Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Dobra, a więc zrobiłam Jaśnie Wielmożnego Pana Alexandra. Wiem, że może w tym rozdziale tak nie wygląda, bo w pudle farby zielonej nie dają. Jednak zrobiłam go (przerobiłam hihi xd) więc stwierdziłam, że się z wami podzielę jego słodkim licem.
Dziękuję, pozdrawiam

--------
Lestrange wyciągnął różdżkę i bez mrugnięcia okiem odblokował drzwi. Przez chwilę czułem, jakby ten zawał miał być moim ostatnim. Okazało się, że nie, miałem doświadczyć ich jeszcze wiele.

Rabastan nie wyglądał na przerażonego. Jak zawsze patrzył na wszystko z pewną dozą ignorancji, tak jakby uważał, że jest ponad to i nawet jak wpadnie to po prostu kogoś zabije. Raz, dwa, trzy i posprzątane!

Do środka wszedł jeden ze strażników, który wyglądał na zdziwionego (pewnie tym, że zamek w drzwiach przez chwilę zastrajkował) ale nie celował w nas różdżką. Kiedy tylko mnie zauważył, wyprostował się jak struna.

- Dzień dobry, panie Potter. - powiedział szybko, wyglądając na onieśmielonego. Uniosłem brwi, przybierając zmęczono - znudzoną minę, którą cały czas widziałem u Harry'ego.

- Witam. - rzuciłem chłodno, wskazując Lestrange drzwi. Żałowałem, że nie znałem nazwiska mężczyzny, bo w końcu powinienem je dodać, ale wątpię żebym wywołał w strażniku podejrzliwość. W końcu Potter był chyba jego szefem, więc mu nie podskoczy.

Bez słowa wyszedłem, widząc kątem oka, że Rabastan grzecznie za mną podążył. Dobrze, wszystko mamy pod kontrolą.
Nagle pojawił się przede mną jakiś zasmarkany aurorek, który wciąż miał trądzik.

- Przepraszam panie Potter, ale jest pan proszony do skrzydła C, w sprawie korekty umowy z...

- Wypadła mi bardzo ważna sprawa, muszę wyjść! Wrócę za jakieś dwie godziny, nie wcześniej. - odparłem spokojnie, patrząc na chłopaka z góry.

- A - ale proszę pana...

Schyliłem się tak, żeby być na wysokości twarzy chłopaka. Jego źrenice szybko się rozszerzyły, jakby się czegoś wesoło nawąchał.

- Powiedziałem. Że. Wychodzę. - odparłem spokojnym głosem, prostując się. Będąc z siebie bardzo zadowolony minąłem zdziwionego chłopaka, który wytrzeszczony patrzył za mną w szoku.

Przeszedłem sobie spokojnie przez korytarz, naśladując chód Harry'ego. Kiedy nikt już mnie nie zaczepił i prawie doszedłem do wniosku, że właściwie to nam się udało, wpadła mi do głowy pewna myśl.

Przecież miałem w palcu nadajnik.

Jebany nadajnik.

Zatrzymałem się gwałtownie, odwracając się do Rabastana. Mężczyzna uniósł brwi, patrząc na mnie podejrzliwie. Przysunąłem usta do jego ucha, wiedząc, że nikt nie może nas w tym momencie podsłuchać.

- Mam w palcu nadajnik. Jeżeli wyjdziemy to mnie namierzą.

Lestrange przeklął pod nosem okropnie, odwracając mnie z powrotem w kierunku korytarza. Merlinie, dlaczego?! Przecież byliśmy tak blisko! Nie wiedziałem gdzie mężczyzna mnie prowadzi, jednak nie uszliśmy daleko, bo stanęliśmy przed biurem Pottera, tym w którym ze mną rozmawiał.

- Masz przy pasie klucze, ciemnoto. - mruknął śmierciożerca, patrząc wilkiem na czarownicę niosącą cały stos papierów, zapewne sekretarkę. Skinąłem głową, odczepiając od pasa pęk kluczy.

- Dzień dobry, panie Potter. - powiedziała kobieta z uśmiechem, na co moja dusza prawie oddzieliła się od ciała.

- Witam, pięknie dziś pani wygląda. - powiedziałem spokojnym głosem, nie chcąc zaliczyć wpadki z niewiedzą w kwestii nazwiska. Kobieta zaśmiała się nerwowo, szybko nas mijając. Lestrange przewrócił oczami, patrząc na mnie z presją. Wciąż będąc czujny na to czy nikt się nie zbliża, włożyłem pierwszy z kluczy, który oczywiście nie pasował. Cholera, było ich milion! Potter na pewno wiedział który to, przecież nie mogę tak sobie wesoło tutaj tkwić!

Rabastan wyrwał mi pęk z ręki, nie opierdalając się jak jakaś dziewica. Szybko się rozejrzał czy nikt się nie zbliża i ukucnął, przyglądając się dziurce od klucza. Zmrużyłem oczy, czując się jakbym występował w jakimś chorym kabarecie.

- To ten. - stwierdził mężczyzna z pewnością, szybko wkładając jeden z nich. Zamrugałem, nie wiedząc jak właściwie facet to ogarnął, ale cóż, grunt, że jest cholernie cwany.

Weszliśmy do środka i od razu zamknęliśmy drzwi od wewnątrz. Usiadłem ciężko na krześle, bojąc się tego co musiałem zrobić. Wyjąć to małe cholerstwo, które tkwiło w mojej kości. Merlinie, to będzie bardzo, bardzo bolesne.

Lestrange oczywiście jak zwykle pracował na pełnych obrotach. Nie wiem, chyba służba u Czarnego Pana tak go zahartowała.

- Zrobisz to tym. - powiedział czarownik, podaj mi nóż do listów. Wytrzeszczyłem się, czując jak żołądek podchodzi mi do gardła. Oddychałem głośniej niż normalnie i ostentacyjnie odsunąłem się trochę od błyszczącego ostrza.

- Siedziałeś w izolatce pięć jebanych godzin. Nie zrezygnujesz teraz, Snape.

- N - nie zrezygnuję, ale jeżeli zemdleje z bólu to stąd nie wyjdę i tak.

Mężczyzna ściągnął usta w wąska kreskę, przyznając mi rację. Przez chwilę w milczeniu stukał palcem w policzek, a ja czułem, że mój strach rośnie i rośnie. Co ja teraz mam zrobić? Potter w końcu wyjdzie z kibla, kiedyś przezwyciężył Imperiusa! Jezusku, jesteśmy skończeni. Nagle Lestrange wytrzeszczył się niezdrowo, wskazując okno.

- Na Merlina, patrz! - krzyknął głośno, więc ja, debil jakich mało, spojrzałem w tamtą stronę.

Śmierciożerca widząc to, zdecydowanym ruchem chwycił moją dłoń przygniatając ją do biurka i jednym szybkim machnięciem wbił mi w kość nóż.

Wrzasnąłem, czując jak paraliżujący ból rozciąga się w całej mojej dłoni i wędruje przez rękę i łokieć aż do kręgosłupa. Uczucie było tak ostre, że aż poczułem na policzkach łzy.

Spojrzałem na moją biedną część ciała, szczekając zębami. Śmierciożerca trafił idealnie w środek i teraz mogłem zobaczyć jak wygląda kość rozłupana na pół. Była pusta w środku i w pewnym stopniu zalana krwią. Zagryzłem wargę, nie chcąc wrzeszczeć.

No i wtedy przyszła mi do głowy myśl, która w ogóle nie powinna się w takich momentach pojawiać. Jak ja teraz będę grał na gitarze?

Szybko zapomniałem o tym problemie, patrząc jak zahipnotyzowany na to, jak Rabastan dwoma wykałaczkami powoli wyciąga mój nadajnik. Otworzyłem usta widząc małą, czarną kropkę z odchodzącymi od niej jakimiś nitkami. Zapewne dzięki nim nadajnik był unieruchomiony w mojej kości.

Schyliłem się, gwałtownie rzygając. Czułem się jak gówno i chciałem po prostu stąd wyjść i kupić sobie paczkę papierosów, którą w całości na raz wypalę. Merlinie, tak! Ta myśl była tak przyjemna, że aż doznałem nowych sił żeby działać.

Lestrange ukucnął na ziemi, tak żeby mieć mój palec na wysokości swojej twarzy. Trochę pomruczał machając w powietrzu różdżką i po chwili moja kość scaliła się, a rana od noża pokryła się tkanką.

Odetchnąłem z ulgą, czując jedynie pulsujący ból, a nie rozdzierającą agonię.

- No i po kłopocie, Snape.

- A gdzie moja naklejka dzielnego pacjenta, doktorze Lestrange? - zapytałem skrzeczącym głosem, czując się szczęśliwy. Dobrze. Teraz już nic nas nie powstrzyma.

Faktycznie, ta myśl pojawiła się w naszych głowach w jednym momencie i gwałtownie wstając, rzuciliśmy się w kierunku drzwi. Przez chwilę staliśmy przed wyjściem, dysząc. Jednak szybko się uspokoiliśmy, wiedząc, że zrobimy to teraz albo nigdy.

- Spinamy dupsko, jak to spieprzysz to zrobię sobie z twojej skóry rękawiczki. - powiedział czarownik, gwałtownie otwierając drzwi. Sprytne, teraz nie mam mu jak odpyskować. Spokojnie podążyłem za mężczyzną i zamknąłem za sobą drzwi. Było już naprawdę późno i musieliśmy się pospieszyć.

Ruszyliśmy korytarzem, patrząc z zawziętością na drzwi wyjściowe. Może i nie było to główne wyjście, ale trudno, myślę, że to nie umniejsza wartości naszej akcji.

Przy drzwiach wyciągnąłem klucze, ale na szczęście odpowiedni z nich miał specjalną tabliczkę z numerem wyjścia. Zdecydowanym ruchem włożyłem go w dziurkę i przekręciłem. Kiedy poczułem na twarzy podmuch wiatru myślałem, że rozpłaczę się ze szczęścia. Spokojnie wyszedłem razem z Rabastanem i zamknąłem za nami drzwi. Na dziedzińcu znajdowały się kominki, służące pracownikom więziennym za transport. Skinąłem głową strażnikowi, który wyprostował się na mój widok.

Wszedłem do kominka, chwytając w garść proszek fiuu. Lestrange stanął obok mnie, uśmiechając się wrednie. Wtedy uświadomiłem sobie, że właściwie to nie wiem gdzie mamy się przetransportować. W końcu nie mogę udać się ani do domu Rabastana (strażnik się zleje jak usłyszy Lestrange Manor), ani do mojego. Mogą tam przecież siedzieć aurorzy, a w dodatku nie chciałem narażać mojego ojca. Czułem, że moje wahanie trwa już za długo, a strażnik patrzy na mnie zbyt wścibsko.

Dobra, gdzie mógłby się nasz Harry wybrać?

- Ministerstwo Magii!

------
- Coś ty najlepszego zrobił?!

Wściekły głos śmierciożercy zadudnił przy moim uchu i wgryzł się do mózgu, bardzo natrętnie. Przemogłem moją chęć zapiszczenia z rozpaczy, bo wiedziałem jak szybko stąd wyjść. Oczywiście, była duża szansa, że Harry jest już przytomny i powiadomił aurorów żeby pojmali jego sobowtóra, jednak... Nie mieliśmy innego wyjścia, jak zgrabnie się stąd ulotnić. Pociągnąłem Rabastana za rękaw, mijając szybkim krokiem czarodziejów. Uwierzcie mi, wysoki sufit w Ministerstwie to czyste błogosławieństwo.

Wciąż nie odzywając się ani słowem, wcisnąłem się do wyjścia dla gości i już po chwili wyszedłem z budki telefonicznej, wprost na Londyńską ulicę. Byłem wolny.

- No i co teraz zrob...

- Szy, szy, szy. Nie zepsuj mi tej podniosłej chwili. - wysyczałem, podchodząc szybko do kiosku po drugiej stronie ulicy. W okienku siedziała jakaś uśmiechnięta blondyneczka z aparatem dentystycznym. Oddałem jej uśmiech bo była moim osobistym zbawieniem.

- Marlboro, czerwone. Cztery paczki. Albo nie. Pięć. - powiedziałem, z radością wydając pieniądze Potter'a na szlugi. Przez chwilę nawet pomyślałem, że go polubiłem.

- Merlinie, życie jest piękne! - zawołałem, wracając do mojego wspólnika w zbrodni. Drżącymi rękoma wyciągnąłem papierosa i prawie popłakałem się z ulgi.

- Dobrze. Jaki mamy plan? - zapytał Rabastan, wiedząc, że wciąż mamy trochę czasu żeby wykorzystać nasz specjalny wygląd. Przez chwilę stałem pod Ministerstwem Magii czując, że przeżywam psychiczny orgazm, aż w końcu wiedziałem co musimy zrobić.

- Draco nam pomoże. - powiedziałem zdecydowanym głosem, wiedząc że jest najlepszą opcją z możliwych. Rabastan tak nie uważał.

- Nam? Tobie na pewno. Ale przypominam, że nie jesteśmy trójcą świętą żeby mówić o sobie w liczbie mnogiej, Snape. - mruknął mężczyzna, wkładając ręce do kieszeni.

- Słuchaj, mogłeś nie czekać i zwiać beze mnie kiedy byłem w izolatce. Nie jestem jakimś idiotycznym gryfonem, ale nie mam zamiaru cię wydać. Szczególnie po tym jak wyjąłeś mój nadajnik, chociaż mam ochotę wydłubać ci oczy.

Śmierciożerca uśmiechnął się chłodno, unosząc podbródek. Tak, rozłupanie mojej kości było dla niego na pewno bardzo przyjemnym doświadczeniem. Cholerny psychol.

- Hmpf. - mruknął czarownik, przewracając oczami. Westchnąłem, wiedząc, że naprawdę musimy się zbierać.

- Idziesz ze mną czy nie? - zapytałem poddenerwowany, czując się jakby ktoś mnie obserwował. Rabastan spojrzał na mnie chłodno.

- Niech będzie, smarkaczu.

- Świetnie, stary zgredzie. - powiedziałem z przekąsem, chwytając czarodzieja za ramię. Oczywiście, za moich szkolnych czasów aportacja była dla mnie tematem dość... przykrym i ciekawym jednocześnie. Jednak po wojnie, nie otrzymując żadnych kretyńskich rozkazów od Czarnego Pana i mając więcej czasu, podszkoliłem się w tej dziedzinie.

Bez żadnych komplikacji pojawiliśmy się przed dworem tego debila, Malfoy'a. Byłem jednym z kilku szczęściarzy, którzy nie potrzebują zaproszenia pana domu żeby się tutaj dostać. Draco dość skrupulatnie przygotował ochronę swojej siedziby przed byłymi śmierciożercami, pragnącymi zemsty.

Oczywiście, Potter nie był jedną z tych uprzywilejowanych osób, dlatego też od razu pojawił się przy nas znerwicowany skrzat, wyglądając jakby miał dostać hiperwentylacji.

- Przyprowadź mi tutaj tą fretkę. - mruknąłem, uśmiechając się pod nosem. Mina pomarszczonego krasnala była bezcenna.

Po chwili na dziedziniec wyszedł wkurzony blondyn, patrząc na mnie z wyższością. Nie zdążył się z wrażenia uczesać. Prawie się uśmiechnąłem.
Mężczyzna był w tym momencie wyższy ode mnie prawie dziesięć centymetrów, więc musiałem zadrzeć głowę żeby widzieć tego frajera.

- Czego tutaj chcesz, Potter?! - zapytał z irytacją ślizgon, zaplatając dłonie na piersi. Zmrużył oczy, próbując zabić mnie wzrokiem. Nie śmiej się Alex, nie śmiej się, durniu.

- Malfoy, przyszedłem żeby powiedzieć ci, że Snape uciekł z Azkabanu.

Lestrange posłał mi długie spojrzenie, któremu się dzielnie oparłem.
Nagle Malfoy wyszczerzył się jak głupi i zaczął się śmiać, jakby zobaczył mojego tatusia w kwiecistej sukience i z koroną na głowie.

- Ha Potter, frajerze! Mówiłem ci, że Alex nie jest jakimś cholernym cieniasem, a ty idioto... hahaha, to jest mój człowiek!

- No już, już Dracuś. Też się cieszę, że cię widzę. - powiedziałem spokojnie, uśmiechając się przebiegle. Myślę, że to nie moje słowa, tylko ta właśnie mina uświadomiła chłopaka o tym jak się sprawy mają.
Blondyn nagle zastygł w miejscu, otwierając usta z wrażenia. W końcu podszedł do mnie spokojnie i trzasnął dziarsko w plecy. Coś mi chrupnęło.

- Szybciej się nie dało, Snape?

- Wybacz, skoczyłem po drodze po szlugi.

- A to co za typ? - zapytał chłopak, wskazując z zainteresowaniem na Rabastanka. Śmierciożerca zawarczał, patrząc na blondyna z wściekłością.

- Ja tutaj stoję Malfoy i moje uszy są całkiem sprawne.

Ślizgon zmrużył oczy, powoli oblizując usta. Merlinie, jaki on był czasami śmieszny.

- Czekajcie, spróbuję zgadnąć. Pomyślałbym, że to Severus, ale on wyszedł stąd jakąś godzinę temu. Myślę, że wyciągnięcie kogoś z Azkabanu zajmuje trochę więcej czasu...

Och tak, zajmuje jakieś pięć godzin w izolatce, ugh.

- Zgaduj dalej. - rzucił Lestrange, zaplatając dłonie na piersi. Tak, potrzebowaliśmy wyrafinowanej rozrywki takiej jak drogie wino, orkiestra na żywo i zgadywanie za pierwszym razem, który z naszych znajomych wyszedł z pudła.

- Chwila, byłeś w celi z Rabastanem Lestrange, więc może on? Ale błagam, zabiłby cię jakbyś się odwrócił, więc...

Wytrzeszczyłem się znacząco, tak żeby mój milutki współwięzień tego nie zauważył. Usłyszałem jakiś rozjuszony odgłos z za pleców, więc było mi Dracusia trochę szkoda. Troszeczkę.

- Nie tym razem, Malfoy. Na twój widok cieszę się równie mocno co ty na mój. A teraz proponuję przejść do interesów. - powiedział twardym tonem były śmierciożerca, podchodząc bliżej ślizgona. Tamten tak na wszelki wypadek postąpił krok do tyłu, uśmiechając się grzecznie.

- Cóż, w takim razie jak mogę pomóc moim drogim uciekinierom?

Spojrzeliśmy po sobie z Rabastanem, czując się jak wściekłe kundle spuszczone z łańcucha.

- Chcemy zabawić się z Nott'em, ale do tego potrzebujemy wyglądać jak ktoś kogo nikt nie podejrzewa.

Draco zaklaskał w dłonie, wyglądając jakby gwiazdka przyszła wcześniej. Nie podobała mi się ta reakcja, ani trochę. Lestrange spiął się, nie przyszło mi do głowy, że facet kiedykolwiek się bał, ale cóż... Czasami pomysły Draco były chore, ale żeby aż tak? Nie sądzę...

- Snape, od dzisiaj będziesz robił za dziewczynę.

###
Stwierdziłam, że jednak jestem za leniwa żeby okładkę robić do miniaturek, czy w ogóle żeby oddzielną książkę skleić więc kolejna będzie tutaj miniaturka z małym Alexem, szykujcie się na dużo dużo cukru w cukrze :3333

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro