~ 10 ~
~ Oszustwo ~
Tego dnia, wraz z Remusem wybraliśmy się nad jezioro by spędzić tam całą niedzielę.
Słońce wznoszące się nad horyzontem, oświetlało wodę na biało i zalewało wszystko migotliwym blaskiem.
Osłaniałam ręką oczy przed światłem i kątem oka zerknęłam na Remusa.
Stanęła mi przed oczami ubiegła noc, przypominam sobie jego palce błądzące po moim ciele, tak delikatnie, jakby działo się to tylko w mojej wyobraźni.
Wylegiwaliśmy się na kocu, ciesząc się tym pięknym dniem, gdy nagle Remus oznajmił:
— Ścigajmy się — Podniósł się, strzepując piasek z szortów. Podał mi dłoń i pomógł się podnieść, a uśmiech błąkał się po jego twarzy.
— W porządku — odpowiedziałam beztrosko — O ile jesteś gotów przełknąć całkowite upokorzenie.
Remus uniósł wysoko brwi z rozbawienia.
— A więc wydaje Ci się, że możesz mnie pokonać?
— Jestem tego pewna, kochanie.
— To się jeszcze okaże — Remus przekrzywił głowę po czym wskazał palcem na jezioro — No to kto pierwszy przy bojach?
— Chcesz się ścigać w jeziorze? Przy tamtych bojach jest zaledwie metr pięćdziesiąt głębokości.
— A co, boisz się? — zapytał, szczerząc zęby w uśmiechu.
Remus wyciągnął rękę i dwoma palcami dotyknął mojego ramienia po czym rzekł:
— Wobec tego...start!
Wykrzyknąwszy ostatnie słowa, rzucił się do biegu.
Minęły całe dwie sekundy, zanim ruszyłam za nim, krzycząc:
— To nie fair! Nie byłam gotowa!
I oboje ze śmiechem wpadliśmy do wody.
W przeciwieństwie do Remusa, miałam na sobie białą, zwiewną sukienkę, która utrudniała mi brodzenie w wodzie.
Biegliśmy po płyciźnie, po drobnych nierównościach dna, a muszelki chrzęszczały mi pod stopami. W pewnym momencie palec u nogi zaplątał mi się w gmatwaninę czerwono-fioletowych wodorostów i przewróciłam się, o mało nie lądując na twarzy. Już prawie dogoniłam Remusa, gdy ten schylił, chlapiąc mi wodą prosto w twarz.
— Ale z Ciebie oszust!
— Nie można oszukiwać, jeśli nie ma zasad! — wykrzyknął triumfalnie przez ramię.
— Nie ma zasad, powiadasz?
Byliśmy już w wodzie po łydki, więc również zaczęłam ochlapywać go wodą.
Remus odwrócił się i przeciągnął ręką po powierzchni wody, rozbryzgując ją w lśniący łuk.
Skręciłam tułów, by zrobić unik, i poślizgnąwszy się, wpadłam do wody po łokcie, mocząc całą sukienkę, a nagłe uderzenie zimna odebrało mi oddech.
Remus wciąż brnął naprzód, z odwróconą głową, z radosną twarzą, a jego śmiech rozbrzmiewał tak głośno, że niósł się echem aż do plaży.
Do boi zostało jeszcze kilka metrów, woda sięgała mi do kolan, potem do ud i do pasa, aż wreszcie oboje trochę biegliśmy, trochę płynęliśmy, gorączkowo machając rękami.
Śmiałam się do rozpuku i całą swoją uwagę skupiłam na czerwonych falujących bojach. Na zwycięstwie!
Niecały metr od celu, Remus ciągle prowadził, a moje przemoczone ubrania ciągnęły mnie w dół, jakbym miała kieszenie wypchane kamieniami, więc bez zastanowienia rzuciłam się do przodu, chwytając go i ciągnąc pod wodę.
Odbiłam się stopami od jego uda i uderzyłam w najbliższą boję.
Remus wynurzył się, parskając i kręcąc głową, kiedy ja wzniosłam ręce do góry w geście zwycięstwa!
— Wygrałam!
— Oszukiwałaś — stwierdził Remus, z trudem dochodząc do mety.
Podpłynęłam do niego i wtuliłam się w jego przemoczone ciało.
— Nie potrafisz przegrywać — szepnęłam muskając delikatnie ustami jego ucho.
Remus rozejrzał się po dzikiej plaży, chcąc upewnić się, że nie ma tam żadnego mugola po czym deportował nas z powrotem na koc.
— Łatwiej byłoby Ci gdybyś zdjęła tę sukienkę... — zaczął Remus lecz nagle urwał, a uśmiech zastygł na jego twarzy.
Spojrzałam na niego zastanawiając się co takiego zobaczył, gdy nagle zrozumiałam.
Mroczny Znak przebijał mi się pod mokrym materiałem jasnej sukienki.
— Co... — zaczął po czym znalazł się przy mnie i odsłonił moje przedramię.
— Nie wierzę... — Szepnął, a mi w tamtym momencie pękło serce widząc zawód i łzy w jego oczach.
— Pozwól mi to wyjaśnić! — zaczęłam błagalnie — To nie jest...
— Mroczny Znak!? W takim razie co to jest?
Remus chwycił się za głowę, nerwowo mrugając oczami.
— Jak mogłaś? Jak długo to przede mną ukrywasz? To dlatego opuszczałaś spotkania Zakonu? Już wiem gdzie znikałaś wieczorami. Boże, Lys? Masz coś wspólnego z tymi morderstwami?
— Wysłuchaj mnie! — krzyknęłam czując jak na moją twarz wpływają pierwsze łzy.
— Ufałem Ci, wszyscy Ci ufaliśmy! A Ty podstępem dostałaś się do Zakonu. Wykorzystałaś mnie!
— Remus... — szlochałam patrząc jak mój ukochany popada w skrajną wściekłość.
Nie byłam w stanie nic więcej powiedzieć.
— Jak mogłaś mi to zrobić? Po tym wszystkim co razem przeżyliśmy. Więzy rodzinne są jednak silniejszy niż prawdziwa miłość.
— Nie! Wcale, że nie! Kocham Cię!
— Dosyć tych kłamstw —przerwał mi natychmiast. Zakrył dłońmi swoją twarz po czym gorzko zapłakał.
— Remus... — ponownie podjęłam próbę rozmowy lecz on znowu mi przerwał:
— Nic już nie mów! — przyjrzał mi się uważnie, jakby chciał zapamiętać każdy cal mojej twarzy po czym rzekł — Żegnaj, Lysandro.
I zniknął. Deportował się, zostawiajac mnie zdruzgotaną na środku opustoszałej plaży.
Padłam na kolana ściskając ciepły piasek w dłoniach.
Powoli zaczęło docierać do mnie co się właśnie wydarzyło. A wraz z tym czułam pustkę ogarniającą moje serce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro