> LVIII <
Hejka Wszystkim! Miałam dodać wcześniej, ale zanim się obejrzałam minął prawie tydzień ;/
Więc dzisiaj jestem z samego rana z nowym rozdziałem. Mam nadzieję, ze się Wam spodoba.
Czekam na moc gwiazdek i komentarzy, bo pod takimi rozdziałami jaki Was czeka, zawsze się uaktywniacie :P
Read, vote, comment!
Enjoy! :*
************************
Wiktoria POV
Wróciłyśmy z Kają z zajęć. Szybko się rozebrałam i poczłapałam do swojego pokoju. Chciałam iść spać. Przestać myśleć o tym wszystkim co się stało. To tak bardzo boli. Opadłam bezsilnie na łóżko i już się prawie kładłam, kiedy do pokoju weszła Kaja.
- Nawet nie myśl o spaniu, Wiki. Musisz się w końcu wziąć w garść. – powiedziała poważnie.
- Nic mi się nie chce. Daj mi spokój.
- To już trwa tydzień. Jak długo zamierzasz trwać w tej rozpaczy? Po co w ogóle z nim zrywałaś jak teraz tak cierpisz?
- Niedługo mi przejdzie. A jemu będzie lepiej beze mnie.
Od tygodnie nie wypowiedziałam jego imienia. Na samo wspomnienie tych trzech liter, zaczynam płakać. Nie mam także żadnych informacji co u niego. Kaja nie raz by mi powiedziała, ale ja nie chcę słuchać. Muszę szybko wyrzucić go z głowy, żeby zacząć normalnie funkcjonować.
- Wcale nie jest mu lepiej. Od kilku dni...
- Nie chcę tego słuchać. – przerwałam jej.
Weszłam pod koc i zakryłam poduszką głowę, żeby nie słuchać Kai.
- Tym razem posłuchasz i może coś do ciebie dotrze.
Kaja szarpnęła za jaśka, za którym się chowałam i odkryła moją twarz. Patrzyłam na nią zaskoczona. Dlaczego tak się nagle zachowuje? Nigdy taka nie była.
- Jin od tygodnia leży w łóżku. Ma zapalenie płuc.
Skrzywiłam się raz na dźwięk jego imienia i drugi raz gdy sobie uświadomiłam, że to przeze mnie się rozchorował.
- Przykro mi z tego powodu, ale nie mam mu jak pomóc. Nie jestem lekarzem.
- Lekarz już się nim zajął. Teraz potrzeba mu tylko motywacji do szybkiego powrotu do zdrowia.
- Chłopaki się nim zajmą. Kaja, daj mi teraz spokój. – wyrwałam jej poduszkę z rąk i odwróciłam do niej plecami.
Słyszałam jak dziewczyna wzdycha zrezygnowana i wychodzi z pokoju. Zamknęłam oczy. Chciałam, żeby sen przyszedł jak najszybciej. Kiedy śpię to o tym nie myślę. Nie było mi dane odpłynąć. Usłyszałam jak w mojej torbie, którą położyłam na fotelu, wibruje telefon. Nie chciałam z nikim gadać, ale powinnam chociaż sprawdzić kto to. Podniosłam się niechętnie i wygrzebałam komórkę. Byłam mile zaskoczona, gdy zobaczyła imię Karola na wyświetlaczu. Zastanawiałam się chwilę czy nie odrzucić połączenia, ale w końcu potrzebowałam odskoczni, więc odebrałam.
- Słucham. – powiedziałam.
- Hej, Wiki. Od tygodnia się nie odzywasz. Co słychać? – brzmiał bardzo radośnie. Może jego dobry humor mi się udzieli.
- Nic ciekawego. – odpowiedziałam obojętnie.
- Co się stało, Wiki? Brzmisz jakbyś płakała. – powiedział poważnie.
- Mam ostatnio trochę problemów.
- Zaraz u ciebie jestem.
- Czekaj. Nie... Halo? Karol?
Za późno, rozłączył się. I co ja mam teraz zrobić? Przedstawiam sobą obraz nędzy i rozpaczy, a za chwilę będzie tu chłopak, który jeszcze nie tak dawno temu mi się podobał. Cholera! Wstałam z miejsca. Zaścieliłam szybko łóżko. Przeczesałam potargane włosy i zmieniłam t-shirt. Ten, który miałam na sobie był cały uwalony w białych farfoclach z pościeli. Tylko tyle zdążyłam zrobić i usłyszałam dźwięk domofonu. Kaja spojrzała na mnie zaskoczona, gdy ruszyłam korytarzem do drzwi.
- Kto to? – zawołała ze swojego pokoju.
- Kolega.
Karol zadzwonił do drzwi. Szybko mu otworzyłam i wpuściłam do środka.
- Cześć. – powiedział uśmiechnięty – Kupiłem pączki. Podobno na smutki słodkości najlepsze.
Pomachał mi przed twarzą reklamówką z cukierni, którą sama dobrze znam. Mimowolnie się uśmiechnęłam, a nie robiłam tego od tygodnia.
Jin POV
Był środek nocy. Wyszedłem z pokoju, aby napić się wody. W kuchni spotkałem zaspanego Jackson'a.
- Jin, jeszcze nie śpisz? – zapytał.
- Jakbym spał przez poprzednich kilka nocy. – prychnąłem.
Odkąd wydobrzałem z zapalenia płuc, nie przespałem jeszcze ani jednej nocy. Gdy zamykam oczy wracają do mnie słowa Wiki i moment w którym ze mną zerwała. Czuję wtedy te samo uczucie spadania w przepaść. Kiedyś narzekałem na nadmiar snu, teraz modlę się o choć odrobinę. Nawet leki, które dostałem wieki temu od psychiatry, nie działały. Biorę je prawie codziennie, jak Jackson nie widzi.
- Stary musisz pozbierać się do kupy. Tak się dłużej nie da. Nie śpisz i nie jesz odpowiednio. W końcu się rozchorujesz. – powiedział zatroskany.
- I co z tego. Nikt się mną i tak nie przejmuje.
Jackson z hukiem odstawił pusty kubek po napoju, na blat stołu. Spojrzał na mnie poważnie i powiedział ostro.
- Bez takich mi tu. Jest wiele osób, którym na tobie zależy. Na jednym zerwaniu i jednej lasce świat się nie kończy. Pozbieraj się sam, zanim ja ci w tym pomogę, w mało przyjemny sposób.
Wywarczał i zostawił osłupiałego mnie, samego w kuchni. Puściłem jego słowa mimo uszu, wzruszyłem ramionami i wziąłem napój, po który przyszedłem. Co z tego, że ktoś się mną przejmuje? Mnie już nic i nikt nie obchodzi. Chciałbym zasnąć i spać już zawsze, tylko bez tych bolesnych wspomnień.
W pokoju usiadłem przy biurku. Patrzyłem bezmyślnie na opakowanie leków nasennych. Czy jest sens je zażywać, skoro nie działają? A może powinienem wziąć ich więcej? Nie, bo Jackson się wścieknie. Ale w sumie co mu do tego. Wysypałem tabletki na dłoń i ryzykując późniejsze gadanie przyjaciela, połknąłem je bez ociągania, popijając wodą. Byłem pewny, że i tak nie zadziałają. Dlatego też, wstałem z miejsca, z półki wziąłem podręcznik do interny i zacząłem się uczyć. Jakikolwiek beznadziejny jest mój stan, nie powinienem zawalać studiów.
Czytałem ją od początku, rozdział po rozdziale, a powieki nawet o gram nie stały się cięższe. Po kolejnych, kilku kartkach znalazłem zdjęcia – prezent urodzinowy od Wiki. Chciało mi się płakać. Wyglądaliśmy na nich tak szczęśliwie. Nasze selfie do niedawna było na tapecie w moim telefonie, ale Jackson zmienił ją na jakąś systemową, żebym się bardziej nie dobijał. Przeczytałem tekst na jego odwrocie: „Dwoje ludzi spotyka się przypadkiem, a okazuje się, że czekali na siebie całe życie." I nagle, nie wiedząc jakim cudem, zasnąłem. I śniłem spokojne sny.
Jackson POV
Dlaczego Jin jest tak cicho? Jest już po 9. Może jednak zasnął. Stałem pod jego drzwiami i nadsłuchiwałem. Nic nie słyszałem. Ani żeby się ruszał, ani żeby chrapał. Zacząłem się martwić, ale postanowiłem opanować swoją nadopiekuńczość. W końcu się na mnie wkurzy i nie będzie rozmawiał. Nie mogę patrzeć jak snuje się nocami po domu, jak nie je od kilku dni. Wychudł jak diabli, jest blady i ma wory pod oczami. Wygląda na śmiertelnie chorego. Nie wydobrzał jeszcze dobrze po zapaleniu płuc, a teraz o siebie nie dba. Boję się co będzie dalej.
Nie do końca wiem co zaszło miedzy nim a Wiki, ale rozumiem że rozstanie z nią mogło go załamać. Wiki wyciągnęła go z mentalnego dołka i pomogła odzyskać zdrowie. Mam świadomość, że mógł się do niej przywiązać i nie wyobraża sobie życia bez niej. Ale przecież ma jeszcze nas. Będziemy przy nim i możemy mu pomóc. Czuję, że wróciliśmy do punktu sprzed kilku miesięcy. Jin popadł w depresyjny nastrój, zamknął się w sobie i nie pozwala sobie pomóc.
- Jin jeszcze nie wstał? – usłyszałam głos Maćka za plecami.
- O ile w ogóle zasnął.
- Daj sprawdzę. – przepchnął się do drzwi.
- Wścieknie się.
- Na mnie nie. Na ciebie tak. – pokazał mi język i wszedł do pokoju Jin'a.
Zajrzałem mu przez ramię. Jin spał na biurku, musiał zasnąć ucząc się. Podszedłem do niego i dotknąłem jego ramienia. Jego ręka opadła bezwładnie i wypadło z niej wspólne zdjęcie chłopaka z Wiki. Nie spodobało mi się to.
- Jackson, spójrz.
Maciek wskazał na otwartą buteleczkę leków, była w połowie pusta. Zaalarmowany tym, odchyliłem Jin'a na oparcie. Był nieprzytomny. Głowa latała mu na wszystkie strony, bałem się że w końcu się urwie. Sprawdziłem mu puls – wolny, zajrzałem w oczy, żeby ocenić źrenice, ale błysnęły mi jedynie białka.
- Jin. – potrząsnąłem nim – Jin, obudź się! – nie reagował – Maciek, coś jest nie tak.
- Podejrzewasz, że...
- Tak. – nie dałem mu dokończyć – Dzwoń po Mark'a. Wieziemy go do szpitala.
- Nie musimy go wzywać. Ostatnio przyjechałem swoim autem.
Ubraliśmy Jin'a w kurtkę i znieśliśmy do samochodu. W szpitalu byliśmypo jakiś 15 minutach. Na SOR-ze szybko się nim zajęli. Nie wiele mogłem impowiedzieć. Dałem im tylko opakowanie leków nasennych, które zgarnąłem zbiurka.
**********************
Taka złośliwa ja. Ale nadal mnie i moje opowiadanie lubicie :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro