Rozdział 23
Ten rozdział jest taki soft, ojojoj :')
-------
Obudziłem się w moim łóżku, doskonale pamiętając co się ostatnio działo. Wiedziałem, że skończyliśmy w zupełnie innym miejscu, a obok mnie nie było ciemnowłosego wampira. Westchnąłem głośno, podnosząc się na łokciach. Miałem na sobie koszulę mojego namiętnego kochanka i nic poza tym. Pachniała jak on, i miała nawet wyszyte na rękawie inicjały "S.R".
Sięgnąłem po lusterko, chcąc zobaczyć pozostałości po zapadającym w pamięć ugryzieniu. Dotknąłem opuszkami palców dwie ledwo widoczne dziurki na dolnej części mojej szyi, czując, że zalewa mnie fala gorąca. Odchrząknąłem, nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć.
Nagle mój wzrok padł na szafkę przy łóżku, na którym leżała kartka i mały słoiczek. Wziąłem papier do ręki, czytając wiadomość wypisaną na nim eleganckim pismem.
"Jeżeli będzie bolała cię rana, posmaruj ją maścią, którą ci zostawiłem."
Prychnąłem, oczekując raczej czegoś w stylu: "szykuj się na jutro, niżej masz mój numer.", albo "jakiego szampana najbardziej lubisz?". Oprócz tego, oczekiwałem też chociaż jakiegoś głupiego: "było zajebiście".
Z zapałem obejrzałem kartkę z wszystkich stron, aż w końcu, najprawdopodobniej pod wpływem ciepła, pojawiły się też inne słowa.
"Jesteś imponujący, wybacz jeżeli zrobiłem coś, czego nie chciałeś. Nie mogłem się powstrzymać, przepraszam, że moja magia jest aż tak intensywna."
Nie zdążyłem nawet jednoznacznie określić co właściwie czułem, kiedy na moich kolanach pojawiła się czekoladka w czerwonym sreberku. Ha, myśli że co, nie wiem co to? Może właśnie ma nadzieję, że jednak jestem świadom właściwości tego konkretnego słodycza. Jeżeli zjem czekoladkę od wampira, ten od razu się dowie, interpretując to jako chęć na powtórkę. Zapewne zjawi się od razu i znowu wylądujemy na stole. Cóż, właściwie to jest to dość urocze, jednak...
Zaraz, zaraz.
Uwiódł mnie wampir. Mało tego, jest to pijawa jedyna w swoim rodzaju, ponieważ...
JASNY GWINT, PRZELECIAŁ MNIE PRAPRADZIADEK MOJEGO MARTWEGO CHŁOPAKA, BOŻE JEDYNY JAK TO SIĘ STAŁO?!
Wyskoczyłem z łóżka jak oparzony, chcąc natychmiast ogarnąć ten syf. Jednym ruchem schowałem czekoladkę do szuflady, jednocześnie zastanawiając się, czemu Alphonse nas nie powstrzymał. To znaczy, czy nie wyczuł tego, że mimo wszystko wampir w pewien sposób mną manipulował? Czy jednak doszedł do wniosku, że właściwie to mi się podoba, a on schował się w szafie, obserwując nas z ukrytą kamerą? Potrzasnąłem głową, odsuwając od siebie tą myśl. Będę musiał go zapytać dlaczego nie zareagował, ale nie teraz.
Musiałem się spieszyć, żeby jakoś wyjąć tą cholerną szabelkę ze stołu, czy może jednak facet po sobie posprzątał i nie będę musiał się tłumaczyć? Merlinie słodki, jak Snape się dowie, to skończę bardzo, bardzo ale to bardzo źle.
Nagle usłyszałem czyjeś kroki w korytarzu i wiedząc doskonale, że oto zbliża się Mistrz Eliksirów i tak miałem nadzieję, że w drzwiach pojawi się Serafin. Oczywiście tak się nie stało. Były śmierciożerca stanął na progu, patrząc na mnie bardzo, ale to bardzo niepokojącym spojrzeniem.
- Co to jest? - zapytał spokojnie Severus Snape, machając w powietrzu zużytą prezerwatywą.
- Nie wiesz co to? - zapytałem, zastanawiając się, czy liczba mojego rodzeństwa o którym nie wiem stała się już dwucyfrowa. - To bardzo źle, wiesz?
Oczywiście magia wampira odurzyła mnie na tyle, że jakiekolwiek zabezpieczenie było w ogóle poza moimi możliwościami umysłowymi. Dobrze, że Serafin o tym pomyślał, ale szczerze mówiąc nie spodziewałem się, żeby wampiry mogły złapać HIV.
- Nie bądź bezczelny. - powiedział mężczyzna przez zaciśnięte zęby, szybko do mnie podchodząc. Nie zdążył dodać to czego chciał, bo nagle jego oczom ukazał się ślad po ugryzieniu.
- NIE INTERESUJE MNIE TA HISTORIA, JEŻELI ZAMIENIŁ CIĘ W WAMPIRA TO PRZEPRASZAM BARDZO, ALE JA NIE BĘDĘ CI DOSTARCZAŁ SZTUCZNEJ KRWI.
Odetchnąłem głęboko, czując jak kamień spada mi z serca. Skoro wciąż żyję, to raczej na pewno dzisiaj nie umrę. Poza tym, doskonale wiedziałem, że facet mnie nie zmienił, to się po prostu wie. Snape jednak już się trochę rozkręcił, więc musiałem posłuchać tego opierdolu do końca.
- CO TO W OGÓLE ZA ZWYCZAJE, CZY TY MASZ POJĘCIE CO TEN ANTYCZNY STÓŁ PRZESZEDŁ? WYSTARCZYŁO, ŻE SIĘ ZBLIŻYŁEŚ I JUŻ JEST ŚLAD, KTÓREGO ZDECYDOWANIE NIE POWINNO TAM BYĆ.
- Nie nazwałbym tego "zbliżeniem się." - mruknąłem, nie mogąc się powstrzymać. Cóż, może i ja się jakoś za bardzo tym wszystkim nie przejąłem, bo Serafin był dla mnie jednorazowym wyskokiem i sądzę, że za tydzień nawet nie będę gościa kojarzył. Snape chyba jednak miał nadzieję, że nie będę się puszczał z jakimiś podejrzanymi typami i w końcu dorosnę. Ha, a to dobre!
- Jesteś dorosły, rób co chcesz. - rzucił Mistrz Eliksirów, wyglądając na dość znerwicowanego. Rany, co on taki się zrobił na starość? Mógłby w końcu wyluzować...
- Poza tym, przyszedłem żeby ci powiedzieć, że Agatha jest w ciąży. - dodał mężczyzna, w końcu wyglądając jakby skądś naszła go duma. Ha! Ma nadzieję, że jego drugi bachor wyjdzie na ludzi, tak?
- Z tobą? - zapytałem, chcąc jeszcze troszkę go podrażnić, skoro już złapałem okazję.
- Masz jakieś wątpliwości? W końcu stoisz tutaj i mi pyskujesz. - powiedział mężczyzna, delikatnie się uśmiechając.
- Już mi tak nie schlebiaj. - odparłem odrzucając włosy na plecy. - Poza tym, chłopiec czy dziewczynka?
- Dziewczynka. - powiedział Snape wypinając dumnie pierś. Objąłem policzki dłońmi, czując, że posiadanie młodszej siostrzyczki musi być absolutnie słodkie. Już sobie wyobrażam jak uczę ją malować grafitti i jak z głową dodawać do koksu mąki.
- O nie, nie. Znam tą minę. - mruknął Snape, wyglądając na zaniepokojonego. Uśmiechnąłem się, mając nadzieję, że jestem wcieleniem niewiniątka. Będę starszym braciszkiem, o rany, rany!
- Lepiej nie myśl o niebieskich migdałach, tylko weź się za robotę. Skończ czytać książkę o swojej magii. Daj mi znać jak to zrobisz. - powiedział Snape, wychodząc. Zamykając drzwi, rzucił mi spojrzenie z serii : "jeszcze jeden wyskok i będziesz szorował kociołki".
- Aaaaa ciekawe czy będzie zrzędliwa jak Snape, wredna jak Wilson, czy piękna i oszałamiająca jak ja! - zawołałem sam do siebie, zajmując swoje mroczne i sadystyczne myśli obrazem słodziutkiej czarownicy.
Po chwili jednak mój dobry humor szybko się zepsuł, kiedy pomyślałem o Lupinie. Czułem się źle, bo musiałem czekać jeszcze ponad tydzień, żeby móc jakkolwiek mu pomóc. Chociaż... Czy mógłbym skontaktować się z Delphini? Ta dziewucha była naprawdę wstrętna, ale przynajmniej wiedziała jak się ma Teddy. Westchnąłem, nie wiedząc co zrobić.
Wtedy pomyślałem, że właściwie to mogę wdrożyć w życie plan ocalenia okropnej osobistości o imieniu Alphonse. Czy jeżeli zapytam go o opinię, to sprawi to, że będę liczył się z jego zdaniem i ta pojebana magia raczy w końcu dać chłopakowi spokój?
Nie wiedziałem, ale postanowiłem sprawdzić. W końcu do wyboru miałem albo dokończyć książkę, albo gadać z popapranym elfem. W tym stanie nie mógłbym skupić się na lekturze, więc poszedłem do salonu, z głową pełną myśli. Co jeszcze mogę zrobić, żeby nasz rycerzyk przestał pałać do mnie chęcią mordu?
- Hej, Alphonse! - zawołałem elfa, siadając w fotelu. Może pytania na temat jego samego mogłyby pomóc? Brunet zjawił się od razu, unosząc jedną brew. Nic nie urósł.
- Usiądź, chciałbym cię o coś zapytać. - odparłem, wskazując mu fotel naprzeciwko. Elf usiadł, patrząc na mnie z kpiną. No, wiedziałem, że moja nocka z wampirem nie przejdzie bez echa.
Nie mogę go od razu zapytać o to czy mogę skontaktować się z Delphini. Jest zbyt wrogo do mnie nastawiony.
- Chciałem cię zapytać co lubiłeś robić przed tym, jak miałeś nieprzyjemność spotkać się z moją rodziną. - powiedziałem spokojnie, czekając aż chłopak z wściekłością zmruży oczy, szukając podstępu. Oczywiście zrobił to, sztywniejąc. Sięgnął po arkusz papieru i już wyciągnął rękę w stronę pióra, kiedy szybko dodałem :
- Jeżeli nie chcesz, nie musisz odpowiadać. Pytałem wyłącznie z ciekawości. - rzuciłem lekkim głosem, dając brunetowi wybór. Zakaszlałem w rękaw, chcąc ukryć uśmiech, widząc zdziwioną minę Alphonse'a.
Elf wyglądał jakby usłyszał, że od dzisiaj będę chodził w różowych sukienkach. Zatkało go. Może i nie trwało to zbyt długo, ale fakt pozostaje faktem. Z namysłem zabrał rękę, która na kilka sekund zawisła w powietrzu w drodze do kartki. Szkoda, że nie chciał mi odpowiedzieć, ale przynajmniej wiedziałem, że klątwa pozwala odmówić, jeżeli mu na to pozwolę.
- Chciałbym się czegoś o tobie dowiedzieć. Mógłbyś mi coś o sobie opowiedzieć? Zrób to tylko, jeżeli sam będziesz miał na to ochotę. Bo widzisz, zastanawia mnie to na przykład, czy masz jakieś nazwisko? Snape zawsze mówi o tobie po imieniu...
Starałem się zwracać do chłopaka bardzo łagodnie, tak żeby sam poczuł się komfortowo. Widać zadziałało, bo po chwili brunet chwycił kartkę, z zapałem jeżdżąc po niej piórem. Ciekawiło mnie, czy skoro pisze tak długo, to opowiada historię swojego nazwiska, czy wyciska wiązankę w stylu "...moje nazwisko jest o wiele lepsze od waszego, na którego dźwięk zdychają krowy i więdną kwiaty. Panie."
Jednak po chwili chłopak podał mi arkusz, a ja zobaczyłem coś, czego się w ogóle nie spodziewałem i no po prostu zmiotło mnie z planszy, delikatnie rzecz ujmując.
"Alphonse to nie jest moje prawdziwe imię. Pan Agaton nadał mi je, bo należało do czarownika polującego na elfy. Lepsze takie, niż imię jednego z was, Panie."
Okej, Agaton staje się już dla mnie legendą. Ten koleś to jest mój osobisty mistrz zła, któremu Czarny Pan do pięt nie dorasta.
- Ach. Rozumiem. A jak brzmi twoje prawdziwe imię? Jeżeli wolisz, mogę się do ciebie tak zwracać...
"Nie chcę żeby moje imię wyszło z ust człowieka o nazwisku Snape. Czułbym obrzydzenie sam do siebie, pajacu. Panie."
Cóż, chłopak zaczynał mnie denerwować, chociaż obiecałem sobie wykazać się anielską cierpliwością. Zaraz wyślę do mojego ojca patronusa z pytaniem, jakim cudem nie utopił mnie w szklance wody, w ciągu pierwszej doby naszej znajomości.
Jednak mimo tych wszystkich obelg, zauważyłem pewną bardzo ważną rzecz. Brunet ani razu nie zwrócił się bezpośrednio do mnie, nazywając mnie parszywym draniem. Zazwyczaj wychodziło na to, że chce mojej śmierci z tego powodu, że w ogóle istnieję, a nie dlatego, że nienawidzi czegoś w mojej osobie. To było bardzo ważne i zamierzałem oczywiście ten fakt wykorzystać.
- Widzisz, przez pierwsze piętnaście lat mojego życia miałem w dowodzie wpisane, że nazywam się Alexander Blake, czy to sprawi, że jednak mi je zdradzisz? - zapytałem, udając że no ni chuja mnie chłopak nie złości i w ogóle jestem jak ten jebany kwiat lotosu.
Elf chyba czuł się rozczarowany tym, że nie rozerwałem mu jeszcze ze złości gardła, więc jedyne co zrobił to zgrzytając zębami, odparł:
- Nie, Panie.
- No cóż, szkoda. Czy jest coś co jednak chciałbyś mi przekazać? Nie mam na myśli dorodnej wiązanki, tylko informacje na twój temat. - powiedziałem, obserwując jak zdenerwowanie elfa nagle znika, tak po prostu.
"Dlaczego o to wszystko pytasz, Panie?"
HA! W tym zdaniu nie ma ani jednej obelgi! Chłopak zmarszczył brwi, widocznie nie wiedząc dlaczego przez dłuższą chwilę nie odpowiadam i chyba zastanawiał się, czy by jednak tego "pajaca", "frajera" czy co tam jeszcze ma w zanadrzu, by nie wrzucić.
- Cóż, chciałem cię lepiej poznać, to wszystko. Mam nadzieję też, że nasza rozmowa pomoże w zdjęciu klątwy. - powiedziałem, wiedząc, że muszę być wobec niego szczery. Nie mogłem powiedzieć, że był fascynującą osobą i że jestem tak znudzony przebywaniem tutaj, że aż do niego zagadałem. Na dobrą sprawę bez problemu mógłbym udawać, że Alphonse w ogóle nie istnieje.
- Czy jest jakiś sposób, żebyś mógł wyjść ze mną za teren posiadłości? Może masz ochotę na spacer?
"Nie chcę wyjść."
- Dlaczego?
"Bo to będzie za bardzo bolesne, tępy idioto, Panie."
- Ach. Jeżeli tak, to nie namawiam.
Westchnąłem cicho, zastanawiając się jak jeszcze mogę okazać elfowi uwagę. Czy naprawdę siedząc tutaj sam przez ostatnie conajmniej kilkanaście lat, nie chciał nawiązać ze mną żadnego kontaktu? Koleś był uparty.
- Gdzie ty właściwie śpisz? Masz jakiś pokój? - zapytałem, dochodząc do wniosku, że nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Większość osób urządza swoje cztery kąty tak, żeby było wiadomo kto tam mieszka. To był dobry trop.
- Tak, Panie. - odparł chłopak, dopisując coś jeszcze na kartce. "Na strychu."
- Ooo, jeszcze nie byłem na strychu. Może pokażesz mi go? - zapytałem, uśmiechając się zachęcająco. Chłopak wzruszył ramionami, ale wstał, więc uznałem to za tak. Poszedłem za brunetem, mijając długą drogę korytarzami posiadłości. Widocznie jego pokój znajdował się na drugim końcu domu.
Na strych weszliśmy po drabinie, którą chłopak wysunął z sufitu. Mam nadzieję, że nie przyprowadził mnie tutaj tylko po to, żeby rozpruć mi flaki.
Pokój Alphonse'a był dość mały, ale jednak bardzo przytulny. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to to, że wszędzie dookoła było mnóstwo kwiatów. Co prawda wszystkie były suszone, zapewne dlatego, że jeszcze żadne chwasty nie zaszczyciły mój ogród swoją obecnością. Mimo to, czułem delikatny zapach kwiatów i trawy.
W środku stało łóżko, skromne biurko, jedna półka zasypana książkami i szafa. Jego ciuchy zawsze wprawiały mnie w stan głębokiego współczucia i jednocześnie niezłego rozbawienia.
- Mogę zerknąć? - zapytałem, zaglądając do szafy chłopaka. Brunet wzruszył ramionami, przekładając między palcami uschnięty kwiat róży. Nie był zainteresowany tym, że grzebię mu po szafkach. Z zamyśleniem wyglądał przez okno, z którego rozciągał się wspaniały widok na las.
- Twój styl to jakiś odlot. - powiedziałem, mając ubaw z koszuli z żabotem. Z podziwem poznawałem modę rodem z siedemnastego wieku, kiedy zobaczyłem coś schowanego w najdalszym kącie. Było przykryte obszernym materiałem i bardzo mnie korciło, żeby się dowiedzieć co to. Jak na moje oko wyglądało to na jakieś ramy do obrazów. Dobra, po prostu go zapytam.
- Hej, Alphonse, co to? - zapytałem, wskazując na obiekt mojego zainteresowania. Chłopak prychnął, podchodząc. Wyciągnął prostokątne "cosie" i jednym ruchem ściągnął z nich materiał. Moim oczom ukazały się obrazy, było ich kilkanaście. Każdy z nich przedstawiał rośliny, zwierzęta, albo uszate osoby zwane elfami. Uśmiechnąłem się na ich widok, bo były naprawdę piękne.
Alphonse spojrzał na mnie chłodno, widocznie czekając aż powiem, że je spalę, albo że są żałosne. Wziąłem do ręki jedną pracę przedstawiającą zgrabnego jelenia na łące. No, ciekawe co powie Snape, jak zobaczy w swoim salonie obraz patronusa Potter'a.
- Słuchaj, może mógłbym go powiesić na ścianie? Szkoda żeby tak się tutaj marnował. Bardzo mi się podoba. - odparłem, nie mogąc uwierzyć w to, że potrafię być taki miły. Nie wiem, może ktoś po kryjomu odprawił na mnie egzorcyzmy, a ja się nawet nie zorientowałem.
- Tak, Panie. - rzucił chłopak, wyglądając na trochę zdziwionego, ale chciał to jak najlepiej ukryć, pokazując jak bardzo jest obrażony, i że najchętniej namalowałby mój pogrzeb.
- Super! Może chciałbyś czyste płótno i farby? Właściwie to nie znam się na tym, więc nie wiem czego konkretnie potrzebujesz... - powiedziałem beztroskim tonem, wewnętrznie piszcząc ze szczęścia, bo znowu udało mi się zaskoczyć tego zamkniętego w sobie idiotę. Chłopaka chyba szok powoli puszczał, więc stwierdziłem, że nie mogę tego spaprać.
- Brudek! - zawołałem skrzata, który zjawił się od razu. - Alphonse napisze ci na kartce listę rzeczy, które masz mu dostarczyć, w porządku? - zapytałem, zerkając na elfa, który jednak chyba nie zamierzał wyjść ze stanu : "lol, co się stało?"
- Oczywiście!
- Super, trzymajcie się, ja idę na spacer. - powiedziałem beztrosko, szybko dając mogę. Nie chcę żeby nagle brunet odkopał swoją dumę, i zrobił z siebie męczennika.
Z głową pełną myśli wyszedłem na zewnątrz, widząc, że najprawdopodobniej jutro wszystkie drzewa owocowe zakwitną, co było bardzo dobrą informacją. Ciekawe czy Alphonse je namaluje.
Cóż, elf chyba nie miał w planach się ze mną tym podzielić, bo postanowił jednak poderżnąć mi gardło.
Wiecie, jestem dość dziwny, więc kiedy kolejnego dnia obudziłem się, czując na szyi chłodne ostrze, a nade mną jadowicie zielone oczy, pomyślałem, że w sumie to szkoda umierać, ale... Ale najwidoczniej zrobiliśmy jakieś postępy w kwestii uwolnienia chłopaka.
Klątwa wiążąca słabła. Alphonse był w stanie zmusić swoje ciało, żeby chociaż spróbowało mnie skrzywdzić.
Chyba synek Agatona nie wpadł na to, że niemowy są o wiele bardziej przerażające, ponieważ nikt nie wie co im chodzi po głowie. W dodatku trudniej jest określić ich emocje.
- Zabicie mnie w tym momencie nie ma sensu. Snape zrobił sobie kolejnego bachora, więc nie jestem ostatni. - powiedziałem mdłym głosem, nie wiedząc dlaczego najwidoczniej negatywne uczucia wobec mnie nasiliły się.
Nawet nie chodziło o to że się bałem. Nie wiem, zrobiło mi się po prostu przykro. Chciałem mu pomóc, ale jego nienawiść była o wiele bardziej rozwinięta niż mi się wydawało. Miałem nadzieję, że będzie chciał współpracować, ale najwidoczniej nigdy nie da rady patrzeć na mnie inaczej, niż na kogoś, kto ma krew osoby, która go zniewoliła.
Elfy były bardzo potężne, czy jeżeli go uwolnię, nie będzie chciał się zemścić? Może na początku będzie wdzięczny (a to dobre!), albo nie zabije mnie z czystej przyzwoitości. Jednak czy da rade tak po prostu puścić to wszystko w niepamięć? Jestem prawie pewien, że ja na jego miejscu bym udawał, że wszystko jest w porządku, tylko po to żeby móc w spokoju wymyślić zemstę idealną.
- Złaź ze mnie w tym momencie, bo wyladujesz na ziemi z przebitym gardłem, ty mały padalcu. - powiedziałem zduszonym głosem, siląc się na spokój. Widocznie elf nie spodziewał się po mnie jakiegokolwiek ataku, bo wyglądał na kompletnie zaskoczonego, kiedy błyskawicznym ruchem chwyciłem go za nadgarstek, wyrywając mu z dłoni nóż. Przełknąłem w końcu ze spokojem, nie wiedząc co mam zrobić. Byłem zły, ale wiedziałem, że działania chłopaka nie były bezpodstawne.
Chwyciłem bruneta za włosy, jednym ruchem zrzucając go na ziemię. Alphonse krzyknął zaskoczony, chyba w końcu uświadamiając sobie, jak bardzo jest w dupie. Chwyciłem różdżkę i jednym ruchem związałam mu ręce i nogi, żeby nie wpadł na pomysł spróbowania swoich sił jeszcze raz.
Odetchnąłem głęboko, naprawdę czując się zagubiony. Co mam zrobić w takiej sytuacji? Przecież nie mogę udawać, że nic się nie stało! Wykorzysta to, i zabierze się za swój plan jeszcze raz, jestem tego pewien. Więc co, mam mu pokazać jak bardzo jestem zły i zaprzepaścić jakiekolwiek szanse na dobre stosunki z chłopakiem? Czy puścić mu to płazem, i utwierdzić go w przekonaniu, że ma ze mną jakieś szanse, skoro nie wyciągnąłem żadnych konsekwencji?
W końcu stwierdziłem, że tutaj wygra tylko szczerość.
Usiadłem na łóżku, patrząc z góry na leżącego na ziemi chłopaka. Z namysłem odłożyłem różdżkę, żeby nie skupiał się na strachu, tylko na tym co mam mu do powiedzenia. Muszę tak to przekazać żeby czuł, że chociaż trochę go rozumiem i szanuję. Jeżeli zobaczy, że go nie lekceważę i jestem w stanie przekazać coś bardzo dla mnie cennego, może w końcu przełamie się, i opanuje swoją nienawiść.
Spojrzałem bezpośrednio w zielone oczy, chcąc żeby Alphonse poświęcił mi całą swoją uwagę.
- Kiedyś byłem dokładnie taki sam jak ty. Wiesz kogo nienawidziłem? Mojego ojca.
Widocznie powiedziałem coś, czego chłopak w ogóle się nie spodziewał. Na chwilę znieruchomiał jakby oczekiwał, że tak naprawdę powiem, żeby wypił truciznę ku mojej radości. Cóż, nie.
- Na początku byłem zły na niego, bo nigdy go nie było. Nie istniał. Dlaczego miałem podorządkować się starszym, skoro nawet mój ojciec nie potrafił wywiązać się ze swoich obowiązków? Z kogo niby miałem brać przykład?
- Całe życie czułem się niechciany i tylko czekałem, aż osiągnę pełnoletność i będę miał wszystkich idiotycznych dorosłych z głowy. Każdy uważał, że jestem wyłącznie młodocianym przestępcą i ćpunem, więc nikt nie próbował bliżej poznać moich motywów.
Był to temat, którym nie dzieliłem się z byle kim. Czułem się zestresowany, ale wierzyłem, że warto przekazać to wszystko chłopakowi. Jak się coś daje, to czasami dostaje się coś w zamian.
- Kiedy pojawił się Snape, byłem na niego wściekły. Nie miało dla mnie żadnego znaczenia, że chciał mi pomóc. Nie chodziło o to, że nie potrafiłem mu zaufać, ja po prostu nie chciałem. Nie chciałem kolejny raz usłyszeć, że nie byłem wart czyjegoś czasu.
Elf wyglądał na coraz bardziej zdziwionego. Na pewno zastanawiał się, dlaczego nasze pierwsze spotkanie odbyło się dopiero niedawno, a nie jak byłem małym brzdącem. Ciekawe, czy wtedy też próbowałby poderżnąć mi gardło. Westchnąłem, kontynuując.
- Ale jak na pewno wiesz, Snape jest koszmarnie uparty, więc nie zwracając uwagi na moje wrzaski, dopiął swojego, chociaż wiele go to kosztowało. Teraz, mimo że mnie wkurza, jest osobą której ufam jak nikomu innemu, i jestem mu wdzięczny za to, co dla mnie zrobił. - odparłem, mając nadzieję, że ten wykład zmotywował bruneta do myślenia o mnie trochę inaczej, niż o kolejnym parszywym Snapie.
- Chciałbym ci pomóc. Snape dał radę mnie odkręcić, przynajmniej trochę, więc ufam, że mi też się uda w twoim przypadku. Jeżeli mnie zabijesz, nie będę miał jak. No i Snape cię bardzo skrzywdzi, jeżeli unicestwisz coś, co wielkim wysiłkiem doprowadził do jako takiego ładu.
Dobra, czy jeżeli uwolnię chłopaka z więzów, nie rzuci się na mnie z pazurami? Chyba muszę się przekonać, bo nie mogę go przecież tak trzymać cały czas. A może mogę?
Nie no, dobra. Jak wiemy, jestem samobójczym zjebem. Dlatego też jednym ruchem różdżki rozciąłem sznur, czekając, aż chłopak zdecyduje się na rozszarpanie mi gardła zębami.
- Nie wychowałem się w środowisku czystokrwistych dupków, nic do ciebie nie mam. Dla mnie jesteś osobą taką samą, jak inni. - powiedziałem, wiedząc, że naprawdę tak uważałem. W końcu dotarło to do mnie, może jeszcze nie było to dla mnie oczywiste, ale jednak czułem to. Patrzyłem na niego, jak na człowieka. W dodatku mam wrażenie, że wpływ na moje podejście do niego miał fakt, że mnie zaatakował. Widocznie uznałem, że jego chęć wolności jest zbyt wielka, jak na zaszczute zwierzę.
- Jeżeli jeszcze raz spróbujesz czegoś takiego, to wrzucę cię do lochu i wypuszczę, jak sobie o tobie przypomnę. Czyli pewnie nigdy. - powiedziałem bardzo spokojnie, udając, że jestem opanowany i żaden elf nie da rady mnie unicestwić. Tak naprawdę byłem wdzięczny losowi za to, że mam tak lekki sen.
- Wstawaj. - powiedziałem, wyciągając do chłopaka rękę. Brunet nie zareagował, oddychając bardzo szybko, mając szeroko otwarte oczy, jakby coś go zszokowało albo przeraziło. Zmarszczyłem brwi, od razu myśląc, że szarpnąłem chłopakiem za mocno.
- Nic ci nie zrobiłem? - zapytałem cicho, klękając obok Alphonse'a tak, żeby móc spojrzeć w oczy elfa. Brunet powoli uniósł na mnie wzrok, kładąc dłoń na gardle. Patrzył w moją stronę w takim szoku, że aż poczułem się zaniepokojony.
Chciałem zapytać czy na pewno dobrze się czuje, kiedy chłopak powoli otworzył usta.
I wtedy to się stało. Alphonse się odezwał.
- Ja... Przepraszam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro