Rozdział 6
Ta cholerna franca postanowiła skontaktować się ze mną szybciej, niż myślałem. Gniłem sobie w pudle jakiś tydzień, czując, że klaustrofobia nie daje mi normalnie funkcjonować, nawet jeżeli byłem w więzieniu. Czasami grałem z Rabastanem Lestrange w kółko i krzyżyk, ale wtedy zazwyczaj przybiegał jakiś strażnik, wrzeszcząc, że mamy natychmiast przestać knuć. Miałem ochotę powiedzieć mu kilka przykrych słów, ale dziesięć lat siedzenia tutaj na dupie zdecydowanie mi wystarczy.
Cóż, właściwie to jestem pewien, że Teodorek miał jakąś wyścigową sowę, która przyniosła mój list do Azkabanu w przeciągu pięciu minut. Dostałem go rano razem ze śniadaniem, które składało się z... Wydawało mi się, że będąc synem Mistrza Eliksirów potrafię rozpoznać nawet najrzadsze składniki wszelkiej maści... Chyba jednak nie.
Od razu rozerwałem kopertę, wyciągając ze środka wycinek z gazety. Tak się składa, że był to fragment mówiący o...
- Zrobię sobie ze skóry tej kanalii chodniczek do przedpokoju. - wysyczałem przez zaciśnięte zęby, czując, że z wściekłości wypuszczę całą moją magię, żeby rozwalić Azkaban na pojedyncze cegiełki, a następnie uciec i sprawić Nottowi piekło na ziemi.
Były śmierciożerca porwał Teddy'ego Lupina.
Na kawałku Proroka Codziennego, czerwonym markerem, ślizgon postanowił napisać do mnie wiadomość drukowanymi literami.
NO I CO MI ZROBISZ?
Co ci zrobię? Na pewno chcesz wiedzieć?
Zwinąłem artykuł w kulkę i rzuciłem nim w głowę Rabastana. Czarownik warknął, patrząc na mnie ze złością.
Nie chciałem w niego trafić, ale akurat się napatoczył.
- Sorry. - rzuciłem, wiedząc, że nie warto podskakiwać wariatom. Lestrange podniósł papier, rozwijając artykuł. Przynajmniej mogłem sobie popatrzeć na zdjęcie mojego dzieciaka. Zacisnąłem pięści, czując, że aż mi coś chrupnęło. Kopnąłem ścianę, ale to mi nie wystarczyło więc stwierdziłem, że muszę sobie pokrzyczeć.
- JAK DOJADĘ TEGO KUTASA, PSY Z DOCHODZENIÓWKI NIE BĘDĄ MOGŁY OKREŚLIĆ JEGO TOŻSAMOŚCI, TAK GO WYWINĘ NA LEWĄ STRONĘ! BĘDZIE BŁAGAŁ ŻEBY NA MOIM MIEJSCU BYŁ RIDDLE!
- Cisza tam ma być! - krzyknął jeden ze strażników, wychylając się do nas z wściekłą miną. Podszedłem do krat ciężkim krokiem, pokazując mu środkowy palec.
- JEBIE MNIE TWOJA CISZA! LEPIEJ SIĘ NA COŚ PRZYDAJ I IDŹ SZUKAĆ NOTT'A, A NIE PIERDOLISZ MI TUTAJ TAKIE FARMAZONY, TY MAŁY, NIEDORUCHANY...
Nie zdążyłem dokończyć, bo Lestrange zatkał mi dłonią usta, odciągając od wściekłego strażnika, który nawet nie wiedział co powiedzieć. Poprychał, ale w końcu po prostu odszedł, widocznie nie mając nastroju się ze mną użerać.
Wyrwałem się czarodziejowi, nie wiedząc co zrobić z obecną w moim ciele frustracją. Byłem wściekły na wszystko i wszystkich.
- To wszystko wina przeklętego Potter'a! Cholerny dupek mnie aresztował! - wrzasnąłem, wiedząc, że gdyby nie to, na pewno dałbym radę przypilnować Teddy'ego i zadbać o jego bezpieczeństwo.
- Nie jesteś przypadkiem po stronie Potter'a? - zapytał mężczyzna, widocznie będąc zainteresowany tym co właśnie usłyszał.
- A ty byłbyś po stronie kogoś, kto cię wsadził do pierdla?! - zapytałem, czując się totalnie wyrolowany. Szkoda, że Czarny Pan był świrem, w końcu gdyby nie rzucał crucjatusami na prawo i lewo, miałbym się za jego rządów całkiem dobrze. Wspaniale, bym powiedział.
- Mówisz, że nie jesteś już kundlem Pottera i w dodatku chcesz się zemścić na Nottcie? Nawet jeżeli ryzykujesz o wiele większym wyrokiem, niż dziesięć lat?
- Dla Lupina mógłbym spalić cały świat. - powiedziałem cicho, pochylając głowę. Lestrange zmrużył oczy, patrząc na mnie inaczej niż zwykle. Czułem się zmęczony jak nigdy przedtem. Chciałem wyłącznie zobaczyć się z Teddym i usłyszeć jego śmiech.
- Pyskaty, masz gościa! - zawołał nasz irytujący strażnik, wpuszczając do środka mojego kochanego Severuska. Czarodziej skinął głową Rabastanowi, który uśmiechnął się drapieżnie.
Przez środek celi przeleciała ściana, dzieląc już i tak małą przestrzeń na pół. Jednak jakby tutaj nie patrzeć, była to jakaś imitacja prywatności. W końcu Lestrange nie słyszał żadnego dźwięku z naszej strony. Uniosłem brwi, patrząc na ojca. Zapewne przyszedł powiedzieć mi o tym, czego już się do cholery dowiedziałem. Faktycznie, mężczyzna wyglądał na bardzo mocno zaniepokojonego.
- Lupin został...
- Wiem. - przerwałem szybko Mistrzowi Eliskirów, nie chcąc żeby kończył. To zdanie jest po prostu wyśmienicie potworne.
- Nasz świrek postanowił napisać do mnie, wysłał kawałek Proroka z tą wiadomością.
Osunąłem się po ścianie, nie wiedząc co zrobić z tym faktem. Bezczynność jest najgorszym wyjściem. Lepiej jest zrobić cokolwiek, obojętnie co, bo inaczej z frustracji można wyjechać do czubków.
- Alex, przykro mi to mówić ale nie wiem jak mogę ci pomóc. - powiedział były nauczyciel, klękając obok mnie. Schował moje dłonie w swoje ręce, wyglądając jakby nie miał już siły walczyć. Jakby fakt, że siedzę tutaj, dobił go na stare lata.
- Sam sobie pomogę. Nie wiem jeszcze jak, ale nawet jeżeli miałbym koniec końców czekać te dziesięć lat, żeby zmasakrować Nott'a... Poczekam.
- Alex, sam pomysł jest dobry, jednak... Doprowadzisz ojca do siwości. Nie chcesz żeby Wilson mnie rzuciła, co? Postaraj się tutaj nie wrócić, dobrze?
- Ta. - odparłem, uśmiechając się kwaśno. Cholera, po prostu mi głupio, że dałem się tutaj wsadzić. Jak to się stało?
Właśnie takie momenty sprawiają, że żałuję że mam dookoła siebie tyle osób, które mogę zawieść.
------
- Snape.
Aktualnie leżałem na ziemi, patrząc w sufit. Czułem pustkę. Nie chciałem żyć. Cały czas się bałem. Bez przerwy, od miesiąca trwałem w stanie ciągłego lęku i beznadziei. Cela była tak mała, że moje serce biło jak szalone, nawet kiedy spałem. Byłem przemęczony, codziennie budziły mnie koszmary, kilka razy w ciągu jednej nocy.
Moje włosy wypadały, skóra była wysuszona, a osobiście czułem się dziesięć lat starszy. Żeby tylko dziesięć...
Dementorzy wrócili do Azkabanu, a ja byłem ich ulubionym posiłkiem. Fakt, nawet jeżeli nie rozmyślałem nad moimi najgorszymi koszmarami, to nie znaczy, że one nie istniały. Pupilki strażników skutecznie mi o tym przypomniały.
Oczywiście mogłem ich powstrzymać, ale byłem kompletnie wyczerpany. Nie miałem siły żeby to zrobić. Poza tym, nawet mi nie zależało.
Jedyną rzeczą, której pragnąłem, było uwolnienie Lupina i zemsta na Nottcie. Tylko to się liczyło. Codziennie wyobrażałem sobie, jak powoli go torturuję i nie miałem wątpliwości, co do tego jaką przyjemność by mi to sprawiło.
Czasami układałem całą listę, na każdy dzień. Ustawiałem konkretne tortury po kolei, według intensywności bólu, długości zabiegu, albo tego jak bardzo było to obrzydliwe.
Jednym z moich ulubionych pomysłów było wyciągnięcie z dłoni Nott'a każdą pojedynczą kosteczkę, ale tak żeby została skóra razem z mięśniami. Zastanawiałem się nad tym, czy to możliwe, żeby poruszał samymi mięśniami. Następnie postawię wysoką szklankę z odrobiną wody na samym dnie. Usiądę sobie w fotelu i będę obserwował jak śmieć czołga się do naczynia, próbując wylizać płyn jak pies, jak skończony kundel. W końcu nie będzie mógł wziąć szklanki do ręki.
Chociaż kto wie, może będę na tyle miły, że podaruję mu słomkę żeby się napił. Zawsze mogę następnie wbić ją do jego ucha tak, żeby wyszła na wylot drugim. Och tak, to musi boleć. No chyba, że będzie miał już rozwaloną czaszkę. W takim wypadku zawsze mogę mu słomką po prostu wydłubać oko, chociaż wydawało mi się to być zbyt nudne.
Traciłem zmysły. Wiedziałem o tym, nawet nie próbowałem się oszukiwać. Czułem się chory psychicznie, nagle zacząłem współczuć Bellatrix Lestrange. Naprawdę zacząłem jej współczuć. Zrozumiałem jej chęć zemsty, jej zapał w każdym morderstwie.
- Snape.
Byłem zbyt obojętny żeby płakać. Nic by mi to nie dało. Zazwyczaj była to jakaś ulga, ale aktualnie nie chciałem robić cokolwiek, co w żaden sposób nie skrzywdziłoby tego drania. Aurorzy wesoło się opierdalali, a cóż, skoro Syriusz Black dał radę im uciec, to Nott zrobi to z palcem w dupie.
- Snape, ogłuchłeś do kurwy? - zapytał Rabastan Lestrange, drapiąc się po głowie. Czasami zastanawiałem się nad tym, dlaczego facet jeszcze nie zwariował po tylu latach gnicia tutaj, skoro mi się udało po miesiącu.
Powoli odwróciłem głowę w stronę współwięźnia, wciąż mając przed oczami obraz cierpiącego Teodora. Uśmiechnąłem się automatycznie, czując, że bolą mnie policzki.
- Wstań z tej podłogi. Jeżeli wyziębisz organizm możesz umrzeć. Martwy nie dasz rady zemścić się na Nottcie, a co dopiero stąd uciec.
Leżenie na ziemi było moim ulubionym zajęciem. Czułem chłód, chciałem czuć. Mogłem wtedy skupić myśli na czymś innym, niż strach przed napierającymi na mnie ścianami. Potem bolały mnie kości, ale to też było przyjemne. Wiedziałem, że mam ciało, czułem płynącą w żyłach krew.
- Poza tym, przestań uśmiechać się jak psychol.
- Jestem jebanym psycholem i mogę się kurwa uśmiechać. - odpowiedziałem, będąc zdziwiony tym, że dalej znam angielski. Praktycznie nie rozmawialiśmy, Lestrange nie lubił gadać, a ja byłem zajęty rozmyślaniem nad zemstą.
Byliśmy zbyt zapracowani, żeby plotkować.
- Lestrange, dlaczego czarodzieje nie mają w więźniach spacerniaka?
- Czego? Spacerniaka?
Dopiero teraz miałem lekką ochotę na łzy. Wstałem, przez chwilę patrząc pustym wzrokiem w ścianę, ale moja wściekłość znowu była zbyt wielka żebym mógł nad nią zapanować. Czułem się jakbym miał znowu dwanaście lat i siedział w schowku, gdzie Manson mnie zamknęła na kilka godzin, kiedy pofarbowałem jej włosy na zielono. Jak będę miał okazję to tą starą sukę też zabiję.
Podszedłem wolno do krat, czerpiąc rozrywkę z wrzeszczenia. To było lepsze niż płacz. W dodatku wkurzałem tym strażników. Kopnąłem z całej siły w drzwi, słysząc głośne westchnięcie od strony Rabastana.
- WYPUŚĆCIE MNIE STĄD CHUJE! CHCĘ WYJŚĆ, JA PIERDOLE CHCĘ WYJŚĆ! CHCĘ WYJŚĆ! NIENAWIDZĘ WAS! WYPUŚĆCIE MNIE! - wrzasnąłem z całej siły, czując od razu ulgę. To było fajne. Szkoda, że mój współwięzień mnie nie rozumiał.
- Snape, zamknij mordę, bo skończysz w jebanej izolatce, ubrany w kaftanik bezpieczeństwa. Nie jest czarny, nie warto. - mruknął Lestrange, patrząc na moje poczynania ze znudzeniem.
Nie sądziłem, że mężczyzna faktycznie będzie miał rację. Nie minęło dziesięć sekund, kiedy pod drzwiami zobaczyłem wściekłą twarz strażnika, który szczerze mnie nie znosił. Dzisiaj był bardziej wkurwiony niż zwykle.
- Czekaj gówniarzu, już ja ci pokażę, ty bezczelny smarkaczu. - warknął facet, chaotycznie szukając kluczy. Lestrange uniósł brwi, patrząc to na mnie, to na typa.
- A nie mówiłem?
Zmrużyłem oczy, wiedząc, że skoro już mam przejebane, to w sumie mogę sobie pogadać, zbyt wiele to ja tutaj rozrywki nie mam.
- Co, nie poruchałeś sobie? Biedny aurorek, którego gniotą jajka? Bellunia kopnęła w kalendarz i nie masz biedaku do kogo sobie zwalić? - zapytałem bardzo współczującym tonem, na dźwięk którego Rabastan wymownie walnął się w czoło.
W tym momencie drzwi od celi otworzyły się i stało się coś bardzo osobliwego.
Auror przez chwilę stał w wejściu, zaciskając z wściekłości szczękę i wygrażając mi pięścią. Czekałem zniecierpliwiony kiedy ten kawał gnoja postanowi przejść do rzeczy, ale cóż... Koleś nagle jęknął, a gałki oczne uciekły mu do tyłu. Mężczyzna złapał się za serce i upadł na twarz, centralnie pod moje nogi.
Otworzyłem z wrażenia usta, nie mogąc uwierzyć, że... że to dzieje się naprawdę.
- Kurwa mać, coś ty zrobił Snape? - zapytał były śmierciożerca, wyglądając jakby za chwilę miał z wrażenia paść obok strażnika. Na kilka sekund zapadła cisza, a ja dalej stałem tak z otwartymi ustami, czując, że schną mi gałki.
Nawet nie zakodowałem jak i kiedy Rabastan rzucił się ku drzwiom, zatrzaskując je. Następnie w pośpiechu zaczął rozbierać strażnika i dopiero to wyrwało mnie z osłupienia.
- C - co ty...
- Żyje, ale nie sądzę żeby to długo trwało. Jak na mój gust to wylew. Potrafisz człowieka wkurwić, trzeba ci przyznać. - powiedział były śmierciożerca, wyciągając z za pasa różdżkę mężczyzny i jednym ruchem sprawiając, że jego twarz stała się identyczna jak ta strażnika.
- Yyyy... Co jest?
- Przebierz go w moje łachy, ja w tym czasie założę jego mundur, mimo że mdli mnie na samą myśl.
Zamrugałem wiedząc, że czarodziej ma rację. O nic nie pytałem, nie wierząc, że robimy to co robimy. Szybko chwyciłem łachy Rabastana i bez słowa przebrałem w nie aurora. Jeżeli ktokolwiek by nas nakrył, mógłby bez pytania nas zabić jeżeli stwierdziłby, że koledze grozi niebezpieczeństwo.
- Jakim cudem? - wyszeptałem, patrząc na nieprzytomnego mężczyznę.
- Nieważne, koleś zaliczył glebę. Postawię ci kiedyś skrzynkę najlepszego bourbona, przysięgam Snape. - powiedział śmierciożerca, podnosząc czarodzieja i kładąc go na swojej pryczy. Zabrał mu nóż, więc bez problemu odciął pasek materiału od jego koszuli, po czym związał mu ręce i oddzielny kawałek włożył do ust, tworząc prymitywny knebel. Szczerze mówiąc, byłem pod wrażeniem jego trzeźwości umysłu.
- Wyjście jest obok sławnej izolatki. Plan jest następujący : gdyby ktoś zapytał, to idę cię tam wpakować. Zachowuj się naturalnie, jasne? - zapytał mężczyzna, bez uprzedzenia chwytając mnie za kark i wyrzucając z celi. Uderzyłem w ścianę ramieniem, ale jednocześnie zobaczyłem cały korytarz, przez co przeżyłem szok.
Lestrange dostał dożywocie, więc praktycznie nie miał nic do stracenia, ale ja miałem, naprawdę wiele. Ale do cholery, jestem osobą, która raczej nie myśli trzeźwo, więc zgodziłem się zaufać śmierciożercy, wiedząc, że ten może zrobić ze mną co zechce. Milutko.
- Słuchaj Snape, prawda jest taka, że ten kawał gnoja - Nott, jest również moim celem. To ja mu powiedziałem jak uciec. Mieliśmy zwiać we dwójkę, ale mnie wykiwał. Zabieram cię ze sobą, bo wiem, że potrafisz się mścić. Ale pamiętaj, że jeżeli spróbujesz jakiejś sztuczki, to zapamiętasz mnie na długo.
Lestrange zatrzasnął głośno drzwi celi, z sadystycznym uśmiechem zamykając je na klucz. Patrzyłem na to szeroko otwartymi oczami, bojąc się głośniej oddychać. Nie widziałem, że tak się sprawy mają. Jasne, czarodziej narzekał na Teodora bardziej niż na innych kretynów, ale nie sądziłem, że mój były kumpel wychujał tak Rabastana... Naprawdę były śmierciożerca mógł mi teraz dowalić. Szczególnie jeżeli był dość wrażliwy na zdradę. Ale z tego co wiem, bardziej zależało mu na wolności. Najwyżej zabije mnie jak już wyjdziemy...
- Ała! - krzyknąłem, czując jak mężczyzna nagle walnął mnie w potylicę, całkiem mocno. Chce mnie wykończyć już teraz?!
- To za to, że chrapiesz jak nienormalny. - rzucił Rabastan, chwytając mnie za kołnierz i bezczelnie ciągnąc w stronę wyjścia. Zamrugałem, nie za bardzo wiedząc co on sobie ubzdurał, ale postanowiłem, że będę musiał mu kiedyś oddać. W końcu nie wiedziałem czy faktycznie chrapię, mógł to zmyślić, gad jeden.
Kilka chwil później wyszliśmy na główny korytarz, gdzie zobaczyłem kilkunastu aurorów, którzy wesoło sobie rozmawiali i ogólnie pełny luzik. Niektórzy zerkali w moją stronę, ale nikt nie skomentował. No tak, dla nich to codzienność.
Wszystko szło jak po maśle, jednak ja zawsze muszę mieć cały zestaw przygód i niezapowiedzianych wylewów. Błagam, czy kiedykolwiek moje biedne, mroczne serduszko znajdzie święty spokój?
Widziałem już drzwi naszej malutkiej, słodziutkiej izolatki, kiedy ni z gruchy ni z pietruchy z za rogu wyskoczył na nas szef biura autorów, mój koszmarny braciszek, Harry James Potter.
Mężczyzna na mój widok uniósł brwi i szybkim krokiem do nas podszedł. Poczułem jak Lestrange się spina, ale poza tym, w żaden inny sposób nie zareagował.
Uśmiechnąłem się bardzo idiotycznie, ale widocznie gryfon był już przyzwyczajony do mojego świra. Kurwa mać, spływaj stąd kretynie, szybciutko. Już cię nie ma!
Potter jednak miał zupełnie inne plany.
- Musimy pogadać Alex, natychmiast.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro