❆
Ficzek świąteczny z wymiany prezentowej dla Ofelwafel (◍•ᴗ•◍)✧*。
Śnieg powoli sypał się z nieba. Noc była zimna, jednak tak kolorowa jak nigdy. Emil od dłuższego czasu szamotał się z krawatem, nie pozwalając Lukasowi zbliżyć się choćby na centymetr. Był wystarczająco dorosły, by poradzić sobie z takim „problemem” i zbywał brata za każdym razem gdy ten choćby otwierał usta, by zaoferować pomoc.
Bondevik nic sobie z tego nie robił, obserwując tylko jak dzieciak po raz chyba trzeci zawiązuje supeł w złą stronę. Ale co on mógł zrobić? Oprzeć się o ścianę oraz czekać aż łaskawie skończy. Na szczęście mieli sporo czasu. Dochodziła szesnasta, a u Tino mieli się stawić dopiero za dwadzieścia piąta.
Norweg – choć rzadko kiedy to okazywał – bardzo lubił świąteczne tradycje. Tak więc nie mógł odpuścić nawet najmniejszego szczegółu, żeby ta Wigilia była dopięta na ostatni guzik. Właśnie przez jedną z nich po mieszkaniu rozchodził się przyjemny zapach pieczonych ciast. Lukas bardzo się natrudził przy robieniu ich. Głównie dlatego że jeden z przesądów głosił, iż dobra gospodyni powinna na święta przygotować aż siedem ciast. Mężczyzna specjalnie zwalniał się z pracy by je wszystkie upichcić, bo nie mógł liczyć na nawet małą pomoc ze strony Emila. On miał „ważniejsze rzeczy do zrobienia”. Na przykład siedzenie przed komputerem i omijanie kuchni szerokim łukiem. Właściwie nie było w tym nic dziwnego. Czego by się nie dotknął zamieniało się w niezdatny do jedzenia węgiel. Ale Norweg nie miał mu tego za złe. Przynajmniej posprzątał mieszkanie. I to tak na błysk.
— Pójdziemy do Matta? — spytał Emil, gdy krawat był w końcu zawiązany na tyle dobrze, że już nie sterczał na wszystkie strony.
Bondevik zamrugał kilka razy. Wyrwany z zamyślenia przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad sensem słów brata, jednak koniec końców kiwną twierdząco głową.
— Jeśli chcesz to nie widzę problemu. — odparł, nie mogąc się powstrzymać i poprawiając felerny krawat.
Odbił się od ściany i ruszył w kierunku kuchni, sprawdzić czy ciasta już się przyrumieniły. Dobrze że wcześniej o nich pomyślał i większość czekała już na miejscu, bo teraz zamiast nieść się z siedmioma pudłami wezmą po jednym i zabiorą się do samochodu.
— To nie ja chcę. — powiedział, nieco obrażonym głosem Emil. — To tobie na tym zależy.
Zniknął w swoim pokoju, zamykając za sobą drzwi. Oby tylko nie wygniótł koszuli, bo nie będą mieli czasu na ponowne prasowanie jej. Lukas wywrócił tylko oczami i otworzył piekarnik. Ciepło jakie uderzyło w jego twarz lekko go otumaniło, ale szybko wrócił do wykonywanej czynności.
„Zależy ci”. Wcale mu nie zależało. No może trochę. Już od dawna nie rozmawiał z Matthiasem. Głównie przez istną gonitwę jaką ostatnimi czasy miał w pracy. Szef wymarzył sobie nowiusieńką reklamę na dosłownie chwilę przed Nowym Rokiem. I co tu począć? Nic, jak tylko siąść i… Zrobić wszystko od nowa samemu, bo drużyna się na to wyzwanie wypięła.
Wyjął ciasto z piekarnika i spojrzał na nie podejrzliwie. Nie wyrosło. Blondyn zmarszczył brwi, po czym odstawił je na stolnicę. Sięgnął po nóż i wykroił kawałek.
— Cholera. — zaklął pod nosem.
Jego ulubione ciasto marcepanowe okazało się zakalcem. A tego obawiał się najbardziej. Zatarł ręce, rozglądając się po kuchni. Została godzina, do spotkania. Nie zdąży zrobić jeszcze jednego. Zamknął oczy, gorączkowo myśląc nad rozwiązaniem problemu. Przewertował w głowie wszystkie znane mu świąteczne przepisy, ale każdy z nich potrzebował co najmniej półtorej do dwóch, a nawet trzech godzin. Albo spóźnią się na Wigilię, albo przyjdą z jednym ciastem. Oczywiście dalej istniała opcja kupienia wypieku, ale to kłóciło się z tradycją. W pewnej chwili otworzył oczy i zawiesił wzrok na – wydawać by się mogło – mało istotnym punkcie. Tyle że po dłuższej chwili Lukas doznał olśnienia. Patrzył na zdjęcie, które Berwald zrobił z rok temu. Siedzieli w kuchni. Było na kilka dni przed świętami. Tino i on krzątali się przy piekarniku i blatach, pilnując jedzenia, jak oczka w głowie, Emil był żywo zainteresowany pokonaniem kuzynów z jakiejś grze mobilnej, a Matthias zażerał się brownie. Norweg już nie pamiętał skąd Kohler je miał, ale wręcz rzucił się do przepatrywania szafek.
Najwyraźniej narobił przy tym sporo hałasu, gdyż tylko to potrafiło wywabić Emila z pokoju. Młodszy brat spojrzał na niego mrużąc oczy. Lukas rzadko wykazywał się taką energicznością jak w tamtym momencie. W kilka sekund wyjął na blat wszystkie składniki i już wiązał na sobie kolorowy fartuch, który zazwyczaj służył za ozdobę. Blondyn przyglądał się jeszcze przez chwilę bratu, po czym wszedł do kuchni i nacisnął kilka razy na ciasto marcepanowe.
— Zakalec? — spytał, raczej nie oczekując odpowiedzi. Wiedział, że jej nie otrzyma. Lukas był zbyt wielkim pedantem by się do tego przyznać. — Robisz brownie?
Bondevik kiwnął jedynie głową i zaczął siekać w zawrotnym tempie czekoladę. Emil westchnął cicho i już chciał wychodzić, gdy rzuciło mu się w oczy zeszłoroczne zdjęcie. Uśmiechnął się, rzucił bratu krótkie spojrzenie, aż w końcu ponownie zniknął w swoim pokoju.
❆❆❆❆❆
— Pospiesz się Emil.
Lukas patrzył na zegarek z niezadowoleniem, podczas gdy młodszy brat wiązał buty. Zdawało mu się, że to trwa nieskończoność, a blondyn robił to specjalnie jeszcze wolniej. Zmarszczył brwi, ale nie odezwał się nawet słowem. Dobrze, że do Matta było w miarę po drodze. Może uda im się ominąć świąteczny korek?
— Jasne, jasne. — odparł, łaskawie zakładając w końcu płaszcz i nauszniki. — Które pudło mam wziąć?
— Zajmij się brownie. — Norweg wręczył mu pakunek i jeszcze raz sprawdził całe mieszkanie. — Jeszcze się nie daj losie wywrócisz z tortem.
Miał zaufanie do brata. Ale nie aż takie żeby powierzyć mu swój popisowy deser. Wyszli z domu, zakluczyli drzwi na dwa spusty i ruszyli w kierunku samochodu. Zostało im niewiele ponad dwadzieścia minut i Bondevik zaczynał się już godzić z tym, że przyjdą spóźnieni. Ale w tym momencie nie miał już innej opcji, jak pojechać do Matthiasa.
Zboczył z drogi i wjechał w ciemniejszą alejkę. Jeden, dwa, trzy… Blondyn zaparkował samochód pod bramą.
— Wejdę tylko na chwilę, ty zostań w samochodzie. — rzucił przelotnie do brata, a chwilę później już niemalże biegł w tylko sobie znanym kierunku.
Gdy w końcu dotarł, odsapnął lekko. Spojrzał na zegarek. Zostało dziesięć minut do Wigilii. Cóż... Nie zdążą na czas. Westchnął przeciągle delektując się świeżym, zimnym powietrzem. Śnieg sypał się z nieba, osiadając na gałęziach i kamieniach. Lukas otrzepał płytkę ukazując srebrny napis.
ŚP. Matthias Kohler ur. 5 czerwca 1996 roku, zm. 24 grudnia 2019 roku
Patrzył przez dłuższą chwilę na napis, zaciskając zmarznięte palce na nagrobku. Choć udawał, ze wszystko jest w najlepszym porządku, to przecież nie mógł udawać cały czas. Matthias na pewno nie chciałby widzieć jak za nim płacze. Machnąłby na to ręką i głośno się zaśmiał. Powiedział, że to nic takiego. Kazałby mu się uśmiechnąć i jechać jak najprędzej do Tino.
Ale on zwyczajnie nie potrafił. Nie potrafił pogodzić się ze śmiercią ukochanego.
Po jego policzku spłynęła samotna łza, przyprawiając go o dreszcze z zimna. Skapnęła z podbródka, ginąc gdzieś w śniegu.
— Nie usłyszysz mnie, ale… — z gardła Lukasa wydobył się drżący głos. — Ale strasznie za tobą tęsknię.
Tylko tyle. I aż tyle. Możliwe, że zbyt wiele.
W końcu odszedł od grobu. Otarł twarz. Ani na chwilę nie spojrzał za siebie. Wyszedł z bramy z całkowicie spokojnym wyrazem twarzy. Odpalił samochód i ruszył do domu Tino i Berwalda. W końcu zostało im tylko pięć minut, żeby zdążyć na Wigilię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro