Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Opierałam się dłońmi o maskę mojego czarnego Nissana, patrząc na niego ze smutkiem wymalowanym na twarzy. Przesunęłam dłonią po miejscu, gdzie do niedawna znajdowało się wgniecenie, będące skutkiem małego starcia z pewnym chłopakiem, który za wszelką cenę chciał wygrać pewien wyścig. O mało co i w moim przypadku skończyłoby się to na czymś poważniejszym niż na samym obiciu głowy o szybę, które i tak nie było aż tak bolesne jak mogłoby się wydawać. To nie zmienia faktu, że był to dość niebezpieczny moment, lecz jeszcze nic nie powstrzymało mnie przed zrezygnowaniem z udziału w kolejnych, ekscytujących starciach. Oprócz pieniędzy od tajemniczej osoby wraz z groźbami skierowanymi w moją stronę.

- Hej, Lissa. - Ciszę wypełniającą mój garaż przerwało przywitanie, które przyprawiło mnie niemal o zawał. Położyłam dłoń na sercu i odwróciłam się, by zobaczyć nieco rozbawioną przyjaciółkę.

- Jane! - upomniałam ją, po czym głęboko odetchnęłam. - Wiesz, że tutaj się nie wchodzi.

- Och, przecież zawsze mogłam - uśmiechnęła się, podchodząc do mnie.

- Nie od kiedy... No wiesz.

- Tak, wiem, ale lepiej stąd pójdźmy, bo Ethan już tu jedzie - powiedziała i wtedy spojrzałam na nią zdziwiona.

- Że co proszę?

- Zadzwonił do mnie i zapytał się czy jesteś u mnie, bo nie odbierasz telefonu, a gdy powiedziałam, że nie, to powiedział, że do ciebie przyjedzie - wytłumaczyła i wtedy nerwowo poklepałam się po kieszeniach, by upewnić się, że rzeczywiście nie miałam komórki ze sobą. Poczułam nadciągające kłopoty.

- Chodźmy stąd lepiej. - Chwyciłam przyjaciółkę za nadgarstek i pociągnęłam za sobą, by pójść razem do domu.

- Ethan o tym wszystkim nic nie wie, prawda? - zapytała podnosząc brew, odnosząc się do mojego auta w garażu, gdy tylko weszłyśmy do środka. Ściągnęłam buty, co Jane zrobiła tuż po mnie i udałyśmy się do kuchni.

- Oczywiście, że nie. Nie ma mowy, że powiem mu prawdę - powiedziałam, otwierając szafki, by znaleźć w nich paczki z ciastkami, czy też inne przekąski.

- Dlaczego? - spytała i wtedy spojrzałam na nią jakby powiedziała coś głupiego, stając z opakowaniem słodkości.

- Zabiłby mnie za to, że okłamałam go i to kolejny raz, ale tylko dlatego, że ratuję swój własny tyłek przed tym co teraz tu się dzieje i to głównie przez niego.

- Nie możesz ciągnąć tego dalej. - Jej głos nabrał powagi. - Pomiędzy wami dzieje się naprawdę coś złego, a nie chcę byś cierpiała.

- To się da rozwiązać.

- Jak? - spytała i wtedy zaniemówiłam. Tego wszystkiego nie dało się już naprawić. Jakim cudem związek ma przetrwać, gdy troszczy się o niego tylko jedna osoba? A co gorsze, gdy z czasem nie zależy na nim żadnej ze stron? - Kochasz go?

- Ja...

Wtem usłyszałam dzwonek do drzwi i już wiedziałam, kto może za nimi stać.

Odłożyłam paczkę ciastek na blat i podążyłam do drzwi, aby je otworzyć. Za nimi zobaczyłam uśmiechniętego Ethana.

- Hej, co ty tu robisz? - zapytałam udając zdziwioną, co chyba mi wyszło.

- Nie odbierałaś telefonu, a chciałem się z tobą zobaczyć - powiedział, po czym pochylił się, aby pocałować mnie w usta i wtedy poczułam się naprawdę dziwnie. Zupełnie jakbym widziała Ethana takiego, jaki był zaledwie przed kilkoma miesiącami - kochany, miły i pomocny. Zawsze wspierający i podnoszący na duchu.

Co poszło nie tak?

Odwróciliśmy się, gdy z kuchni dobiegł dźwięk otwierania plastikowego opakowania. Ethan słysząc to, zmarszczył czoło.

- Ktoś tam jest? - zapytał. - Czy twoi rodzice nie są teraz w pracy?

I wtem z ciastkiem w dłoni, zza futryny wyjrzała moja przyjaciółka.

- Jane? - Ethan zdziwił się. - Co ty tu robisz?

- Jem. Nie widać? - uśmiechnęła się wzruszając ramionami, po czym znowu zniknęła za ścianą pomieszczenia. Ethan zaczął iść w jej kierunku, więc udałam się za nim.

- Myślałem, że nie ma cię u niej - powiedział, patrząc na Jane.

- Bo nie było. Ale jak zadzwoniłeś to pomyślałam, że odwiedzę moją Lissę - uśmiechnęła się ponownie, co uczyniłam i ja, gdy tylko ją usłyszałam. - A ty po co przyjechałeś?

- Właśnie - odezwał się odwracając się na pięcie, by na mnie spojrzeć. - Wyjeżdżam - oznajmił krótko i wtedy zmarszczyłam czoło.

- Wyjeżdżasz? - zapytałam zdziwiona. - Gdzie?

- Na tydzień, do babci mieszkającej w Kanadzie - odpowiedział. - Mamy parę imprez rodzinnych - westchnął.

- Och, no tak - westchnęłam przypominając sobie gdzie mieszka część jego rodziny. - A kiedy wyjeżdżasz?

- Lot mamy wykupiony na jutro rano. Dlatego przyjechałem, by się pożegnać. Jeszcze musimy załatwić parę rzeczy, więc zaraz będą musiał iść, skarbie - powiedział smutno, choć nie wiem ile prawdziwego smutku było w jego wypowiedzi, gdyż dawno nie widziałam go takiego... normalnego.

Ethan przytulił się do mnie, a gdy się odsunął, pocałował mnie delikatnie w czoło. Szczerze mówiąc, powstrzymałam się wtedy od wzdrygnięcia, gdyż zaczęłam gardzić tym człowiekiem od pewnego czasu, do czego sam doprowadził. Niestety.

- Czas na mnie, będę się zwijać - uśmiechnął się słabo, stawiając kilka kroków w stronę wyjścia z kuchni. - Do zobaczenia, Lissa. Hej, Jane - powiedział, a po chwili wyszedł z mojego domu, zostawiając nas same.

Spojrzałyśmy się na siebie prawie w tym samym momencie, po czym ona zaśmiała się.

- Jak bardzo cieszysz się z jego wyjazdu? - zapytała.

- Nie wierzę w to. W końcu będę miała cholerny spokój - wynamrotałam patrząc pusto przed siebie.

- A więc bardzo - zaśmiała się ponownie, a ja razem z nią.

- Czy to się właśnie stało? - spytałam wskazując na drzwi wyjściowe. - Tego frajera nie będzie przez cały pieprzony tydzień w tym mieście.

- Czy twoja radość nie jest dowodem na to, że bez niego jesteś szczęśliwa?

- Zaraz się przekonamy - powiedziałam uśmiechając się chytrze, co zrozumiała dopiero pod wieczór, kiedy chciałam zaznać wolności robiąc to, co naprawdę kocham.

~

- Już wiem, dlaczego z tobą nie jeżdzę - powiedziała Jane, chwytając się kurczowo siedzenia, gdy korzystając z braku ruchu na drodze, skręciłam w pewną ulicę, wykonując kontrolowany poślizg.

- O mój Boże, nawet nie wiesz jak tego mi brakowało! - Mój głos wypełnił się podekscytowaniem. Tęskniłam za jazdą samochodem, szczególnie skoro kryłam go przed moim chłopakiem, który żył w przekonaniu, że oddałam go po przegranym wyścigu.

- Tylko nie rozbij nas z tej całej radości, proszę - zaśmiała się, ale wraz ze skręceniem w kolejną ulicę, dostosowałam prędkość pojazdu do obowiązujących przepisów. - Gdzie jedziemy? - zapytała.

- Pojechałabym po coś do jedzenia - powiedziałam. - Na co masz ochotę? Ja stawiam!

- Na to, co ty.

- A więc kierunek McDonald's - skinęłam, co dziewczyna skomentowała uśmiechem, kręcąc głową z tego całego niedowierzania w to jakie emocje nade mną zapanowały.

- Nawet zgłodniałam, więc to będzie dobry pomysł - stwierdziła, kiedy docierałyśmy do skrzyżowania, by następnie zatrzymać się jako pierwsze na pojawiającym się czerwonym świetle.

- Ja tak samo - odpowiedziałam, po czym oczekując zmiany koloru światła, spojrzałam na tylne lusterko. I wtedy mina automatycznie mi zrzedła.

- Co jest? - zapytała Jane, widząc moją reakcję. Jednakże zanim zdążyłam jej na to odpowiedzieć, po mojej lewej stronie zatrzymał się dobrze mi znany Chevrolet Camaro. Chcąc czy nie, spojrzałam na jego kierowcę, a widząc uśmiech niejakiego blondyna, odetchnęłam głębiej.

Chłopak spojrzał na sygnalizację nad nami, po czym ruchem głowy dał mi pewien znak. Gdy zacisnął mocniej dłonie na kierownicy i ponownie posłał mi znaczący uśmiech, wiedziałam o co mu chodziło.

- Alissa, czy to jest...

- Mam nadzieję, że masz zapięte pasy.

- Co? Dlaczego? To znaczy, mam, ale... - przerwała, gdy wraz z pojawieniem się zielonego światła ruszyłam z miejsca razem z Horanem, co było dla mnie nie do pomyślenia.

Patrzyłam jak jego auto mnie wyprzedza, ale wtedy nacisnęłam pedał gazu i płynnie zmieniłam bieg, by po chwili minąć czarne auto i po przebyciu pewnego odcinka drogi, finalnie skręcić w odpowiednią dla nas ulicę, w prawo, a on kontynuował jazdę prostym pasem. Wtedy zwolniłam, a Jane pacnęła mnie w ramię.

- Lissa, co to było?!

- Chyba mini drag race z Horanem - odpowiedziałam spokojnie, choć myśli w mojej głowie szalały. Dziewczyna odetchnęła głośno, zsuwając się nieco po siedzeniu.

- Mogłam się tego spodziewać. O mój Boże - westchnęła po raz ostatni. - Czy to twój pierwszy wyścig - zrobiła cudzysłów palcami w powietrzu - z Horanem?

- Na to wygląda - odpowiedziałam wjeżdżając na parking przy docelowej restauracji, przypominając sobie, że nikomu nie wspominałam wcześniej o moim krótkim kontakcie z tymże chłopakiem. A ten, sprzed kilkunastu sekund był jeszcze dziwniejszy.

- Jane - odezwałam się biorąc do ust frytkę, gdy zajęłyśmy wolny stolik tuż pod oknem.

- Co? - spytała, otwierając pudełko z nuggetami, by zabrać się do ich spożycia.

- Myślę, że to, do czego doszło zanim tu przyjechałyśmy, było bardzo...

- Nieodpowiednie? - podniosła brew.

- Mam na myśli to, że zobaczył mnie w aucie. Tym samym, którym się ścigam.

- I co w związku z tym? - zapytała, ale nagle zmieniła wyraz twarzy, widocznie rozumiejąc sytuację. - Cholera.

- A co jeśli powie o tym innym? Przecież nie miałam tam się pojawiać.

- Właściwie to tego nie zrobiłaś. Wyjechałaś tylko na miasto.

- Ja nie wiem co mam o tym myśleć.

- Mogę się dosiąść? Chyba nigdzie nie ma wolnych miejsc. - Na głos jakiegoś chłopaka podniosłyśmy głowy, ale okazało się to zgubne, gdyż zobaczyłam tego farbowanego blondyna, trzymającego truskawkowego shake'a.

Zanim cokolwiek powiedziałam, usiadł obok Jane, a tym samym naprzeciwko mnie. Napił się napoju przez słomkę, po czym odezwał się:

- Nie myślałem, że tego dożyję, Richardson. Jestem pełen podziwu.

- Nie dożyjesz czego, Horan? - odezwała się Jane, podnosząc lewą brew, gdy spojrzała na niego. Chyba w tym momencie nie do końca pasowała jej obecność blondyna, mimo że darzy go uznaniem.

- Tego, że kiedykolwiek będę miał okazję zmierzyć się z Alissą na drodze - odpowiedział z chytrym uśmiechem, ponownie zabierając się za upicie napoju.

- Mam pytanie - powiedziała po chwili ciszy.

- Jakie? - spytałam.

- Dlaczego on wie jak się nazywasz i usiadł tu jakby nigdy nic? - zmarszczyła czoło i wtedy spojrzałam na chłopaka.

- Nie wiem - odpowiedziałam, a on zaśmiał się cicho pod nosem.

- Ratowałem twoją koleżankę przed policją - odpowiedział wzruszając niewinnie ramionami i wtedy zmrużyłam lekko oczy, bo nie chciałam, by o tym wspominał.

- Że co? - Jane spytała zaskoczona, a w jej głosie było słychać nutkę oburzenia.

- Ona ma więcej sekretów przed wami, niż jesteście w stanie sobie wyobrazić - powiedział i wtedy przyjaciółka posłała mi spojrzenie, rządne wyjaśnień. - Jestem tylko ciekawy, dlaczego wcześniej nie widziałem cię na wyścigach - zwrócił się do mnie i wtedy poczułam się nieswojo.

- Mam swoje powody.

- Odłóż je na bok i znajdź takie, by stawić się na tych w piątek. Nie pożałujesz.

- Nie mogę tego zrobić.

- Będę czekał - powiedział, zupełnie ignorując moje słowa, po czym wstał, podnosząc plastikowy kubek, a następnie pochylił się nad moją głową. - Ale następnym razem zredukuj bieg nieco szybciej - powiedział ciszej tuż przy moim uchu, po czym skierował się do wyjścia i opuścił budynek, zostawiając mnie pełną niezręcznego uczucia, nasilającego się wraz z pytającym spojrzeniem mojej przyjaciółki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro