~ 20 ~
~ Dożywocie w Azkabanie ~
Nesta, Lily, James, Alicja, Frank, Regulus...
Każdego z nich dopadł Voldemort bądź jego poplecznicy.
Odebrano tym osobom możliwość na piękne i długie życie na jakie zaslugiwali.
Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej nienawidziłam czasów w jakich przyszło nam żyć.
Byłam zdruzgotana stratą kuzyna.
Jednak dopiero jego starta otworzyła mojej rodzinie oczy.
Rodzice zaczęli być ostrożni. Już nie wyrażali głośno swoich opinii na temat czystości krwi, unikali spotkań z Bellą oraz mężem Narcyzy – Lucjuszem.
Ciotka Walburga i wuj Orion wyjechali z kraju, chcąc odetchnąć i zapomnieć o ostatnich tragicznych wydarzeniach.
Ja zaś, postanowiłam skupić się na dziecku i pracy.
Zapowiadał sie typowy dzień w Ministerstwie Magii.
W drodze do pracy kupiłam sobie kawe po czym skierowałam się do pracowniczych wejść do Ministerstwa.
W drodze do swojego biura przywitałam się z kilkoma pracownikami, kiedy nagle dostrzegłam, że w atrium zbiera się sporo pracowników Ministerstwa, w tym wielu Aurorów.
Ruszyłam w tamtym kierunku chcąc zobaczyć skąd takie zamieszanie.
Przecisnęłam się między dwoma krępymi czarodziejami a to co ujrzałam kompletnie mnie zaskoczyło.
Bellatrix, Rudolf, Rabastan oraz Barty w eskorcie wielu Aurorów.
Stanęłam jak wryta wpatrując się w przepełnione pogardą i dumą twarze Śmierciożerców.
Barty łkał idąc za moją siostrą, która w przeciwieństwie do niego szła z wysoko uniesioną głową.
Wyminęłam wysokiego mężczyznę stojącego przede mną po czym podeszłam do jednego z Aurorów i zapytałam:
— Dokąd ich prowadzicie?
— Do Azkabanu, oczywiście — odparł Auror — Za torturowanie Longbottomów.
Spojrzałam na Bellatrix, która posłała mi niezrozumiałe dla mnie spojrzenie. Nie czułam ani krzty smutku na myśl, że trafi do Azkabanu.
— Lysandro! Moja ukochana! — krzyknął Barty kiedy mnie dostrzegł — Powiedz im, że to nie ja! Byłem wtedy w domu! Z naszym dzieckiem!
Spojrzałam na niego z pogardą, czując na sobie czujny wzrok zebranych dookoła ludzi po czym bez słowa wycofałam się w stronę tłumu, jakbym nie miała z nimi nigdy do czynienia.
Zasłużyli na to.
Przeciskając się między czarodziejami w stronę wyjęcia, czułam jak uśmiech mimowolnie wpływa mi na twarz. Poczułam namiastkę wolności, która radowała moje serce.
Niestety. Wieczysta Przysięga wciąż na mnie ciążyła.
Po tym jak Barty trafił do Azkabanu, jego matka podupadła na zdrowiu. Jego ojciec zaś, stał się wyjątkowo milczący i zamknięty w sobie.
Ze względu na sympatię do tych ludzi, postanowiłam pozostać u nich w domu i opiekować się nimi, tak jak oni opiekowali się mną oraz Johnem.
Każdego dnia budziłam się z uśmiechem na twarzy, ciesząc się, iż nie ma przy mnie mojego męża.
Częściej odwiedzałam rodziców wiedząc, że nie zastanę u nich Belli.
Bella była moją siostrą, którą mimo wszystko kochałam, jednakże nie zmieniało to faktu, iż zasłużyła na dożywocie z Azkabanie.
Świat nagle stał się znaczne piękniejszy, pozbywając się tych podłych ludzi.
A dla mnie pojawiła się iskierka nadziei.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro