Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20.

1grudzień.

Czy naprawdę człowiek już spokojnie po głupią czekoladę i pianki nie może wyjść, bo jak wraca to musi zacząć padać. Żeby tylko padać, lało jakby ktoś kran odkręcił. Ze spożywczaka do domu mam 10 minut drogi, a że Cat ma świetne pomysły to postanowiła się przejść. Biegnę truchtem w stronę miejsca zamieszkania chroniąc się plastikową reklamówką przed kroplami deszczu. Przyspieszam gdy zauważam kontury domu. W pewnym momencie zderzam się z kimś. Robię krok do tyłu by zachować równowagę i łapię mężczyznę za rękę aby nie upadł. W tym samym czasie nadjeżdżający samochód ochlapuje nas wodą z kałuży. Klnę pod nosem i podnoszę wzrok na faceta. Blednę, ten facet łudząco przypomina Mojego Mika.
-Thomas?- udaje mi się wykrztusić.
-Cat? Co ty tu robisz?- był zdziwiony prawie tak samo jak ja.
-Właśnie biegnę do domu. Może wejdziesz to nie daleko.
-Nie ja... ja mam blisko auto.
-No chodź. Napijesz się herbaty, wysuszysz i zagrzejesz trochę. Chodź.
Pociągnęłam szatyna o zielonych oczach. Zupełnie inaczej jak Mike-jego brat był szatynem, ale o miodowych oczach. Weszliśmy do miejsca mojego zamieszkania i kiedyś jego.
-Rozgość się zresztą wiesz co i jak jest rozmieszczone. Pójdę po jakieś ubrania któregoś z chłopaków.- weszłam do pokoju Jack'a a następnie z szafy wyciągnęłam dresy, koszulkę i ciepłe skarpety. Zeszłam na dół i podałam Thomasowi z uśmiechem, upewniając się, że pamięta gdzie jest łazienka. Poszłam do kuchni włączyć wodę na ciepły napój. Oparłam się o blat przypominając sobie czasy gdy z nim i jego bratem w deszczowe wieczory siadaliśmy, graliśmy w Scrabble i piliśmy herbatę. Thomas i Mike należeli kiedyś do gangu. Tom stwierdził, że to nie dla niego i podpisał z Ed'em umowę, w której orzeka, że nie zdradzi nas psiarni. On się wycofał, a Mike...
-Pomóc ci coś?- podskakuję kiedy słyszę głos szatyna.
-Umm... Nie, nie już prawie zrobiona.-w momencie kiedy wypowiedziałam te słowa czajnik zagwizdał, a ja zalałam herbatę podając chłopakowi. Sama poszłam się przebrać i położyłam nasze rzeczy do suszarni.
-Już jestem.-uśmiechnęłam się lekko do chłopaka, który stał przy oknie.
-Reszta w domu?- zapytał rozglądając się  po pomieszczeniu.
-Nie pewnie w pracy, a Simon nawet nie chcę wiedzieć gdzie.
-Simon?
-Tak, Edgar go przyłączył dwa miesiące temu.
-Nie za bardzo za nim przepadasz, hm?
-Dupek, który uważa się za króla naszej budy.
Ale przystojny dupek.- zamknij się, głupia podświadomość.
-Wow, stop. Czy ty... ty chodzisz do szkoły?!- chłopak był rozbawiony o czym świadczył śmiech wydobyty z jego gardła po wypowiedzeniu tego zdania.
-Tak, tak śmiej się z biednej Cat! - udałam płacz co spotkało się z kolejną seria śmiechu chłopaka.
-Nie łam się. Pewnie masz teraz znajomych płci pięknej.
-Nooo... tak jak by nie.
-Nie? Nie masz żadnej koleżanki.
-Nie. Mam tylko kolegę, a właściwie przyjaciela.
-A czy on...?
Pokiwałam głową na 'nie'.
-To dla jego bezpieczeństwa.
-A więc przyjaciel? Tylko przyjaciel?- zaczął ruszać śmiesznie brwiami
-Tak tylko przyjaciel. Nigdy w nic więcej się nie przerodzi.
-A więc przyjaciel gej? - zapytał, a mi szczęka uderzyła chyba o parapet.
-Yyy, N-nie.
-Spokojnie nikomu nie powiem.- uśmiechnął się.
-Dobra. Koniec o mnie. Co tam u ciebie? Jak ostatnio cie widzałam z Nikki spodziewałeś się dziecka? -uśmiechnęłam się delikatnie ale twarz chłopaka posmutniała.
-Ta. U dziecka w porządku, chłopczyk, ma na imię Nick, a ona...-głos szatyna się załamał, a ja już przeczuwałam. -ona nie żyje.
-O mój Boże. Tak mi przykro, przepraszam.
-Nie wiedziałaś.- jak tylko wypowiedział te słowa po policzkach zaczęły lecieć łzy. Zeskoczyłam z parapetu, na którym do tej pory siedziałam i przytuliłam chłopaka. Ten wtulił się w moje włosy.
-Miałem się jej oświadczyć. Miał być ślub. Ty miałaś być jej świadkową, a Mike moim świadkiem. Miało być tak pięknie. - moje oczy również zaszły mi łzami.- najgorsze jest to, że straciłem ich oboje w tak krótkim czasie.
Odsunęliśmy się od siebie i w milczeniu dopiliśmy napój.
Westchnął i spojrzał na mnie.
-Wiesz, że chciałem się zabić. Jak lekarz wyszedł z... z tej sali i powiedział, że mam zdrowego syna, ale... ale ona nie żyje. Jakieś komplikacje przy porodzie. Znienawidziłem to dziecko, znienawidziłem siebie.- znów wtuliłam się w Tom'a.- ale kiedy wziąłem je na ręce i te małe paluszki o-owinęły się wokół mojego palca, zrozumiałem, że mam dla kogo żyć, walczyć. Choć było cholernie trudno. Zwłaszcza gdy wracałem do domu i chciałem ją przytulić, pocałować.
Z resztą co ja ci będę mówić też straciłaś kogoś kogo kochałaś.
Odsunął się odemnie i spojrzał prosto w oczy. Na jego policzkach były ślady łez, a tym sam płynem. Wtulił się we mnie jeszcze raz. Trwaliśmy tak w uścisku dopóki nie usłyszeliśmy otwierania drzwi i śmiech, a potem grobowa cisza. Thomas odsunął się odemnie i spojrzał w górę. Nie wiedziałam kto wszedł, bo byłam odwrócona plecami do drzwi.
-Hej, Tom! Stary byku, dawno się nie widzieliśmy. Co cie tu sprowadza?-zapytał Jack.
-Lało, a Cat spotkała mnie i wpadłem na chwilę.-odpowiedział tak nonszalancko.
Poczułam na sobie czyjś wzrok, dlatego strzepnęłam włosy na twarz i poprawiłam, w miarę możliwości, makijaż.
-Dobra ja się zbieram. Fajnie było was zobaczyć znowu. - chłopak zaczął się żegnać z gangiem.
-Poczekaj odwiozę cię.- odezwałam się, a mój głos był lekko zachrypły. Pobiegłam do suszarni i wzięłam ubrania szatyna i zapakowałam do torby. -Dobra już jestem!- weszłam do przed pokoju, ubrałam buty i kurtkę. Thomas pożegnał się i wsiedliśmy do auta. Podróż na parking gdzie znajdowało się auto mojego towarzysza pokonaliśmy w ciszy.
-Jak będziesz czegoś potrzebował to dzwoń.- podałam chłopakowi torebkę z jego ubraniami.
-Dzięki za wszystko. Trzymaj się.- wysiadł z auta i przesiadł się do swojego. Stwierdziłam, że McDonald jest dobrym pomysłem na obiad zamiast spalonej brei, któregoś faceta.
W McDrive kobieta patrzyła się na mnie jak na stu tonowego słonia, ponieważ zamówiłam żarcia dla całego gangu.
Otworzyłam drzwi od domu i poczułam swąd spalenizny.
-Cat, ratuj!- więc Marck dziś gotuje.
-Ratunek przybył.- położyłam torby na stół.
-Chłopaki, Catherine żarło przyniosła. Kocham cię, kotku!- dostałam całusa w policzek, a potem trzy następne. Simon mrukną ciche 'dzięki', od sytuacji na balkonie mało ze sobą rozmawiamy.
-Ed cię wzywał!- powiedział Jack opluwając się kurczakiem.
-Nie gadaj z pełną gębą.- rzuciłam mu w twarz chusteczkami.
Wchodząc po schodach spotkałam szefa.
-Wołałeś mnie?
-Tak, jak się trzymasz?
-Um, dobrze.
-Bo...
-Wszystko jest okey.-powiedziałam twardo. Na co Edgar westchnął i rozłożył ręce wtuliłam się w niego. Ludu, mój ludu ile dzisiaj przytulasków. Rzygam tęczą.
-Kocham cie. - powiedział Ed.
-Ja ciebie też, ale za dużo na dzisiaj czułości.- powiedziałam, na co mój ojciec chrzestny się zaśmiał.
- Idę po okazywać czułość McWrap'owi. - udał obrażonego i poszedł do kuchni. Powiedzcie mi, że ten facet ma 40 lat.

__________________________________
1089 słów.
Szczerze. Nie mam pojęcia co tu napisać. Momentami miałam łzy w oczach. Nie wiem czy oddałam te emocje tak jak chciałam. Mam nadzieje, że tak.

Tak z innej beczki. Czy ktoś wie  kto to ten Mike, do cholery?!

Dziękuje i przepraszam za błędy~Kinga†



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro