Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

> LVIII <

Hejka Wszystkim! Miałam dodać wcześniej, ale zanim się obejrzałam minął prawie tydzień ;/
Więc dzisiaj jestem z samego rana z nowym rozdziałem. Mam nadzieję, ze się Wam spodoba.

Czekam na moc gwiazdek i komentarzy, bo pod takimi rozdziałami jaki Was czeka, zawsze się uaktywniacie :P

Read, vote, comment!
Enjoy! :*
************************

Wiktoria POV

Wróciłyśmy z Kają z zajęć. Szybko się rozebrałam i poczłapałam do swojego pokoju. Chciałam iść spać. Przestać myśleć o tym wszystkim co się stało. To tak bardzo boli. Opadłam bezsilnie na łóżko i już się prawie kładłam, kiedy do pokoju weszła Kaja.

- Nawet nie myśl o spaniu, Wiki. Musisz się w końcu wziąć w garść. – powiedziała poważnie.

- Nic mi się nie chce. Daj mi spokój.

- To już trwa tydzień. Jak długo zamierzasz trwać w tej rozpaczy? Po co w ogóle z nim zrywałaś jak teraz tak cierpisz?

- Niedługo mi przejdzie. A jemu będzie lepiej beze mnie.

Od tygodnie nie wypowiedziałam jego imienia. Na samo wspomnienie tych trzech liter, zaczynam płakać. Nie mam także żadnych informacji co u niego. Kaja nie raz by mi powiedziała, ale ja nie chcę słuchać. Muszę szybko wyrzucić go z głowy, żeby zacząć normalnie funkcjonować.

- Wcale nie jest mu lepiej. Od kilku dni...

- Nie chcę tego słuchać. – przerwałam jej.

Weszłam pod koc i zakryłam poduszką głowę, żeby nie słuchać Kai.

- Tym razem posłuchasz i może coś do ciebie dotrze.

Kaja szarpnęła za jaśka, za którym się chowałam i odkryła moją twarz. Patrzyłam na nią zaskoczona. Dlaczego tak się nagle zachowuje? Nigdy taka nie była.

- Jin od tygodnia leży w łóżku. Ma zapalenie płuc.

Skrzywiłam się raz na dźwięk jego imienia i drugi raz gdy sobie uświadomiłam, że to przeze mnie się rozchorował.

- Przykro mi z tego powodu, ale nie mam mu jak pomóc. Nie jestem lekarzem.

- Lekarz już się nim zajął. Teraz potrzeba mu tylko motywacji do szybkiego powrotu do zdrowia.

- Chłopaki się nim zajmą. Kaja, daj mi teraz spokój. – wyrwałam jej poduszkę z rąk i odwróciłam do niej plecami.

Słyszałam jak dziewczyna wzdycha zrezygnowana i wychodzi z pokoju. Zamknęłam oczy. Chciałam, żeby sen przyszedł jak najszybciej. Kiedy śpię to o tym nie myślę. Nie było mi dane odpłynąć. Usłyszałam jak w mojej torbie, którą położyłam na fotelu, wibruje telefon. Nie chciałam z nikim gadać, ale powinnam chociaż sprawdzić kto to. Podniosłam się niechętnie i wygrzebałam komórkę. Byłam mile zaskoczona, gdy zobaczyła imię Karola na wyświetlaczu. Zastanawiałam się chwilę czy nie odrzucić połączenia, ale w końcu potrzebowałam odskoczni, więc odebrałam.

- Słucham. – powiedziałam.

- Hej, Wiki. Od tygodnia się nie odzywasz. Co słychać? – brzmiał bardzo radośnie. Może jego dobry humor mi się udzieli.

- Nic ciekawego. – odpowiedziałam obojętnie.

- Co się stało, Wiki? Brzmisz jakbyś płakała. – powiedział poważnie.

- Mam ostatnio trochę problemów.

- Zaraz u ciebie jestem.

- Czekaj. Nie... Halo? Karol?

Za późno, rozłączył się. I co ja mam teraz zrobić? Przedstawiam sobą obraz nędzy i rozpaczy, a za chwilę będzie tu chłopak, który jeszcze nie tak dawno temu mi się podobał. Cholera! Wstałam z miejsca. Zaścieliłam szybko łóżko. Przeczesałam potargane włosy i zmieniłam t-shirt. Ten, który miałam na sobie był cały uwalony w białych farfoclach z pościeli. Tylko tyle zdążyłam zrobić i usłyszałam dźwięk domofonu. Kaja spojrzała na mnie zaskoczona, gdy ruszyłam korytarzem do drzwi.

- Kto to? – zawołała ze swojego pokoju.

- Kolega.

Karol zadzwonił do drzwi. Szybko mu otworzyłam i wpuściłam do środka.

- Cześć. – powiedział uśmiechnięty – Kupiłem pączki. Podobno na smutki słodkości najlepsze.

Pomachał mi przed twarzą reklamówką z cukierni, którą sama dobrze znam. Mimowolnie się uśmiechnęłam, a nie robiłam tego od tygodnia.

Jin POV

Był środek nocy. Wyszedłem z pokoju, aby napić się wody. W kuchni spotkałem zaspanego Jackson'a.

- Jin, jeszcze nie śpisz? – zapytał.

- Jakbym spał przez poprzednich kilka nocy. – prychnąłem.

Odkąd wydobrzałem z zapalenia płuc, nie przespałem jeszcze ani jednej nocy. Gdy zamykam oczy wracają do mnie słowa Wiki i moment w którym ze mną zerwała. Czuję wtedy te samo uczucie spadania w przepaść. Kiedyś narzekałem na nadmiar snu, teraz modlę się o choć odrobinę. Nawet leki, które dostałem wieki temu od psychiatry, nie działały. Biorę je prawie codziennie, jak Jackson nie widzi.

- Stary musisz pozbierać się do kupy. Tak się dłużej nie da. Nie śpisz i nie jesz odpowiednio. W końcu się rozchorujesz. – powiedział zatroskany.

- I co z tego. Nikt się mną i tak nie przejmuje.

Jackson z hukiem odstawił pusty kubek po napoju, na blat stołu. Spojrzał na mnie poważnie i powiedział ostro.

- Bez takich mi tu. Jest wiele osób, którym na tobie zależy. Na jednym zerwaniu i jednej lasce świat się nie kończy. Pozbieraj się sam, zanim ja ci w tym pomogę, w mało przyjemny sposób.

Wywarczał i zostawił osłupiałego mnie, samego w kuchni. Puściłem jego słowa mimo uszu, wzruszyłem ramionami i wziąłem napój, po który przyszedłem. Co z tego, że ktoś się mną przejmuje? Mnie już nic i nikt nie obchodzi. Chciałbym zasnąć i spać już zawsze, tylko bez tych bolesnych wspomnień.

W pokoju usiadłem przy biurku. Patrzyłem bezmyślnie na opakowanie leków nasennych. Czy jest sens je zażywać, skoro nie działają? A może powinienem wziąć ich więcej? Nie, bo Jackson się wścieknie. Ale w sumie co mu do tego. Wysypałem tabletki na dłoń i ryzykując późniejsze gadanie przyjaciela, połknąłem je bez ociągania, popijając wodą. Byłem pewny, że i tak nie zadziałają. Dlatego też, wstałem z miejsca, z półki wziąłem podręcznik do interny i zacząłem się uczyć. Jakikolwiek beznadziejny jest mój stan, nie powinienem zawalać studiów.

Czytałem ją od początku, rozdział po rozdziale, a powieki nawet o gram nie stały się cięższe. Po kolejnych, kilku kartkach znalazłem zdjęcia – prezent urodzinowy od Wiki. Chciało mi się płakać. Wyglądaliśmy na nich tak szczęśliwie. Nasze selfie do niedawna było na tapecie w moim telefonie, ale Jackson zmienił ją na jakąś systemową, żebym się bardziej nie dobijał. Przeczytałem tekst na jego odwrocie: „Dwoje ludzi spotyka się przypadkiem, a okazuje się, że czekali na siebie całe życie." I nagle, nie wiedząc jakim cudem, zasnąłem. I śniłem spokojne sny.

Jackson POV

Dlaczego Jin jest tak cicho? Jest już po 9. Może jednak zasnął. Stałem pod jego drzwiami i nadsłuchiwałem. Nic nie słyszałem. Ani żeby się ruszał, ani żeby chrapał. Zacząłem się martwić, ale postanowiłem opanować swoją nadopiekuńczość. W końcu się na mnie wkurzy i nie będzie rozmawiał. Nie mogę patrzeć jak snuje się nocami po domu, jak nie je od kilku dni. Wychudł jak diabli, jest blady i ma wory pod oczami. Wygląda na śmiertelnie chorego. Nie wydobrzał jeszcze dobrze po zapaleniu płuc, a teraz o siebie nie dba. Boję się co będzie dalej.

Nie do końca wiem co zaszło miedzy nim a Wiki, ale rozumiem że rozstanie z nią mogło go załamać. Wiki wyciągnęła go z mentalnego dołka i pomogła odzyskać zdrowie. Mam świadomość, że mógł się do niej przywiązać i nie wyobraża sobie życia bez niej. Ale przecież ma jeszcze nas. Będziemy przy nim i możemy mu pomóc. Czuję, że wróciliśmy do punktu sprzed kilku miesięcy. Jin popadł w depresyjny nastrój, zamknął się w sobie i nie pozwala sobie pomóc.

- Jin jeszcze nie wstał? – usłyszałam głos Maćka za plecami.

- O ile w ogóle zasnął.

- Daj sprawdzę. – przepchnął się do drzwi.

- Wścieknie się.

- Na mnie nie. Na ciebie tak. – pokazał mi język i wszedł do pokoju Jin'a.

Zajrzałem mu przez ramię. Jin spał na biurku, musiał zasnąć ucząc się. Podszedłem do niego i dotknąłem jego ramienia. Jego ręka opadła bezwładnie i wypadło z niej wspólne zdjęcie chłopaka z Wiki. Nie spodobało mi się to.

- Jackson, spójrz.

Maciek wskazał na otwartą buteleczkę leków, była w połowie pusta. Zaalarmowany tym, odchyliłem Jin'a na oparcie. Był nieprzytomny. Głowa latała mu na wszystkie strony, bałem się że w końcu się urwie. Sprawdziłem mu puls – wolny, zajrzałem w oczy, żeby ocenić źrenice, ale błysnęły mi jedynie białka.

- Jin. – potrząsnąłem nim – Jin, obudź się! – nie reagował – Maciek, coś jest nie tak.

- Podejrzewasz, że...

- Tak. – nie dałem mu dokończyć – Dzwoń po Mark'a. Wieziemy go do szpitala.

- Nie musimy go wzywać. Ostatnio przyjechałem swoim autem.

Ubraliśmy Jin'a w kurtkę i znieśliśmy do samochodu. W szpitalu byliśmypo jakiś 15 minutach. Na SOR-ze szybko się nim zajęli. Nie wiele mogłem impowiedzieć. Dałem im tylko opakowanie leków nasennych, które zgarnąłem zbiurka. 

**********************
Taka złośliwa ja. Ale nadal mnie i moje opowiadanie lubicie :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro