Rozdział 27
Obudziłem się nagle.
Nic mi się nie śniło, po prostu w pewnym momencie otworzyłem oczy, czując ból w klatce piersiowej. Usiadłem na łóżku, kaszląc jakbym tonął. Nawet nie wiedziałem jak wiele jest osób w pokoju, dopóki nie uniosłem wzroku. Znowu zacząłem kaszleć, bo się zakrztusiłem widząc całą zgraję idiotów.
Był Potter, mój ojciec, Wilson, Lupin, Lenore, Granger, Alphonse, Weasley'owie a nawet Smith. Czy przyszedł dać mi w zęby? Nie zdążyłem go o to zapytać, bo kiedy tylko się do tego zebrałem, drzwi się otworzyły i do środka wszedł Malfoy.
- No nareszcie, palancie! Już zacząłem wybierać garnitur na twój pogrzeb! - zawołał ślizgon dość wysokim głosem, machając rękoma. Podszedł do mojego łóżka, tylko po to żeby zgnieść moje żebra. Kwiknąłem z paniką, czując że moja dusza jest wyciskana przez nos.
- Agg.. ehhkkk... Afoy ty... Gyyy...
Blondyn nagle odsunął się, chwytając leżącą na stoliku gazetę, którą walną mnie po głowie.
- CO TY IDIOTO W OGÓLE, ZGINĄŁEŚ PRAWIE!
- Ała, ty dupkuuu! - krzyknąłem, myśląc, że jak będę chory to mi zrobi herbatki, a nie odprawi tortury godne starego śmierciożercy. Chłopak odskoczył, wyglądając jakby się czegoś przestraszył. Cóż, wszyscy wiemy, że to niezła tchórzofretka, ale bez przesady! Aż tak źle wyglądałem?
- Mogę obejrzeć twoje kły z bliska, Panie? - zapytał nagle Alphonse, na co zamrugałem nieźle zdziwiony. Kły?
W ciągu jednej chwili wszyscy zaczęli wrzeszczeć na tego biednego chłopaka, a ja już oczami wyobraźni zobaczyłem jak robi z nich sałatkę mięsną, swoim scyzorykiem.
- Hej! Przestańcie się drzeć! - wrzasnąłem, czując, że od tego hałasu boli mnie głowa. Boże, co za panikary. Na szczęście obecni w pokoju zamknęli buźki. Odetchnąłem, próbując uporządkować myśli.
- Ustalmy pewne fakty. Dobrze pamiętam co się ostatnio stało więc... czy naprawdę jestem wampirem? - zapytałem bardzo wolno, tak jak się mówi do pięciolatków. Czarodzieje przez kilka sekund trwali w szoku, więc chyba było z nimi gorzej niż myślałem.
- Tak. - powiedział Snape tonem, którym przemawia się na pogrzebach. Czyli tym na co dzień. Uśmiechnąłem się podle, patrząc na przestraszonego Malfoy'a.
- No patrz, jeszcze raz mnie walnij a zostanie z ciebie sflaczała poduszka. - odparłem sprawiając, że chłopak nerwowo zamrugał. Jednak moja wesołość nie trwała długo. Myślę, że to było chwilowe uczucie z powodu tego, że w ogóle żyję. W jednym momencie spadło mi na głowę tyle pytań, że poczułem się bardzo zagubiony. Snape chyba zauważył moje wahanie, bo sprawnie wszystkich wygonił, tak żebyśmy mogli porozmawiać w cztery oczy.
Przez dłuższą chwilę nie gadaliśmy, bo Severusek wyglądał na nieźle wkurzonego i jeżeli by się miał odezwać, to pewnie tylko po to, żeby poczęstować mnie jakąś wybitną klątwą. W końcu jednak zaczął swój wywód, kiedyś musiał.
- Coś ty najlepszego zrobił? - zapytał Snape słabym głosem, siadając na krześle obok mojego łóżka. Przygryzłem wargę, widząc, że mężczyzna naprawdę, naprawdę się martwi.
- Czy ty wiesz co ja przeżyłem przez ciebie? Masz pojęcie?
- Nooo... Hmm... Mogę sobie tylko wyobrazić. - odparłem cicho, odwracając wzrok. Nienawidzę patrzeć jak się tak zadręcza. To było o wiele gorsze, niż jego ostre docinki albo kpiny.
- Nie jestem w stanie opisać tego co czułem, kiedy musiałem pozwolić wampirowi cię przemienić. Zgadnij dlaczego do tego doszło. Oprócz tego, że tak jak powiedział Potter, zamieniłeś swój mózg na działkę.
Skoro ta dwójka się zgadzała, to było bardzo źle. Westchnąłem, naprawdę nie chcąc tak martwić ojca. Wiem, że to co zrobiłem było samolubne, ale z drugiej strony przecież gdybym nie dokończył rytuału... Okej, wiem. Prawda była taka, że jeżeli nie musiałbym go dociągnąć do finiszu, to i tak kolejnego dnia, sam bym stworzył swój własny żeby ściągnąć Camerona. Taka była rzeczywistość, widziałem o tym. Tak bardzo chciałem mieć chłopaka dla siebie, że nie zważałem na konsekwencje. Na nic. Na Snape'a też nie, ani na to co czuł.
- Boże, ale jestem beznadziejny. - powiedziałem drewnianym głosem, nie wiedząc jak mam to wszystko naprawić. To była jakaś porażka. Czy w ogóle da się cokolwiek zrobić?
- Nie, po prostu byłeś zrozpaczony, Alex. - powiedział łagodnym głosem Snape, chwytając mnie za dłoń. Spojrzałem na niego, nie wiedząc skąd on właściwie czerpie tyle cierpliwości. Ma w lochach jakieś magiczne źródełko o którym nie wiem?
- Powiem krótko. Straciłeś magię.
"Straciłeś magię."
Przez chwilę siedziałem w ciszy, smakując to zdanie. Co to znaczy, że straciłem magię? Pamiętam jak jeszcze nie wiedziałem, że jestem czarodziejem. Życie bez magii jest do zniesienia, jednak... Będzie ono tak beznadziejne, jak to tylko możliwe. To tak jakby pisklak nauczył się latać, a krótko po tym stracił skrzydła.
- Poza tym, jest pewien haczyk. Jakimś cudem zostało w tobie trochę magii, jednak...
Uniosłem głowę, spijając z ust każde słowo mężczyzny. Jest nadzieja? No? Albo tak, albo nie! Nie chcę bezsensownych wyjść, które i tak nic mi nie dadzą. Muszę wiedzieć na czym stoję.
- ...cóż, to naprawdę dziwne. Chodzi o twoją lewą dłoń. - odparł czarodziej, rzucając niepewne spojrzenie mojej Rączce Z Czarną Magią.
- No? Co z nią? - zapytałem, pochylając się do przodu. Mógłbym roztrzaskać się z tego napięcia, przysięgam! Mężczyzna odchrząknął, wyglądając jakby sam nie był pewien tego, co chciał powiedzieć.
- Widzisz... Tak się składa, że to właśnie w niej wciąż masz ostatnie resztki magii. Ale... To jest wyłącznie czarna magia. Nie będziesz mógł rzucać jakiekolwiek inne zaklęcia, o ile w ogóle dasz radę wykrzesać cokolwiek...
Uniosłem lewą dłoń na wysokość mojej twarzy, nie mogąc się nadziwić temu co usłyszałem. Tylko czarna magia? Jak to w ogóle możliwe? Czy Voldemort uratował mnie przed byciem charłakiem?
- Czy to możliwe, żeby z czasem jednak rozwinąć jakieś inne rodzaje magii w moim organiźmie? - zapytałem, przyglądając się uważnie ciemnym smugom, które były jedynym co mi zostało po moich cudownie dopracowanych zaklęciach i inkantacjach, które brzmiały lepiej niż menu u chińczyka.
- Cóż, to niewykluczone, jednak chyba jesteś jedynym takim przypadkiem, nie mogę niczego obiecać. - odparł Snape, widocznie próbując mnie pocieszyć. Wydaje mi się, że martwi się gorzej ode mnie. Spojrzałem mu prosto w oczy, widząc że coś dalej nie gra. Oczywiście wiedziałem co.
- Dlaczego wciąż nie powiedziałeś nic o Cameronie?
Oooo Merlinie, rozmawianie o tym kruczusiu tak jakby, jakby NAPRAWDĘ tutaj był, jest tak przyjemne... Mam wrażenie, że na chwilę straciłem oddech, jednak Snape sprawił, że szybko ten wesoły stan minął.
- Chwileczkę. Najpierw kwestia twojego wampirzego "ja", mój panie. - powiedział rozeźlony mężczyzna, zaplatając dłonie na piersi. Ugh, już myślałem, że go urobiłem.
- To jest równie skomplikowana sprawa, jak ta dotycząca twojej magii. Wszystko przez to, że zostałeś przemieniony przyjmując ciało Julii Malfoy. Twoja sygnatura magiczna była inna niż teraz. Przemiana wampira dotyczy w większości ciała. Jedynym wyjątkiem jest to, że jak doskonale wiesz, nie możesz wchodzić do kościołów i tym podobne. Zrozumiano?
Skinąłem głową, będąc grzecznym wampirkiem. Nie miałem w planach w tym stanie narażać się na cokolwiek. Mam zamiar leżeć grzecznie pod kroplówką i jeść gotowane warzywa. Żadnego picia. To znaczy... Tak. Żadnego ćpania. Czysty jak łza, żadnych wyskoków. No, gdybym nie był tą pijawą, to normalnie wstąpiłbym do zakonu.
- Najważniejszym faktem jest to, że słońce nie szkodzi ci w takim stopniu, w jakim normalnie wampiry to odczuwają. Chociaż i tak możesz sparzyć się dość łatwo, to tylko podczas lata, albo jeżeli faktycznie zbyt długo przebywałbyś na słońcu. Żadnego opalania.
Skinąłem głową, ciesząc się, że miałem łatwiej chociaż o tyle. Naprawdę, uczulenie na promienie słoneczne było najbardziej kłopotliwe z wszystkich wampirzych cech. Teraz nie wydawało mi się to już takie straszne.
- Byłeś nieprzytomny cały tydzień, więc pobraliśmy ci krew, żeby sprawdzić jakie jeszcze są różnice między tobą, a podręcznikowym wampirem. Nie możesz jeść czosnku. To pozostało bez zmian. Jednak reakcja twojego organizmu będzie trwała dłużej. To znaczy, wyłącznie kilka minut, ale może ci to uratować życie. Krew musisz pić, bo nie mam zamiaru z tobą dyskutować jeżeli się wygłodzisz, jasne? W normalnym stanie też jesteś nie do zniesienia.
Ja? Nie do zniesienia? I kto to mówi? Prychnąłem, wiedząc że Snape doskonale umie zrobić sztuczną krew. On i jego ciemne interesy. Kiedyś obiło mi się o uszy, że można sobie upichcić taką truskawkową na przykład. Musiałem się przekonać na własnej skórze. Ciekawe co zrobi Potter jak się dowie, że "przypadkiem" dodałem mu ludzkiej krwi do pomidorowej. O rany, nie mogę się doczekać!
- Alex, teraz pora na złe wiadomości.
- Co? A to, to co było? Zaproszenie na piknik?
- Alexander, Cameron bardzo mało pamięta. Większość osób kojarzy, ale ciebie nie.
Nagle mój uśmiech spłynął, jakby ktoś ściągnął mi maskę. Co znaczy, że nie pamięta? Wie, że istniałem w jego życiu, ale nie wie kim dla niego byłem? Czy może w ogóle, kompletnie mnie nie pamięta?
To dla niego to wszystko zrobiłem. Był tą jedyną osobą, której pragnąłem. Mógłbym żyć zamknięty w jakimś lochu z moją klaustrofobią i szczurami, ale jeżeli byłby tam Rosier, czułbym się conajmniej dobrze. Jak wygląda sytuacja?
Przekonałem się, kiedy postanowiłem zejść na kolację, żeby zjeść z wszystkimi. Przez cały tydzień byłem nieprzytomny, więc naprawdę mój organizm się zregenerował. Poza tym, wampirza odporność uratowała moje życie, więc załatwiła większość moich problemów zdrowotnych szybko i skutecznie. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to fakt, że moje zmysły były bardzo czułe. Słyszałem każdą rozmowę, dokładnie co do słowa, a nawet oddechu rozmówców. Obecni czarodzieje na Grimmauld Place wręcz mnie drażnili, tyle wydawali odgłosów, Merlinie! Już rozumiem czemu Serafin mieszkał na takim odludziu!
Rozejrzałem się w poszukiwaniu Rosier'a. Chciałem po prostu gdzieś przycupnąć i się na niego pogapić. Zauważyłem go dość szybko, rozmawiał z Alphonsem. Wszystko fajnie, ale elf jak zwykle prawie doprowadził do tragedii.
- Czy to ty nazywasz się Cameron?
- Tak.
- Aaaa...! W takim razie to ty jesteś...
Poczułem jak serce podchodzi mi do gardła. Nie może zapytać czy jest moim chłopakiem, o Merlinie słodki! Błagam, tylko nie to!
Nawet nie zauważyłem jak to zrobiłem, ale w ciągu milisekundy znalazłem się za plecami elfa, zakrywając mu dłonią usta.
- ALPHONSE, NIE GADAJ TYLE! - zawołałem, dopiero teraz widząc ile spojrzeń przyciągnąłem. Nie wiem czy było to spowodowane tym, że zakneblowałem bruneta, krzyknąłem czy może dlatego, że błyskawicznie pojawiłem się przy chłopaku. To było czadowe, ale teraz myślałem tylko o tym jak blisko było od katastrofy. Bardzo, bardzo blisko.
- Powiedziałem coś nie tak, Panie? - zapytał Alphonse, zapewne nawet nie domyślając się do czego prawie doprowadził. Nie odpowiedziałem chłopakowi od razu, bo byłem zajęty wysilaniem wszystkich szarych komórek, aby tylko nie spojrzeć na Rosier'a. Nie mogłem, bo nie wiem czy po prostu nie rzuciłbym mu się na szyję. Odwróciłem się do krukona plecami, żeby nie kusiło. Oddychaj Alex, oddychaj sobie najspokojniej w świecie.
- Nieee... Bo widzisz... Eee... Nie chciałem żebyś spłoszył Camerona swoim paplaniem. - powiedziałem, dając elfowi wyraźne sygnały. Na szczęście chłopak skinął głową, więc założyłem, że wie o co tak naprawdę mi chodziło. Dobrze, teraz w dodatku będzie pilnował żeby w ogóle nikt się nie wygadał.
- Nic nie szkodzi. Miło się rozmawiało. - odparł krukon, zapewne pięknie się uśmiechając. Tylko się domyślałem, bo wciąż byłem do niego odwrócony plecami, nie chcąc na razie rozpoczynać z nim rozmowy. Musiałem ocenić czy jego zachowanie i upodobania uległy jakimś zmianom. Nie wiadomo, w końcu był cholera martwy.
- A ty kim jesteś? - zapytał Cameron, widocznie będąc bardzo zdesperowany aby wytrącić mnie dzisiaj z równowagi. Odwróciłem się do chłopaka twarzą, chcąc normalnie się przedstawić jak przystało na osobę zdrową umysłową. Nie. Nic z tego. Jego piwne oczy sprawiły, że zachciało mi się jednocześnie śmiać i płakać.
- Królewną Śnieżką. - warknąłem, chcąc zniknąć. O rany, po co ja tutaj przylazłem? Oczywiście po to żeby śledzić Camerona. Dookoła nas zapadła idealna cisza. Wszyscy przyglądali nam się, zapewne zastanawiając się, jak potoczy się nasza rozmowa.
Czy mi się wydaje, czy James Potter włożył do mikrofalówki popcorn?
Tutaj muszę wcisnąć taktyczną przerwę, żeby pochwalić Potter'a. Tak więc Potter jest czarodziejem i posiada mikrofalówkę. Toster też. Chwalę cię, glino. Doceń to.
- Nie byłbym tego taki pewien. - odparł Rosier, zapewne zakładając, że nie przepadaliśmy za sobą w jego "wcześniejszym" życiu. Cholera, muszę to jakoś odkręcić!
- Aaaaleeeeex! Jak się czujesz?! - zawołał Teddy, wpadając na mnie z radosnym okrzykiem. Chłopak objął mnie mocno, na chwilę całkowicie pochłaniając całą moją uwagę.
- Ja? Jak ty się czujesz? Wszystko w porządku, dzieciaku? - zapytałem, schylając się w kierunku bachora. Metamorfomag szczerzył się wesoło, wyglądając na rozemocjonowanego. O co może mu chodzić? O coś na pewno.
- Tak, tak! Ale powiedz, czy to jest Cameron?! To on, tak? Naprawdę?! - zapytał Lupin, sprawiając, że włos mi się zjeżył na głowie. Błagam, Merlinie, niech ta mała paskuda nie palnie czegoś na dzień dobry. Może i go wychowałem, ale nie ma moich genów, więc miejmy nadzieję, że ta przypadłość na niego nie przeszła.
- Tak. I to niegrzecznie rozmawiać o kimś kto stoi obok, nie zwracając się do niego, Teddy. - powiedziałem, mając nadzieję, że ten mały potwór zmieni temat, bo to naprawdę źle się skończy.
- Wybacz, jest strasznie podekscytowany. - dodałem, rzucając szybkie, skryte spojrzenie w kierunku starszego czarodzieja. Ten uśmiechnął się, nie wyglądając jakby miał się obrazić. Oczywiście, że nie. Takie ideały obrażają się wyłącznie na mnie.
- Nic nie szkodzi...
- Kurczę, faktycznie jest przystojny! - zawołał chłopak beztrosko, ale widząc moją przerażoną minę jakbym miał zaraz umrzeć, szybko dodał - To znaczy, jest pan przystojny, tak jak słyszałem! Niby widziałem pana na zdjęciu, ale...
- Teddy, kochanie ty moje słodkie, przynieś swojemu biednemu ojcu szklaneczkę wody, taki jestem chory i niedołężny. - powiedziałem słodziutkim głosem, czochrając włosy tego parszywego drania. Chłopak od razu się zwinął, bo wiedział, że kiedy nazywam go publicznie "kochaniem", siebie "ojcem", a w dodatku chcę żeby spływał to znaczy, że język mu się za bardzo rozwiązał. Jest martwy, mówiąc w skrócie.
- Naprawdę jesteś jego ojcem? - zapytał nagle Cameron, jakby oczywiście w to nie wierzył, ale nie mógł się powstrzymać żeby nie zapytać. Skrzywiłem się, patrząc na krukona z niesmakiem. A co, mam na czole napisane "emeryt"?
- Nie, babcią. - odparłem, ale widząc uniesiony do góry kciuk James'a Potter'a uznałem, że nie mogę tak odpowiadać. To znaczy, jeżeli ten okropny bachor coś popiera to znaczy, że zapewne nie jest to coś rozsądnego, albo doprowadzi do Apokalipsy.
- Opiekuję się nim po tym jak jego rodzice zginęli w bitwie o Hogwart. - dodałem, czując się jak cywilizowana osoba, a nie poszukiwany zbieg, wampir i w dodatku nauczyciel obrony. Na myśl o tym ostatnim prawie dostałem dreszczy przerażenia.
- Byliście przyjaciółmi, czy coś w tym rodzaju? - zapytał chłopak z podziwem. Tak, zawsze lubił historie z pięknymi zakończeniami i takie tam. Przez co ja musiałem przejść, żeby namówić tego palanta na horrory! Cóż, moje usta są conajmniej przekonujące.
- Nie. Jego matka chciała mnie zabić, a ojcu wyczyściłem pamięć. - odparłem, wiedząc że nie powinienem dodawać dlaczego właściwie zobliviatowałem Remusa. Bez tego nie brzmiało to tak niemoralnie, prawda? Nie, chyba nie. Rosier cofnął się o krok, jakby się przestraszył. Odwróciłem się za siebie, ale nikogo tam nie było.
Co, że to niby ja jestem takim niegodziwcem? No nie mogę! Jeżeli Rosier trafił po śmierci do nieba, to normalnie zleję się ze śmiechu w pantalony! Tu i teraz, przysięgam! Czy jeżeli zapytam to mi odpowie? Cholera, muszę chociaż spróbować.
- Słuchaj, mam do ciebie takie niezręczne pytanko... - zacząłem, ale pani Weasley zdążyła mi przerwać. Skubana!
- Kochani, zapraszam na kolację!
Przewróciłem oczami, kierując się w stronę stołu. Zerknąłem na potrawy, które zrobiła pani Weasley razem z Ginny, jednak... Byłem głodny, ale nie tak. Przełknąłem ślinę, czując, że zaczyna mnie boleć głowa, a ręce delikatnie drżą. Ocho. Ile ja niby będę musiał... pić krwi?
Usiadłem przy stole, mając naprzeciw siebie Malfoy'a, a obok niego Rosier'a. Po mojej prawej usadowił się Teddy, a po lewej Severusek. Mężczyzna wyjął z kieszeni fiolkę z krwią. Wiedziałem, że to krwinki, bo poczułem intensywny zapach, przez który prawie zacząłem się ślinić.
- Smacznego, Alex. - odparł czarodziej, podając mi fiolkę. Z uśmiechem wziąłem do ręki buteleczkę wiedząc, że przede mną uczta życia. Jednak dość drażnił mnie fakt, że wszyscy obecni patrzyli na mnie, jakbym się właśnie rozebrał i oświadczył Cameronowi.
- Co się tak gapicie? - zapytałem, na co oczywiście większość osób szybko zaczęła udawać, że nie wiedzą o co mi chodzi, i wcale się na mnie nie gapią. Westchnąłem, mając w gruncie rzeczy z tego niezły ubaw.
- No to za kogo pijemy? Może za Czarnego Pana, bo przynajmniej będę mógł sobie Sectumsemprą porzucać. - powiedziałem, ignorując zgorszone spojrzenia wszystkich idiotów. Będąc wampirem mogłem mówić co chciałem, bo i tak każdy trząsł portkami na mój widok.
- No już, żartowałem przecież. - dodałem, otwierając fiolkę. Zamieszałem płyn, otrzymując zniesmaczoną minę od strony Malfoy'a. Mogłem ją właściwie dolać do zupy albo coś, ale chciałem znać smak czystej krwi. Wypiłem ją duszkiem, wiedząc już jak się czują samochody kiedy się je tankuje. O rany! Mój organizm znalazł się w raju! Raju po prostu! To była czysta ambrozja, eliskir życia, który przywrócił mi wszystkie siły! Co za wspaniałe uczucie! Brakowało mi go przez całe życie!
Kiedy wszystko wypiłem jeszcze przez chwilę trzymałem fiolkę w powietrzu, mając nadzieję że jednak jakieś ostatnie kropelki będą łaskawe się pojawić. Westchnąłem, mrużąc oczy.
- To jest lepsze od alkoholu, kochani. - powiedziałem, doskonale wiedząc co mówię. Większość obecnych miało minę z serii "wtf?".
- Będę musiał spróbować. - powiedział James do Teddy'ego, który po prostu przewrócił oczami. Jego już nic nie zdziwi.
- Jaka to? - zapytałem Snape'a, zauważając, że moje dłonie są teraz troszeczkę dłuższe, tak samo jak paznokcie. W ogóle dostałem specjalny urok wampira, taki sam jak ten Serafina. Zaraz, zaraz, czy to znaczy, że zaciągnięcie do łóżka Camerona będzie łatwiejsze niż myślę?
- Co jaka?
- Grupa krwi. Jaka to?
- Rh +. - mruknął Snape, wyglądając jakby niekoniecznie chciał wiedzieć do czego zmierzam.
- Zajebista. E, Potter! Masz Rh +, prawda?
Potti próbował schować się za dzbankiem z kompotem, udając, że ogłuchł i oślepł. A - a - a, moje zmysły się wyostrzyły, więc widziałem każdą głupią zmarszczkę na buźce bruneta.
- Panie Glina! Odbiór! Nie będę musiał cię tak gryźć bezpośrednio, weź się uspokój!
Potter trochę wychynął z za dzbanka, wyglądając jakby ogarnął się na tyle, że chociaż rozumie co się do niego mówi.
- No to niby jak?
- Kranik ci założę.
W tym momencie, Rosier postanowił spaprać mi humor doszczętnie. Nie wiem co było nie tak, ale fakt pozostaje faktem. Chłopak uśmiechnął się niezręcznie, wcale nie wyglądając jakby dobrze się czuł w naszym towarzystwie.
- Dlaczego nie ma tutaj Alexandry? W końcu sprowadziła mnie z powrotem, chciałbym jej podziękować.
###
Jezu, sorka że tak późno dodaję rozdział ale ten tydzień jest tak szalony, przepraszam kochani 😥💓
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro