Rozdział 26
- No dalej Delphini, zabij Snape'a. - powiedział Teodor Nott z sadystycznym uśmiechem. Z gardła Rabastana obficie sikała krew, barwiąc podłogę na czerwono. Jak doszło do tak fatalnej sytuacji? Ach, to nie było dość skomplikowane.
Dopuściliśmy z Lestrange do siebie taką możliwość, jednak uważaliśmy, że nawet jeżeli do niej dojdzie, to nie tak szybko.
Okazało się, że Nott nie zamierza cieszyć się ze mną upojną nocą, ani nawet nie ma w planach poczęstować mnie herbatką. Kiedy zapukałem do drzwi, mężczyzna otworzył je i bez zbędnych spekulacji wbił w moje ramię igłę, wciągając do środka. Poczułem się bardzo dziwnie, substancja, która dostała się do mojego krwiobiegu, kompletnie mnie sparaliżowała. Osunąłem się na podłogę, uderzając się w śliczną główkę Julii Malfoy. Nie byłem w stanie nawet przełknąć śliny, ledwo co oddychałem.
To było bardziej przerażające, niż mogłem przyznać. Nie spodziewałem się, że Nott będzie tak bezwzględny i dokładny w swoich obliczeniach. Jego ruchy były obojętne, jakby był znudzony już na samym wstępie naszego spotkania. Mężczyzna pochylił się nad moją twarzą, uśmiechając się podle.
- Cóż, piękna. Skoczę tylko po twoją mamusię i zaraz będę z powrotem. - odparł Teodor, idąc w kierunku drzwi. Nie! To nie tak miało być, ty skurwielu!
Nie zdążyłem nawet skupić myśli, żeby połączyć fakty, kiedy drzwi wyleciały z zawiasów i do środka wpadł Rabastanek. Na wszelki wypadek mężczyzna śledził moje funkcje życiowe, na wypadek taki jak... Taki jak totalna porażka.
- Dychasz?! - zawołał blondyn, widocznie nie spodziewając się, że ktokolwiek rozłoży mnie na łopatki tak szybko. Zamrugałem i tak z dużą trudnością.
Śmierciożerca wyglądał w tym momencie jak kuzyn Malfoy'a, więc Nott był lekko skonsternowany. Ale tylko przez chwilę, bo sekundę później oberwał w buzię od byłego współwięźnia, więc nie wiedziałem jaki miał wyraz twarzy. Nie za piękny w każdym razie.
Mężczyźni walczyli dość długo, jednak nie jestem w stanie przywołać konkretnych szczegółów, oprócz palącego bólu w czaszce, który zbyt mocno zajmował moje myśli, żebym mógł skupić się na czymkolwiek innym. W pewnym momencie walczący przenieśli się do kolejnych pokoi, a odgłosy zaklęć i przekleństw były coraz cichsze i cichsze. Kiedy pomyślałem, że to wyłącznie zły sen, zobaczyłem nad głową Delphini.
Czy mi pomoże? Może jednak mnie załatwi?
Przez chwilę po prostu patrzyliśmy sobie w oczy, aż nastolatka otworzyła mi usta i delikatnie położyła na języku tabletkę. Ta momentalnie się rozpuściła i znowu mogłem normalnie myśleć. Dziewczyna położyła palec na ustach, wyglądając na śmiertelnie przerażoną. Wskazała na beżowe drzwi wystające z za szafy, rzucając spojrzenie w stronę gdzie zniknęli walczący mężczyźni.
- Tam siedzi Lupin i Grandson... - zaczęła, jednak szybko urwała, słysząc, że nagle zapadła grobowa cisza. Kilka strasznych chwil później przerwał ją śmiech Nott'a. Spojrzeliśmy po sobie z przerażeniem, wiedząc, że to nie może się dobrze skończyć.
I nie skończyło.
- Doprawdy, co jak co, ale ciebie się tutaj nie spodziewałem, Snape. Wiem, że mam szczęście, ale żeby aż tak? Cóż, nieważne, i tak nie łapiesz o co mi chodzi w tym stanie. - powiedział Teodor, wyglądając jakby gwizdka przyszła wcześniej. Postanowiłem nie wkopać Delphini i udawać, że dalej jestem pod wypływem tego dziwnego kwasu paraliżującego. Skąd wie kim jestem? Wątpię żeby Lestrange mu powiedział chyba, że...
- Zapraszam na imprezę, Snape. - odparł czarodziej, lewitując mnie przez pokoje. W końcu weszliśmy do pomieszczenia w którym nie było ani jednego mebla. Poza tym, na środku był namalowany... No jakby tu nie patrzeć, krąg do odprawienia wskrzeszenia był idealny. Przełknąłem ciężko ślinę, nie wiedząc co robić. Nie wyglądało to dobrze.
A cholera, co tam jakiś krąg!
Na drugim końcu pokoju, w miejscu ofiary rytuału, leżał Lestrange z poderżniętym gardłem. Czułem, że moje wnętrzności skręcają się bez opamiętania. Merlinie, co robić?! Co robić?!
Nagle przyszła mi do głowy jeszcze gorsza myśl. Bardzo, bardzo, bardzo zła. Przypomniałem sobie słowa Serafina na temat tego, że jeżeli rytuał wskrzeszenia zostanie rozpoczęty, trzeba go bezwzględnie zakończyć, bo inaczej otrzymamy efekt jak po wybuchu bomby jądrowej. Na co mi moja durna moc, skoro nawet nie wiem co mam dalej robić? Czy jeżeli otrzymaliśmy krąg i jedną ofiarę, to rytuał możemy uznać za rozpoczęty?
- Rany, myśleliście że nie dowiem się kim jesteście? Macie mnie za jakiegoś debila? - zapytał Teodor, uśmiechając się spokojnie. Ty bydlaku, nie masz pojęcia jak bardzo chciałbym zrobić ci kuku. A właściwie...
- No dalej Delphini, zabij Snape'a. - powiedział mężczyzna, wyglądając na dumnego ze swojego chorego planu. Riddle stała za mną, trzęsąc się niemiłosiernie. Rany koguta, dziewczyno, z takimi nerwami to ty jesteś chyba adoptowaną córką Voldemorta, nie ma innej opcji. Strach dziewczyny był ogromny, byłem przekonany, że nie da rady tego zrobić.
Nagle stało się coś ciekawego. Chyba źle oceniłem Delphini, bo ta jednak użyła noża. Przecięła nim moje więzy, czego szczerze mówiąc nie spodziewałem się. Cudownie, grzeczna dziewczynka.
Uśmiechnąłem się podle, wiedząc, że to jest mój moment. Ten, na który czekałem tak długo.
- Teodorku, podejdź tutaj do mnie. - powiedziałem, napawając się zszokowaną miną mężczyzny. Wyśmienicie, właśnie przegrałeś franco.
Czarodziej zmarszczył brwi zapewne czując moją moc. Możliwe, że w jakiś sposób przygotował się na to, że mogę jej na nim użyć, ale trenowałem ją tak intensywnie, że w tym momencie nie mógł nic z tym faktem zrobić.
- No chodź, chodź. Porozmawiamy o rytuale wskrzeszenia, który sobie beztrosko odprawiasz. Podobało ci się w pudle? - zapytałem, czując jak moje podniecenie rośnie. Tak! Tak! Tak!
Nott jak we śnie podszedł bliżej. Wstałem, patrząc na idiotę z góry. Jego wzrok był zamglony, a usta delikatnie uchylone. Zobaczyłem, że na szyi ma jakiś ma jakąś zawieszkę. Z zadowolonym uśmiechem zerwałem ją, mając nadzieję, że właśnie dostałem to, czego tak bardzo pragnąłem. Tak. Kamień filozoficzny. Zgodnie z zapowiedzią Delphini, ten palant nosił go przy sobie, bez żadnych zabezpieczeń. Wyśmienicie, w końcu będę mógł doprowadzić Tatianę do stanu używalności. Poklepałem drania po ramieniu, wskazując miejsce dla ofiary na którym leżałem kilka chwil temu.
- Zapraszamy, zapraszamy. Spocznij sobie tutaj. - powiedziałem, idąc w stronę Rabastana. Mężczyzna leżał na plecach, oddychając płytko. Wyglądał normalnie, bo ciało czarodzieja pobiera jak najwięcej energii w tak krytycznych sytuacjach, ściągając wszystkie zaklęcia maskujące i inne tego typu. Skrzywiłem się, widząc głębokie rany jakie ten łajdak utworzył na szyi Lestrange'a.
- Wisisz mi skrzynkę bourbona. Nie pozwolę ci tak łatwo zdechnąć. - powiedziałem, wyciągając w jego stronę kamień. Mężczyzna uniósł dłoń, kiwając głową. Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc.
- T - trzeba do - dokończyć to, S - Snape. - wychrypiał były śmierciożerca, krztusząc się własną krwią. Czułem, że zaschło mi w ustach na myśl o tym, że mam poświęcić kogokolwiek w czymś takim...
- I t - tak wróciłbym do pierdla. Wy - wykorzystaj dobrze m - moje życie. Sprowadź ko - g -go tam ch - chcesz... - szepnął mężczyzna, uśmiechając się blado. Poczułem ból w klatce piersiowej, ale starałem się go ignorować. Przez chwilę wsłuchiwałem się w bicie mojego serca, pamiętając o przestrodze Smith'a na temat tego rytuału.
Jednakże...
Cameron...
Cameron.
Cameron?
- Niech będzie. Jesteś w porządku, stary. Będę o tobie pamiętał. - powiedziałem przez zaciśnięte gardło, nie wiedząc co właściwie mam dodać. Nie mogłem znaleźć dobrych słów w takich sytuacjach, nigdy. Lestrange po prostu chciał zemsty, nie zasługiwał na taką śmierć. Jakby jego życie było mniet warte, niż kogokolwiek. Jakby był tylko zapłatą za zwrócenie kogoś z powrotem.
Związałem moje blond włosy w kucyk, idąc w stronę Nott'a. Byłem wściekły na to, że to wszystko tak się potoczyło. Ten niedoruchany frajer zniszczył mój plan! Myślę, że poświęcenie się w zamian za Camerona jest dla niego najgorszą obelgą i najstraszliwszą śmiercią jaką mógł dostać. I dostanie ją. Zadbam o to. O każdy szczegół.
- Delphini, uciekaj. Nie wiem jak to się potoczy. Uwolnij Teddy'ego i Lenore. Jeżeli umrę, powiedz Lupinowi żeby pił więcej mleka, bo nie urośnie.
- Że co? - zapytała dziewczyna zachrypniętym głosem, patrząc na mnie oczami jak galeon. Ej, nie powiedziałem niczego dziwnego, to jest logiczne. Wyciągnąłem z kieszeni Nott'a klucze i podałem je czarownicy. Wie co robić. Sięgnąłem do bransoletki od Potter'a, jedną ręką rozwiązując supełek. Niech ta glina się w końcu do czegoś przyda.
- Na zewnątrz są już aurorzy. Powiedz Harryemu Potterowi, żeby wszedł za trzy minuty. Muszę coś załatwić. - odparłem, patrząc z podłym uśmiechem na Nott'a. Nie wiadomo co może mi się stać po odprawieniu rytuału. Chciałbym chwilę przed tym ciekawym wydarzeniem zaspokoić moją rządzę krwi. Kiedy Delphini wyszła, odwróciłem się w stronę Rabastana.
- Gotowy na małe przedstawienie? Nott... - odparłem, wskazując różdżką na parszywą gębę tego łajdaka. - Zacznij się modlić. Sectumsempra!
--------
Harry Potter był przerażony. Bardzo rzadko się do tego przyznawał, ale tym razem wiedział, że sytuacja jest zła. Alex wszedł do środka już dawno temu, a dalej nie dostał żadnego sygnału. Wśród swoich aurorów wcisnął nawet Snape'a, bo były śmierciożerca jawnie groził mu śmiercią, jeżeli by tego nie zrobił. Przyjąłby każdego, byle ten palant wrócił w jednym kawałku. Dzięki Merlinowi w końcu doczekał się sygnału od Alex'a. Kiedy tylko go odebrał, znalazł się w swoim żywiole, rozsyłając rozkazy wśród swoich ludzi i wiedząc doskonale co po kolei mają robić. Kiedy miał wszystko pod kontrolą, czuł się bezpiecznie nawet w tak niepewnej sytuacji.
- Wujku!
Harry odwrócił się błyskawicznie w stronę budynku, widząc jak wybiega z niego Teddy Lupin. Cały i zdrowy! Zaraz za nim zobaczył Lenore Grandson oraz jakąś ciemnowłosą dziewczynę, której nie znał. Czuł jak kamień spada mu z serca. Chłopak wpadł na niego, mocno wtulając się w jego klatkę piersiową. Potter wiedział, że Alex zabije go za to, że zabrał mu ten moment ale cóż... Warto było.
- Teddy, jesteś cały? Nikt z was nie jest ranny? - zapytał gryfon dość chaotycznie, wiedząc, że muszą się pospieszyć. Nagle podeszła do niego te nieznajoma dziewczyna, wyglądając na dość mocno zaniepokojoną.
- Przepraszam panie Potter, ale Alex powiedział żeby pan przyszedł za trzy minuty. Ma coś do załatwienia.
- Co takiego? - zapytał zszokowany mężczyzna, nie wiedząc co ma o tym myśleć. Nawet nie wie z kim ma do czynienia.
- Po angielsku nie rozumiesz? - zapytała czarownica, nagle zmieniając swoje nastawienie. Widocznie nie przejmowała się aktualnym statusem społecznym aurora, ani w ogóle niczym. Wybraniec odchrząknął, tłumacząc sobie reakcję dziewczyny szokiem.
- Tak się składa, że rozumiem ale...
- Wujku, Delphini nam pomogła. Gdyby nie ona, nie udałoby nam się uciec. Możemy jej ufać.
Potter uniósł brwi, dalej nie będąc pewnym co do brania na poważnie słów jakiejś małolaty, która zjawia się niewiadomo skąd. Tutaj chodzi o bezpieczeństwo jego brata, a nie spóźnienie się na autobus.
- Myślę, że Alex chce powiedzieć Nottowi co o nim myśli. - powiedział Lupin, przyjmując kubek ciepłej herbaty od jednego z magomedyków, którzy właśnie ich oglądali z wszystkich stron. Powiedział to tak beztroskim tonem, że Harry zaczął się zastanawiać, czy to nie podchodzi pod jakąś patologię.
- Dajmy im te trzy minuty, Potter. - powiedział Severus Snape, wyłaniając się z za jego pleców. Złoty Chłopiec podskoczył przestraszony. Na gacie Merlina, ten człowiek nigdy nie przestanie go przerażać!
- Cóż, w porządku. Jednak uważam, że powinniśmy chociaż wejść do budynku.
Snape skinął głową, ten jeden, jedyny raz zgadzając się z gryfonem. Chłopak odwrócił się do swoich ludzi, wykrzykując komendy. On już tam wejdzie i jeszcze dowali Nottowi jakąś klątwę z pozdrowieniami. Poza tym, nigdy nic nie wiadomo. Potter nie mógł wyzbyć się jakiegoś dziwnego wrażenia, że połączenie kręgu do rytuału wskrzeszenia oraz Alex'a Snape'a było zdecydowanie złym duetem.
- Przepraszam najmocniej, czy zamierza pan spotkać się z Alexandrem Snapem?
Nawet nie zauważył kiedy podszedł do niego jakiś dziwny mężczyzna. Ubrany był w bordowy płaszcz, kapelusz oraz skórzane rękawiczki. Nosił ciemne okulary, mimo że na niebie kłębiły się ciemne chmury, zwiastujące burzę. Miał długie, czarne włosy i bardzo bladą cerę. Może to jakiś plan awaryjny Snape'a? Nie może go tak po prostu spławić...
- Tak... A pan to...?
- Rany, wiedziałem że to się tak skończy. Co za głupi chłopak. Cóż, pozostaje tylko mieć nadzieję, że jeszcze niczego się nie podjął... W drogę, panie Potter!
Harry zamrugał, nie wiedząc za bardzo co jest grane. Był świadom tego, że jego brat zna wielu podejrzanych typów, ale to chyba była już lekka przesada... Nieważne, po prostu trzeba wyciągnąć stamtąd Alexa w jednym kawałku!
-------
- No i co, Notti? Dalej jesteś takim "szczęściarzem"? Szczerze w to wątpię. - powiedziałem, napawając się zapachem krwi mężczyzny. Czarodziej był wygięty w chińskie piętnaście, i wyglądał jakbym go dopiero co wyjął z blendera. W końcu pokiereszowałem tego oprycha. Przeciągnąłem się, smakując to wspaniałe uczucie całym sobą. Nie miałem czasu poczęstować go każdym zabiegiem z mojej czarującej listy specjalnie dla niego. Trochę żałowałem, ale bardziej kręciło mnie odprawienie rytuału. Uśmiechnąłem się, myśląc o tym.
- Nott, wbij sobie nóż w gardło. - powiedziałem radośnie, czerpiąc przyjemność z wszystkiego z czego mogłem. Mężczyzna wahał się tylko chwilę. Podniósł ostrze i jednym, zdecydowanym ruchem wbił go sobie w szyję. Krew trysnęła na wszystkie strony, ale na szczęście nie znalazłem się w promieniu strumienia. Zetknięcie się z tym płynem byłoby doprawdy obrzydliwe.
- Jaki grzeczny... Spójrz, teraz nawet nie mogą mnie oskarżyć o morderstwo. - powiedziałem, bezradnie rozkładając ręce. Doprawdy, co za szkoda.
- No to jak, zaczynamy zabawę? Wypadałoby. - dodałem, wiedząc, że gadam sam do siebie. Lestrange był już zimny, a Nott miał zamiast mózgu w tym momencie gąbkę.
Kółeczko już mamy. Ofiary również. Wszedłem na środek kręgu, kładąc w centrum włosy Camerona, które trzymałem w naszyjniku. Były takie piękne. Jednym ruchem różdżki rozciąłem swoją dłoń, patrząc jak kosmyki zalewa moja krew. To było hipnotyzujące.
Po chwili zaleczyłem ranę i wyszedłem na zewnątrz koła. Rzuciłem moim ofiarom ostatnie spojrzenie, czując, że jestem spokojniejszy niż oczekiwałem. Wyobrażałem sobie nie wiadomo co, a cały ten rytuał był właściwie łatwy jak Cho Kurwa Chang.
Odetchnąłem głęboko, klękając przy linii kręgu. Wiedziałem, że teraz zrobię wszystko żeby mi się powiodło. Nie było odwrotu. Zamknąłem oczy, dotykając dłońmi koła. Przez chwilę trwała idealna cisza, jednak kilka sekund później temperatura gwałtownie spadła. Gryzmoły Nott'a rozbłysnęły błękitnym światłem, tak intensywnym, że poczułem się oślepiony. Jeżeli Potter to zauważył, to na pewno zaraz tutaj przyleci z pełnymi gaciami.
W pomieszczeniu rozszalały wiatr pojawił się między jednym a drugim mrugnięciem, zrywając ze ścian szarą tapetę. Wichura była wściekłym żywiołem, który z ogłuszającym rykiem szarpał wszystko co spotkał na swojej drodze. Moje długie blond włosy zasłaniały mi twarz, ale nie przeszkadzało mi to patrzeć na tą przerażającą scenę. Wiatr po chwili uformował się w wir, który objął centrum kręgu. Mimo to resztki Camerona dalej leżały na miejscu, jakby nie obowiązywały ich żadne prawa fizyki. Pochyliłem się ku ziemi, czując, że magia wypływająca z kręgu jest obezwładniająca. Czułem ucisk na czaszkę, bolały mnie wszystkie kości, czułem się miażdżony przez coś tak potężnego. To było coś niewiarygodnego. Nie sądziłem, że w ogóle istnieje taka magia.
Uniosłem wzrok, patrząc na wir. Nie zmarnuję życia Rabastana, ani nikogo więcej.
- ODDAJCIE MI W KOŃCU CAMERONA, WEŹCIE CO CHCECIE! WSZYSTKO! - wrzasnąłem, wyciągając dłoń w stronę centrum.
I wtedy to poczułem.
Ból. Nie taki zwyczajny. Nie.
Przysiągłbym, że ktoś wyciągał ze mnie wnętrzności. Poczułem jakby ktoś wbił we mnie oszczep u szczytu czaszki i przeciągnął przez całe ciało, ciągnąc wszystko na co natrafiło ostrze. Krztusiłem się litrami krwi, które wypływały z moich ust bez żadnej blokady. Czułem się jak rozpruty worek, z którego wszystko wyleciało.
Byłem pusty.
Ale tutaj nie chodziło o moje organy. Nie. Chodziło o coś o wiele ważniejszego. Nie mogłem w to uwierzyć, ale jednak gdzieś z tyłu głowy wiedziałem, że będę musiał coś poświęcić. Co jest warte tyle, co istnienie kogoś kogo kochamy? Wydaje nam się, że możemy oddać za kogoś życie. Śmierć jest często jednym z lepszych wyjść. Czy jesteśmy w stanie żyć bez rąk albo nóg? Ślepi i głusi? Czy jesteśmy w stanie unieść takie cierpienie dla obecności drugiej osoby? Czy możemy żyć z nią, wiedząc, że może nas opuścić? Wtedy nie będzie miało znaczenia co poświęciliśmy w imię miłości. Jeżeli to uczucie przetrwa - będzie piękniejsze niż kiedykolwiek, ale co jeżeli zginie? Co wtedy?
Nie było miejsca na moim ciele, które nie tonęłoby w bólu. Miałem wrażenie, że mdleję i odzyskuję przytomność, nie wiedząc gdzie jestem, ani co się dzieje. Czułem się niczym. Bo stało się coś niewyobrażalnie strasznego.
Moja magia wypłynęła ze mnie, dryfując w powietrzu. Srebrne i złote smugi światła otaczały mnie, ze świstem zataczając kręgi. Moje zdolności, moje życie opuściło mnie. Nie miałem nic. Czułem się jak worek kości, któremu zabrano wszystkie umiejętności, wszystko co osiągnąłem podczas swojego życia. Miałem tylko ból. Cierpienie, które wciąż rosło, bezustannie łamiąc moją siłę woli. Było mi wszystko jedno, po prostu chciałem żeby ten ból się skończył. Tylko to się liczyło.
Nie.
Cameron. On się liczył.
Niech ten spasiony kruk się pojawi. Wtedy niczego nie będę żałował. Tylko niech tutaj będzie. Chcę go znowu zobaczyć, poczuć jego zapach, usłyszeć jego śmiech.
Nagle wszystko ustało, jakby ktoś wyłączył efekty specjalne. Smugi mojej magii zniknęły, wiatr gdzieś się wyniósł, a mój ból wycofał się. Wtedy przeraziłem się jeszcze bardziej, bo pomyślałem, że cały mój plan poszedł w łeb. Leżałem na plecach, czując chłód podłogi. Nie była to żadna ulga, ale przynajmniej wiedziałem, że moje nerwy wciąż są sprawne. Jakim cudem? Nie wiem.
Nagle coś usłyszałem.
Zmarszczyłem brwi, starając się wyłapać najmniejszy szczegół. Ktoś oddychał. Czułem czyjąś obecność. Powoli przewróciłem się na plecy, żeby móc dojrzeć co też się działo z kręgiem.
Cameron.
Cameron jest.
Tutaj. W tej chwili.
Rosier siedział na środku kręgu, trzymając się za głowę. Miał na sobie długą, czarną szatę, sięgającą ziemi, ale tak poza tym nie zauważyłem niczego niepokojącego. Przez kilkanaście sekund po prostu patrzyłem jak chłopak przeciera oczy, rozglądając się. W pewnym momencie zauważył mnie, ale ja wciąż ani drgnąłem, bojąc się, że to tylko sen, który w każdej chwili może się skończyć.
Cameron Rosier wstał, chwiejąc się. Wpatrywał się we mnie tymi swoimi piwnymi oczyskami, sprawiając, że byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś kiedykolwiek czuł tak wielkie szczęście jak ja, bo tylko sekundy dzieliły mnie od pęknięcia na pół od takiej ilości tego wyjątkowego uczucia.
- Hej, słyszysz mnie?! - zawołał krukon, podbiegając do mnie. Uklęknął obok, sprawiając, że mogłem poczuć jego zapach. Miałem łzy w oczach, które po chwili spłynęły po moich policzkach. Szybko je starłem, bo zasłaniały mi widok. Mogłem patrzeć na Rosier'a przez resztę życia. To byłoby dobre.
- Odpowiedz mi! Słyszysz mnie?!
Chłopak potrząsnął mnie delikatnie za ramiona, a ja czując jego ręce na moim ciele, doznałem psychicznego orgazmu. Ale dlaczego właściwie o to pyta? Czy naprawdę wyglądam jak poharatany kawałek mięsa?
- Cameron, kocham cię. - szepnąłem, unosząc dłoń do jego policzka. Źrenice krukona rozszerzyły się w szoku, ale nie oponował. Tą magiczną chwilę przerwało wejście Potter'a i przyjaciół.
- ALEX, KURWA, TY DEBILU JEBANY!
- HEJ, SŁYSZYSZ MNIE?!
- GDZIE JEST MAGOMEDYK?! DAJCIE MAGOMEDYKA!
- ROSIER?! CZY TO JEST ROSIER?!
- MERLINIE, ON ŻYJE?!
- SNAPE! SNAPE NIE ZAMYKAJ OCZU, PODAJCIE MU GLUKOZĘ! ELIKSIRY UZUPEŁNIAJĄCE KREW, DAJCIE DZIESIĘĆ!
- ALEX, TY POPIERDOLONY KRETYNIE, NIE WYBACZĘ CI TEGO, SPRZEDAŁEŚ SWÓJ MÓZG ZA DZIAŁKĘ? - wrzasnął Potter wysokim głosem, nad moją twarzą. Chłopak miał łzy w oczach, więc uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. Uwielbiam doprowadzać go do łez. Oni naprawdę są tacy kochani.
Nagle wszyscy odsunęli się od mojej osoby, a na ich miejsce wcisnęła się pewna osobista osobistość. Zamrugałem zdziwiony, widząc cholernego wampira. Skąd on się tutaj wziął?
- Alex, nie sądziłem, że naprawdę się tego podejmiesz. To ja ci powiedziałem jak tego dokonać, więc nie pozwolę ci umrzeć.
- S - Serafin? - wyrzęziłem, nie wiedząc do czego mężczyzna zmierza. Czułem, że umieram, ale czy naprawdę nikt nic na to nie może poradzić? Przecież są magiczne eliskiry, leki. Dlaczego mi nie pomogą? Przecież jestem czarodziejem.
- Alex, prawda jest taka, że straciłeś magię. Eliksiry nie na wiele ci się zdadzą. - powiedział mężczyzna, delikatnie głaszcząc mój policzek. Ten gest mnie uspokoił.
- Poza tym, mogłeś wcześniej powiedzieć, że będąc dziewczyną wyglądasz tak smakowicie. - dodał wampir odsuwając od mojej szyi blond włosy. Poczułem jak napięcie w pomieszczeniu osiągnęło już prawie punkt kulminacyjny, a ja dalej nie rozumiałem. Co on tutaj w ogóle robi? Chciałem widzieć Camerona, wampir był mi w tym momencie obojętny. Ale o co chodzi z tą magią? Jak to jej nie ma? Czy Serafin zapomniał, że jestem czarodziejem?
- NIE! ZOSTAW GO!
- POTTER, TO JEDYNE WYJŚCIE!
- POWIEDZIAŁEM COŚ, WAMPIRZE! SNAPE, ŁAPY PRZY SOBIE! ZOBACZ, NA CO TY POZWALASZ?!
- WOLISZ ŻEBY UMARŁ?!
- Co? - zapytałem głucho, słysząc jak mój ojciec i Harry na siebie wrzeszczą. O co im chodzi? O co tutaj chodzi, dlaczego nie mogę oddychać? Wzrok mi się zamazuje...
Zacisnąłem pięść na przedramieniu Serafina, czując, że moje życie ucieka. Nie! To nie może się tak skończyć! Westchnąłem, czując się coraz gorzej.
- Czasami tak musi być. - powiedział wampir, sekundę przed tym jak poczułem jego kły wbijające się w moją szyję.
""""""
Jezu ale ten rozdział jest emocjonalny, moje serduszko tak bardzo ubolewa ahh :'(
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro