Rozdział 4
Opierałam się dłońmi o maskę mojego czarnego Nissana, patrząc na niego ze smutkiem wymalowanym na twarzy. Przesunęłam dłonią po miejscu, gdzie do niedawna znajdowało się wgniecenie, będące skutkiem małego starcia z pewnym chłopakiem, który za wszelką cenę chciał wygrać pewien wyścig. O mało co i w moim przypadku skończyłoby się to na czymś poważniejszym niż na samym obiciu głowy o szybę, które i tak nie było aż tak bolesne jak mogłoby się wydawać. To nie zmienia faktu, że był to dość niebezpieczny moment, lecz jeszcze nic nie powstrzymało mnie przed zrezygnowaniem z udziału w kolejnych, ekscytujących starciach. Oprócz pieniędzy od tajemniczej osoby wraz z groźbami skierowanymi w moją stronę.
- Hej, Lissa. - Ciszę wypełniającą mój garaż przerwało przywitanie, które przyprawiło mnie niemal o zawał. Położyłam dłoń na sercu i odwróciłam się, by zobaczyć nieco rozbawioną przyjaciółkę.
- Jane! - upomniałam ją, po czym głęboko odetchnęłam. - Wiesz, że tutaj się nie wchodzi.
- Och, przecież zawsze mogłam - uśmiechnęła się, podchodząc do mnie.
- Nie od kiedy... No wiesz.
- Tak, wiem, ale lepiej stąd pójdźmy, bo Ethan już tu jedzie - powiedziała i wtedy spojrzałam na nią zdziwiona.
- Że co proszę?
- Zadzwonił do mnie i zapytał się czy jesteś u mnie, bo nie odbierasz telefonu, a gdy powiedziałam, że nie, to powiedział, że do ciebie przyjedzie - wytłumaczyła i wtedy nerwowo poklepałam się po kieszeniach, by upewnić się, że rzeczywiście nie miałam komórki ze sobą. Poczułam nadciągające kłopoty.
- Chodźmy stąd lepiej. - Chwyciłam przyjaciółkę za nadgarstek i pociągnęłam za sobą, by pójść razem do domu.
- Ethan o tym wszystkim nic nie wie, prawda? - zapytała podnosząc brew, odnosząc się do mojego auta w garażu, gdy tylko weszłyśmy do środka. Ściągnęłam buty, co Jane zrobiła tuż po mnie i udałyśmy się do kuchni.
- Oczywiście, że nie. Nie ma mowy, że powiem mu prawdę - powiedziałam, otwierając szafki, by znaleźć w nich paczki z ciastkami, czy też inne przekąski.
- Dlaczego? - spytała i wtedy spojrzałam na nią jakby powiedziała coś głupiego, stając z opakowaniem słodkości.
- Zabiłby mnie za to, że okłamałam go i to kolejny raz, ale tylko dlatego, że ratuję swój własny tyłek przed tym co teraz tu się dzieje i to głównie przez niego.
- Nie możesz ciągnąć tego dalej. - Jej głos nabrał powagi. - Pomiędzy wami dzieje się naprawdę coś złego, a nie chcę byś cierpiała.
- To się da rozwiązać.
- Jak? - spytała i wtedy zaniemówiłam. Tego wszystkiego nie dało się już naprawić. Jakim cudem związek ma przetrwać, gdy troszczy się o niego tylko jedna osoba? A co gorsze, gdy z czasem nie zależy na nim żadnej ze stron? - Kochasz go?
- Ja...
Wtem usłyszałam dzwonek do drzwi i już wiedziałam, kto może za nimi stać.
Odłożyłam paczkę ciastek na blat i podążyłam do drzwi, aby je otworzyć. Za nimi zobaczyłam uśmiechniętego Ethana.
- Hej, co ty tu robisz? - zapytałam udając zdziwioną, co chyba mi wyszło.
- Nie odbierałaś telefonu, a chciałem się z tobą zobaczyć - powiedział, po czym pochylił się, aby pocałować mnie w usta i wtedy poczułam się naprawdę dziwnie. Zupełnie jakbym widziała Ethana takiego, jaki był zaledwie przed kilkoma miesiącami - kochany, miły i pomocny. Zawsze wspierający i podnoszący na duchu.
Co poszło nie tak?
Odwróciliśmy się, gdy z kuchni dobiegł dźwięk otwierania plastikowego opakowania. Ethan słysząc to, zmarszczył czoło.
- Ktoś tam jest? - zapytał. - Czy twoi rodzice nie są teraz w pracy?
I wtem z ciastkiem w dłoni, zza futryny wyjrzała moja przyjaciółka.
- Jane? - Ethan zdziwił się. - Co ty tu robisz?
- Jem. Nie widać? - uśmiechnęła się wzruszając ramionami, po czym znowu zniknęła za ścianą pomieszczenia. Ethan zaczął iść w jej kierunku, więc udałam się za nim.
- Myślałem, że nie ma cię u niej - powiedział, patrząc na Jane.
- Bo nie było. Ale jak zadzwoniłeś to pomyślałam, że odwiedzę moją Lissę - uśmiechnęła się ponownie, co uczyniłam i ja, gdy tylko ją usłyszałam. - A ty po co przyjechałeś?
- Właśnie - odezwał się odwracając się na pięcie, by na mnie spojrzeć. - Wyjeżdżam - oznajmił krótko i wtedy zmarszczyłam czoło.
- Wyjeżdżasz? - zapytałam zdziwiona. - Gdzie?
- Na tydzień, do babci mieszkającej w Kanadzie - odpowiedział. - Mamy parę imprez rodzinnych - westchnął.
- Och, no tak - westchnęłam przypominając sobie gdzie mieszka część jego rodziny. - A kiedy wyjeżdżasz?
- Lot mamy wykupiony na jutro rano. Dlatego przyjechałem, by się pożegnać. Jeszcze musimy załatwić parę rzeczy, więc zaraz będą musiał iść, skarbie - powiedział smutno, choć nie wiem ile prawdziwego smutku było w jego wypowiedzi, gdyż dawno nie widziałam go takiego... normalnego.
Ethan przytulił się do mnie, a gdy się odsunął, pocałował mnie delikatnie w czoło. Szczerze mówiąc, powstrzymałam się wtedy od wzdrygnięcia, gdyż zaczęłam gardzić tym człowiekiem od pewnego czasu, do czego sam doprowadził. Niestety.
- Czas na mnie, będę się zwijać - uśmiechnął się słabo, stawiając kilka kroków w stronę wyjścia z kuchni. - Do zobaczenia, Lissa. Hej, Jane - powiedział, a po chwili wyszedł z mojego domu, zostawiając nas same.
Spojrzałyśmy się na siebie prawie w tym samym momencie, po czym ona zaśmiała się.
- Jak bardzo cieszysz się z jego wyjazdu? - zapytała.
- Nie wierzę w to. W końcu będę miała cholerny spokój - wynamrotałam patrząc pusto przed siebie.
- A więc bardzo - zaśmiała się ponownie, a ja razem z nią.
- Czy to się właśnie stało? - spytałam wskazując na drzwi wyjściowe. - Tego frajera nie będzie przez cały pieprzony tydzień w tym mieście.
- Czy twoja radość nie jest dowodem na to, że bez niego jesteś szczęśliwa?
- Zaraz się przekonamy - powiedziałam uśmiechając się chytrze, co zrozumiała dopiero pod wieczór, kiedy chciałam zaznać wolności robiąc to, co naprawdę kocham.
~
- Już wiem, dlaczego z tobą nie jeżdzę - powiedziała Jane, chwytając się kurczowo siedzenia, gdy korzystając z braku ruchu na drodze, skręciłam w pewną ulicę, wykonując kontrolowany poślizg.
- O mój Boże, nawet nie wiesz jak tego mi brakowało! - Mój głos wypełnił się podekscytowaniem. Tęskniłam za jazdą samochodem, szczególnie skoro kryłam go przed moim chłopakiem, który żył w przekonaniu, że oddałam go po przegranym wyścigu.
- Tylko nie rozbij nas z tej całej radości, proszę - zaśmiała się, ale wraz ze skręceniem w kolejną ulicę, dostosowałam prędkość pojazdu do obowiązujących przepisów. - Gdzie jedziemy? - zapytała.
- Pojechałabym po coś do jedzenia - powiedziałam. - Na co masz ochotę? Ja stawiam!
- Na to, co ty.
- A więc kierunek McDonald's - skinęłam, co dziewczyna skomentowała uśmiechem, kręcąc głową z tego całego niedowierzania w to jakie emocje nade mną zapanowały.
- Nawet zgłodniałam, więc to będzie dobry pomysł - stwierdziła, kiedy docierałyśmy do skrzyżowania, by następnie zatrzymać się jako pierwsze na pojawiającym się czerwonym świetle.
- Ja tak samo - odpowiedziałam, po czym oczekując zmiany koloru światła, spojrzałam na tylne lusterko. I wtedy mina automatycznie mi zrzedła.
- Co jest? - zapytała Jane, widząc moją reakcję. Jednakże zanim zdążyłam jej na to odpowiedzieć, po mojej lewej stronie zatrzymał się dobrze mi znany Chevrolet Camaro. Chcąc czy nie, spojrzałam na jego kierowcę, a widząc uśmiech niejakiego blondyna, odetchnęłam głębiej.
Chłopak spojrzał na sygnalizację nad nami, po czym ruchem głowy dał mi pewien znak. Gdy zacisnął mocniej dłonie na kierownicy i ponownie posłał mi znaczący uśmiech, wiedziałam o co mu chodziło.
- Alissa, czy to jest...
- Mam nadzieję, że masz zapięte pasy.
- Co? Dlaczego? To znaczy, mam, ale... - przerwała, gdy wraz z pojawieniem się zielonego światła ruszyłam z miejsca razem z Horanem, co było dla mnie nie do pomyślenia.
Patrzyłam jak jego auto mnie wyprzedza, ale wtedy nacisnęłam pedał gazu i płynnie zmieniłam bieg, by po chwili minąć czarne auto i po przebyciu pewnego odcinka drogi, finalnie skręcić w odpowiednią dla nas ulicę, w prawo, a on kontynuował jazdę prostym pasem. Wtedy zwolniłam, a Jane pacnęła mnie w ramię.
- Lissa, co to było?!
- Chyba mini drag race z Horanem - odpowiedziałam spokojnie, choć myśli w mojej głowie szalały. Dziewczyna odetchnęła głośno, zsuwając się nieco po siedzeniu.
- Mogłam się tego spodziewać. O mój Boże - westchnęła po raz ostatni. - Czy to twój pierwszy wyścig - zrobiła cudzysłów palcami w powietrzu - z Horanem?
- Na to wygląda - odpowiedziałam wjeżdżając na parking przy docelowej restauracji, przypominając sobie, że nikomu nie wspominałam wcześniej o moim krótkim kontakcie z tymże chłopakiem. A ten, sprzed kilkunastu sekund był jeszcze dziwniejszy.
- Jane - odezwałam się biorąc do ust frytkę, gdy zajęłyśmy wolny stolik tuż pod oknem.
- Co? - spytała, otwierając pudełko z nuggetami, by zabrać się do ich spożycia.
- Myślę, że to, do czego doszło zanim tu przyjechałyśmy, było bardzo...
- Nieodpowiednie? - podniosła brew.
- Mam na myśli to, że zobaczył mnie w aucie. Tym samym, którym się ścigam.
- I co w związku z tym? - zapytała, ale nagle zmieniła wyraz twarzy, widocznie rozumiejąc sytuację. - Cholera.
- A co jeśli powie o tym innym? Przecież nie miałam tam się pojawiać.
- Właściwie to tego nie zrobiłaś. Wyjechałaś tylko na miasto.
- Ja nie wiem co mam o tym myśleć.
- Mogę się dosiąść? Chyba nigdzie nie ma wolnych miejsc. - Na głos jakiegoś chłopaka podniosłyśmy głowy, ale okazało się to zgubne, gdyż zobaczyłam tego farbowanego blondyna, trzymającego truskawkowego shake'a.
Zanim cokolwiek powiedziałam, usiadł obok Jane, a tym samym naprzeciwko mnie. Napił się napoju przez słomkę, po czym odezwał się:
- Nie myślałem, że tego dożyję, Richardson. Jestem pełen podziwu.
- Nie dożyjesz czego, Horan? - odezwała się Jane, podnosząc lewą brew, gdy spojrzała na niego. Chyba w tym momencie nie do końca pasowała jej obecność blondyna, mimo że darzy go uznaniem.
- Tego, że kiedykolwiek będę miał okazję zmierzyć się z Alissą na drodze - odpowiedział z chytrym uśmiechem, ponownie zabierając się za upicie napoju.
- Mam pytanie - powiedziała po chwili ciszy.
- Jakie? - spytałam.
- Dlaczego on wie jak się nazywasz i usiadł tu jakby nigdy nic? - zmarszczyła czoło i wtedy spojrzałam na chłopaka.
- Nie wiem - odpowiedziałam, a on zaśmiał się cicho pod nosem.
- Ratowałem twoją koleżankę przed policją - odpowiedział wzruszając niewinnie ramionami i wtedy zmrużyłam lekko oczy, bo nie chciałam, by o tym wspominał.
- Że co? - Jane spytała zaskoczona, a w jej głosie było słychać nutkę oburzenia.
- Ona ma więcej sekretów przed wami, niż jesteście w stanie sobie wyobrazić - powiedział i wtedy przyjaciółka posłała mi spojrzenie, rządne wyjaśnień. - Jestem tylko ciekawy, dlaczego wcześniej nie widziałem cię na wyścigach - zwrócił się do mnie i wtedy poczułam się nieswojo.
- Mam swoje powody.
- Odłóż je na bok i znajdź takie, by stawić się na tych w piątek. Nie pożałujesz.
- Nie mogę tego zrobić.
- Będę czekał - powiedział, zupełnie ignorując moje słowa, po czym wstał, podnosząc plastikowy kubek, a następnie pochylił się nad moją głową. - Ale następnym razem zredukuj bieg nieco szybciej - powiedział ciszej tuż przy moim uchu, po czym skierował się do wyjścia i opuścił budynek, zostawiając mnie pełną niezręcznego uczucia, nasilającego się wraz z pytającym spojrzeniem mojej przyjaciółki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro