Chapter 10
*David*
-Czy ona żyje? - Powtórzyłem pytanie.
-Tak żyje. Najdziwniejsze jest to, że nie ma prawie wielkiego urazu. Prócz trzęsienia mózgu oraz lekkiego skrzywienia klatki piersiowej. Ale to nic groźnego. Chwilowo jest w śpiączce. Zawieziemy ją do szpitala. Proszę tu adres. - odpowiedział ratownik.
-Dziękuję - Podziękowałem w uldze. Nawet nie wiecie, jak bardzo mi ulżyło. Pojechałem więc szybko do szpitala w którym się obecnie znajdowała. Będąc na miejscu podszedłem do biórka pielęgniarki i zapytałem w którym jest oddziale. Gdy byłem już na miejscu spojrzałem na bladą dziewczynę z długimi brązowymi włosami, leżącą na szpitalnym łóżku. To była ona. Po chwili wszedł lekarz, zasłaniając mi widok. Miał biały garnitur z długopisem w kieszeni. Podszedł do mnie uśmiechając się.
-Pan David? - spytał.
-Tak, to ja - odpowiedziałem.
-Panna Naomi Black powinna się zaraz obudzić. Ale nie wolno jej krzyczeć, bo straci głos. Jej struny głosowe, są wykończone. Będzie mogła mówić dopiero za dwie godziny. Proszę mi powiedzieć, gdy się obudzi. - Uśmiechnął się współczująco i wyszedł.
*Naomi*
Co się stało? Dlaczego widzę...Ciemność? Nic nie widzę. Nie mogę się poruszyć ani otworzyć oczu. Pamiętam, że rozmawiałam z Davidem. Potem usłyszałam krzyk i nastała pusta ciemność. Dlaczego nic nie pamiętam z tego feralnego dnia? Czuję uścisk dłoni, kto mnie trzyma? Najgorsze jest to, że nie mogę się dowiedzieć kto, bo nie słyszę zabardzo tej osoby. Co gorsza, ja jej nie widzę! Nagle usłyszałam głos cichy ale jednak coś... Pytanie, kogo?
-Naomi przepraszam cię. To moja wina. Gdybyś przez mnie nie płakała i nie uciekłabyś... Nic by się nie stało. Nie uderzyła by cię ciężarówka, nie popełniałabyś prób samobójczych i nie traciłabyś nadziei. Wszystko zniszczyłem i bardzo pragnę to naprawić. Jak mogłem porzucić się dla dziwki? Chodź Ann nigdy nią nie była, ona się nią stała. - Czyj może być to głos? Skądś mi się kojarzy ale dlaczego nie mogę sobie tego przypomnieć? Czekaj...
Już wiem! To David! A co on tu do licha robi? I dlaczego nazywa swoją przyjaciółkę dziwką? Z trudem otworzyłam oczy. Jestem w szpitalu. Niebieskie ściany i podłogi. Biała pościel. Nienawidzę tego miejsca. Pełno osób w nim umiera. David gdzieś pobiegł, a wrócił z Doktorem. Zrobili mi jakieś badania i mogłam nareszcie wrócić do domu.
-Podwiozę cię - Powiedział Dav.
-Nie dziękuję. I odczep się ode mnie. Nie chcę cie znać. Zraniłeś mnie i proszę uszanuj to... -Powiedziałam bez silnie. Patrząc na niego to bardzo się zmienił. Jego ciało było bardziej umięśnione niż kiedyś. Miał pełno tatuaży. Pofarbował włosy na czarny kolor. Oczywiście pomińmy fakt, że ma kolczyk w wardze.
-Dobrze skoro tego chcesz - Powiedział zaciskając szczękę i pięści, po czym odwrócił się i poszedł. Stojąc przed bramą nie zauważyłam kiedy już go nie było. Dlaczego tak łatwo się poddał i poszedł? Ale mnie to nie obchodzi. Dobrze, że znikł z mojego życia raz na zawsze. Zbyt wiele łez wylałam z jego powodu.
Weszłam do domu, ściągnęłam buty i powędrowałam do kuchni. Tam siedziała moja matka pijąc kawę. Uniosła wzrok i spojrzała na mnie.
-O matko, boska! Co się stało?! - Zaczęła się wydzierać, skanując moje ciało. Oczywiście nie dziwię się jej. Moje długie brązowe włosy były po rozrzucane po całej mojej głowie. Oczy szmaragdowe były zaszklone, a ja zaś cała byłam blada, a na marginesie posiadałam bandaż na głowie i plaster na czole po lewej stronie.
-Nic się nie stało - Uspokajałam ją.
-Mów mi prawdę! - Podniosła głos.
-Miałam wypadek samochodowy. Na szczęście walnęłam w szybę. Stąd tu tyle zadrapań na mojej skurze. - Powiedziałam wszystko na jednym tchu.
-Co?! O mój boże! Biegnij natychmiast do łóżka! - krzyknęła. Będąc już w piżamie położyłam się na łóżku. Jej, jak cieplutko, z myślą o tym po chwili odpłynęłam.
Hej! Mam nadzieję, że mój rozdział wam się podobał! Do następnego! :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro