Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

> XVI <

rozdział wstawiam później niż planowałam, ale jakoś nie miałam wcześniej czasu. w poniedziałek wróciłam późno z zajęć i nie miała już siły, a wczoraj byłam w kinie i na zakupach i jakoś się zeszło ;)
także przepraszam.
dodatkowo coś mi się popsuło na wattpadzie, że nie mogę dodawać normalnie rozdziałów ;/ mam tak jakbym nie była autorem własnych prac. w momencie gdy chce dodać rozdział przerzuca mnie na stronę do czytania ;/ to jest bardzo denerwujące. a help center jakoś mi nie pomógł.

metodą prób i błędów. kombinacją alpejską dodaje nowy rozdział :)

read, vote, comment :)
miłego czytania!
********************************************************************************************

Kaja POV

Co za dupek! Niech ja go tylko w swoje ręce dostanę!

Nie mogę uwierzyć jak Jackson mógł tak potraktować Wiktorię. Jak mało domyślnym człowiekiem trzeba być, żeby ją tak źle zrozumieć. Wiki zagrożeniem dla Jin'a? toć ta dziewczyna by mu nieba przychyliła! I nie tylko jemu. Wiki jest jak miłosierny Samarytanin, martwi się i chce pomóc każdemu. Gdyby chciała, już dawno mogłaby na jakimś portalu społecznościowym, blogu czy fanklubie napisać, gdzie jest Jin. Z tego co zdążyłam zauważyć, jest poszukiwany przez fanki niemalże listem gończym, przez Czerwony Krzyż i ambasady. Ale tego nie zrobiła. I to nie z egoistycznych pobudek, jak sądzi Jackson, tylko z dobrego serca. Czy nie tak właśnie postępują prawdziwi fani – rozumieją i wspierają swojego idola. Jeśli bycie fanką jest grzechem, to piekło powinno być już przepełnione.

Nie wystarczyła mu scena w szpitalu. Swoją niechęć do Wiki musiał pokazać nawet przez sms-a. wysłał do mnie zdawkowe: „Jin ma się dobrze. Przekaż tej drugiej." Naprawdę cię tylko na tyle stać? Aż tak ubogie słownictwo masz? Nic nie odpisałam. Powstrzymałam się. Ale jeszcze mu nawciskam, obiecuję!

Nasz opiekun praktyk wypuścił nas trochę wcześniej do domu. I dobrze. Wiktoria tak się tym wszystkim zdenerwowała, że rozbolała ją głowa. Znając te jej napadowe bóle głowy, w tym momencie muszą być nie do zniesienia. Nawet wzięła środek przeciwbólowy, czego zazwyczaj nie robi, choćby nie wiem jakie miała dolegliwości. Teraz śpi.

Wracam po cichu z kuchni ze swoim obiadem w ręce. Przechodząc obok pokoju Wiki słyszę, ze dzwoni telefon. Wchodzę do jej pokoju, biorę telefon i wracam z nim do mojego pokoju. Nie chcę żeby ją obudził. Niech śpi i trochę odpocznie. Może poczuje się trochę lepiej.

Patrzę na wyświetlacz – KIM NAMJOON. To jeden z BTS. A! lider. Ten co mówi po angielsku. Ostatnio z nami rozmawiał. Po angielsku się z nim dogadam, bo po koreańsku to w ogóle. Nie jestem fanką k-kultury, jest mi zupełnie obca.

- Hello. – odbieram.

- Hello Noona. It's JungKook. – słyszę radosny głos. 'Noona' – co to znaczy?

- Nie jesteś Wiktorią. – stwierdza zimno NamJoon.

Bystry jest. Tak szybko mnie rozpoznał.

- Zgadza się. Jestem Kaja, przyjaciółka Wiki.

- Co z Wiktoria-ssi?

- Z kim? – pytam zdziwiona.

- Z Wiktorią. – odpowiada już po ludzku.

- Śpi. Miałyśmy ciężki dzień.

- To może ja zadzwonię później?

- A nie będzie wtedy u was środek nocy? – pamiętam jak Wiktoria mówił, że w Korei jest 7-8 godzin później niż u nas. Teraz mają 21.

- No tak, racja. – przez chwilę słychać jakieś szepty. – Znasz może Jin Hyung'a? – pyta ponownie.

- Kogo? – te ich koreańskie nazewnictwo. O kim on do mnie mówi? Znam Jin'a. nie jakiegoś Jinjonga.

- Kim Seok Jin'a. – powtarza, mam wrażenie poirytowany lider BTS.

- A! jego. Znam.

- Czy Wiktoria się z nim ostatnio kontaktowała? Cały dzień nie możemy się do niego dodzwonić.

- Może dlatego, że jest w szpitalu. – mówię bez zastanowienia. O cholera! Teraz to się zacznie. Mogłam przemilczeć ten fakt. Co robić?

- Meo!!!!! – słyszę krzyk kilku osób.

Po mimo tego hałasu jest słyszalne skrzypniecie drzwi. Spoglądam na korytarz i widzę na nim półprzytomną Wiki.

- Z kim rozmawiasz? – pyta zaspana.

- Z BTS. – odpowiadam szeptem.

Wiki natychmiast przytomnieje. Podchodzi do mnie i szepcze żebym dała na głośnik. To nie był najlepszy pomysł. Chłopcy jeden przez drugiego, a to po angielsku a to po koreańsku, pytają co się stało. Wiki spogląda na mnie pytająco.

- Powiedziałam im o Jin'ie. – przyznaję się do winy.

- Co takiego! – mówi niezadowolona.

No rozumiem, źle zrobiła. Ale mleko się już rozlało.

- Annyonghaseyo! It's Wiktoria. – wita się z BTS.

- Noona. Noona. – słychać głos tego najmłodszego.

Jak już ogarniemy ten chaos muszę się zapytać o te 'noona'.

- JungKook, proszę nie nazywaj mnie tak.

- Co się stało Jin Hyung'owi? – pyta bez żadnych wstępów lider.

- Z tego co wiem, zemdlał i rozciął sobie głowę. Badania wykazały, że to nic wielkiego. – Wiki cierpliwie wszystko wyjaśnia, po mimo rumoru w słuchawce.

Angielski przeplata się z koreańskim. Nic z tego nie rozumiem.

Wiki kilka razy powtarzała, że z Jin'em wszystko w porządku i że więcej nie wie. Kolejze zdanie lidera zbiło nas z nóg.

- Musimy do was przyjechać.

- What?! – powiedziałyśmy jednocześnie.

- Nie możecie! Co powiecie Jin'owi? Czy w ogóle wiecie gdzie on jest? Sadzicie, że nikt całej waszej szóstki nie rozpozna? Co ja miałabym z wami zrobić?

Wiki była zdenerwowana. Na jej szyi wyszły czerwone plamy i trzymała się za głowę.

- Noona, geogjeongma. (nie martw się)

- JungKook, jebal.(proszę)

Czy to nie po koreańsku?

- Sprawdziliśmy numer kierunkowy jego komórki, wiemy że jest w Polsce. I masz rację, nie możemy przyjechać wszyscy.

Odetchnęłyśmy z ulgą. Jednak potrafią racjonalnie myśleć.

- Przyjadę ja i JungKook. – powiedział lider.

Cofam to. Nie mają rozumu za grosz!

- Uspokójmy się najpierw. – zaczęła Wiki. - Najpierw zadzwońcie do Jin'a. przekonajcie się, że nie jest z nim najgorzej. Możecie zaproponować mu odwiedziny, na co się pewnie nie zgodzi. Pamiętajcie, ze ja was nie powinnam znać. Nie możecie o mnie wspomnieć. Musimy wszystko jakoś racjonalnie rozegrać. Nie dajmy się ponieść emocjom. – tak trzymać Wiki, nie daj się na nic namówić.

Narada po koreańsku. Obie czekamy na ich decyzję. Proszę, użyjcie mózgu.

- Masz rację. – odzywa się w końcu lider. – Najpierw pogadamy z Hyung'iem.

- Dahaeng ida (to ulga) – wymamrotała Wiktoria, a ja nic nie zrozumiałam.

- Zadzwonimy do ciebie później. Bye, bye.

- Dobrze. Do usłyszenia.

Rozłączyliśmy się. Obie bez sił opadłyśmy na moje łóżko.

- Chyba mam zawał. – powiedziałam.

Wiki tylko pokiwała głową.

Jin POV

Większość wczorajszego dnia byłem nieprzytomny. Dzisiaj już w lepszym samopoczuciu obudziłem się wcześnie rano. Wokoło było strasznie cicho. Wszyscy pewnie jeszcze spali. Podniosłem się do pozycji półsiedzącej. Zauważyłem, że ktoś, zapewne Jackson, przyniósł moje rzeczy, tj. telefon, okulary i jakieś ubrania. Wszystko było w/na szafce obok łóżka.

Sięgnąłem po telefon. Coś mnie tknęło, żeby przejrzeć jego zawartość, choć sam nie wiem czego powinienem szukać. Gdy wszedłem w wiadomości zobaczyłem sms od mojej cioci, siostry mojej mamy.

„Jin-ah, twoja mama miała wypadek, potrącił ją jakiś szaleniec na przejściu. Jest w szpitalu."

Otworzyłem szeroko oczy, a adrenalina momentalnie mi skoczyła. Już wiem czemu miałem atak i wylądowałem na ostrym dyżurze. Zdenerwowałem się tą wiadomością.

Szybko wybrałem numer cioci. Odebrała po drugim sygnale.

- Jin-ah.

- Imo, co stało się mamie?

- Spokojnie nic wielkiego. Nie powinnam cię denerwować.

- Dobrze, ciocia zrobiła. Jak się czuje mama?

- Dobrze. Jest obok. Porozmawiajcie sobie.

- Jin-ah. – usłyszałem głos mamy. Momentalnie zachciało mi się płakać. Tak straszenie tęsknię. Chcę z nimi być.

- Omma! – zawyłem jak małe dziecko. – Gwaenchaha?(wszystko w porządku?)

- Ne, geogjeongma. (tak, nie martw się.)

- Bogoshipawyo. (tęsknię za tobą)

- Na du. Co u ciebie słychać?

I tu mnie ma. Co mam jej powiedzieć? Nie mogę się przyznać, że jestem w szpitalu. Trzeba kłamać!

- Wszystko dobrze. Dniem za dniem. A u was? Jak appa?

- Nie martw się, dajemy sobie radę. – oczami wyobraźni widziałem jej ciepły uśmiech.

Pogadaliśmy jeszcze chwilę o rzeczach mało istotnych, życzyliśmy sobie zdrowia i się rozłączyliśmy.

Nie byłem długo sam. Po kilu minutach przyszedł do mnie mój neurolog.

- Witam panie Kim. – przywitał się.

- Dzień dobry panie doktorze. Coś ze mną nie tak?

- Bez zmian. Co jest dobrą i złą wiadomością.

Spojrzałem na niego nie rozumiejąc o co mu chodzi.

- A więc tak. – usiadł na krześle obok łóżka – Miał pan wiele szczęścia, ze podczas upadku nie doznał pan uszkodzeń mózgu. – pokiwałem głową na znak zgody. – Nie ma pan żadnych zmian neurologicznych. Ale niepokoją mnie pana częstsze ataki. Myślę o zwiększeniu dawki leków.

Nastała cisza. Lekarz wsadził nos w moją historię choroby i wyniki badań, ja przetrawiałem jego słowa. Zwiększenie dawki leków nigdy nie oznacza niczego dobrego. Jeśli stan się polepsza to dawkę się obniża. Doktor ma rację, coraz częściej tracę kontrolę nad swoim ciałem. W przeciągu tygodnia miałem trzy ataki katapleksji przy czym dwa były jednego dnia. Omamy hipnopompiczne zdarzają mi się prawie codziennie.

- Rozumiem. – mruknąłem tylko.

- Dodamy panu nowy lek. Może do tych obecnych pana organizm zdążył się już przyzwyczaić.

- Dobrze. Zdaję się na pana doktora. – spojrzałem mu w oczy, szybko odwrócił wzrok.

- Proszę odpoczywać. Wiem, ze jest panu ciężko. Jednak nie możemy się poddawać. – dotknął mojego ramienia.

Pokiwałem głową. Lekarz wstał i wyszedł z Sali.

Z ciężkim westchnieniem opadłem na poduszkę. Zacząłem się zastanawiać dlaczego moja choroba robi postępy. Przecież stosuję się do wszystkich zaleceń lekarza. Może oprócz jednego – unikanie stresu. Ostatnimi czasy mam go dużo. Na studiach nawał nauki i zaliczeń, wypadek mamy i ta dziewczyna. Chociaż nie widziałem jej już od tygodnia. To po co o niej myślisz, chłopie! Ogarnij się!

***********

Po obiedzie przyszedł do mnie ortopeda. Uwzięli się na mnie czy jak? Wiem, ze już dawno u nich nie byłem, ale nie było czasu. Skoro już trafiłem do szpitala, to trzeba mnie przebadać dokładnie, huh?

- Dzień dobry panie doktorze. – przywitałem się pierwszy.

Skinął mi tylko głową. Usiadł na tym samym stołku, co poprzedni lekarz. Po przeczytaniu czegoś w mojej dokumentacji, zmarszczył brwi i spojrzał na mnie.

- Dawno się nie widzieliśmy, prawda? – mało czytelny sarkazm.

- Zgadza się, panie doktorze. Jakoś czasu nie było.

- Pańska noga też nie ma czasu.

- Słucham? – zrobiłem szerokie oczy.

- Nie boli częściej?

- Boli. – powiedziałem powoli – Co próbuje mi pan powiedzieć?

- Że czas wrócić na rehabilitacje. Zrobiliśmy wczoraj badania gdy był pan nieprzytomny. Wiedziałem, ze w inny sposób nie wyrazi pan na nie zgody.

- Mało etycznie, panie doktorze. – spojrzałem na niego spod przymrużonych oczu. Za coś takiego mogłem go pozwać. Musze wyrazić zgodę na wszelkie leczenie. – I co pokazały wyniki?

- Zanikają panu mięśnie i kości są odwapnione. W tej sytuacji łatwo o kolejne złamanie, którego nie będziemy w stanie naprawić.

Jeszcze tego mi trzeba. Dobijcie mnie i od razu powiedzcie, ze ją amputujecie! Nie mogę winić lekarzy. Sam wszystko zaniedbałem, gdy zaprzestałem rehabilitacji. Po prostu nie widziałem w niej sensu. Po mimo ćwiczeń dzień w dzień utykałem tak samo, bolało tak samo, tańczyć nie mogłem. Po co było się męczyć, skoro nie było widać efektów.

- Chciałbym aby przyszedł pan do mnie na wizytę. Musimy zrobić jeszcze kilka badań i naprawdę musi pan wrócić na rehabilitację. - powiedział gdy mu długo nie odpowiadałem.

- Rozumiem panie doktorze. Gdy wyjdę ze szpitala, skontaktuję się z panem. - powiedziałem ze spuszczoną głową.

- Dobrze. Proszę wszystko dokładnie przemyśleć.

Wstał ze stołka i wyszedł, zostawiając mnie z milionem myśli. Nie wiedziałem, że jestem w tak złym stanie. Jackson nie raz namawiał mnie na wizytę u lekarza, ale ja wtedy brałem leki przeciwbólowe i funkcjonowałem dalej. Jednak jestem głupi! Jak mam leczyć ludzi skoro o samego siebie nie umiem zadbać?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro