Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Patrzyłam na swoje odbicie w stojącym lustrze, czesząc swoje długie, ciemne, proste włosy, sięgające mi do połowy pleców. W pewnym momencie odetchnęłam głęboko i rzuciłam szczotkę na łóżko, po czym zgarnęłam oparty o nie czarny plecak i ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych, by jak najciszej opuścić dom.

Przeszłam pod czarnym niebem jedną ulicę, skąd miał odebrać mnie Ethan. To był dobry pomysł, zważając na to, że głośny dźwięk silnika mógłby obudzić któregokolwiek członka mojej rodziny, co mogłoby zabrać cenne minuty mojego czasu na zbędne rozmowy.

Rozglądałam się za niebieskim Nissanem Skyline, choć prędzej go usłyszałam, aniżeli zobaczyłam. Gdy podjechał do mnie, szybko zajęłam miejsce pasażera, kładąc plecak na kolanach, uprzednio zapinając pasy, bo bez nich agresywna jazda tymże cudeńkiem mogłaby skończyć się nieprzyjemnie. Ethan co prawda nie szalałby na mieście przed wyścigami, ale są pewne granice rozsądku.

- Jeśli znowu zobaczę tego kretyna, przez którego ostatnio przegrałem dwa tysiące, ukręcę mu łeb - powiedział twardo, zaciskając mocno palce na kierownicy. Byłam pewna, że chodziło mu o tajemniczego kierowcę czarnego Chevroleta Camaro. Pojawił się nagle i to w dodatku niedawno. Nikt nic o nim nie wiedział oprócz tego, że z nim nie było łatwo. Był niczym zmora dla prawie każdego zawodnika oraz jak idol dla zwykłego obserwatora. Albo go uwielbiałeś, albo nienawidziłeś. Nie było niczego pomiędzy.

- Czy ktoś w ogóle kiedyś go pokonał? - zapytałam patrząc przez okno na uciekające pod wpływem naszego ruchu ulice, byleby nie widzieć swojego chłopaka.

- Na pewno nie w tym mieście. Niech lepiej wraca tam skąd przyjechał.

- Zakłada się, wygrywa, odjeżdża. Niesamowite - powiedziałam pod nosem, z podziwem, choć fakt, że rzekomo był niezwyciężony, był dla mnie nieco podejrzany i miałam względem niego naprawdę mieszane uczucia. Podziwiałam go za jazdę, ale jednocześnie uważałam go za zagrożenie zważając na to, że potrafił zesłać na innych poważne problemy finansowe.

- Że co? - prychnął zdenerwowany. - Powtórz to jeszcze raz, a...

- To nie zmienia faktu, że ostatnio przez niego przegrałeś i jesteś bez pieprzonego grosza - dopowiedziałam szybko. Nie chciałam zaczynać kłótni, wygłaszając mojego prawdziwego zdania o przeciwnikach. Jeśli ktoś zdobywa wyższe podium grając fair, zasługuje na szacunek i uznanie. Nie powinniśmy mieszać go za to z błotem i poniżać, bo nie ma do tego jakichkolwiek podstaw. Ale jak widać, niektórzy tego nie dostrzegają.

- Nie moja, kurwa, wina.

Jak to dziadek mawiał, nie sprzęt a technika czyni z ciebie zawodnika, Ethan.

Im bliżej byliśmy miejsca wyścigu, tym więcej pięknych maszyn wjeżdżało na ulicę, którą się poruszaliśmy. Widziałam na pierwszy rzut oka zwykłe auta, które okazały się być istnymi bestiami. Mijały nas z pięknym dźwiękiem, zostawiając na moich plecach dreszcze ekscytacji. A pomyśleć, że do niedawna ja mogłam serwować innym taką atrakcję.

W końcu dojechaliśmy na miejsce. W tłumie poruszaliśmy się prawie niezauważalnie, by nikogo nie potrącić, choć miałam wrażenie, że rozzłoszczony Ethan zrobiłby to z wielką przyjemnością.

Otworzyłam okno, dzięki czemu do moich uszu dotarła głośna muzyka, czy żywe rozmowy zebranych tu ludzi. Widziałam coś takiego setki razy, ale każdy jeden był na swój sposób wyjątkowy. Cieszyłam się, że mogłam być częścią takowych wydarzeń.

Widząc Jane w towarzystwie Tracy, kazałam Ethanowi się zatrzymać.

- Idę do dziewczyn - poinformowałam, po czym opuściłam auto, nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź. Założyłam plecak i przecisnęłam się przez ludzi, by dotrzeć do przyjaciółek, które uśmiechnęły się na mój widok.

- Jest i Alissa! - odezwała się Tracy rozkładając ramiona, by mnie przytulić. - A gdzie twój Ethan?

- Chyba zaraz będzie się szykował do wyścigu - westchnęłam, a Jane się zaśmiała.

- Co się tak śmieszy? - zapytała Tracy.

- Ethan nie ma tu po co przychodzić - odpowiedziała Jane, za co blondynka ją szturchnęła.

- To nie było miłe.

- Ale jest cholernie prawdziwe - odezwałam się i wtedy spojrzały na mnie zdziwione.

- Coś się stało? - spytała Jane.

- Hej, ludzie, z drogi, Horan jedzie! - Usłyszałam głos jakiegoś faceta, którego słysząc odwróciłam się, by zobaczyć jak ludzie natychmiastowo schodzą z drogi nadjeżdżającemu pojazdowi. A pomyśleć, że dosłownie przed chwilą nikt nie palił się do zejścia sprzed maski auta Ethana.

- To ten Horan? - zapytała Tracy, stając na palcach, by cokolwiek zobaczyć, ale liczba zebranych ludzi nam na to nie pozwalała. - Chodźcie bliżej - kiwnęła ręką, po czym zaczęła iść przed siebie, więc podążyłyśmy za nią. Gdy przeciskałam się przez tłum, dosłyszałam kilka razy moje imię wypowiedziane pod nosem przez innych, ale nie o tym chciałam teraz myśleć. Zobaczyłam po chwili tyłem do mnie odwróconego farbowanego blondyna, ubranego w czarną skórzaną kurtkę, który stał przy równie ciemnym aucie i rozmawiał z posiadaczem pomarańczowej Mazdy.

- Słyszycie? - odezwała się Jane, która przecisnęła się do mnie. - Zakładają się o dwa tysiące.

- Coś mi tu nie pasuje - stwierdziła po chwili Tracy. - To niemożliwe, że ktoś może jeździć tak dobrze i w jednym pieprzonym dniu zebrać nagrodę wartą kilkumiesięcznej wypłaty, a zaś znika na kolejny tydzień.

- Widocznie może i przez niego oraz głupotę mojego chłopaka tracimy wszystko co mamy - powiedziałam bardziej do siebie.

- Coś mówiłaś? - spytała Jane, ale nagle rozległ się wiwat, gdy dwójka zawodników założyła się o dwa i pół tysiąca dolarów.

Kim ty do cholery jesteś?

Po kilku minutach byłam świadkiem jak dwa auta równo opuszczają wyznaczoną linię startu, pozostawiając za sobą donośny dźwięk. Pewna część ludzi zaczęła się przemieszczać w kierunku odjeżdżających samochodów, lecz ja zostałam na miejscu wraz z przyjaciółkami.

W pewnym momencie dostrzegłam zdenerwowanego Ethana opierającego się o drzwi swojego auta i wtedy postanowiłam do niego podejść bojąc się, że zechce zmierzyć siły z Horanem, po raz kolejny.

- On wygra - stwierdził patrząc w stronę obserwowanych przez innych samochodów, po czym odepchnął się od auta, by stanąć prosto. - Muszę z nim w końcu wygrać, nie ma innej opcji.

- Nie, Ethan. Nie rób tego, proszę.

- Dlaczego niby? - podniósł brew. - Przestań decydować za mnie w tych sprawach, to nie twój interes!

- Ale przecież... - Przerwałam gdy do moich uszu dotarł niespodziewany sygnał syren policyjnych. Rozejrzałam się zdezorientowana, a gdy zobaczyłam jak inni zaczynają uciekać, wiedziałam, że wcale mi się nie przesłyszało. Gdy odnalazłam wzrokiem przyjaciółki, chciałam do nich podbiec, ale zanim to zrobiłam, zgubiłam je w tłumie.

- Tylko nie to - powiedziałam do siebie, uważając na wymijające mnie auta, które zabierały kogo tylko mogły, by jak najszybciej opuścić to miejsce. Gdy chciałam rozejrzeć się za Ethanem, drogę zasłonił mi jakiś wóz z machającym do mnie kierowcą na znak, że mam wchodzić do środka. Zrobiłam to w pośpiechu takim jak nigdy i z szybko bijącym sercem zamknęłam za sobą drzwi. Usłyszałam pisk opon i głośną pracę silnika, co było jednoznaczne z tym, że ruszyliśmy z miejsca.

- Cholera - odezwałam się, patrząc przez okno.

- Coś takiego jeszcze mi się nie przytrafiło. - Usłyszałam, a gdy spojrzałam na kierowcę, zaniemówiłam, gdyż zobaczyłam tego blondwłosego chłopaka w skórzanej kurtce, który patrzył skupiony na drogę przed sobą, raz co jakiś czas patrząc na boczne lusterka, by upewnić się, że nikt za nami nie jedzie.

- Mi też nie - odpowiedziałam cicho, będąc zszokowana faktem, że uciekałam przed policją z chłopakiem, który pozbawił Ethana z zawartości portfela. I to był jeden z powodów, dlaczego nie do końca mogłam przekonać się do tego człowieka.

- Jak masz na imię? - zapytał.

- Uhm, Lissa.

- A więc, Lissa, zapnij pasy, bo zaraz wjeżdżamy w ostry zakręt - powiedział, ale zanim mogłam cokolwiek zrobić, blondyn wpadł w kontrolowany poślizg, by po chwili zniknąć w podziemnym parkingu, najbliższego supermarketu. Gdy stanęliśmy, spojrzałam na niego z szybko bijącym sercem, a on posłał mi uśmiech, po czym nachylił się, by wyciągnąć ze schowka pistolet i przeładować go na moich, przerażonych teraz oczach.

- Co ty robisz? - zapytałam, widząc jak chłopak zaciska dłoń na kolbie broni.

- To tak na wszelki wypadek - odpowiedział, po czym rozejrzał się i odłożył broń na miejsce, uprzednio ją zabezpieczając. - Myślisz, że wszyscy zdążyli nas ominąć? - zapytał, a ja tylko przecząco pokręciłam głową, co zauważył, gdy na mnie spojrzał. - Gdzie jest ta rzekomo rozgadana Alissa Richardson? - Uśmiechnął się podnosząc brew i wtedy poczułam się nieswojo, bo cała ta sytuacja była naprawdę dziwna.

- Kto? - spytałam zdziwiona udając, że nie wiem o czym mówił.

- Nie jestem głupi, Lissa - odpowiedział bardziej twardo. - Wiem kim jesteś i jestem pewny, że nie tylko ja.

- Okej, Horan, ale skąd i kim ty jesteś?

- Dowiesz się w swoim czasie.

- Czyżby?

Nie odpowiedział mi.

- W takim razie dzięki za uratowanie... czy coś - powiedziałam chwytając za klamkę, z zamiarem opuszczenia pojazdu, co zrobiłam po chwili, gdy ponownie nie usłyszałam odpowiedzi. Chłopak zawrócił pojazd i odjechał ode mnie ze zdradzieckim piskiem opon, szybko opuszczając podziemny parking. Westchnęłam nie wiedząc jak mogłabym inaczej to wszystko skomentować. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer do Jane, by dowiedzieć się czy udało im się uciec. Przez chwilę zastanawiałam się dlaczego Ethan się do mnie nie odezwał, ale albo prowadził, albo go złapano. Nie chciałabym się dowiedzieć, że po prostu nic nie zrobił sobie z tego, że mnie przy nim nie ma. Lecz po tym co ostatnio przechodziliśmy, wcale by mnie to nie zdziwiło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro