~ 31 ~
~ Alastor Moody ~
Tego roku w Hogwarcie odbywał się Turniej Trójmagiczny!
John pisał do mnie codziennie, zdając relację o tym, kto wrzucił swoje imię do Czary Ognia.
Barty Crouch poprosił mnie, bym towarzyszyła mu podczas Turnieju w Hogwarcie, ponieważ jak sam uznał:
— Z Ludo Bagmana lepszy kanciarz niż pomocnik.
Toteż z wielką ochotą zgodziłam się mu pomóc, by częściej widywać Johna oraz spędzić kilka chwil w Hogwarcie.
— Harry był wspaniały! — oznajmiłam z dumą, kiedy wraz z Panem Crouchem wracaliśmy z drugiego zadania w stronę szkoły — Cóż za odwaga i męstwo!
— Owszem, Pan Potter wykazał się wielkim sercem.
Na błoniach napotkaliśmy Alastora Moody'ego, który bacznie się nam przyglądał.
— Witaj, Alastorze — powitał go uprzejmie Crouch.
— Dzień dobry, Bartemiuszu — odparł Alastor po czym zwrócił się ku mnie i schylił głowę — Pani Crouch.
— Jak podobało Ci się drugie zadanie? — zapytał Barty.
Zerknęłam na szkołę, ciesząc się możliwością powrotu tutaj, gdy nagle usłyszałam jak rozmowa między dwoma mężczyznami momentalnie się urywa.
Spojrzałam na Pana Croucha i dostrzegłam przerażenie na jego twarzy.
— Wszystko w porządku? — zapytałam.
Pan Crouch spojrzał na Alastora po czym odparł:
— Tak, tak, moja droga. Pozwólcie, że was zostawię. Mam coś do załatwienia — rzekł i pośpiesznie nas wyminął.
— Zapewne sprawy związane z Turniejem — powiedziałam posyłając delikatny uśmiech ku Alastorowi.
— Zapewne tak... — Zgodził się Moody, śledząc Barty'ego czujnym wzrokiem.
Ruszyliśmy z Alastorem w stronę szkoły, gdy nagle auror zapytał:
— Jak życie, Lysandro? Poznałem już Twojego syna. Fantastyczny chłopak.
Uśmiechnęłam się wdzięcznie na te słowa.
— Dziękuję, bardzo miło mi to słyszeć.
— Tęskni za ojcem? — zapytał.
— Eee, tak — odparłam nieco zmieszana — Bardzo za nim tęskni.
— To straszne co się z nim stało. Zmarł samotnie w Azkabanie. Pewnie musi Ci go bardzo brakować.
Alastor nie spuszczał ze mnie wzroku.
Poczułam się nieswojo więc odchrząknęłam i rzekłam niepewnie:
— Owszem, brakuje nam go.
Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu, a ja wciąż czułam jak sztuczne oko Alastora Moody'ego wierci mi dziurę w czaszce.
Był późny wieczór. Barty musiał udać się do domu w pilnej sprawie, toteż obowiązki organizatora Turnieju spadły na mnie i Ludo Bagmana.
Po długich rozmowach w biurze Albusa Dumbledore'a, pożegnałam się po czym wyszłam z gabinetu.
Kroczyłam przez ciemne korytarze Hogwartu, marząc o gorącej kąpieli i wygodnym łóżku, gdy nagle usłyszałam szybkie kroki za rogiem.
Nie zdążyłam się ruszyć, gdy wpadł na mnie Harry Potter.
— Oh, przepraszam Panią najmocniej — powiedział poddenerwowany chłopiec.
— Ależ nic się nie stało... — zaczęłam lecz nagle dostrzegłam znajomą rzecz w ręku chłopca.
Mapa Huncwotów.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia i już miałam zapytać skąd ją ma, gdy na korytarzu pojawił się Snape.
— A kogo my tu mamy — zaczął Severus podchodząc do nas i delektując się przerażeniem wypisanym na Harry'ego twarzy.
— Nie masz co robić, Sev? — zapytałam wywracając teatralnie oczami.
— Zawsze miałaś słabość do nocnych spotkań w towarzystwie Gryfonów, Lysandro — rzekł oschle Snape — Jak widać nic się nie zmieniłaś.
— Ah, tak? — zapytałam zakładając ręce na piersi — Powiedz mi Severusie. Czy gnębienie słabszych to jakiś sposób odreagowania Twojej przykrej, szkolnej młodości?
— Wystarczy — syknął Snape — Potter, natychmiast do dormitorium!
Harry posłał mi delikatny uśmiech i ochoczo ruszył korytarzem. Spojrzałam ponownie na Severusa po czym rzekłam na odchodne:
— Dobrej nocy.
I ruszyłam przed siebie z wysoko uniesioną głową.
Wracając do domu nie spodziewałam się wieści jakie tam zastałam.
Kilka godzin temu znaleziono ciało Barty'ego w Zakazanym Lesie.
Zasłoniłam sobie usta ręką po czym pozwoliłam łzą płynąć po mojej twarzy.
Przez całą noc opłakiwałam dobrego oraz sprawiedliwego człowieka, który nie zasłużył na taką śmierć. Wyjątkowo niespodziewaną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro