Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36

Niall jak najszybciej mógł padł na kolana tuż przy mnie, by ocenić stan mojej nogi w miejscu, gdzie pojawiła się rana postrzałowa. Panikowałam zalewając twarz łzami, nie wiedząc dlaczego to się stało, ale starał się mnie uspokoić. Choć rozlegająca się plama na moim udzie wyglądała coraz bardziej przerażająco.

- Nie ruszaj się - polecił, w tym samym czasie wyciągając telefon, aby gdzieś zadzwonić.

- N-niall, o co chodzi, dlaczego on...

- To moja wina - powiedział twardo zanim dodzwonił się na pogotowie. Zrobił też wszystko, by zatamować krwawienie, lecz od tego momentu już się nie odezwałam, tylko zamknęłam oczy mając nadzieję, że za chwilę moje cierpienie się skończy, a to wszystko okaże się być tylko snem.

~

Otworzyłam oczy, nie do końca będąc świadoma tego, gdzie się znajduję. Dopiero po chwili, gdy zobaczyłam Nialla siedzącego przy moim łóżku i to szpitalnym, wszystko do mnie dotarło.

Chłopak od razu zauważył mój ruch i spojrzał na mnie zmartwiony, ale jednocześnie uradowany tym, że dałam jakiekolwiek oznaki życia.

- Jak się czujesz? - zapytał. Wiedziałam, że czuł się winny. Postanowiłam zachować ciszę, ale gdy dostrzegłam na jego twarzy zaschnięte ślady łez, odezwałam się:

- Płakałeś?

Uraziłam jego męską dumę, to było pewne. Jego mimika wyraziła wszystko.

- Martwiłem się - odparł. - Przepraszam. Naprawdę przepraszam. - Opuścił głowę, splatając dłonie.

- Gdy moi rodzice o tym się dowiedzą, już nic nie będzie gorsze.

- Już wiedzą. Byli tu.

Zamrugałam i wtedy podniósł na mnie wzrok.

- Biorę na siebie całą odpowiedzialność. Przyrzekam. Nawet jeśli nie będą chcieli mnie widzieć ani razu więcej przy tobie.

- To bardzo możliwe - odparłam, ponownie zamykając oczy. Nie miałam pojęcia jak mam reagować teraz na cokolwiek. Byłam zła na Nialla, ale jednocześnie na siebie, że z troski postanowiłam przebyć całe miasto, aby go złapać i dowiedzieć się, co stało za jego dziwnym, niemiłym zachowaniem.

- Lissa? - przerwał ciszę po jakimś czasie.

- Hm?

- Przestraszyłem się.

Uniosłam powieki i spojrzałam na sufit. Pozwoliłam także mówić chłopakowi dalej.

- Nie wybaczę sobie tego. Jestem tak okropnym człowiekiem, myślącym tylko o sobie. Nie sądziłem, że moje zachowanie aż tak może zagrozić tobie i innym. A prawie cię straciłem. Popłakałem się jak dziecko, gdy straciłaś przytomność przez utratę tak dużej ilości krwi. To było nierealne, jak jeden wielki koszmar. Także przepraszam za wszystko co robiłem, jak się zachowywałem. A mówiąc dziś o tym, że to koniec, miałem na myśli sprawę związaną z Ethanem i resztą. Naprawdę mam tego dosyć. I co najgorsze, chcąc załatwić ich, by ochronić ciebie, wszystko szło na odwrót. To ty ucierpiałaś. I to przeze mnie. Po raz kolejny...

- Niall. - Odetchnęłam.

- Tak?

- Zawiniłeś swoim zachowaniem, to prawda. Ale z drugiej strony, gdybym cię słuchała, nie mielibyśmy kilku nieprzyjemnych sytuacji na głowie... Jednakże nie rozumiem jednej rzeczy. - Przerwałam na moment, by odetchnąć, po czym spojrzałam na chłopaka. - Dlaczego wziąłeś mnie dziś ze sobą, tym samym nie pozwalając mi na bezpieczny powrót do domu?

Niall oparł łokcie o kolana i wsunął dłonie we włosy, by je mocno chwycić. Był zły na siebie, to oczywiste.

- Po pierwsze, to nie miało tak wyglądać - pokręcił głową. - Powinienem wyjaśnić ci wszystko szybciej, zanim stała się ta tragedia. Ale gdy usłyszałem o tym liście, chciałem załatwić sprawę jak najszybciej, bo nie wiedziałem, że zaszło to tak daleko.

Zamyśliłam się. Tajemnice Nialla były i są głównym powodem naszych problemów, co wiadomo nie od dziś, ale czy gdybym szybciej poinformowała go o kopercie od Ethana, to ten wieczór wyglądałby inaczej?

- Tu akurat ja zawiniłam - przyznałam niechętnie - Nie powiedziałam ci o nim od razu.

- A mogłaś.

Odetchnęłam głęboko.

- Nic już nie zmienimy.

Wtem drzwi do sali zostały otwarte. Przez przejście dostała się młoda pielęgniarka, która zamierzała się mną zająć.

- Przepraszam pana, ale pacjentka powinna zostać teraz sama. Potrzebuje odpoczynku - odezwała się.

- Dobrze, rozumiem - wymamrotał cicho i niechętnie, po czym spojrzał na mnie po raz ostatni zanim opuścił pomieszczenie.

- Zostanie pani u nas przez jakiś czas - uśmiechnęła się do mnie lekko, choć nie wiem czy wprawdzie była to dobra informacja. - Przeprowadzimy jeszcze kilka badań. Musimy mieć pewność, że wszystko przebiega zgodnie z planem, a niestety sytuacja nie jest ciekawa.

- Zrozumiałe - westchnęłam smutno. - Ile to może potrwać?

- Wszystko zależy od tego o czym przed chwilą mówiłam.

W takim razie chyba powinnam nastawić się na kolejne, lecz tym razem nieprzyjemne wakacje.

~

*Niall's pov*

Po tym jak pielęgniarka poprosiła mnie o opuszczenie sali, w której leżała Lissa, pojechałem do domu.

Wściekły na siebie.

Nie mogłem uwierzyć w to co się stało ani trochę, bo dotychczas to ja doświadczałem tego co najgorsze, a nie ona. Ale prawda była taka, że czasu cofnąć nie mogłem i musiałem się z tym pogodzić, co wcale nie było łatwe.

Wparowałem do domu, gdzie natknąłem się na Louisa bawiącego się z owczarkiem. Popatrzyłem na nich zawistnie i przeszedłem do kuchni, by napić się wody.

- Horan, co jest? - Usłyszałem za ścianą głos przyjaciela, a po chwili dźwięk pazurów stukających o podłogę. Oboje postanowili do mnie przyjść.

- Po tym co się stało, Lissa nawet nie uwierzy w to, że naprawdę byłeś u weterynarza - powiedziałem odkładając pustą już szklankę na blat kuchenny.

- O co chodzi?

Odwróciłem się twarzą do chłopaka.

- Jest w szpitalu - powiedziałem krótko, co wywołało na jego twarzy przerażenie.

- Alissa jest w szpitalu?

- Czegoś nie zrozumiałeś? - uniosłem brew i ruszyłem w jego kierunku, by opuścić kuchnię, ale zdążył mnie zatrzymać, łapiąc mnie za ramię.

- Chcesz mi powiedzieć, że pojechałeś z nią do tego służka Ethana, narażając ją, jak widać, na szpital?

Louis ani trochę nie wyglądał na spokojnego i wcale się temu nie dziwiłem.

- To ona pojechała za mną. Nie posłuchała mnie.

- Widocznie znów odstawiłeś scenkę, skoro to zrobiła. Poza tym widać, że się o ciebie martwi. Kiedy w końcu to zrozumiesz?

- Zjebałem, wiem. Znowu - dodałem ciszej i wyminąłem chłopaka, by pójść do swojego w pokoju, gdzie mógłbym się zamknąć i wszystko sobie poukładać. Ale zamiast tego zasnąłem i zostałem odbiorcą filmu wykreowanego w mojej głowie, przedstawiający tragiczniejszą wersję wydarzenia, które miało miejsce kilka godzin temu w prawdziwym świecie, na ulicach Los Angeles.

~

Następnego dnia bałem się pojawić w szpitalu, aby sprawdzić jak czuje się moja dziewczyna. Jakbym miał zostać niemiło przyjęty i to tylko, a właściwie aż dlatego, że byłem winny tego co wydarzyło się wczoraj po południu.

Chodziłem niespokojny od samego rana i to całkiem rozkojarzony, przez co zbicie szklanki leżącej na stoliku w salonie wcale mnie nie zaskoczyło, ale jeszcze bardziej zdenerwowało. Przekląłem wtedy głośno i zamiast posprzątać szkło, wyszedłem na podjazd, aby zapalić. Zrobiłem chyba kilkanaście kółek, myśląc jak mógłbym naprawić męczącą mnie sytuację, ale chyba nic nie mogłoby tego zrobić. Dopóki nie spojrzałem w stronę otwartego garażu, gdzie w słońcu mienił się lakier mojego nowego Chevroleta.

Auta, którym miałem się ścigać wraz z Lissą w Riverside.

Nagle coś mu wpadło do głowy i wróciłem do domu, by wziąć z niego kluczyki oraz dokumenty. Mianowicie postanowiłem pojechać do Ryana, by o czymś z nim porozmawiać.

Zatankowałem na najbliższej stacji i ruszyłem w stronę dobrze mi znanych dzielnic. Choć okropnie jazda się dłużyła, bo musiałem powalczyć z korkami ulicznymi.

Gdy udało mi się opuścić najbardziej ruchliwe skrzyżowanie, mogłem odetchnąć i "w spokoju" kontynuować podróż. Choć przy najbliższym czerwonym świetle ktoś zakłócił ciszę panującą w moim aucie.

- Kogo my tu mamy, Horan! - Usłyszałem czyjś głos, mimo że miałem wszystkie okna zamknięte. Spojrzałem w bok i zobaczyłem kilku chłopaków w mniej więcej moim wieku, którzy wygłupiali się w swoim samochodzie stojącym na pasie obok. Na moje nieszczęście dzieliła nas niewielka odległość. - Czemu tak długo nie było cię na ulicach? - krzyczał - Czyżby pobyt w pierdlu się przedłużył?

Zaśmiali się wszyscy, a ja ponownie przeniosłem wzrok na ulicę przede mną i próbowałem zachować kamienny wyraz twarzy, choć moje palce automatycznie wbiły się w kierownicę.

- Same problemy z tobą, przez ciebie wszystko się pieprzy i ludzie rezygnują z jazdy! Wracaj do siebie i już tu się nie pokazuj. Nawet Richardson nie jeździ przez to wszystko, a ludzie potrafili przychodzić głównie dla niej!

Wychodziłem z siebie, ale na szczęście w końcu pojawiło się zielone światło, z czego skorzystałem i po chwili zostawiłem tamtych chłopaków daleko w tyle. Mogli jedynie posłuchać mocy mojego auta.

Wiedziałem, że przesadziłem, ale aż tak?

W końcu podjechałem pod dom Ryana. Zastanawiałem się przez chwilę czy aby na pewno go zastanę, ponieważ na podjeździe nie było śladu po jego aucie, ale warto było wyjść i spróbować.

Zamykając drzwi usłyszałem dzwonek mojego telefonu, co mi się nie spodobało. Wyciagnąłem komórkę, a widząc imię mojego współlokatora na ekranie przewróciłem oczami, ale odebrałem połączenie.

- Co to za syf w salonie, do cholery? - odezwał się - O mało co i sam trafiłbym do szpitala, masz szczęście, że na to nie nadepnąłem!

- Pa, Louis.

- Że co? - oburzył się - Horan, ja...

Rozłączyłem się i nie chcąc tracić czasu podszedłem do drzwi wejściowych domu Ryana. Użyłem dzwonka, a gdy po kilkunastu sekundach nie zobaczyłem oznak życia chłopaka, zacząłem się denerwować. Ponowiłem próbę i dopiero wtedy kumpel uraczył mnie swoją obecnością, stając w futrynie.

- Nialler? - zdziwił się ogromnie. - Co ty tu robisz?

- Musimy porozmawiać.

Usiedliśmy w salonie, gdzie jeszcze niedawno rozmawialiśmy o wyścigach w Riverside. I to mnie zabolało.

- O co chodzi? - zapytał przejęty. - Chcesz może wody, cokolwiek?

- Nie, dzięki, jestem tu tylko na chwilę - odpowiedziałem szybko, widząc jak chciał wstać.

- Więc...

- Nie będę z wami jeździł - powiedziałem w końcu, co sprawiło, że Ryan wyglądał na zaskoczonego jak nigdy wcześniej.

- Czekaj, ale... co?

- Nie chcę jeździć ani tu, a tym bardziej u siebie.

- Co ty wygadujesz? Przecież ostatnio wszystko załatwialiśmy, sprowadziłeś auto dla siebie i dla Richardson i teraz chcesz mi powiedzieć, że...

- To koniec? Tak, właśnie to chcę powiedzieć.

Ryan wbił wzrok w podłogę, ale po chwili ponownie przeniósł go na mnie.

- Dlaczego? - zapytał.

- To tylko wszystko pogarsza. Sam już nie wiem czy moje życie od kiedy poznałem Lissę stało się lepsze czy gorsze.

Zmarszczył czoło i spojrzał na mnie tak, jakbym powiedział najgłupszą rzecz na świecie. I chyba właśnie tak było.

- Co ty pieprzysz, Horan?

- Ethan coś kombinuje. Wygląda na to, że chce... wrócić? Kurwa, nie wiem, ale wczoraj musiałem coś załatwić i to z jego kumplem i teraz żałuję tego najbardziej na świecie.

- Co niby chciałeś z nim załatwić? Oszalałeś?

- Nie chcę o tym gadać. To nie jest teraz największym problemem.

- A to niby co?

Westchnąłem opierając się o kanapę.

- Alissa pojechała do niego za mną, czego nie wiedziałem i ją postrzelili.

Ryan otworzył szerzej oczy zszokowany i przez dobrą chwilę nie wiedział co ma powiedzieć.

- Ale... Ona żyje, prawda?

- Tak. Na szczęście. Inaczej... - Przełknąłem ślinę. - Nie wybaczyłbym tego sobie.

- Okej, teraz rozumiem, stary. Ale... co teraz będziecie robić?

- Co będziemy robić? - powtórzyłem aż nazbyt niegrzecznie. - Muszę zacząć normalne i uczciwe życie i dopilnować tego, aby Lissa zdała końcowe egzaminy, które ma już za kilka miesięcy. Jeśli zawaliłaby szkołę i to przeze mnie to... Ugh, szkoda gadać. Jestem, kurwa, takim debilem - uderzyłem się w czoło i odetchnąłem rozdrażniony.

- A co na to jej rodzice?

Prychnąłem, po czym odpowiedziałem:

- Gdy przyjechali do szpitala to miałem wrażenie, że w każdej chwili powiedzą, żebym ani razu już się przy niej nie pokazywał.

- Ale tak nie powiedzieli, prawda?

- Nie, ale spojrzenie jej ojca mówiło samo za siebie.

Ryan zaśmiał się ironicznie.

- No to masz przejebane.

Rzuciłem mu spojrzenie i od razu przeprosił za to co powiedział.

Po pewnym czasie postanowiłem wrócić do domu, żeby coś zjeść i się położyć. Choć wraz z powrotem do auta pomyślałem o Louisie, który prawdopodobnie czeka na mnie z miotłą w salonie, którą przy okazji spuściłby mi niezły łomot.

Cóż, należałoby mi się.

Na szczęście Tomlinson spał na kanapie. Widząc to podszedłem do schodów, żeby po cichu wejść na piętro, ale Shada postanowiła wszystko zepsuć i zaszczekać, co obudziło jej właściciela.

- Co jest? - odezwał się zaspany unosząc głowę, ale po chwili mnie zauważył, gdy spojrzał w stronę taką jak jego pies. - Gdzie byłeś? - zapytał bardziej ostro.

- A ty, zanim wyjechałem? - zapytałem chwytając barierkę i patrząc na niego w dół.

- Byłem u Alissy. Ktoś musiał się nią zainteresować. - Uśmiechnął się sztucznie, co mnie zdenerwowało.

- Uważasz, że się nią nie interesuję? - oburzyłem się. - Poza tym, skąd wiedziałeś gdzie ją znaleźć?

- Napisała do mnie rano. Potrzebowała z kimś porozmawiać.

Prychnąłem.

- Wszyscy są teraz przeciwko mnie, tak? - wymamrotałem do siebie, choć Louis to usłyszał, bo skomentował:

- Zasłużyłeś sobie na to.

I wtedy stwierdziłem, że nigdy wcześniej nie czułem się tak okropnie jak teraz.

______________
Dziś mija 8 lat 1D, co oznacza, że fanfiki tworzę od ponad 5. Time flies my friends :") Miłego wieczoru, mam nadzieję, że dobrze spędzacie wakacje!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro