Rozdział VI.
Czas mijał, a Poe zdawał się coraz bardziej upijać całym swoim szczęściem. Z każdym kolejnym dniem nieco częściej przyłapywał się na myślach, że chyba właśnie trafił do własnego raju i to jeszcze za życia.
Oczywiście, że ich związek nie był pozbawiony wad. Jednak Edgar uważał go za absolutnie idealny. Nawet bardziej niż kiedykolwiek mógł o tym marzyć. Do tego stopnia, że kiedy zaczął wracać do wierszy, które wreszcie przyznał się, że pisał o swojej miłości do Ranpo, te wydawały mu się być dziwnie blade. Choć być może tylko tyle mogła osiągnąć osoba starająca się opisać coś, czego nigdy naprawdę nie zaznała.
Początkowo trudno mu się było przyzwyczaić. Zupełnie jakby nie był w stanie w pełni przyswoić faktu, że miłość, która wyniszczała go przez tyle czasu została w końcu odwzajemniona. Niemal każdego ranka budził się z paniczną myślą, że całe jego szczęście mogło być jedynie boleśnie wręcz pięknym snem. Obawy te potrafiły doprowadzić zaspanego jeszcze mężczyznę, do takiego stanu, że dobre kilka razy zdarzyło mu się zadzwonić do ukochanego, płacząc i błagając o zapewnienie, że to, co ich łączy nie było tylko nocną fantazją. Na szczęście lub nieszczęście, nawet pomimo prób zrozumienia doprowadziło to detektywa do takiej irytacji, że dość szybko zaczęli spać razem.
Budzenie się z ciepłym ciałem niższego mężczyzny u boku i czując jego gorący wręcz oddech na szyi, dość szybko rozwiązało problem porannej paniki. Nawet, pomimo że sama propozycja takiego rozwiązania mało nie doprowadziła pisarza do omdlenia.
Jednak czas mijał, a granice powoli były przesuwane. Zarówno dzięki naturalnemu rozwojowi relacji, jak i starannym działaniom Ranpo.
On w końcu też był szczęśliwy, chyba jak jeszcze nigdy. Bliskość i miłość stały się dla niego równie uzależniające co najlepsze słodycze. Nic dziwnego więc, że cały czas chciał więcej i więcej.
Jednak jak postanowił już od samego początku, nie mógł pozwolić, aby skrzywdzić ukochanego. Nawet jeśli miałby to zrobić całkowicie niezamierzenie. Dlatego przybrał strategię, która miała być (...a przynajmniej jego zdaniem...) trudna, ale całkowicie nieszkodliwa dla pisarza.
Właśnie z tego powodu przy każdej okazji starał się wspierać Edgara w przełamywaniu jego chorobliwej nieśmiałości. Zaczynało się powoli, od budowania jego zaufania i pokazywania mu, że może czuć się bezpiecznie przy swoim partnerze.
Detektyw nigdy nie był zbytnio empatyczną ani taktowną osobą. Ba, wielu mógł się wydawać zbyt dziecinny i egoistyczny, aby być w stanie zrozumieć uczucia innych osób.
Jednak w kwestii Poe zdawał się odnajdować wręcz idealnie. Nie minęło wiele czasu, a zaczął dostrzegać, jak pisarz zaczynał się przed nim powoli otwierać, zdecydowanie bardziej niż wcześniej. Każdy taki mały sukces niesamowicie cieszył detektywa, czego często nawet nie próbował ukrywać.
Każdy taki nagły wybuch radości, w którego trakcie potrafił przykładowo pochwycić twarz Allana w dłonie i zacząć ją obsypywać pocałunkami, za każdym razem stresował pisarza nieco mniej. Zwłaszcza że wraz z tym jak się przyzwyczajał, takie gesty zaczynały mu się coraz bardziej podobać.
Po tym nadszedł czas na przełamywanie wstydu zarówno w związku, jak i w życiu publicznym. Początkowo Poe wmawiał sobie, że jedynie wydaje mu się, iż Ranpo coraz częściej wyciąga go w zatłoczone miejsca, albo zmusza do spotkań, ze wspólnymi znajomymi. Jednak dość szybko dotarło do niego, że takie odczucia nie brały się jedynie z jego przewrażliwienia. Tylko że kiedy zapytał o to partnera, w ramach odpowiedzi doczekał się jedynie pięknego uśmiechu i odpowiedzi o treści „może chcę się pochwalić idealnym ukochanym?". Takie słowa jednocześnie rozczuliły i zawstydziły go na tyle, że nie zapytał już nigdy więcej.
Doskonale pamiętał pierwsze wspólne wyjścia i szok, jakiego wtedy doznał. Wcześniej tego nie ustalili, ale Poe był niemal pewny, że ich związek będzie istnieć jedynie za zamkniętymi drzwiami. Sądził, że wobec świata na zawsze pozostaną tylko rywalami i przyjaciółmi. Może prawdę mieliby poznać ich najbliższe osoby, ale na pewno nikt więcej. Jednak dość szybko okazało się, że był w błędzie.
Edogawa zdawał się nawet przez chwilę nie brać pod uwagę opcji ukrywania ich relacji. Wydawał się wręcz starać nią chwalić na każdym kroku i przy dowolnej okazji. Zupełnie jakby chciał, aby którakolwiek mijana na ulicy osoba dowiedziała się o jego miłości do wiecznie spanikowanego i zawstydzonego mężczyzny.
Oczywiście, że to niesamowicie wręcz peszyło Edgara. Jednak skłamałby, gdyby stwierdził, że taki stan rzeczy go nie cieszył. Zwłaszcza że tego rodzaju zachowanie wydawało mu się być jakiegoś rodzaju dowodem uczuć jego ukochanego.
Chyba najbardziej zapadły mu w pamięć pierwsze od czasu tego nieszczęsnego nieporozumienia, spotkania z pozostałymi członkami agencji detektywistycznej. Zwłaszcza że zanim do nich doszło, nie miał pojęcia, czego się spodziewać. Przeprosin? Przerzucania się winą? Niezręcznej atmosfery? Ilość możliwości wręcz przyprawiała go o zawroty głowy.
Nie powinien więc go dziwić fakt, że przebieg pierwszych spotkań okazał się być dla niego w jakiś sposób zaskakujący. Jednak współpracownicy jego ukochanego okazali się być dla niego jeszcze bardziej osobliwi niż do tej pory podejrzewał.
Spotkania przebiegały w taki sam sposób jak wszystkie poprzednie. Zupełnie jakby te traumatyczne wręcz wydarzenia nigdy nie miały miejsca. Naprawdę się starał, ale chyba w nikim nie był w stanie dopatrzeć się żadnych zmian. Chociaż mogło być to spowodowane faktem, że niektórych nie miał praktycznie szansy poznać. Początkowo nie potrafił zrozumieć, jak było to możliwe. Później jednak coś do niego dotarło.
Dla nich to wydarzenie nie miało pewnie żadnej wagi. Tylko on przeżywał tamte zdarzenia niczym największą tragedię. Dla pozostałych był to jedynie zwykły dzień w pracy. Możliwe, że nie dowiedzieli się nawet jaki wpływ na zakochanych miało ich zachowanie. W końcu nie było wiadomo, czy Ranpo powiedział im, co wywołali...
Kunikida co prawda w jakimś minimalnym stopniu tego doświadczył. Poe nie znał mężczyzny, ale ten nie wydawał mu się należeć do osób w jakimkolwiek stopniu zainteresowanych plotkowaniem. Ba, nawet kiedy był w jego mieszkaniu, zdawał się nie chcieć sobie zawracać głowy tym, co miało miejsce przed jego przyjściem ani co doprowadziło do wyłamania tego nieszczęsnego zamka, który zmuszony był naprawić.
Taka możliwość wydawała się być Edgarowi niezwykle wręcz pocieszająca. Pomimo że świadomość, iż coś dla niego traumatycznego, dla nich było niewartą zapamiętania błahostką, powinna go zasmucić. Jednak ciężko mu było o tym myśleć w taki sposób. W końcu taki rozwój zdarzeń był mu niesamowicie wręcz na rękę.
W pamięć zapadła mu jeszcze jedna rzecz ich dotycząca.
To jak zareagowali na wieść o związku Ranpo i Poe.
W zasadzie to Allan sam nie wiedział jakiej reakcji się spodziewał. Z pewnością jednak jej nie doświadczył.
Członkowie agencji podzielili się na dwie grupy. Jedni byli przeszczęśliwi, kiedy Edogawa wciągnął nowego partnera za rękę i oświadczył, co ich łączy, niektóre osoby wręcz wybuchły. Taki nagły przypływ szczęścia zaprezentowany m.in. w piskach, podskokach i próbach tulenia obu mężczyzn wywołał u pisarza niepohamowaną wręcz panikę, którą starał się stłumić, chowając się za ukochanym. Na szczęście to wystarczyło, aby uchronić go przed utonięciem w ramionach rozentuzjomowanych obcych.
Może właśnie dlatego reakcja tej drugiej grupy podobała mu się nieco bardziej. Była nią najprostsza wręcz obojętność, przeplatana z jakimiś bladymi emocjami, których nawet nie potrafił nazwać. Jedną z nich mogła być oczywiście irytacja, ale tak mu się nie wydawało. Miał wrażenie, że było to coś dużo bardziej pozytywnego. Zwłaszcza że u Dazai'a dostrzegł dyskretny uśmieszek, wyglądający jakby mężczyzna chciał powiedzieć coś w stylu „wiedziałem". Faktycznie zirytowany zdawał mu się być jedynie Kunikida, było to jednak na tyle łagodne, że mogło się jedynie wydawać przewrażliwionemu pisarzowi. Zwłaszcza że nikt inny zdawał się tego nie dostrzegać.
. . .
Poe po raz kolejny usiadł przy biurku i wziął pióro do ręki. Było to już kolejne podejście tego dnia i po raz kolejny doszedł tylko do oparcia stalówki o poplamioną już kartkę. O dziwo jednak nawet taki kompletny brak weny nie był w stanie zepsuć mu nastroju. Za każdym razem po prostu wstawał z uśmiechem i szedł zrobić sobie coś do picia, jedzenia, pobawić się z Karlem, lub napisać do Ranpo. Zupełnie jakby był święcie przekonany, że kolejne podejście będzie udane. Tak jakby możliwe było, aby po chwyceniu pióra tak nagle dostał niesamowitego olśnienia i stworzył dzieło godne tego pogrzebanego w szufladzie.
Właśnie... tylko powieść w szufladzie była w stanie na krótką chwilę zedrzeć uśmiech z bladej twarzy. Jednak od jakiegoś czasu myśli o jego dziele nie sprawiały mu bólu, a poczucie spełnienia, jeszcze tylko lekko wymieszane ze smutkiem. W końcu jak mogło być inaczej? Spełnij dwa swoje największe marzenia na raz i to w sposób, dzięki któremu przestały się wzajemnie wykluczać.
Co prawda dalej brakowało mu pisania, ale był niemal pewien, że ten kryzys kiedyś przeminie. Musiał tylko znaleźć nowy gatunek, w którym będzie się odnajdywać tak samo dobrze jak w poprzednim. Potrzebował jeszcze tylko trochę czasu. Jeszcze tylko trochę słodyczy...
Kiedy usiadł po raz kolejny, zadzwonił jego telefon. Sięgnął po niego z szerokim uśmiechem, zwłaszcza że był niemal pewien, że dzwoni do niego jego ukochany detektyw. Kiedy się upewnił w tym przekonaniu, odebrał szczęśliwy.
- Cześć cukiereczku - niemal zaszczebiotał Edogawa, jeszcze zanim tamten zdążył cokolwiek powiedzieć. Takie przywitanie niemal natychmiastowo wywołało u mężczyzny pisk i pieczenie policzków. Nawet, pomimo że słyszał to już wiele razy, wciąż nie potrafił przyzwyczaić się do jakichkolwiek form czułości ze strony partnera. - Mam dla ciebie prośbę... albo w sumie nie, to nie prośba - od razu przeszedł do rzeczy, w końcu był przekonany, że jego kochanie nie będzie mu zbyt szybko w stanie odpowiedzieć.
- Jaką, Ranpo? - wyksztusił jakoś, przerywając przy tym wypowiedź drugiego mężczyzny. A jednak po raz kolejny udowodnił, że czasami jest w stanie zaskoczyć detektywa.
W odpowiedzi dostał jedynie adres i godzinę. Dość szybko dotarło do niego, że powinna się tam znajdować jakaś restauracja. ...randka...?
Policzki znowu zapiekły przeraźliwie.
. . .
Jednak niespodzianka okazała się nie być aż tak przyjemna jak się spodziewał. W końcu przy stole nie siedzieli tylko Edogawa i on...
Towarzyszyły im jeszcze dwie osoby... Chociaż o ile dobrze zrozumiał, na początku miały być trzy, ale jak wywnioskował po wściekłości Doppo, Dazai znowu gdzieś zniknął.
- Kuuuniiikiiidaaaaa, uspokój się - powiedział Ranpo w drażliwie wręcz przeciągły sposób, jednocześnie zajadając się w najlepsze. - Polazł gdzieś, to polazł i tak jest za głupi, żeby umrzeć, więc nie ma się czym przejmować. Ciesz się takim wspaniałym towarzystwem.
Jak nietrudno się było domyślić, takie słowa jedynie rozjuszyły blondyna, który i tak balansował już chyba na skraju załamania. Kiedy po raz kolejny rozległy się jego krzyki, Poe zamarł cały czerwony z pałeczkami zatrzymanymi w połowie drogi do rozchylonych delikatnie ust. Po chwili przeniósł mimowolnie wzrok na siedzącego naprzeciwko niego młodego chłopaka.
Atsushi siedział lekko przygarbiony, z ustami wykrzywionymi w bolesny wręcz grymas, a jedna brew aż mu lekko tykała z widocznej irytacji. Chyba nawet on zaczynał mieć dość tego jak momentami przebiegało ich spotkanie. Jednak po chwili jego wzrok również padł na pisarza.
Edgar nie był pewien, co takiego było w jego minie, ale widząc ją Nakajima jedynie westchnął ciężko, po czym posłał mężczyźnie przepraszający uśmiech. Pisarz odwzajemnił ten uśmiech raczej odruchowo. Kiedy tylko dotarło do niego co zrobił, zarumienił się mocno.
Przez to nawet nie był pewien, kiedy Kunikida się uspokoił. Po prostu w pewnej chwili dotarło do niego, że już od jakiegoś czasu wszyscy jedzą spokojnie, w milczeniu.
Cisza nawet mu nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie, dzięki niej zaczynał się czuć coraz swobodniej. I chyba nie tylko on, bo atmosfera widocznie się poprawiała.
Jednak dalej nie zmieniało to faktu, że Poe nie miał pojęcia, jaki cel miało to spotkanie, ani czemu do niego doszło. Po prostu, kiedy zjawił się na miejscu, pozostała trójka już zajęła im miejsca i się kłóciła. Powodem awantury miało być to, że Dazai gdzieś zniknął, choć z tego co mówili, wynikało, że jeszcze przed chwilą był z nimi, a nawet zamawiał jedzenie, którego jednak nie przyniesiono do ich stolika.
Mężczyźni nie wydawali się być na tyle blisko, aby bez powodu spotykać się poza pracą, akurat w tym konkretnym gronie. Dlatego Poe zakładał, że musieli być razem na jakiejś misji i po niej wyszli coś zjeść. Jednak wtedy nie był pewien, z jakiego powodu on również został zaproszony. Chociaż... od jakiegoś czasu był w stanie zauważyć, że Ranpo może nawet trochę za bardzo lubił towarzystwo swojego partnera.
Jednak Edgar nie zapytał o to nawet kiedy już zaczęli na dobre rozmawiać. Chyba po prostu pytanie o cel spotkania wydawało mu się być niegrzeczne.
Już po jego zakończeniu Poe nie pamiętał, czego dotyczyły prowadzone przez nich rozmowy. W pamięci został mu jedynie fakt, że dość szybko stały się na tyle przyjemne, że był w stanie się rozluźnić w szokującym dla niego tempie.
Oczywiście Atsushi i Kunikida mogli nawet nie zwrócić na ten fakt uwagi, ale Ranpo nie miało to szans umknąć. Jednak starał się nie okazywać zbytnio tego jak bardzo był dumny, tylko dlatego, że nie chciał zawstydzić swojego skarbeńka, co mogłoby zepsuć atmosferę.
Zwłaszcza że widział, że jego partner zdawał się z każdą chwilą coraz mniej żałować przyjścia. Zaczynał się nawet dość znacząco jak na niego otwierać, choć wciąż raczej niechętnie mówił o sobie. Być może pomagało mu to, że jego rozmówcy przez większość czasu sprawiali wrażenie stosunkowo zainteresowanych, ale w żadnym momencie nawet nie próbowali zacząć naciskać, aby mówił coś więcej. Nawet jeśli zdarzało mu się ucinać jakiś temat praktycznie w środku, co pewnie mogło ich nieco irytować.
Sprawy trochę się skomplikowały, kiedy po dłuższym czasie do stolika dosiadł się również Dazai. Już samo powitanie, wypowiedziane przez niego niesamowicie wręcz drażniącym tonem zdawało się pchnąć Kunikidę wyjątkowo wręcz blisko furii.
Zwłaszcza że pomimo powtórzonych kilkukrotnie pytań nie doczekali się żadnego sensownego wyjaśnienia ze strony nowoprzybyłego mężczyzny. Ten fakt zdawał się wręcz niesamowicie frustrować jego partnera z pracy. Taki widok nieco stresował Poe, który zaczynał się naprawdę cieszyć atmosferą panującą do tamtej pory, na spotkaniu, a wszystko zaczynało wskazywać na to, że miała się ona szybko pogorszyć.
Ku jego zdziwieniu, tak się jednak nie stało. Kłótnia pomiędzy mężczyznami została ucięta jeszcze zanim się na dobre zaczęła. W dodatku przez osobę, którą trudno było podejrzewać o możliwość skutecznego rozdzielenia Dazai'a i Kunikidy.
Atsushi podniósł się lekko i aż łamiącym się z nerwów głosem zaczął uspokajać współpracowników. Allan nie spodziewał się, że kłócący, chociaż zauważą chłopaka, ale szybko okazał się być w błędzie. Starania Atsushiego niemal od razu odniosły zamierzony efekt.
Co więcej, krótko po tym zebranym udało się wrócić do przyjemnych już rozmów.
. . .
Kolejne problemy nadeszły jednak w trakcie płacenia.
- No Atsushi? - te słowa z ust Dazai'a padły tak nagle, że początkowo chyba nikt nie potrafił ocenić, o co mu chodziło.
- Ale co ja? - mina chłopaka, kiedy to mówił, zdradzała tylko absolutną pustkę w jego głowie.
- No jak to co? - szatyn uśmiechnął się szeroko i w sposób, który aż wywołał dreszcz na plecach pisarza. - Przecież tak wspaniałomyślnie zaproponowałeś, że za nas wszystkich zapłacisz!
Kiedy to powiedział Nakajima zbladł, Ranpo zaśmiał się cicho, Poe otworzył szeroko oczy, a Kunikida zaczął sobie masować skronie.
- A... ale... - zaczął aż drżeć. - Przecież to ty to zaproponowałeś...
- Nieeee, ja? W życiu! Pomyliło ci się coś. Nie dostałeś przypadkiem czymś ciężkim w głowę? - na zmianę mówił bardzo szybko i drażliwie wręcz przeciągle. Jednocześnie przeciągnął się, obejmując przy tym chłopaka za szyję.
- Powiedziałeś, że po pracy nas zapraszasz na obiad i że ty stawiasz, więc żebyśmy nawet nie brali pieniędzy - Atsushi powiedział to wręcz płaczliwie. Jednocześnie zaczął wodzić wzrokiem po pozostałych, jakby szukając potwierdzenia tego, że nie oszalał.
Edgar niemal natychmiast odwrócił wzrok. W końcu nie wiedział, co działo się przed spotkaniem. Pomimo tego miał dziwnie silne przeczucie, że to właśnie jasnowłosy chłopak mówił prawdę.
- To ty to mówiłeś, chyba naprawdę musiałeś dostać czymś ciężkim w głowę - mówiąc to, przybrał obrzydliwie wręcz przesłodzony ton głosu i poklepał Nakajimę po głowie.
- Wymyślił sobie nowy sposób na wyłudzanie darmowego żarcia, bo na krechę już mu nigdzie nie dają - mruknął Ranpo, dopijając resztę herbaty, zostawioną przez jego partnera.
Atsushi aż jęknął i przeniósł wzrok na mentora. Jego wyraz twarzy zdradzał, że chłopak był naprawdę blisko załamania nerwowego.
- Dazai, przysięgam, że cię jeszcze nie zamordowałem, tylko dlatego, że... - zaczął Kunikida, widocznie będąc o krok od wybuchu.
- Oj daj spokój Kuni, wiem, że mnie kochasz - przerwał mu Osamu, niemal mrucząc i nachylił się do drugiego mężczyzny.
W odpowiedzi został jedynie uderzony w tył głowy, na tyle mocno, że jego twarz odbiła się od blatu stolika. Wyglądało też na to, że na krótką chwilę go zamroczyło.
- No sorry, jak ten debil nie zapłaci, to musi to zrobić Atshushi, albo ktoś, bo ja nie wziąłem pieniędzy - znowu odezwał się Edogawa, co niemal doprowadziło nastolatka do płaczu.
- Kunikida... - jęknął chłopak, przysuwając się do mężczyzny, ze łzami w oczach.
- Zapomnij, niech to chodzące marnotrawstwo tlenu i bandaży to załatwi - powiedział Doppo, nawet nie patrząc na tygrysołaka, co wyrwało z jego gardła odgłos podobny do stłumionego szlochu. - Mogę zapłacić co najwyżej za siebie.
Krótko po tym zaczęła się kolejna kłótnia. Z każdą chwilą stawała się coraz głośniejsza, co wywoływało u pisarza narastającą chęć zabrania swoich rzeczy i ucieknięcia z restauracji, żeby tylko nie musieć być dłużej świadkiem tak niekomfortowej dla niego sytuacji. Pomimo tego starał się skupić na myśli, że byłoby to tylko chwilowe rozwiązanie, a przez związek z Ranpo musiał utrzymywać dobre relacje z jego współpracownikami, z którymi detektyw zdawał się przyjaźnić.
Więc po prostu kulił się w sobie i stopniowo coraz bardziej wciskał w siedzenie, w nadziei, że jego małe piekło szybko się skończy. Fakt, że nie wziął ze sobą Karla, aby zaoszczędzić zwierzątku nerwów i ewentualnego zatrucia, teraz zdawał się obracać przeciwko niemu.
Żeby sobie wynagrodzić brak małego przyjaciela, dość szybko chwycił rękę Ranpo i zacisnął na niej palce. Detektyw w odpowiedzi jedynie zaczął delikatnie i bardzo czule głaskać drżącą dłoń, co jakiś czas łaskocząc delikatnie jej spód. Gest ten zazwyczaj wywoływał u drugiego mężczyzny drżenie lub rumieniec.
Niestety kłótnia nie ustała nawet kiedy do ich stolika podeszła kelnerka. Kobieta o dziwo wydawała się pozostawać kompletnie niewzruszona krzykami, zupełnie jakby już dawno zdążyła przywyknąć do głośnych klientów.
Ranpo również zdawał się nie przejmować odgrywającą się sceną. Natomiast stres Poe urósł do tego stopnia, że zaczynał mu sprawiać wręcz fizyczny ból.
Coraz częściej zdarzało mu się wodzić spanikowany wzrokiem, po pozostałych, w nadziei, że w końcu rozwiążą ten niedorzeczny spór. Jednak, kiedy udało mu się jakoś zmusić do choć minimalnego uspokojenia się, coś do niego dotarło. Przecież nie miał żadnego sensownego powodu, aby czekać na coś, co mogło nawet nie nadejść.
Nadal cały drżąc, zmusił się do uśmiechnięcia do kelnerki. Chciał też coś powiedzieć, aby dać jej do zrozumienia, że to on zapłaci. Niestety z powodu paraliżującego wręcz stresu nic sensownego nie mogło przejść mu przez gardło i z drżących ust wyrwał się jedynie cichy, trudny do zinterpretowania odgłos. O dziwo jednak nie było to potrzebne. Kobieta niemal od razu przeniosła wzrok na pisarza i uśmiechnęła się nieco szerzej, jakby jej ulżyło.
Kiedy podawała cenę i chyba jeszcze o coś pytała, on wyciągnął już stary, ale widocznie drogi portfel. Wykonany był z ciemnej skóry, na której wytłoczone były jakieś minimalistyczne wzory oraz inicjały właściciela.
Portfel był dość mocno wypchany, a dłonie mężczyzny drżały do tego stopnia, że odliczenie odpowiedniej sumy, zajęło mu wręcz niedorzecznie dużo czasu. Kiedy w końcu przekazał pieniądze kobiecie, niemal marzył o tym, aby zapaść się pod ziemię.
Płacąc, dorzucił naprawdę wysoki napiwek, bo w obecnym stanie to był jedyny sposób na przeproszenie za to całe zamieszanie, o jakim był w stanie pomyśleć. Niestety mógł sobie przypomnieć, czy zostawianie napiwków w Japonii było dobrze odbierane. Po cichu liczył na to, że młoda kobieta zrozumie taką pomyłkę w wykonaniu obcokrajowca, zwłaszcza że restauracja wydawała się być popularna wśród turystów.
W międzyczasie niemal modlił się, aby udało mu się zrobić wszystko na tyle dyskretnie, aby pozostali, będąc zajęci kłótnią, nie zwrócili na niego uwagi. Tak się niestety nie stało.
Dopiero kiedy kelnerka odeszła dotarło do niego, że pozostali już na siebie nie krzyczą, tylko patrzą na niego w milczeniu i to prawdopodobnie już od jakiegoś czasu. Fakt ten po raz kolejny niemal go sparaliżował, zwłaszcza że współpracownicy Ranpo wyglądali na zszokowanych. W stresie nie był w stanie ocenić, co wywołało u nich aż takie zaskoczenie, co przerażało go jeszcze bardziej. W dodatku im dłużej trwała cisza, tym bardziej Edgarowi chciało się płakać.
Przerwał ją dopiero Edogawa, który nagle lekko uderzył otwartymi dłońmi w blat stolika. Odgłos nie był głośny, ale siedzący obok niego pisarz i tak aż podskoczył.
- No to problem rozwiązany - powiedział Ranpo z dziecinnie szerokim uśmiechem.
Dopiero wtedy pozostali zdawali się ocknąć, bo oderwali wzrok od Allana.
- No widzisz Atsushi przez ciebie Poe... - zaczął Dazai ze złośliwym uśmieszkiem, ale nie zdążył skończyć, bo Kunikida po raz kolejny trzasnął go w tył głowy.
- Ile ci oddać? - zapytał przy tym, poprawiając okulary.
- Nic, potraktujmy to jako zwrot przysługi - głos pisarza lekko się załamywał, w trakcie odpowiedzi. Doppo jednak zdawał się to zignorować, bo jedynie kiwnął głową i zaczął zbierać swoje rzeczy.
- Ale... - zaczął nagle Nakajima.
- To wy nie wiedzieliście? - pomimo że Ranpo się zaśmiał, jego zielone oczy zalśniły w sposób, który pisarzowi wydawał się być wręcz złowrogi.
________________________________________________________________________________
Kto chce się pochwalić swoimi świętami?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro