Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Paliłam papierosa stojąc na balkonie i wpatrując się w granatowe niebo, ciemniejące z każdą minutą. W ten sposób chciałam choć trochę odreagować i uspokoić nerwy związane z przybyciem Ethana do mojego domu, co miało nastąpić w ciągu kilkunastu minut.

Jeszcze niedawno witałabym swojego chłopaka z otwartymi ramionami, ciesząc się na jego widok po tygodniu rozłąki, ale od kiedy pomiędzy nami zaczęło dziać się coś nie tak, nie byłam w stanie tego zrobić. Byłam i jestem zmęczona udawaniem, że jest w porządku i walką o to co nas łączyło. Nie chciałabym trwać w tym dalej, lecz boję się wyjść problemom na przeciw wiedząc, że za to może czekać mnie coś niemiłego. Coś, czego pożałuję.

Umieściłam papierosa pomiędzy wargami i wyciągnęłam telefon, aby wejść w spis wiadomości. Odszukałam te prowadzone z Niallem i postanowiłam przeczytać parę z nich po raz ostatni, zanim skasowałabym je bezpowrotnie.

Niall: Dasz radę, to tylko jeden wieczór. Być może będzie na tyle zmęczony, że szybko wróci do domu i spotkacie się za kilka dni.
Ja: Wierzysz w to? Czuję się z tym wszystkim okropnie
Niall: Zdaję sobie z tego sprawę, Lissa.
Ja: Trzymaj kciuki. Przyjedzie za godzinę
Niall: Trzymam.

Westchnęłam głęboko, gdy je przeczytałam, po czym zdusiłam papierosa w popielniczce leżącej na parapecie, by napisać Niallowi nową, lecz ostatnią wiadomość.

Ja: Zaraz tu będzie. Nie dawaj znaku życia dopóki ja tego nie zrobię, proszę

Po tym skasowałam nasze wiadomości i wszystko co wskazywałoby na nasz kontakt, przez chwilę zastanawiając się nad numerem telefonu, który finalnie usunęłam. Wyglądałoby to zbyt przesadnie gdyby nie fakt, że ewentualne zobaczenie rozwścieczonego Ethana byłoby ostatnią rzeczą jakiej chciałabym być świadkiem w najbliższym czasie, lub nawet kiedykolwiek. Jestem pewna, że za żadne skarby nie chciałby bym rozmawiała z Niallem, a tym bardziej, żebym z nim się przyjaźniła. Jednakże zawsze mogę pojechać do Horana i wyjaśnić mu wszystko, jeśli rzeczywiście by się mnie posłuchał i do mnie nie napisał lub nie zadzwonił.

Wróciłam do pokoju i usiadłam na łóżku, by tam poczekać na przyjazd chłopaka, co nastąpiło po kilkunastu minutach. Wstałam, gdy tylko zobaczyłam, że drzwi zaczęły się otwierać.

- Cześć, skarbie, twój książe wrócił - odezwał się uśmiechnięty Ethan, rozkładając szeroko ramiona, by przytulić mnie zaraz po tym, gdy do niego podeszłam. - Tydzień bez ciebie to wieczność biorąc pod uwagę, że widzimy się prawie codziennie - dopowiedział odsuwając się ode mnie, by pocałować mnie w usta.

- To był bardzo długi tydzień - przyznałam przypominając sobie o wszystkim, co wydarzyło się w tym czasie.

- Co robiłaś ciekawego? - zapytał. - Na pewno coś lepszego, niż bawienie się z młodszym kuzynostwem - przewrócił oczami, po czym podszedł do łóżka, by na nie legnąć. - Byłaś na wyścigach?

Spojrzałam na niego marszcząc czoło.

- Dlaczego miałabym na nich być? - odparłam kryjąc prawdę, że mimo wszystko brałam w nich udział, co miało duże znaczenie w tworzącej się relacji pomiędzy mną, a niejakim farbowanym blondynem.

- Nie korzystałaś z okazji i nie bawiłaś się z Jane mając dla niej więcej czasu? - zaśmiał się pod nosem, opierając głowę na ramieniu, by wygodniej na mnie spojrzeć. - Nie uwierzę w to, że podczas mojej nieobecności siedziałaś tylko w książkach.

- Tak właściwie, zdałam dość dobrze kilka sprawdzianów - podniosłam brew, po czym usiadłam na rogu łóżka i spojrzałam na chłopaka w dół. - Masz wątpliwości?

- Gdybym wcześniej nie widział cię z książkami, zacząłbym się nad tym zastanawiać - uśmiechnął się. - Jeśli to było powodem dlaczego nie odzywałaś się do mnie za często, wybaczę.

- Nie ukrywam, miałam okazję zająć się sobą i wyszło mi to na dobre.

- Cieszy mnie to - stwierdził. - Och, dzisiaj piątek.

- I co w związku z tym? - zapytałam marszcząc czoło.

- Chyba wypada zarobić trochę pieniędzy i spotkać się ze znajomymi. Co o tym myślisz?

- Jest dzień, w którym nie myślisz o tym w jaki sposób zmieść konkurencję? - westchnęłam. - Pojedźmy tam chociaż raz jako obserwatorzy, lub cokolwiek. Ale dziś przyda ci się odpoczynek - powiedziałam najmilszym tonem, na jaki było mnie stać.

- Tak właściwie, chyba nie ma. Kilku ludzi mi przeszkadza - wymamrotał, odpowiadając tylko na moje pytanie.

- Daj spokój, Ethan, ledwo co wróciłeś do domu. Powinieneś odpocząć.

- Mam przez to rozumieć, że nie wyjdziesz dziś ze mną z domu?

- Myślałam, że posiedzimy u mnie, obejrzymy jakiś film, lub coś podobnego - westchnęłam. - Poza tym, naprawdę chcesz się ścigać zmęczony?

- Zdążyłem wypocząć przez ten dzień, a u babci obijałem się bardziej, niż możesz to sobie wyobrazić - posłał mi uśmiech, po czym podniósł się, by również usiąść.

- Jesteś uparty.

- To samo mógłbym powiedzieć o tobie, kochanie - zaśmiał się pod nosem. - Poza tym, to nie ja wyglądam na zmęczonego - powiedział, patrząc na moją twarz.

- Nie zawsze muszę tryskać energią.

- Nie za oschle, skarbie? - poniósł brew wypowiadając zdanie takim tonem, że nie wiedziałam, czy mówił to bardziej kpiąco, czy żartobliwie, po czym wstał. - Pojadę, skoro jesteś zmęczona.

- Jak chcesz - odparłam, bo mimo, że z jednej strony nieco mnie to zasmuciło, teraz niezbyt chciałam spędzać z nim czasu i to szczególnie przez to, że od samego początku kiedy tu przyjechał, myślał tylko o konkurencji, a nie chciałam być znowu jedyną osobą, której na czymkolwiek by zależało. Jednakże jeśli stąd by odjechał, udałby się na wyścigi, gdzie pojawiłby się Niall wraz ze swoim ulepszonym autem, co by mu się nie spodobało. I w tym momencie nie wiedziałam co jest lepsze.

*Niall's pov*

- Pewnego dnia, któryś z nich naprawdę pożałuje, że zaczęli to wszystko - wymamrotałem do Louisa, opierającego się wraz ze mną o bok mojego auta, patrząc na ludzi przemieszczających się w tłumie. Aktualnie, lecz w nowej lokacji, którą zmienialiśmy co jakiś czas w ramach bezpieczeństwa, trwały wyścigi. Nie planowałem dziś rywalizować z byle kim, tylko czekałem na odpowiednie osoby, o ile postanowiłyby się pojawić.

- Mam nadzieję, że Lissy dziś naprawdę nie będzie - powiedział w pewnym momencie, krzyżując ramiona na piersi, gdy założył na głowę kaptur jednej z licznych bluz jakie posiadał w swojej szafie. Śmiałbym stwierdzić, że miał fioła na ich punkcie.

- Ja tak samo. Ale martwi mnie fakt, że nie odezwała się do tego czasu.

- Był u niej Ethan, tak?

Skinąłem głową.

- Był, ale minęło parę dobrych godzin od jego przyjazdu i nie chce mi się wierzyć, że został u niej tak długo.

- Skoro rzekomo się stęsknił...

- To przyjechałby tu? - dopowiedziałem, gdy w tłumie wyszukałem wspomnianego bruneta. Z uśmiechem na twarzy witał się z innymi, lecz gdy odszedł od nich na odpowiednią odległość, jego twarz przybrała ponury wyraz. Srogim wzrokiem lustrował ludzi, jakby kogoś szukał. A na jego twarzy pojawił się durny uśmieszek, gdy jego oczy skierowały się prosto na mnie.

Podszedł do mnie po chwili, na co specjalnie nie zareagowałem. Jednakże podniosłem brew kpiąco, gdy wypowiedział moje nazwisko.

- Nie rozumiem tego, dlaczego nadal tu jesteś. Masz pierdolone szczęście, Horan - wycedził.

- A ty? Twoja chwila tej pieprzonej sławy przeminęła i robisz z siebie pośmiewisko. Dobrze ci z tym?

- Nie poprzestanę, nawet jeśli niewiadomo jak bardzo byś tego chciał. Pamiętaj, że to nie ty jeździsz tu od zawsze.

- Myślisz, że to co Dan mi zrobił, przestraszyło mnie? - prychnąłem. - To pokazuje, czego jesteście warci.

- Och, Horan - zaśmiał się sztucznie, na co zmrużyłem oczy. - Było trzeba się od nas nie odwracać. Twoi nowi koledzy - rzucił spojrzenie Louisowi - nie zapewnią ci tego co my.

- Nie zapewniliście mi niczego oprócz chęci zakończenia tego wszystkiego raz na zawsze - powiedziałem przez zęby, stając prosto. Ethan zaśmiał się pod nosem.

- Nienawidzę cię, Horan. Nienawidzę z całego serca - rzekł, po czym odwrócił się i odszedł od nas, zostawiając zdezorientowanego Louisa oraz rozwścieczonego mnie.

- Przysięgam, że... - zacząłem, lecz Louis mi przerwał.

- Nie warto. Wiem, że nie zostawisz tego od tak, ale będąc tu, narażasz Alissę. Dobrze wiem, że tego nie chcesz.

- Było za późno zanim wróciłem. Na jednej ofiarze nie skończą.

- W takim razie co zamierzasz zrobić?

- Tego jeszcze nie wiem, ale nie przewiduję szczęśliwego zakończenia.

~

Wrzuciłem piąty bieg, rozpędzając się na prostej ulicy, gdzie za kilkaset metrów czekał mnie ostry zakręt w lewo. Siedziałem na ogonie, a właściwie na bagażniku bordowego Dodge'a, lecz skręcając poprowadziłem auto po większym łuku i w ten sposób wyprzedziłem przeciwnika. Uśmiechnąłem się pod nosem wiedząc, że wyścig ten gwarantował mi owe auto, które miałem zamiar sprzedać przy najbliższej okazji.

Na ustalonej mecie, fałszywymi oklaskami przywitał mnie Ethan. Jednakże zignorowałem to i odebrałem kluczyki od przegranego chłopaka, który zasmucony stwierdził, że i tak prędzej czy później straciłby to auto, jeśli ścigałby się ze mną.

Louis, gdy wziął ode mnie kluczyki, wsiadł w Dodge'a, ale w pewnym momencie wrócił do mnie rozgorączkowany.

- Co jest? - zapytałem. - Możesz nim jechać do domu.

- Musisz coś zobaczyć.

Udałem się za nim do auta i usiadłem na miejscu kierowcy rozglądając się i myśląc o co mogło mu chodzić.

- Wszystko gra - wzruszyłem ramionami, kręcąc głową.

- Spójrz na siedzenie obok.

Zauważyłem na nim złożoną kartkę. Pochwyciłem ją zdziwiony, zastanawiając się co na niej mogło się znajdować.

- Znalazłem to pod siedzeniem. Przeczytaj to. - polecił mi. - Ja w tym czasie pójdę do twojego samochodu, żeby nie kręcił się przy nim jakiś kretyn - powiedział i wtedy odszedł ode mnie, zostawiając mnie samego z kartką, którą postanowiłem otworzyć.

Uniosłem brwi przeczytawszy kilka ze zdań.


Chcieliśmy, abyś zakończył swoją karierę, Brandon. Jednakże stwierdziliśmy, że lepiej będzie, jak nie stracisz auta w najbliższym czasie i odwrócisz uwagę pewnych zawodników. Nie mów o tym nikomu, wygraj kilka następnych wyscigów i wtedy nic się tobie nie stanie.

Opuściłem kartkę i spojrzałem przed siebie pusto, marszcząc brwi.

Upewniając się, że większość ludzi jest zajęta rywalizacją, podszedłem do Louisa.

- Przeczytałeś? - zapytał.

- Znajdź mi chłopaka, do którego należy ten Dodge i przyprowadź go do mnie jak najszybciej.

- Już się robi - skinął głową i odszedł, udając się w wybranym przez siebie kierunku.

W tym czasie upewniłem się, że moje auto jest zamknięte i wróciłem do bordowego pojazdu, przy którym zapaliłem papierosa, oczekując na dwójkę chłopaków, którzy pojawili się dość szybko.

- Zrobiłem coś nie tak? - zapytał przejęty własciciel samochodu.

- Masz na imię Brandon? - spytałem i wtedy spojrzał na mnie zdezorientowany.

- Tak, dlaczego?

- Daj mi swój numer telefonu. Za kilka dni zwrócę ci auto, wróci prosto od mechanika. Dodam parę nowych części. Umowa stoi?

- C-co? Ale...

- Nie zadawaj pytań i nikomu o tym nie mów. Dobra?

- Okej - skinął szybko głową.

- Dobrze jeździsz, oby tak dalej - powiedziałem z uśmiechem, gdy zapisywał numer w telefonie Louisa. - Chciałbym, byś się nie marnował.

- Uhm, dzięki, Horan? - odpowiedział niepewnie. Był zaskoczony i wcale się temu nie dziwiłem. Jeśli chodzi o jego życie, wolałbym je uratować, niż mieć kilka kolejnych tysięcy dolarów, co i tak zniknęłoby z mojego konta prędzej czy później.

~

Wróciłem do domu wiedząc, że Ethan nadal kręcił się po miejscu wyścigów, co równało się z tym, że nie miał bezpośredniego kontaktu z Alissą.

A mimo że dochodziła godzina trzecia w nocy, postanowiłem do niej zadzwonić, by upewnić się, czy wszystko u niej w porządku.

Odebrała telefon dość szybko.

- Tak? - odezwała się zaspana.

- Jak się czujesz?

- Niall?

- Uhm, tak? Dlaczego pytasz?

- Przepraszam, obudziłeś mnie i... usunęłam twój numer. Nie wiedziałam co będę dziś robić z Ethanem i wolałam niczego nie ryzykować.

- Rozumiem - odetchnąłem wchodząc do pokoju, by usiąść na łóżku.

- Mógłbyś do mnie nie pisać i nie dzwonić przez najbliższy czas? Chciałabym, by niczego nie podejrzewał, a dopiero co przyjechał.

- Dobrze - odpowiedziałem niechętnie. Nie podobał mi się ten fakt, ponieważ nie od dziś interesowało mnie to, przez co przechodziła i co się z nią działo. Wiedziałem o jej istnieniu zanim zobaczyła mnie po raz pierwszy i od kiedy się poznaliśmy, zacząłem przejmować się nią bardziej niż zawsze, tym bardziej, że wiedziałem co jej grozi.

- Zawsze mogę do ciebie przyjechać w wolnym czasie, jeśli chcesz.

- Pamiętasz jak mówiłem, że mogę udawać, że cię nie znam? To jest aktualne, o ile by w czymkolwiek pomogło.

- Nie chciałabym, by tak to wyglądało.

- Pewnym rzeczom się nie zaradzi - odparłem. - Idę spać. Tylko powiedz mi, czy dziś było w porządku.

- Tak, było - odetchnęła - Mam nadzieję, że u ciebie też. Dobranoc.

- Dobranoc - odpowiedziałem, po czym rozłączyłem się i zacząłem zastanawiać się nad tym w co tak właściwie się wpakowałem.

________________
Wattpad ostatnimi czasy jest okropny, tak o sam z siebie publikuje rozdziały o 6 rano, na dzień następny <<< Przepraszam za ten spam.

Miłego dnia! x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro