Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Sądziłem że dam radę przetrwać chociaż jeden dzień nie drażniąc mojej biednej duszy. Oczywiście jak zwykle się myliłem.

Kiedy minąłem próg klasy, byłem niewyspany jak cholera, no bo oczywiście na co dzień zasypiałem o drugiej i wstawałem o jedenastej. Dzisiaj wstałem o siódmej i czułem się conajmniej źle. Ale cóż, przeżyłem wojnę więc to też przetrwam. Tylko nie ziewaj przy uczniach Snape, bardzo proszę.

Siedziałem przy biurku próbując odegnać zmęczenie, przeglądając podręcznik. Szczerze mówiąc byłem pewien, że w czasach mojej edukacji ta książka była conajmniej dwa razy grubsza. I nie było tylu głupich obrazków. Skoro czarodzieje z mugolskich rodzin nie wiedzą jak wygląda ghul, to niech pójdą na jakieś zajęcia uzupelniajace, Merlinie, co za nuda!

Naprawdę, co może im zrobić taki mamroczący krasnal? Instrukcje obrony były dość skomplikowane, a ja byłem pewien, że kopnięcie jegomościa glanem w gębę było równie skuteczne. Wątpię żeby przerażeni jedenastolatkowie zastanawiali się na której to stronie znajduje się cały zestaw zaklęć służących do obrony przed idiotą, który nie wie nawet gdzie jest prawa a gdzie lewa. No chyba, że dzieci Hermiony są równie dziwne co ona.

- Dzień dobry. - powiedział cicho jakiś krukon, wchodząc do środka. Uśmiechnąłem się chłodno, wiedząc, że nie mogę zniszczyć reputacji mojego nazwiska w tych murach. Po kilku minutach klasa zapełniła się bachorami. Była to lekcja krukonów i ślizgonów, więc pojawił się Albus Potter - mój uroczy bratanek oraz Scorpius Malfoy, będący moich chrześniakiem. Chłopcy na mój widok uśmiechnęli się pod nosem, wyczuwając jakąś dramę. Och proszę, co może pójść nie tak? Usiadłem na biurku, będąc wyższym o dwa centymetry, patrząc na przestraszonych czarodziei. Wiecie, taki jestem wyluzowany, że ojej.

- Jak zapewne wszyscy zauważyliście, jestem waszym nowym nauczycielem obrony przed czarną magią, ale tylko na czas zastępstwa. Nazywam się Alexander Snape, gdyby to kogoś interesowało. Mam zamiar kłaść nacisk głównie na zajęcia praktyczne, więc na moich lekcjach nie musicie się martwić o to czy te tomiszcza, które ważą więcej od was będą w stanie zabić was swoim ciężarem. Poza tym podczas pojedynków nie życzę sobie żadnych zaklęć oprócz tych, które będziemy ćwiczyć. Nie mam zamiaru otwierać umieralni. Czy ktoś ma jakieś pytania? - zapytałem, patrząc na zgraję dzieci. Faktycznie, ta praca musiała być dla mojego ojca dość ciężka. Jestem pewien, że nikt z nich nie zrozumiałby wszystkich słów, których na lekcji używał Severusek. Zmarnowany taki potencjał!

Już myślałem że nie będę musiał odpowiadać na żadne idiotyczne pytania, kiedy jakiś piegowaty wyrostek podniósł nieśmiało rękę.

- Tak?

- Panie profesorze, musimy pisać piórem czy możemy też ołówkiem?

Przez chwilę patrzyłem na dzieciaka, zastanawiając się czy ja też zadawałem kiedyś tak głupie pytania. Wątpię w to.

- Jeżeli chcesz, możesz pisać nawet własną krwią, dla mnie to bez różnicy. - powiedziałem, mając ochotę się roześmiać z przestraszonej miny krukona. Zrobił to za mnie Scorpius prychając pod nosem razem z Potter'em.

- Dobrze, z tego co widzę powinniście właśnie poznawać podstawy na temat zaklęcia patronusa... Czy ktoś z was zna inkantację?

Rękę podniósł jakiś ciemnowłosy bachor z krzywymi zębami. Skinąłem głową, czekając na odpowiedź.

- Expecto Patronum, profesorze.

- Bardzo dobrze, dziesięć punktów dla Slytherinu, panie...?

- Izaak Flint.

Zdusiłem wewnętrzną chęć wybuchnięcia śmiechem. Faktycznie, z wyglądu był cholernie podobny do Marcusa, jednak mój były kolega po fachu zdecydowanie nie był na tyle kumaty, żeby zapamiętać formułę zaklęcia.

Reszta lekcji minęła już dość spokojnie, na razie tłumaczyłem samą teorię, w końcu zajęcia praktyczne z tego zaklęcia musiałyby trwać z dwa miesiące żeby ktokolwiek osiągnął sensowne efekty.
Następnie miałem zajęcia z gryfonami i krukonami, a po obiedzie z piątorocznymi puchonami i ślizgonami.
Przez kolejne trzy dni wszystko wyglądało prawie że identycznie, aż w końcu piątek sprawił, że wizja rzucenia tego wszystkiego stała się bardzo kusząca.

Kiedy po lekcjach zebrałem wszystkie moje książki i w końcu udałem się w stronę lochów, chcąc przejrzeć materiał na kolejny tydzień, przy wejściu do moich kwater natknąłem się na jakąś gryfonkę z rudymi kręconymi włosami sięgającymi ramion. Dziewczyna uśmiechnęła się na mój widok, wkładając za ucho kosmyk włosów.

- Dzień dobry, profesorze. Czy mógłby mi pan wytłumaczyć kilka zagadnień? Wydaje mi się, że potrzebuję pana pomocy. - powiedziała cicho, przygryzając wargę. Uniosłem brwi, nie wiedząc jak powinienem zareagować.

- Cóż, zajęcia dodatkowe prowadzę w środy o piętnastej... A poza tym jestem pewien, że ktoś z twoich kolegów może ci je wytłumaczyć.

Merlinie, ostatnie czego mi trzeba to niańczenie tej bandy smarkaczy. Mogła powiedzieć na lekcji, a nie teraz marnować moje chwile świętego spokoju, które mi się należały jak psu buda.

- Proszę, nie sądzę żebym bez tego dała radę napisać zadany esej...

Westchnąłem, nie chcąc wychodzić na skurwiela w pierwszym tygodniu mojej przeklętej kariery nauczyciela.

- W porządku. - mruknąłem, otwierając przed dziewczyną drzwi. Przeklinając w duchu na czym świat stoi, zaprowadziłem gryfonkę do mojego gabinetu.

- Na którym roku jesteś? - zapytałem, dochodząc do wniosku, że ten jeden, jedyny raz postanowię być miły.

- Szóstym, proszę pana. - powiedziała nastolatka, wyglądając na mocno skrępowaną.

- No dobrze... Jak się nazywasz? Muszę się jakoś do ciebie zwracać, a jeszcze nie pamiętam nawet połowy nazwisk moich uczniów. - mruknąłem, grzebiąc w szafce (która notabene jeszcze niedawno należała do Snape'a, Merlinie!) w poszukiwaniu pióra. Właściwie to nikt oprócz nas tutaj nie mieszkał z tego względu, że normalni ludzie, nawet czarodzieje, nie przepadają za mieszkaniem pod ziemią.

- Nazywam się Lenore Grandson.

Uśmiechnąłem się, znajdując w końcu przeklęte pióro. No, świetnie!

- A więc, Lenore... Powiedz mi z czym masz dokładnie problem.

Dziewczyna odetchnęła, wyciągając z torby zeszyt. Przekartkowała go szybko, pokazując notatkę napisaną wybitnie pięknym pismem. Naprawdę, wiem że to błahostka, ale zrobiło na mnie spore wrażenie. Lubię takie ładne detale.

- To właściwie ma związek z magicznymi zwierzętami, więc nie wiem czy zna pan odpowiedź na to pytanie, w końcu uczy pan obrony... Jednak cały czas mnie to nurtuje...

Dziewczyno! Nie uczę opieki nad stworkami tylko dlatego, że żadna przeklęta wiedźma po pięćdziesiątce nie postanowiła mnie do tego zmusić!

- Myślę że moja wiedza z tego przedmiotu nie jest tak tragiczna jak pani sądzi, panno Grandson. - powiedziałem chłodno, jednak na dziewczynie nie zrobiło to żadnego wrażenia.

- Chodzi mi o to nocne stworzenie... Dlaczego świecąc na nie latarką albo chociażby rozpalając w pobliżu niego ogień nie dzieje mu się krzywda, ale od słońca już tak?

Przewróciłem oczami, nie wiedząc czy to ludzie są tępi, czy ja jestem jakimś ukrytym geniuszem.

- Powiedz mi : czy taki wampir nie może sobie upiec jakiegoś człowieczka na rożnie?

- Właściwie to może. Ogień mu nie szkodzi, tylko światło słoneczne.

Odchyliłem się na krześle, licząc do dziesięciu. Czy jeżeli w trakcie naszych konsultacji walnę sobie kielicha, to dziewczyna się spłoszy?

- No patrz, podejrzane no nie?

Grandson przez chwilę patrzyła na mnie miną obrażonej księżniczki, ale nie trwało to długo.

- Czy to oznacza, że to samo dzieje się z tym stworzeniem? Tylko że w drugą stronę?

- Właściwie to nie, ale przynajmniej wiesz teraz, że istnieją różne rodzaje świateł. Światło latarki oraz ognia nie działa drażniąco na oczy naszego potworka, w przeciwieństwie do słońca. Jego spojówki w ciągu kilku minut mogą dosłownie wyschnąć na wiór, co musi być naprawdę bolesne.

Lenore patrzyła na mnie z zafascynowaniem. No, przynajmniej jedna osoba na tym świecie docenia to co mam w mózgu. Przez chwilę zerkała to na mnie, to na swoje notatki. W końcu jej bladą twarz zalał rumieniec.

- Faktycznie, jak mogłam przeoczyć coś tak logicznego?! Ugh, mam nadzieję, że moje kolejne pytanie będzie bardziej... Ekhm, chodzi mi o to, że... A właściwie to nieważne, przepraszam, że zabieram panu czas.

- Nie tak szybko, Grandson. Nudziło mi się przez tyle czasu, że teraz chcę żebyś wyszła stąd bez żadnych wątpliwości. - powiedziałem, patrząc na dziewczynę z zaciekawieniem. No co tak może dręczyć tą małą duszyczkę?
Nastolatka skrzywiła się, patrząc na mnie jakby coś przeskrobała. Tak, znam tą minę u Teddy'ego.

- Właściwie to tutaj chodzi o eliksiry. - szepnęła, wyglądając jakby oczekiwała, że wyjmę spod biurka spluwę i zakończę jej żywot żeby przez wieczność borykała się z męczącym ją pytaniem. Westchnąłem.

- Będąc nauczycielem mogę cię zapewnić, że ukończyłem Hogwart, więc nie jestem taki głupi na jakiego wyglądam. - powiedziałem, czując się rozdrażniony. No co ona sobie myśli? Nie jestem jakiś tępy!

- Och, w takim razie wytłumaczy mi to pan?

- Ile ty właściwie masz jeszcze tych pytań? - zapytałem, patrząc z nieufnością na gruby zeszyt Lenore.

- Hmm... Tak z dziesięć, proszę pana. Może dwanaście. - powiedziała szybko, uśmiechając się niewinnie. Popatrzyłem na segregator z esejami, potem na słój z mózgami pamiętający czasy panowania mojego ojca, następnie na kałamarz, aż w końcu na gryfonkę, mając nadzieję, że dziewczyna nie padnie od mojego spojrzenia, które było dość hmm... ostre.

- Chcesz herbaty? - zapytałem w końcu, wiedząc że to nie potrwa pięć minut.

- Właściwie, czemu nie?

--------
Siedzieliśmy nad rozkminami nastolatki przez kolejne dwie godziny. Lenore okazała się być dość interesującą osobą, w dodatku nie była głupia. Dawno nie rozmawiałem z kimś kto intelektem przewyższałby dorosłego gumochłona. A przynajmniej nie w taki sposób, w jaki bym chciał.

Zapewne siedzielibyśmy nad tym wszystkim przez jakiś czas, gdyby nie pani Pomfrey, która wparowała do mnie przez kominek. Wyglądała na zarobioną.

- Alexander! Właśnie skończył mi się eliksir przeciwbólowy, a profesor Slughorn wróci dopiero jutro wieczorem! Mógłbyś przyrządzić kilka porcji? Tak? To świetnie! Uczniowie doprowadzą mnie kiedyś do grobu! - krzyknęła kobieta, i nie czekając na moją odpowiedź zniknęła w kominku.

Zamrugałem, patrząc ze zdziwieniem na miejsce w którym magomedyczka zniknęła. Profesor Slughorn to profesor, a ja co? Babcia klozetowa?

Prychnąłem, wstając. Spojrzałem na Grandson, widząc jak dziewczyna gryzie ołówek.

- Widzę, że dzisiaj nie zdążymy omówić wszystkich twoich pytań, dlatego proponuję żebyś przyszła w środę na zajęcia dodatkowe. - powiedziałem w gruncie rzeczy żałując, że muszę odprawić nastolatkę. Lenore skinęła głową, pakując swoje podręczniki. Zdjąłem z regału jedną z moich książek, wiedząc, że będę musiał zająć czymś dziewczynę w międzyczasie.

- Przeczytaj to, myślę, że cię zainteresuje. - powiedziałem, podając gryfonce tom zatytułowany "Reakcje chemiczne w eliksirach opartych na minerałach." Dając ludziom książki można określić jakim typem osoby są. Widząc grubość tomiszcza dziewczyna przez chwilę po prostu na niego patrzyła z zawziętością, jakby chciała żeby ten się poddał, albo żeby chociaż wyleciało z niego streszczenie. W końcu odebrała ode mnie książkę, uśmiechając się.

- Dziękuję profesorze. Postaram się przeczytać ją jak najszybciej.

- Założę się, że zajmie ci to z dwa tygodnie. - powiedziałem, chcąc ją trochę podjudzić. Uwielbiam denerwować ludzi. Nastolatka przycisnęła do siebie książkę, jakby myślała, że w ten sposób da radę pochłonąć ją w całości.

- Do widzenia profesorze, dziękuję za pomoc. - powiedziała Lenore po chwili, zabierając torbę i wychodząc. Wzruszyłem ramionami. Miło jest wiedzieć, że nie wszyscy nastolatkowie, których uczę to kretyni.

No ale dobrze, powinienem ścisnąć poślady i skleić przeciwbólowy. Westchnąłem, wyciągając z szafy kociołek. Jedyny eliksir, który robiłem regularnie po ukończeniu Hogwartu, to ten na kaca. Czasami odurzający, ale tylko jak mi się chciało. Mimo wszystko wiedziałem, że przeciwbólowy to pestka. Rozmyślając nad wszystkim co też doświadczyłem w tym tygodniu, szybko pokroiłem korzeń jałowca i wycisnąłem sok z owoców dzikiej róży. To było naprawdę kojące zajęcie. Chyba powinienem to robić częściej. Pół godziny później przelałem lekarstwo do fiolek i udałem się do skrzydła szpitalnego. Cóż, tak się ciekawie złożyło że na miejscu spotkałem dwie osoby, których delikatnie mówiąc nie miałem ochoty widzieć.

- Jak zwykle to twój syn zaczął, Forge!

- Ja na jego miejscu też bym zaczęła, wiedząc jakim kretynem jest twój dzieciak!

- Och jasne, spójrz lepiej na nos Sam'a! Uważasz, że sam spadł ze schodów, czy może ktoś mu pomógł?!

- Chang, wysil swój krukoński móżdżek i sama sobie odpowiedz, nie mam zamiaru z tobą dyskutować na temat głupoty twojego potomstwa!

Stałem w wejściu do skrzydła szpitalnego, patrząc jak Cho Chang i Debora Forge drą się na siebie aż miło. Rzuciłem spojrzenie na dwóch chłopaków siedzących na łóżkach i patrzących na siebie z nienawiścią. Jeden z nich faktycznie miał złamany nos. Rozejrzałem się szybko, chcąc zmyć się stąd niepostrzeżenie, kiedy zauważyła mnie magomedyczka.

- Alex, dzięki Merlinowi! Ta dwójka mnie wykończy! - zawołała kobieta, zwracając na moją osobę uwagę dwóch kobiet. Cóż, ich synowie nazywali się Sam Peterson i Luke Graham więc to logiczne, że ich z nimi nie powiązałem. Odchrząknąłem, udając, że mordercze spojrzenia czarownic nie zrobiły na mnie wrażenia.

- Proszę bardzo. - rzuciłem, podając Pomfrey eliksiry lecznicze. Chciałem odwrócić sie na pięcie i zwiać, ale moje byłe dziewczyny postanowiły trochę pomęczyć moją duszę.

- Snape! Co ty tutaj robisz?! - zawołała Chang, patrząc na mnie w szoku. Debora zaplotła dłonie na piersi, wyglądając na oburzoną, nie wiem czym dokładnie, ale jednak.

- Uczę obrony. - powiedziałem neutralnym głosem, nie chcąc kłócić się z kobietą w obecności moich uczniów. Właściwie to w ogóle nie miałem ochoty na żadne sprzeczki. Nie spodziewałem się ich tutaj.

- No proszę, w takim razie to muszą być najgorsze zajęcia w tej szkole! - krzyknęła azjatka, chwytając torebkę i dalej będąc wściekła wyszła z pomieszczenia, niczym uosobienie furii.

- To, że ty trafiłaś do Ravenclawu z jakiegoś nieznanego dla mnie powodu, nie oznacza, że nikt nie potrafi dostać wybitnego z obrony. - powiedziałem, w gruncie rzeczy czerpiąc przyjemność z wściekłości kobiety. Debora przewróciła oczami, patrząc na nas ze zdegustowaniem.

Chang obróciła się na pięcie, szybko wracając żeby powiedzieć mi coś zapewne niezwykle morderczego. Patrzyłem na czarownicę ze spokojem, czekając aż podzieli się ze mną swoimi przemyśleniami. Cho dłuższy czas tylko stała w miejscu i zgrzytała zębami, więc stwierdziłem, że czas na mój ruch.

- No ale jeżeli twój synek jest chociaż w połowie tak utalentowany w eliksirach jak ty, to myślę, że jego przyszłość w tej dziedzinie przedstawia się bardzo obiecująco. - powiedziałem spokojnie, czując się jak cholerny kwiat lotosu.

- Jestem niezły z eliskirów, prawda mamo? - zawołał uśmiechnięty krukon, mimo rozwalonego nosa. Matka wyżej wymienionego bachora wyglądała na zdegustowaną.

- Wybacz Snape, może zbyt pochopnie to powiedziałam. - odparła kobieta, udając, że żałuje swoich słów. Miałem ochotę przewrócić oczami, ale tego nie zrobiłem, żeby przypadkiem nie przegapić momentu kiedy Chang postanowi dorzucić coś jeszcze.

- Twoje lekcje muszą być arcyciekawe, w końcu wszyscy wiemy jak sprawnie posługujesz się czarną magią. Zajęcia praktyczne muszą być
o - sza - ła - mia - ją - ce, mam rację?

Rany, czy jej się wydaje że się tutaj popłaczę z frustracji? Prawda jest taka, że jestem dumny ze swojego poziomu zaklęć w każdej dziedzinie, więc jej wypowiedź była przeze mnie odebrana raczej jako komplement a nie obraza.

- Czyżby ktoś tutaj był zazdrosny, że niektórzy znają coś oprócz Expelliarmusa? Ojojoj, Peterson, będziesz musiał dać matce korki, bo inaczej sama nie będzie w stanie nawet odkręcić słoika.

- Może i nie mam takiej wiedzy jak ty, ale przynajmniej mam normalne życie i rodzinę. - powiedziała kobieta, wyglądając jakby w końcu się uspokoiła.

- Do twoich wad musimy dopisać ślepotę albo demencję, nie wiem co gorsze. Uważasz że Lupin i mój ojciec to co? Pyłki kurzu?

- Och proszę, na starość zostaniesz sam jak palec! No chyba, że przygarniesz jakieś walnięte zwierzątko. W końcu masz na nie trochę miejsca w pokoju Rosier'a, prawda?

- Mieszkam sam, bo nie mam zamiaru użerać się z idiotycznymi kretynkami twojego pokroju, które żeby osiągnąć to co chcą chwycą się każdego rozwiązania. Wolę gadać do obrazu, niż słuchać szczekania takiej suki jak ty.

- WYSTARCZY! USPOKÓJCIE SIĘ! - krzyknęła Debora, stając między nami. Wiedźma skutecznie podniosła mi ciśnienie, muszę przyznać.

- Jesteście siebie warci! Dość tego, idź już Chang, w końcu wychodziłaś. - dodała puchonka, patrząc na nas z wyrzutem. Prychnąłem, widząc jak azjatka wychodzi, pokazując mi środkowy palec. Co za idiotka, Merlinie.

Przewróciłem oczami, odwracając się do Debory. Krukon i gryfon patrzyli na nas oczami jak galeon.

- Na mnie też już czas, Forge. Żegnam - powiedziałem, mimo wszystko nie chcąc wyjść na buraka. Kobieta westchnęła, chwytając torebkę. Pocałowała syna w czoło, żegnając się z nim.

- Też już muszę iść. Pa kochanie, napisz do mnie wieczorem. - odparła czarownica, wychodząc zaraz za mną. Kiedy tylko minąłem próg, Debora chwyciła mnie za ramię, odwracając w swoją stronę.

- Przestańcie zachowywać się jak dzieci. Jesteście po prostu...

- Już to słyszałem. - powiedziałem, odwracając się w stronę korytarza. Nikt nie będzie mi zabraniał kłócić się z moją byłą. W dodatku z tym wyjątkowym egzemplarzem. Jak umrę, to moja dusza będzie ją nawiedzała, a tak dla zabawy.

- Hej, jeszcze nie skończyłam! - krzyknęła z oburzeniem, na co tylko się uśmiechnąłem.

- Jaka szkoda, że ja tak.

####
Słuchajcie ponczuszki, mam takie pytanko. Zawsze mnie to trochę przerasta, więc staram się takich pikantnych scen unikać, w końcu to opko też ma dość specyficzny charakter do którego scenki zegzu no... nie pasują? Raczej wszystko ma dość ironiczny wydźwięk, a nawet ja nie opisałabym pewnych rzeczy robiąc sobie wyłącznie jaja, bo zrobi się niesmacznie. Nie wiem.

Ale tym razem postanowiłam się za to zabrać jak dorosła osoba, więc was pytam : czy bardziej przekonują was dzikie jazdy ze zbreźnymi opisami, na których widok proboszcz będzie chciał utopić mnie w wodzie święconej, czy jednak jakieś cnotliwe scenki samych emocji i całusków, które zdecydowanie nie podchodzą pod "większy był od wieży ciśnień"?

Co prawda już napisałam tą scenę, więc i tak nie mam zamiaru jej teraz zmieniać, ale pytam tak z ciekawości, na przyszłość.

Wybaczcie za tak żenujące pytanie, ale niestety musiało to nadejść :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro