Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 48 ~

~ Potyczka ~

Ministerstwo Magii aż roiło się od Śmierciożerców i Szmalcowników.

Voldemort zinfiltrował Ministerstwo, toteż niemalże całe było na jego usługach.

Stary Minister został zamordowany, jak i również większość jego współpracownicy.

To był istny koszmar!

Zaczęły się procesy przeciwko osobom półkrwi oraz mugolakom. Dementorzy znajdowali się w salach rozpraw, a w Proroku zaprzestali ujawniania informacji o zaginionych czarodziejach oraz częstych morderstwach.

Wyszłam z gmachu Ministerstwa po czym skierowałam się w stronę pustego zaułku z zamiarem deportacji do domu.

Po drodze zaszłam do cukierni po ciasteczka malinowe i z paczuszką pod pachą, cieszyłam się delikatnymi promieniami słońca.

Idąc wzdłuż uliczek miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi.

Zerknęłam przez ramię lecz nikogo nie dostrzegłam. Wzruszyłam ramionami chcąc iść dalej, gdy nagle usłyszałam dźwięk tłuczonej butelki.

Odwróciłam się gwałtownie i rozejrzałam się po pustym zaułku.

— Kto tam? — zapytałam.

Nagle zza wysokiego kontenera wyszła kobieta.

— Betty? — szczerze zaskoczona pojawieniem się swoje szkolnej rywalki, nawet nie zauważyłam, że trzyma ona różdżkę w ręku.

Betty McCallister, pamiętałam, że była wyjątkowo upierdliwą dziewczyną, podkochującą się w Remusie.

Do dziś miałam do niej żal, że to ona wygrała zadanie w Święto duchów na czwartym roku.

— Lysandra Black... — syknęła pogardliwie Betty, posyłając mi mordercze spojrzenie — Jak miło znowu Cię zobaczyć.

— Niestety nie podzielam Twojego entuzjazmu — odparłam wzruszając ramionami.

— Zamilcz! — Warknęła Betty unosząc swoją różdżkę.

— Uspokój się — Rzekłam poirytowana jej zachowaniem — I porozmawiajmy na spokojnie.

— Porozmawiajmy? Na rozmowy już za późno, Lysandro. Wiele się zmieniło od czasów szkolnych. Wstąpiłaś do armii Sama-Wiesz-Kogo. Wiedziałam, że tak skończysz. Wy, Ślizgoni byliście zakałą Hogwartu.

— Przestań dramatyzować, McCallister... — zaczęłam lecz Betty przerwała mi machnięciem różdżki.

Uniosłam dłonie w geście poddania nie chcąc wszczynać walki na ulicach Londynu.

— Mówiłam mu, że jesteś nieodpowiednia. Remus nie chciał mnie słuchać. Mówił, że się w Tobie zakochał. Był ślepy! Byłabym dla niego lepszą dziewczyną! Oszukiwałaś go od początku, nie zasługiwałaś na niego.

Z każdym jej słowem wzbierała we mnie coraz większa wściekłość.

Betty mówiła niczym w transie:

— Teraz, kiedy wspólnie jesteśmy w Zakonie, wszystko może się zmienić. Pozbędę się Ciebie by nie musiał już nigdy na Ciebie patrzeć. By wspomnienia Twojej zdrady nie łamały mu serca!

Nagle bez ostrzeżenia Betty posłała w moją stronę zaklęcie.

Rzuciłam się na ziemie upuszczając paczkę z ciastkami w kałużę.

Szybkim ruchem wyjęłam swoją różdżkę i krzyknęłam:

Levicorpus!

Niestety chybiłam. Betty schowała się za kontener po czym posłała w moją stronę serie zaklęć.

Protego! — warknęłam poirytowana jej postawą — Wyłaź, Betty! Nie ukrywaj się! Nie bądź tchórzem.

Sprowokowana moimi słowami, Betty wyskoczyła zza kontenera z zamiarem rzucania na mnie kolejnych zaklęć lecz byłam szybsza.

Relashio!

Zaklęcie rozcięło Betty kolano, w skutek czego padła na ziemię jęcząc w niebogłosy.

— Ty mała, głupia dziewucho... — syknęłam podchodząc do kobiety i zabierając jej różdżkę — Trzymaj się od Remusa z daleka.

Wzięłam zamach i wyrzuciłam jej różdżkę daleko przed siebie.

Odwróciłam się z zamiarem odejścia lecz zatrzymałam się i rzuciłam przez ramię:

— Jesteś mi winna ciastka malinowe.

Po tych słowach deportowałam się wprost do swojego domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro