku spazmy było nie duże. Jednak potem cała się rzucała. Z jej ust zaczęła lecieć gęsta czerwonobrunatna maź, zalewając jej brodę, szyję i dekolt. Potem się uspokoiła.

-Noah zemdlał - powiedziała Bonnie, która go trzymała. 

Amanda wzięła głęboki drapiący oddech i krzyknęła

-Stephanie Loyer! Stephanie Loyer! - Po czym się uspokoiła.

Sprawdziłem jej oddech, brak oddechu. Przez sekundę zastanawiałem się czy nie robić masażu serca, ale to bez sensu. Zakażenie dojdzie wtedy do każdego narządu. Amanda umarła.

Poczułem się bardzo zmęczony, zamknąłem oczy i położyłem głowę na kocu.

*********************************************************************************************** 

Gdy się ocknąłem, leżał na plecach na czymś wąskim i nie wygodnym. Uniosłem głowę i zobaczyłem białe włosy Noah. 

-O księżniczka się obudziła - uśmiechnął się do mnie. 

Moja głowa leżała na jego kolanach, nogi leżały na kolanach Ricka. Dziewczyny siedziały z przodu. 

-Mogę sobie jeszcze poleżeć czy nie? 

-Bonnie za ile będziemy w kolejnym bunkrze - spytał się Noah

-Za jakieś 10 minut. - Odparła dziewczyna.

-Jak chcesz to możesz sobie poleżeć. Rick masz coś przeciwko by pan doktorek sobie poleżał.

Rick wzruszył ramionami. Poprawiłem się i zamknąłem oczy. 

Noah zaczął czesać moje włosy. Z początku chciałem strącić jego rękę, ale zrezygnowałem z tego pomysłu bo było mi zbyt dobrze. 

-Masz bardzo wygodne kolana - wymamrotałem. 

Pojazd się zatrzymał, a ja spadłem z Noah i Ricka.

-Ekipa jesteśmy pod bunkrem, ale zdaje się że nie jesteśmy sami. 

-Co jak to? - Zdziwił się Rick

-Drzwi są otwarte. 

Wyszliśmy z wozu i patrzyliśmy się na bunkier, od czasu rozdzielenia nie widzieliśmy nikogo z tamtej grupy. Połowy osób nawet nie znałem. Wiedziałem że jest w niej Ellie i parę innych osób z którymi siedziałem w pokoju. 

-Okay - przerwała ciszę Courtney - Idziemy do nich czy nie?

-Czy ten bunkier to jest nasz? - Spytał się Noah - Może ten jest ich a my tu jesteśmy przypadkiem

-GPS, by raczej nie wskazywał nam tego bunkru, mam rację? 

-Robimy głosowanie, wchodzimy tam czy nie? 

-Jest też trzecia opcja - Odezwałem się

-Jaka? - Zdziwili się

-Możemy poczekać, aż wyjdą z fiolkami, zaatakować ich i zabrać im fiolki. 

-Twój plan jest dobry Petey - pochwalił mnie Noah - Ale zważ na pewne sytuacje, nie wiemy za ile wyjdą z bunkru, nie wiemy ile ich jest i nie wiemy kto ma plecak. W dodatku mogą być uzbrojeni. 

-Za dużo nie wiadomych masz rację. Serio wymyśliłeś mi już ze trzecią ksywkę? 

Noah wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę budowli. Z wewnątrz zaczął ulatywać dym, ktoś wybiegł z budynku. Jakiś chłopak, chyba Cody. Nagle usłyszeliśmy wybuch. A część bunkru się zawaliła. 

-Co oni mają jakiegoś pirotechnika tam?! - Krzyknęła Courtney przeładowując karabin i podchodząc do bunkra. 

W jednej chwili chciałem ją zatrzymać, ale w drugiej za nią biegłem. Instynkt powiedział mi że ktoś jest tam ranny i tylko ja mogę mu pomóc. Wbiegłem prosto w dym, nic nie widziałem. Nie wiem jak to się stało. Zostałem uderzony a w następnej chwili leżałem na ziemi. Poczułem coś zimnego na skroni. Jednak po chwili chłód zniknął. Wstałem z ziemi i oparłem się na łokciach. Dym się przerzedził. Ktoś celował do mnie z pistoletu. Nie widziałem sylwetki, dymu było nadal za dużo. 

-Myślałam, że będzie cię trudniej zabić - Odezwał się znajomy głos. - A tu taka niespodzianka.

Zabić? Ale czemu miałaby mnie zabić, czy ja... nie to niemożliwe. Tak byłem zarażony, ale wyzdrowiałem. A gdybym zachorował nie dawaliby by mnie do grupy. 

-Ellie nie wiem o czym mówisz. - Powiedziałem do niej. Jednak dziewczyna miała mnie nadal na muszce pistoletu.

-Peter, wybacz ale dostał instrukcję że mam cię zabić i tylko ciebie. 

-Dlaczego? - Spytałem się, serce zaczęło walić mi bardzo mocno, miałem podwyższoną adrenalinę. 

-Nie wiem, może nie jesteś im już potrzebny. - Podniosła lufę prosto w moje czoło. Zacisnęła palec na spuście i strzeliła.

Odruchowo zamknąłem oczy. Usłyszałem jak coś pada na ziemię. Gdy otworzyłem zobaczył ujrzałem przerażający widok. Ellie stała rozbrojona przez Noah, Rick leżał na ziemi, krwawił mocno. Po tym tylko Ellie stała na nogach, Noah jak zwykle zemdlał na widok krwi.

-Aaaa! - Jego krzyk doprowadził mnie do ładu. Natychmiast do niego się przysunąłem i obejrzałem. Cała kurtka była przesiąknięta krwią. Krwawił z boku. Podniosłem mu ubrania. Lekko go odwróciłem. Pocisk przebił mu na wylot lewą nerkę. Jedyne co mogłem zrobić to zatamować krew. Wyciągnąłem z plecaka. bandaże i zacząłem go uciskać. 

Nagle kolejna część bunkru się zawaliła.

-Ellie powiedz co tu się dzieję - Powiedziałem bardziej do plecaka niż do niej.

-Nnnie wiem - zaczęła się jąkać. Z pewnej siebie zabójczyni, która miała dokonać na mnie egzekucji, zmieniła się w dziewczynę która o niczym nie ma pojęcia. 

-To Sara, to ona wysadziła budynek, ale przypadkiem.

-Ktoś jeszcze od ciebie żyje? 

-Nie wiem. Ostatnio widziałam jak Cody wybiegł z budynku, ale reszty nie widziałam.

W pewnej chwili zobaczyłem postać w dymie, klęczała przed kimś. 

-Tu ktoś jest! Ona żyje! - Krzyknęła Bonnie, co ona tam robiła?

-Peter idź, poradzimy sobie z nim. 

Wziąłem plecak i pobiegłem do Bonnie. Wyciągnęliśmy dziewczynę z budynku, była przytomna ale i tak ledwo żywa. Prawą rękę miała złamaną. Unieśliśmy ją i zanieśliśmy do reszty. 

-Alice - Ucieszyła się Ellie - Ty żyjesz!

Alice padła na ziemię i przewróciła na plecy. Podałem jej i Rickowi środek przeciwbólowy. 

Do moich uszów dotarł dźwięk śmigła, zobaczyłem jak duży czarny helikopter ląduje tuż przed nami. 

-Szybko wskakujcie - Krzyknął żołnierz, miał na sobie czarny mundur. W ręce trzymał karabin.

-Wchodzimy? - Spytała się Bonnie.

-Gdzie reszta? - Rozejrzałem się. Co się stało z resztą?

-Szybko nie ma czasu! - Krzyknął żołnierz.

Razem z Ellie wzięliśmy Ricka między siebie. Bonnie zajęły się Alice. A Noah wziął żołnierz

Weszliśmy do helikoptera. Ktoś z załogi podał Rickowi zastrzyk przez który zasnął i otoczył rękę Alice folią ochronną. 

Poczułem że się wznosimy, nie wiem co się ze mną wtedy działo. Oczy miałem szeroko otwarte, zacząłem ciężko oddychać. Głębokie oddychanie przeraziło się w spazmy. Poczułem coś nowego, to strach. Do tej pory nie wiedziałem czego się boję.  Zacząłem panikować, a co jeśli spadniemy? Co jeśli wszyscy będą poturbowani i połamani łącznie ze mną? 

-Wypuście mnie stąd! - Krzyknąłem.

Żołnierz podszedł do mnie i wbił mi zastrzyk w szyję. Od razu straciłem przytomność. 

TYM RAZEM NIE WYBIERAMY NOWEGO NARRATORA! NADAL BĘDZIE NIM PETER




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: