𓆱☽Ghost Festival☾𓆱
15 sierpnia 1995
Mimo upału, Japończycy wieszali od poranka nowe lampiony wzdłuż ulic Tokushimy. Był to ostatni dzień festiwalu duchów w Japonii. Tego dnia Japończycy odprowadzają duszę zmarłych z powrotem do raju, wskazując im drogę powrotną. Jak wcześniejszych dniach, cieszyli się, bawili i tańczyli ten przebiegał ze spokojem. Musieli oni odprowadzić duszę przodków ,którego pierwszego dnia tak zwanego O-Bon, je przywołali.
Jeden z mężczyzn, który zamieniał zepsute lampiony na nowe, miał już rozstawione niezapalone pochodnie czy małe tratwy bądź łódeczki wraz z lampionami. Oczywiście wszyscy będą w tym dniu sprzedawać te same produkty. By dusze przodków mogły bez trudu znaleźć drogę powrotną do raju i uczcić pamięć wszystkich zmarłych, w minionym roku albo upamiętnić ofiary wojen lub katastrof.
W całym tym zamieszaniu, w lesie ,koło cmentarza siedział mężczyzna o białej skórze jak śnieg. Rzucał kamykami w inne pnie drzewa, obserwując jak ludzie podchodzą do grobów swoich bliskich. Pasmo słońca przebijało się przez gałęzie, wystawił rękę ku niemu. Skóra na wierzchu dłoni zaczęła mu połyskiwać, by po chwili zamienić się na czerwone pęcherze. Nie syknął z bólu, przyglądał się jedynie całemu procesowi.
-Długo będziesz sprawdzał ile jesteś w stanie wytrzymać?
Nie odezwał się, nawet się nie przestraszył. Zdawał sobie sprawę z obecności drugiego mężczyzny. Nawet już wcześniej. Słyszał go ,a raczej jego myśli.
-Jest prawie południe, mam co innego do roboty?
-Jak zwykle jesteś naprawdę uprzejmy.
-A co, mam ci się kłaniać jak ta cała zgraja? Nie jestem na twoje posyłki.
Normalny człowiek nie wpatrzyłby lecącego w jego kierunku sztyletu. Jednak nie on, dawno to przewidział. Uchylił głowę w bok, a nim zdążył wykonać ruch rękoma, inne znalazły się na jego szyi. Uderzył plecami na tyle mocno by stracić dech. Mimo tego, patrzył się czerwonymi od wściekłości oczami, w stronę wysokiego bruneta.
-To ja cię stworzyłem więc owszem będziesz. Masz również okazywać mi szacunek w obrębie innych. Gdy jesteśmy sami rób co chcesz.
Próbował zedrzeć mu skórę, ostrymi paznokciami. To na nic. Skóra mężczyzny była nie do zranienia, a siła ,którą mu zademonstrował nie pojawiła się od dzisiaj. Miał ja w sobie od setek albo i tysięcy lat.
-Możesz nawet próbować mnie zabić.
Drwił z niego. Już od dawna zdawała sobie z tego sprawę. Próbował wiele razy pozbawić go życia. Były nawet momenty ,w których myślał ,że mu się udało. Gdy był w połowie swojej pierwszej ucieczki do innego państwa. W pociągu ,siedział tuż obok niego. Pamiętał przerażenie jakie wtedy czuł, było bliskie temu ,które nawiedzało go codziennie. Jednak teraz ten strach, ta obawa przerodziła się w gniew. Niczego tak bardziej nie pragnął jak odebrać mu życie.
-Pierdol się.
Drugi na te słowa się zaśmiał i puścił jego szyję. Oparł się o drugi pień spoglądając na kobietę z wózkiem. Wkładała właśnie kwiaty do wazonu. Następnie złożyła ręce w geście modlitwy. Niemowlę ,które leżało w wózeczku prawdopodobnie spało. Nie wydawało żadnego dźwięku.
-Niesamowite, nieprawdaż? Dzisiaj ta panna dostanie nową szansę od życia. Nie będzie mogła się oprzeć, by mi odmówić.
Próbując zaczerpnąć wdech spojrzał w miejsce , na które patrzył. Oczy wciąż miał krwiście czerwone, a pragnienie powoli brało nad nim kontrolę. Dlatego czując przyjemny zapach od strony kobiety, momentalnie odwrócił wzrok.
-Oj przestań. Już nie raz to robiłeś. Dalej będziesz chodził po lesie i szukał czegoś w zastępstwie?
-Nie twój zasrany interes.
-Jasne, jasne, w końcu twój wspaniały przyjaciel też jest odmienny- zbył go ręką dalej wpatrując się w matkę podającą palec niemowlakowi, który wyciągnął ku niej rączkę. Nie było słychać śmiechu, ani gaworzenia. Był niezmiernie grzeczny.
-Dzisiaj w nocy pójdziesz do niej i przekażesz jej moją propozycję. Jeżeli tego nie zrobi, zagroź jej zabiciem tego dziecka. Nastąpią komplikacje? Zabijasz ich obydwu. Nie mam zamiaru bawić się w jakieś beznadziejne kontrakty. I nie kłóć się ze mną i tak nie masz tutaj swojego zdania. A zdecydowanie jeszcze nie teraz.
-Skąd wiesz ,że wykonam to ,tak jak chcesz?
-Bo wykonasz-skierował tym razem na niego wzrok. Coś się w nich zaświeciło, przez co młodszy spuścił twarz ku trawie-Jeżeli przystanie na propozycję to również zabij to dziecię.
-Jednak się obawiasz.
-Nie, po prostu wolę dmuchać na zimne. Tym bardziej w tym roku. Jedno czy tysiąc? Jakie to ma znaczenie?-zaśmiał się odchodząc w głąb ciemnego lasu.
Godzina 22:00
Za rozkazem swojego przewodnika, wszedł do malutkiego mieszkania kobiety. W kuchni wciąż świeciło się światło. Stanął w ciemnym przejściu przyglądając jej się. Pakowała do pojemnika przyrządzone małe potrawy. W końcu zaraz odbędzie się oficjalne puszczanie lampionów na wodę. Na stole leżał właśnie jeden z nich.
Nie zdawała sobie sprawy ,że jest obserwowana. W pośpiechu pakowała wszystko do torby, a dziecko leżało grzecznie na zabawkowej macie. Próbowało złapać rączkami zwisającego, o różnych kolorach motylka.
Normlanie uśmiech nie schodziłby mu z twarzy. Podszedłby do niego, zaczął by się z nim bawić. Zachowywałby się jak normlany człowiek. Problem w tym ,że nie był normlany jak i również nie był człowiekiem. Dlatego nie miał i uśmiechu. Musiał wykonać rozkaz ,któremu nie może się przeciwstawić.
Gdy kobieta stanęła w progu drzwi, w końcu go dostrzegła. Upuściła z przerażenia pojemniki z przygotowanym jedzeniem. Rozsypało się ono na podłodze. Zakryła ręką usta i powoli wycofywała się ku niemowlakowi. Jednak w całej tej sytuacji było coś dziwnego. Nie robiła tego nagle, tylko odgrywała scenę, którą wcześniej przygotowywała.
Owszem, wszedł do jej głowy. Zobaczył iż kobieta też ich obserwowała po południu. Zdawała sobie sprawę z nagłej sytuacji. To wszystko co teraz robiła było tylko aranżacją.
-Wiedziałaś ,że się pojawię. Po co ta cała szopka?
-Zgadzam się.
-Nawet nie wiesz na co się zgadzasz nędzna dziewko.
-Zgadzam się.
-Nie chcesz poznać warunków umowy? Ktoś straci życie. A nawet ktoś niewinny.
-Nie zależy mi na nim.
Ta odpowiedz lekko zbiła go z tropu. Jak to nie zależy jej na swoim własnym dziecku?
-Nie kochasz własnego potomka?
-Nie kocham?-zadrwiła-Nienawidzę go, to jego wina. To jego wina! Przez niego straciłam mojego ukochanego! To dziecko jest przeklęte.
-Przeklęte? Jak niewinna istota może być przeklęta?
-Najwyraźniej to udowadnia ,że może.
Jedyna rzecz ,która go zastanawiała, to ta dlaczego niemowlę nie zaczęło płakać po podniesieniu głosu przez matkę. Spojrzał na nią czerwonymi ślepiami i już wiedział co kobieta uczyniła. Wściekłość jaką jej okazał przeraziła ją na tyle, by sięgnęła po nóż.
-Jak śmiałaś zrobić taką krzywdę swojemu własnemu dziecku!
Był na tyle szybki, że nie zdołała wymierzyć ciosu. Narzędzie spadło na podłogę, a jedna ręka zaciekała się na jej krtani. Uścisk stawał się coraz mocniejszy.
-Mogłaś go oddać. Mogłaś porzucić. Ale to co zrobiłaś jest niewybaczalne!
-Zasługiwał na to.
Ledwo to rzekła, nastało chrupnięcie. Odebrał jej życie chociaż nie powinien. Zgodziła się na układ, miał wykonać rozkaz. Dlaczego mimo nakazu zrobił coś wbrew niemu? Doznał nowego wstąpienia?
-A mówią na mnie że jestem potworem-upuścił ją na ziemie-A to wy jesteście większymi ode mnie.
Oderwał jej nogę, pragnienie z południa znacznie się nasiliło. Tym bardziej gdy ją zabijał. Wypił krew, która lała się z uda. Nie dbał o ubrudzenie. Zwyczajnie chciał się najeść. A teraz nic go nie zatrzymywało.
Po uczcie przypomniał se o dziecku. Rzucił oderwaną nogę na ciało ofiary. Podszedł do niemowlęcia, rękawem wytarł usta. Krew rozmyła mu się na brodzie. Pochylił się nad niemowlakiem. Wpatrywało się w niego ,szeroko otwartymi oczami. Zielone tęczówki wręcz lśniły.
Ciekawe jak będą wyglądać po odebraniu mu życia?
Jednak najpierw chciał naprawić to co kobieta mu wyrządziła. Chciał go usłyszeć.
Ostrym paznokciem starał się nie najechać na mięciutką skórę dziecka. Musiał jakoś przeciąć klej który był posmarowany na smoczku malca. Jego własna matka zakleiła mu buzię używając do tego zwykłego smoczka. Nic dziwnego więc ,że się nie odzywało. Nie miało jak. Gdy udało mu się wyjąc przedmiot z ust malca, ten momentalnie się uśmiechnął. Nie zapłakał, nie krzyczał. Posłał mu szeroki uśmiech. Dla niego był jedynie kolejnym dorosłym. Nie przerażało go widok krwi. Nie wiedział co to jest. Był tak, niewinny.
Wyciągnął w jego stronę malutką rączkę, a on bez wahania podał swój palec. Mimo iż był zimny, malec wsadził go sobie w wargi. I momentalnie w ciele mężczyzny rozlało się ciepło. Zakochał się w nim, pokochał tą małą niewinną istotę. Nie chciał jej zabijać i nie czuł nacisku od strony rozkazów.
Momentalnie dziecię się rozpłakało i puściło jego palec. Wtem pod wargą wyciekała krew. Zapomniał o swoich ostrych paznokciach. Zranił malutkiego chłopca, a tego nie chciał. Cała radość ,którą odczuwał przez kilka sekund, zniknęła. Nastąpiło ponowne przerażenie.
Spojrzał przed siebie dostrzegając mnóstwo świateł ,które płynęły wzdłuż morza. Święto właśnie się kończyło, a wciągu jego przebiegu zostało odebrane jedno życie, a drugie miało przed sobą długą drogę.
Zostawił je. Po prostu uciekł, nie zabijając go.
Gdy znikał w głąb lasu przed oczami wciąż miał intensywnie zielone tęczówki malca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro