20.
1grudzień.
Czy naprawdę człowiek już spokojnie po głupią czekoladę i pianki nie może wyjść, bo jak wraca to musi zacząć padać. Żeby tylko padać, lało jakby ktoś kran odkręcił. Ze spożywczaka do domu mam 10 minut drogi, a że Cat ma świetne pomysły to postanowiła się przejść. Biegnę truchtem w stronę miejsca zamieszkania chroniąc się plastikową reklamówką przed kroplami deszczu. Przyspieszam gdy zauważam kontury domu. W pewnym momencie zderzam się z kimś. Robię krok do tyłu by zachować równowagę i łapię mężczyznę za rękę aby nie upadł. W tym samym czasie nadjeżdżający samochód ochlapuje nas wodą z kałuży. Klnę pod nosem i podnoszę wzrok na faceta. Blednę, ten facet łudząco przypomina Mojego Mika.
-Thomas?- udaje mi się wykrztusić.
-Cat? Co ty tu robisz?- był zdziwiony prawie tak samo jak ja.
-Właśnie biegnę do domu. Może wejdziesz to nie daleko.
-Nie ja... ja mam blisko auto.
-No chodź. Napijesz się herbaty, wysuszysz i zagrzejesz trochę. Chodź.
Pociągnęłam szatyna o zielonych oczach. Zupełnie inaczej jak Mike-jego brat był szatynem, ale o miodowych oczach. Weszliśmy do miejsca mojego zamieszkania i kiedyś jego.
-Rozgość się zresztą wiesz co i jak jest rozmieszczone. Pójdę po jakieś ubrania któregoś z chłopaków.- weszłam do pokoju Jack'a a następnie z szafy wyciągnęłam dresy, koszulkę i ciepłe skarpety. Zeszłam na dół i podałam Thomasowi z uśmiechem, upewniając się, że pamięta gdzie jest łazienka. Poszłam do kuchni włączyć wodę na ciepły napój. Oparłam się o blat przypominając sobie czasy gdy z nim i jego bratem w deszczowe wieczory siadaliśmy, graliśmy w Scrabble i piliśmy herbatę. Thomas i Mike należeli kiedyś do gangu. Tom stwierdził, że to nie dla niego i podpisał z Ed'em umowę, w której orzeka, że nie zdradzi nas psiarni. On się wycofał, a Mike...
-Pomóc ci coś?- podskakuję kiedy słyszę głos szatyna.
-Umm... Nie, nie już prawie zrobiona.-w momencie kiedy wypowiedziałam te słowa czajnik zagwizdał, a ja zalałam herbatę podając chłopakowi. Sama poszłam się przebrać i położyłam nasze rzeczy do suszarni.
-Już jestem.-uśmiechnęłam się lekko do chłopaka, który stał przy oknie.
-Reszta w domu?- zapytał rozglądając się po pomieszczeniu.
-Nie pewnie w pracy, a Simon nawet nie chcę wiedzieć gdzie.
-Simon?
-Tak, Edgar go przyłączył dwa miesiące temu.
-Nie za bardzo za nim przepadasz, hm?
-Dupek, który uważa się za króla naszej budy.
Ale przystojny dupek.- zamknij się, głupia podświadomość.
-Wow, stop. Czy ty... ty chodzisz do szkoły?!- chłopak był rozbawiony o czym świadczył śmiech wydobyty z jego gardła po wypowiedzeniu tego zdania.
-Tak, tak śmiej się z biednej Cat! - udałam płacz co spotkało się z kolejną seria śmiechu chłopaka.
-Nie łam się. Pewnie masz teraz znajomych płci pięknej.
-Nooo... tak jak by nie.
-Nie? Nie masz żadnej koleżanki.
-Nie. Mam tylko kolegę, a właściwie przyjaciela.
-A czy on...?
Pokiwałam głową na 'nie'.
-To dla jego bezpieczeństwa.
-A więc przyjaciel? Tylko przyjaciel?- zaczął ruszać śmiesznie brwiami
-Tak tylko przyjaciel. Nigdy w nic więcej się nie przerodzi.
-A więc przyjaciel gej? - zapytał, a mi szczęka uderzyła chyba o parapet.
-Yyy, N-nie.
-Spokojnie nikomu nie powiem.- uśmiechnął się.
-Dobra. Koniec o mnie. Co tam u ciebie? Jak ostatnio cie widzałam z Nikki spodziewałeś się dziecka? -uśmiechnęłam się delikatnie ale twarz chłopaka posmutniała.
-Ta. U dziecka w porządku, chłopczyk, ma na imię Nick, a ona...-głos szatyna się załamał, a ja już przeczuwałam. -ona nie żyje.
-O mój Boże. Tak mi przykro, przepraszam.
-Nie wiedziałaś.- jak tylko wypowiedział te słowa po policzkach zaczęły lecieć łzy. Zeskoczyłam z parapetu, na którym do tej pory siedziałam i przytuliłam chłopaka. Ten wtulił się w moje włosy.
-Miałem się jej oświadczyć. Miał być ślub. Ty miałaś być jej świadkową, a Mike moim świadkiem. Miało być tak pięknie. - moje oczy również zaszły mi łzami.- najgorsze jest to, że straciłem ich oboje w tak krótkim czasie.
Odsunęliśmy się od siebie i w milczeniu dopiliśmy napój.
Westchnął i spojrzał na mnie.
-Wiesz, że chciałem się zabić. Jak lekarz wyszedł z... z tej sali i powiedział, że mam zdrowego syna, ale... ale ona nie żyje. Jakieś komplikacje przy porodzie. Znienawidziłem to dziecko, znienawidziłem siebie.- znów wtuliłam się w Tom'a.- ale kiedy wziąłem je na ręce i te małe paluszki o-owinęły się wokół mojego palca, zrozumiałem, że mam dla kogo żyć, walczyć. Choć było cholernie trudno. Zwłaszcza gdy wracałem do domu i chciałem ją przytulić, pocałować.
Z resztą co ja ci będę mówić też straciłaś kogoś kogo kochałaś.
Odsunął się odemnie i spojrzał prosto w oczy. Na jego policzkach były ślady łez, a tym sam płynem. Wtulił się we mnie jeszcze raz. Trwaliśmy tak w uścisku dopóki nie usłyszeliśmy otwierania drzwi i śmiech, a potem grobowa cisza. Thomas odsunął się odemnie i spojrzał w górę. Nie wiedziałam kto wszedł, bo byłam odwrócona plecami do drzwi.
-Hej, Tom! Stary byku, dawno się nie widzieliśmy. Co cie tu sprowadza?-zapytał Jack.
-Lało, a Cat spotkała mnie i wpadłem na chwilę.-odpowiedział tak nonszalancko.
Poczułam na sobie czyjś wzrok, dlatego strzepnęłam włosy na twarz i poprawiłam, w miarę możliwości, makijaż.
-Dobra ja się zbieram. Fajnie było was zobaczyć znowu. - chłopak zaczął się żegnać z gangiem.
-Poczekaj odwiozę cię.- odezwałam się, a mój głos był lekko zachrypły. Pobiegłam do suszarni i wzięłam ubrania szatyna i zapakowałam do torby. -Dobra już jestem!- weszłam do przed pokoju, ubrałam buty i kurtkę. Thomas pożegnał się i wsiedliśmy do auta. Podróż na parking gdzie znajdowało się auto mojego towarzysza pokonaliśmy w ciszy.
-Jak będziesz czegoś potrzebował to dzwoń.- podałam chłopakowi torebkę z jego ubraniami.
-Dzięki za wszystko. Trzymaj się.- wysiadł z auta i przesiadł się do swojego. Stwierdziłam, że McDonald jest dobrym pomysłem na obiad zamiast spalonej brei, któregoś faceta.
W McDrive kobieta patrzyła się na mnie jak na stu tonowego słonia, ponieważ zamówiłam żarcia dla całego gangu.
Otworzyłam drzwi od domu i poczułam swąd spalenizny.
-Cat, ratuj!- więc Marck dziś gotuje.
-Ratunek przybył.- położyłam torby na stół.
-Chłopaki, Catherine żarło przyniosła. Kocham cię, kotku!- dostałam całusa w policzek, a potem trzy następne. Simon mrukną ciche 'dzięki', od sytuacji na balkonie mało ze sobą rozmawiamy.
-Ed cię wzywał!- powiedział Jack opluwając się kurczakiem.
-Nie gadaj z pełną gębą.- rzuciłam mu w twarz chusteczkami.
Wchodząc po schodach spotkałam szefa.
-Wołałeś mnie?
-Tak, jak się trzymasz?
-Um, dobrze.
-Bo...
-Wszystko jest okey.-powiedziałam twardo. Na co Edgar westchnął i rozłożył ręce wtuliłam się w niego. Ludu, mój ludu ile dzisiaj przytulasków. Rzygam tęczą.
-Kocham cie. - powiedział Ed.
-Ja ciebie też, ale za dużo na dzisiaj czułości.- powiedziałam, na co mój ojciec chrzestny się zaśmiał.
- Idę po okazywać czułość McWrap'owi. - udał obrażonego i poszedł do kuchni. Powiedzcie mi, że ten facet ma 40 lat.
__________________________________
1089 słów.
Szczerze. Nie mam pojęcia co tu napisać. Momentami miałam łzy w oczach. Nie wiem czy oddałam te emocje tak jak chciałam. Mam nadzieje, że tak.
Tak z innej beczki. Czy ktoś wie kto to ten Mike, do cholery?!
Dziękuje i przepraszam za błędy~Kinga†
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro