Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 32

Teddy Lupin stał za wysokim zegarem w salonie na Grimmauld Place 12, obserwując jak Alex Snape - najbardziej irytujący starszy brat świata, zakłada buty żeby udać się w podróż poślubną do klubu z tym drugim pajacem. Pajac nazywał się Cameron Rosier i zawsze był po prostu mokrym snem Alex'a.
Teddy nie miał nic do niego, nawet jeszcze niedawno go lubił bo Snape dużo o nim gadał, więc wydawało mu się, że zna go jak własną kieszeń.

Zmrużył delikatnie oczy, kiedy Rosier położył rękę na ramieniu jego brata. Do cholery, zjawia się niewiadomo skąd, i jak gdyby nigdy nic się cieszy. To nie tak miało być! Miał nadzieję, że po tym jak Nott miał na niego chrapkę, będzie mógł w świętym spokoju spędzić z Alexem czas, tak jak to było zawsze, a nawet więcej bo cała ta sytuacja trochę go wykończyła. Potrzebował teraz pobyć ze swoim najbardziej irytującym przynosicielem herbat z ciastem dyniowym, głupich żartów i czarnomagicznych ksiąg, bo tak!

Alex uśmiechnął się pod nosem i coś szepnął na ucho krukonowi, który zakrył usta trzęsąc się ze śmiechu.

Lupin zacisnął pięści, jeszcze, jeszcze bardziej mrużąc oczy tak, że były już przymknięte. Obraz zaczęła przysłaniać mu delikatna mgła, więc szybko otworzył szerzej oczy, starając się nie mrugać. Cały czas miał cichą nadzieję, że Alex zmieni zdanie, chociaż gdzieś tam doskonale wiedział, że to niemożliwe.

Chociaż zawsze była jakaś szansa...

Co poszło nie tak? Mieszkali tylko we dwójkę, wszystko robili razem, o wszystkim gadali ze sobą nawzajem bo się rozumieli i tyle. Nawet jeżeli mieli trochę inne charaktery, bo jednak Alex był dość nierozgarnięty i chaotyczny... chociaż jak chciał, to potrafił człowieka doprowadzić na ostry dyżur.

Teddy był zazwyczaj opanowany i starał się wszystko na spokojnie przeanalizować żeby Alex nie doprowadził do jakiejś strasznej katastrofy... Chociaż oczywiście dalej miał swoje czternaście lat, więc często miewał momenty kiedy coś wzbudzało w nim skrajne emocje. Wtedy Alex nagle okazywał się być nad wyraz dojrzały, co jeszcze bardziej go wkurzało. Cholerny dupek bez względu na to jak wielkim dupkiem potrafił być, dalej mimo bycia dupkiem był też jego bratem a nie tego pajaca, na którego się bez przerwy gapi!

Teddy mimo najlepszych chęci znowu zmrużył oczy, bo po prostu nie mógł się powstrzymać, widząc jak Alex sięga po rękawiczki. No to po herbacie.

- Teddy, już wychodzimy jakby co! - zawołał Snape, na chwilę odwracając się na pięcie i szukając wzrokiem metamorfomaga.
Lupin nie wiedział jaki wyraz twarzy miał jego brat, bo oczywiście błyskawicznie schował się za zegarem, chcąc pozostać niezauważony. Niech ten palant nie myśli, że jest dla niego na tyle ważny, że będzie sobie nim głowę zawracał!

Chwilę później usłyszał śmiech Rosiera i odgłos zamykania drzwi. Coś ścisnęło go w żołądku, chociaż udawał, że nic takiego nigdy nie miało miejsca.

Jeszcze chwilę stał w miejscu zastanawiając się, czy jego aktualny nastrój można określić jako wściekły tajfun czy zapłakany kotek. A może po prostu wściekły kotek?

Nie, nie, nie był jakimś gryfonem tylko rasowym puchonem z krwi i kości. Nie potrzebował żadnych godnych chwały wyczynów, ani heroicznych przygód. Potrzebował wyłącznie drugiej osoby, która aktualnie olała ich rytuał wspólnego wieczoru oglądania filmów i świetnie się bawiła z jakimś kretynem.

Super! Po prostu genialnie!

- Heeeeej, Teddyyyyyyy, pograsz ze mną w szachyyyyyy? Prooooszeeee... - zawył James Potter, przerywając jego cierpiętnicze przemyślenia. Właśnie zanurzał się w swoich ponurych myślach po to, żeby móc później na ich podstawie obmyślić zemstę idealną...

A ten mały krasnal jak zwykle musi mu się plątać pod nogami!

Lupin westchnął, wiedząc że nawet jeżeli tak pomyślał, to przecież nie powie tego na głos bo... bo...

- Bo nie jestem takim dupkowatym dupkiem jak Alex! - zawołał Teddy, czując niewypowiedzianą chęć kopnięcia swojego brata w tyłek.

- Cóż, cieszy mnie ten fakt niezmiernie, ale jednak chciałbym wiedzieć, co takiego mój najdroższy pierworodny znowu zmalował.

- Eeee... Właściwie to nic. - rzucił szybko Teddy, wiedząc, że używanie słowa "dupek" w obecności Mistrza Eliksirów może mieć fatalne skutki. Na szczęście miał pod pachą James'a Pottera, który z niewyjaśnionych przyczyn, wręcz uwielbiał pokazywać otoczeniu jak dobrze zdaje sobie sprawę z obecności Severusa Snape'a.

- Wujku Severusieeeee, pograj ze mną w szachy, prooo...

- Nie będę grał w szachy z kimś kto nazywa się James Potter. Jestem pewien, że wyjaśniłem to już panu w tym tygodniu co najmniej pięć razy i uważam, że tyle zdecydowanie wystarczy. Poza tym, nie jestem twoim wujkiem. - dodał nauczyciel, starając się jak najszybciej wywinąć z niewygodnej sytuacji. Odwrócił się w stronę schodów, ale potomek Harry'ego Pottera doskonale wiedział czego chce.

- A - ale wuuuuujkuuuu, przecież sam się nie nazwałem!

- To nie ma znaczenia.

- Ale... ale to nie moja winaaaaa!

- Podziękuj swojemu Złotemu Chłopcu.

- Ale wujkuuuuuu!

- Nie jestem twoim wujkiem.

Cóż, mimo wszystko Teddy naprawdę doceniał ten niesamowity fakt, że mieszka z Alexem a nie kimś pokroju Severusa Snape'a. Merlinie, kiedy byli razem we trójkę mężczyzna był naprawdę w porządku, ale wyjście z nim gdziekolwiek...

Lupin westchnął, wiedząc że Alex miał pewną niesamowitą moc, która sprawiała, że Potter i jego ojciec w jego obecności nie kłócili się jak przekupki na bazarze. Tak, kolejny okropny plus do listy.

Teddy czuł się coraz bardziej poirytowany tym, że jego brat z każdą minutą stawał się coraz cenniejszy i coraz bardziej mu go brakowało. Szybko podjął decyzję, skacząc po schodach co trzy schodki. Wszedł do swojego pokoju, od razu kierując się w stronę kominka. Zafiukał do swoich najlepszych przyjaciół - krukonki i ślizgona, proponując wspólne wyjście. W końcu teraz na pewno będzie tylko siedział rozzłoszczony i rozmyślał. Lepiej będzie jeżeli po prostu rozerwie się z przyjaciółmi.

Nawet nie musiał biegać w poszukiwaniu Harry'ego, żeby zapytać go o zgodę, bo ten wpadł na chwilę, poszukując zapieczętowanych resztek atramentu, które stawały się kołem ratunkowym, akurat gdy był w trakcie pisania raportu.

- Tak, jasne, tylko wróć przed dziesiątą bo Alex powyrywa mi paznokcie, w porządku?

Tym sposobem wyszedł ze znajomymi żeby się odstresować i nigdy w świecie by nie powiedział, że mieli w planach wypad na Śmiertelny Nokturn.

--------

Harry Potter nie wiedział czy powinien się spakować, czy jednak zmobilizować wszystkich aurorów na służbie żeby jak najszybciej znaleźć Teddy'ego. Mężczyzna był dorosły, pokonał Voldemorta i piastował stanowisko szefa biura aurorów.

Mimo to czuł, że jego dłonie są lodowate i właściwie sam nie jest pewien co powinien zrobić. Jeszcze raz szybko zerknął na wskazówki zegara stojącego w salonie, które wyraźnie wskazywały godzinę dwudziestą drugą dwadzieścia. Cholera, dwudziesta druga piętnaście jeszcze nie wyglądała tak źle, ale dwadzieścia minut spóźnienia to prawie pół godziny...

Za ile wróci Alex? Może i nie miał już osiemnastu lat żeby chlać do białego rana, jednak dalej czuł się świetnie. Czy lepiej jeszcze trochę poczekać na wypadek gdyby Teddy jednak się zagapił i był już w drodze do domu? A może każda minuta jest cenna i ktoś znowu postanowił sprawić, żeby z milutkiego Alex'a czytającego przy herbatce czarnomagiczne księgi, wyszedł Alex, który tych pozycji namacalnie używa?

Potter nie zdążył sobie odpowiedzieć na to pytanie, bo nagle usłyszał dźwięk wkładania klucza do zamka. Przyłapał się na tym, że miał wielką ochotę wskoczyć za kanapę i udawać, że w ogóle ktoś taki jak Harry Potter nigdy nie istniał.

Klamka zgrzytnęła i do środka wszedł Cameron, zaraz za nim Alex i na końcu Alphonse. Gryfon na chwilę się uśmiechnął, ale szybko odkrył, że idzie mu to bardzo, bardzo opornie, więc od razu zrezygnował.

- Normalnie jak go zobaczyłem, to pomyślałem, że wystarczy dodać dredy i papugę i byśmy mieli jakiegoś pirata z Karaibów.

- Co? Kogo? Kogo? - zapytał elf, jak zwykle niezmiernie podekscytowany. Czy jak Alex się dowie, że Lupin prysnął, to go ten sympatyczny brunet pokroi na plasterki?

- A sory, zapomniałem że mieliście chwalebne dzieciństwo bez telewizji, nieważne.

- Mi bardziej przypominał takiego wyliniałego szmalcownika... - stwierdził po chwili Rosier, strzepując z płaszcza śnieg. Złoty Chłopiec zastanowił się czy lepiej poinformować ich od razu, czy może pozwolić sobie na ostatnią filiżankę herbaty przed śmiercią.

- Alex, łączysz jeszcze wątki? - zapytał szybko Potter, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą. Snape błyskawicznie się odwrócił w jego stronę, wyglądając właściwie wyjątkowo normalnie, przez co Harry nie był pewien, czy nie zrobił się przypadkiem jeszcze bardziej nerwowy.

- Ja? Mój drogi braciszku, jestem poważną, dorosłą osobą. Jak możesz mieć jakiekolwiek wątpliwości?

- Alex, serio to ważne. To znaczy, nie spodziewałem się tego ani nic, po prostu...

Ślizgon szybko się zorientował, że jego brat jest podejrzanie nerwowy, co w ogóle mu nie pomogło.

- No bo widzisz, tak jakby nie ma Lupina.

- Eee? Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał Snape, wciąż jeszcze będąc spokojny, chociaż już nie tak wesoły jak przed chwilą. Cała trójka odwróciła się w jego stronę, przez co gryfon nie mógł pozbyć się myśli na temat tego, co ten zespół z nim zrobi jak się dowie.

- Chodzi o to, że Teddy chciał wyjść spotkać się ze znajomymi i powiedziałem mu, żeby wrócił przed dziesiątą, a jest już dziesiąta dwadzieścia. Alex, skąd miałem wiedzieć, że to tak wyjdzie? Przecież on się prawie nigdy nie spóźnia!

Snape przez chwilę stał z założonymi rękoma, zapewne zastanawiając się gdzie ukryć ciało. W końcu podszedł do niego i położył obie dłonie na jego ramionach, przez co wcale nie poczuł się komfortowo.

- Potti, baranie. Powiedziałeś "przed dziesiątą". Jeszcze nie ma dziesiątej.

- E? Co?

- Jest po dwudziestej drugiej.

- Co? Czy ty zawsze podajesz mu godzinę w ten sposób? - zapytał Potter, czując się kompletnie wyrolowany. Przecież każdy dobrze wie, że chodziło mu o dziesiątą wieczorem!

- Oczywiście.

- Co? Dlaczego?

- Dlatego pajacu, że jakby mi Snape powiedział, że mam być przed dziesiątą to bym był przed dziesiątą rano, weź ty czasami użyj mózgu!

- Myślałem, że Teddy nie jest takim cymbałem jak ty! - rzucił Potter, mając tego serdecznie dość. Naprawdę, nigdy by nie wpadł na to, że tak go Lupin wkręci!
Snape wyprostował się, wyglądając na bardzo z siebie zadowolonego.

- A to ci niespodzianka. - dodał, ocierając nieistniejącą łzę wzruszenia.
- Kto by pomyślał, że wyrośnie z niego taki cwany puchonek, ależ te dzieci szybko rosną.

- Alex, był tutaj Longbottom, chciał żebyś mu oddał książkę. - powiedział Snape, wyłaniając się Merlin wie skąd. Naprawdę, Potter był przerażony faktem, że w jego domu przebywał ten facet, ale cóż, właściwie to dobrze, bo przynajmniej Alex miał legalne korki z czarnej magii.

- Uuu... to świetnie się składa. Pójdę do niego, a później po Lupina, gdziekolwiek się podziewa. Wy tutaj poczekajcie, gdyby postanowił wspaniałomyślnie wrócić.

- W porządku. - mruknął Harry, czując, że od tego wszystkiego rozbolała go głowa. Naprawdę, wiedział że przebywanie z jego bratem może mieć fatalne skutki, ale... Cóż, koniec końców miało to właściwie dobry wpływ na Lupina, jak i na Alex'a, więc... Nieważne, niech ten palant po prostu znajdzie Teddy'ego!

------

- Twierdzisz, że dzieciak ci prysnął?

- Tak, dokładnie to powiedziałem. - mruknąłem, próbując odpalić papierosa. Zima w Anglii była jakimś strasznym żartem. Żadnego śniegu, tylko przeszywające zimno przez wszechobecną wilgoć i ostry wiatr, który ciął gdzie popadnie. W tym momencie doceniałem miejscówkę w Rosji, do której bardzo chętnie bym wrócił.

Wybrałem się z Longbottomem na spacer żeby pozbierać wszystkie bachory, które pogubiłem. Właściwie to miałem na myśli jednego, przebiegłego bachora, któremu nawet nie będę musiał suszyć głowy, co szczerze mówiąc, było bardzo sympatyczną perspektywą.

Neville był osobą bardzo sympatyczną, więc jeżeli trzeba było użyć jakiegoś zaklęcia, bardzo chętnie mnie w tym wyręczał. Nie komentowałem mojego żałosnego stanu, bo nie miałem takiej potrzeby.

Zaklęcie "wskaż mi" wiernie nas prowadziło, więc nie czułem się zdenerwowany na tyle na ile mógłbym. Przynajmniej do czasu. Jakimś dziwnym trafem zbliżaliśmy się do ulicy Śmiertelnego Nokturnu, przez co nasz nastrój szybko zmienił się ze spokojnych pogaduszek w grobową ciszę.

Kiedy stanęliśmy przed wejściem, między dwoma obdrapanymi kamienicami z zabitymi oknami, różdżka Longbottoma zaczęła wariować, kręcąc się we wszystkie strony. Oczywiście, wiele zaklęć namierzających na Nokturnie było zablokowanych. W innym przypadku, każdy głupi aurorek mógłby bez problemu aresztować połowę mieszkańców tej uroczej ulicy.

- No to mamy mały problem. - rzuciłem przez zęby, czując, że mam zbyt wiele pomysłów na to jakim cudem Teddy się tutaj znalazł. Prawie każdy był w stanie przyprawić mnie o śmierć kliniczną.

- Merlinie, proszę, niech ten dzieciak okaże się być zdeprawowanym nastolatkiem, który chciał sobie zajarać średniej jakości zielsko i przejść się do Borgina.

- Nie powinieneś o to prosić, Alex. - mruknął Neville, rozglądając się po Nokturnie. Kilku podejrzanych typów rzuciło nam groźne spojrzenia, ale aktualnie po prostu nadwyrężałem mój umysł, chcąc domyśleć się, gdzie też Teddy mógł się udać.

Nie uszedłem daleko, kiedy nagle wpadłem na pewną osobistość. Intensywny zapach Chanel numer pięć uderzył we mnie prawie tak mocno, jak czarna czupryna.

- Na Wielkiego Salazara, co ty tutaj robisz, straszna babo?! Jesteś w ciąży, do cholery!

- E?!

- Nie e, tylko gdzie ty łazisz, po nocy?!

- NIE WRZESZCZY SIĘ NA KOBIETY W CIĄŻY! - ryknęła ukochana muza, bogini mojego ojca, trzymając jakiś wielki koszyk. Przewróciłem oczami, wiedząc że w dyskusji z tą osobą zawsze jest się na przegranej pozycji.

- Co to jest? - zapytałem, wskazując wiklinowy koszyk, który kobieta uparcie trzymała jak własne dziecko.

- Jestem w ciąży, więc przeszłam się po coś smacznego, nie zrozumiesz!

- Przeszłaś się o dziesiątej w nocy na bazarek na Nokturnie? Czy ja ci wyglądam na frajera?

- Tak, wyglądasz na frajera, skoro puszczasz swojego bachora na spacerki po Nokturnie! Siedzi za rogiem z dwójką innych gówniarzy, gdyby cię to interesowało.

- Cóż, w sumie jest w tym trochę racji. - odparłem, nie chcąc już Agathy bardziej denerwować. Uśmiechnąłem się, wiedząc że nie mogę się powstrzymać. Schyliłem się tak, że byłem na poziomie sporego brzucha kobiety.

- Cześć skarbie, jak się trzymasz?

- Jeżeli zaraz nie zje sardynek z bitą śmietaną, to będzie się trzymać fatalnie! - stwierdziła szybko Wilson, mijając nas z zadartym nosem.

- Niedobrze mi. - odparł Longbottom, odprowadzając kobietę wzrokiem. Odetchnąłem głęboko, wiedząc że takie dania to codzienność czarownicy. Naprawdę, niezła z niej twardzielka, że jest w stanie to zjeść i wciąż żyje.

- Dobra, pogaduchy, pogaduchami ale chociaż wiemy gdzie też się nasz koleszka podziewa. - stwierdziłem z zapałem, ciągnąc gryfona za rękaw w stronę jakiejś pięknie wyglądającej speluny.

- O, pamiętasz jak tutaj byliśmy, Alex?

- Co ty gadasz? - zapytałem piskliwym głosem, mając nadzieję, że nie doprowadziłem żadnych tutejszych stałych bywalców do białej gorączki. Blondyn w odpowiedzi bezczelnie zaśmiał się pod nosem, zakrywając usta rękawem, co wcale mnie nie pocieszyło.

- Cóż, jeżeli faktycznie tutaj sobie przesiadują, to masz okazję popodziwiać prawdziwą sztukę robienia wiochy. - odparłem, czując że moje mroczne serduszko zabiło mocniej. Oczywiście bardziej cieszyłem się, że temu bachorowi nic nie jest, jednak nawyki z pracy pozostają.

Z szerokim uśmiechem zapowiadającym śmierć i męczarnie na najniższym piętrze w piekle, wszedłem do baru jak gdyby nigdy nic. Nasza czarująca trójka małych przestępców siedziała obok okna, wyglądając jakby bawili się całkiem nieźle. Bardzo chciałem podejść bachorów z tyłu i sprawić, że wyskoczą ze skóry ale ten idealny plan zniszczyła mi jakaś niewinna niewiasta, która miała w szafie tylko bieliznę.

- Hej, Alex, cieszę się, że znowu się spotykamy. - wymruczała jakaś czarownica, której ni cholery nie kojarzyłem, ale za to ona mnie bardzo dobrze. 

Niestety, młody metamorfomag miał bardzo dobry słuch, poza tym zapewne gdzieś tam spodziewał się, że na Nokturnie można spotkać wrogo nastawionych czarodziei, więc miał się cały czas na baczności.

Słysząc moje imię, wychodzące z ust jakiejś uroczej niewiasty od razu skojarzył je ze mną? Mam się obrazić czy raczej cieszyć?

Chłopak rzucił mi zdezorientowane spojrzenie, przed którym zapewne miał już miliardy zdań do przepisania jak tylko wrócimy do domu.

- Skarbie, ubierz się, mamy grudzień. Poza tym, lepiej nie stój w takim stroju przy wyjściu, bo złapiesz przeziębienie.

Gdybym nie był poważną osobą, to dodałbym coś na temat niemożności robienia pewnych czynności seksualnych z zatkanym nosem.

Czując się lekko zniesmaczony, podszedłem do naszej Świętej Trójcy, która wyglądała jak cały zestaw uroczych kotków na tle reszty gości. Na Merlina, oni nie mogą tak mnie rozczulać!

- Teddy, skarbie, wiesz która jest godzina? Jutro nie wstaniesz, a masz tyle zadane z transmutacji... Poza tym, mamy grudzień, a ty pijesz napój z kostkami lodu? Dobrze przynajmniej, że to nie alkohol, bo niepełnoletni nie mogą pić alkoholu, wiesz kochanie?

- Wiem. - wywarczał Teddy, rumieniąc się z zażenowania. Jakiś kark przy stoliku obok zarechotał, słuchając jak ciągnę upadek życia towarzyskiego mojego kochanego chłopca. Krukonka i ślizgon spojrzeli na mnie z przerażeniem, zapewne mając mnie za jakąś przerażającą bestię.

- Poza tym, misiaku, zapnij bluzę bo naprawdę przesiedzisz kolejny tydzień w łóżku. Strasznie tutaj wieje, tyle miejsc a wy musieliście wybrać takie? Poza tym, gdzie masz czapkę?

- Alex, weź ten jeden raz przestań, okej? - wykrztusił metamorfomag, będąc czerwoniutki jak sztandar Gryffindoru.

Słysząc to przedśmiertne błaganie bardzo chciałem roześmiać się niczym maniakalny morderca, ale wtedy aresztowaliby mnie nawet tutaj.

- Alex? Czekajcie, czy to nie Alexander Snape?

Upsik!

- Cieszę się, że się świetnie bawisz ale czas na nas...

...bo jeszcze spotkamy jakiegoś mojego byłego kolegę z pracy...

Lupin coś tam mrucząc pod nosem, szybko założył płaszcz i dzięki Merlinowi daliśmy radę wyjść w jednym kawałku, bez żadnych miłych niespodzianek.

- Znalazłeś naszego imprezowicza? Cześć, Teddy. - rzucił Neville z uśmiechem, owijając się szalikiem. Kiwnąłem głową, zauważając ze zgrozą, że jest już po jedenastej. Ach przepraszam, dwudziestej trzeciej.

- Dobry wieczór. - mruknął chłopak, głośno ziewając.

- Załóż rękawiczki, włóczykiju. - powiedziałem, rozglądając się czy z żadnej ciemnej bramy nie wyskakuje jakiś oprych z niespodzianką. Na szczęście nic takiego się nie stało, więc w końcu wyszliśmy do czarodziejskiej części Londynu, gdzie mogłem z ulgą wypuścić powietrze.

- A teraz z łaski swojej wytłumacz mi, jak trafiłeś na ulicę cholernego Śmiertelnego Nokturnu, hm? - zapytałem głosem McGonagall, która sądzi, że razem z Rosierem prowadzimy działalność przemytniczą wszelkich niedozwolonych substancji w Hogwarcie. Co oczywiście nigdy nie miało miejsca.

- Nie no, nie mieliśmy tego w planach. - powiedział szybko Lupin, próbując wyglądać profesjonalnie. Myślisz, że jak jesteś wyprostowany i udajesz, że wiesz co mówisz, to mnie przekonasz o swojej niewinności? Tak czy siak w to wierzę, więc nie musisz się tak wysilać, naprawdę.

- Kontynuuj.

- A więc... - powiedział metamorfomag, rzucając mi szybkie spojrzenie, które zdecydowanie nie wróżyło niczego dobrego. Raczej spodziewałem się jakiejś strasznej wiadomości, przez którą przedwcześnie osiwieję.

- A więc... Wyglądało to tak, że spotkaliśmy Delphini.

Okej, prawie wyrżnąłem w latarnię.

- Co. Zrobiliście.

- Eee...

- CZY TY CHCESZ MI POWIEDZIEĆ, ŻE SZLAJAŁEŚ SIĘ PO NOKTURNIE Z BACHOREM CZARNEGO PANA?

- Hmm... Właściwie to tak...  Ale... Ale nic mi nie jest! Naprawdę!

- Oczywiście, że nic ci nie jest! Ta dziewucha dobrze wie, że gdyby coś ci się stało to już by jej z nami dzięki Merlinowi nie było!

Teddy głęboko odetchnął, tak jak zawsze kiedy mówię, że kogoś załatwię bo na niego krzywo spojrzał. Jeju, jakie on ma złote serduszko!

- No ale zaraz zmienimy ten stan, nie martw się.

- Stan? - zapytał Lupin, zapewne rozmyślając nad jakąś realną drogą ucieczki. Skręciliśmy przy sklepie z książkami, żeby dostać się do publicznego kominka. Nie miałem ochoty spacerować w taki mróz aż na Grimmauld Place. Wciąż zabijając metamorfomaga wzrokiem, wrzuciłem do kominka proszek fiuu, po chwili pojawiając się w salonie Pottera.

Oczywiście, gryfon na nasz widok aż usiadł z ulgi, bo zapewne zakładał, że zabiję go małym palcem jeżeli wrócę bez Lupina. Snape coś pomruczał o dzisiejszej młodzieży, a Cameron uśmiechnął się na mój widok, na co poczułem jak zalewa mnie fala gorąca. Odchrząknąłem, wiedząc że mam obowiązki rodzicielskie, czy coś w tym rodzaju. Odwróciłem się w stronę Lupina, który na gacie Merlina, musiał zacząć używać swojej techniki szczenięcych oczu.

- Mój drogi, jak mi napiszesz milion razy...

- Apsik!

W tym momencie Teddy kichnął jak z armaty, a ja nie miałem pojęcia, że tak naprawdę śmieje się ze mnie w duchu. No ale co ja zrobię, że się o niego martwię!

- Na Merlina, idziesz do łóżka! Teraz! Zaraz dam ci herbaty z eliksirem pieprzowym, bo sam jest naprawdę okropny. I załóż jeszcze jeden sweter!

- Okej! - zawołał Teddy zadowolony z siebie jak nigdy w życiu, czego nie zauważyłem. Merlinie, ależ on jest uroczy! Mam nadzieję, że szybko wyzdrowieje, bo zawsze jest strasznie przygnębiony kiedy musi tkwić w łóżku. Cóż, tak właśnie się kończą wycieczki z bachorami śmierciożerczych idiotów! Zostało tylko mieć nadzieję, że więcej jej nie spotka, bo od widoku Lupina na Śmiertelnym Nokturnie dostanę przewlekłej migreny

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro