Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

SIEMA LUDZIE

A więc

Żyję!

To znaczy, zdałam maturę (tak, matmę też xD) dlatego wracam (na chwilę xd), aby rymcnąć wam z cztery rozdziały za tą nieobecność, taki maratonik :0

Btw, polski rozszerzony napisałam na 90%, chociaż wysmażyłam tam taką cringówe, że proszę siadać XD

Dobra, sklejam pysia, endżoj!

---------
- Zmieniłem zdanie. Na początek zaprowadź mnie gdzieś, gdzie trzymacie instrumenty. - powiedziałem, dochodząc do wniosku, że muszę sprawdzić jak się trzyma mój paluszek, brutalnie zmaltretowany przez Rabastanka. Miałem wrażenie, że chłopak przez chwilę zastanawiał się nad tym czym właściwie są instrumenty. Cóż, skoro nikt tutaj nie mieszkał, nie sądzę żeby muzyka sama się puszczała. Tak naprawdę cisza była tak głęboka, że słyszałem jak mysz przebiegała na drugim końcu domu. A ja jestem dość głośną osobą...

Weszliśmy do dość sporego pomieszczenia, z oknami zakrytymi grubymi, ciemnymi zasłonami. Kiedy wpuściłem do środka trochę światła, moim oczom ukazał się klawesyn, lutnia, harfa i różne inne dziwne wytwory, które tylko kojarzyłem. Wśród całej sterty źle przechowywanych instrumentów, w końcu znalazłem coś, co przypominało gitarę. Jednym ruchem różdżki transmutowałem ją w Fenderka, na widok którego Alphonse uniósł brwi ze zdziwieniem.

- Potrzebuję jeszcze kabla i piecyka... Co by tutaj...

Elf wskazał lampę na stoliku, która posiadała kabel. Wow, jestem w szoku. Nie spodziewałem się, że w tym domu będzie elektryczność. Większy problem miałem z głośnikiem. W końcu przetransmutowałem go z pudła rezonansowego "czegoś". Nie wiem co to było, wyglądało jak gitara w kształcie gruszki z krzywym gryfem. Tak, gryfy i gryfoni są skrzywieni.

Wyszedłem na korytarz, podłączając się do kontaktu. Jeszcze chwila i dowiem się, że gdzieś w kącie leży osamotniona pralka i prostownica do włosów mojej babki.

- No to co? Znasz Gunsów? - zapytałem, strojąc gitarę. Elf patrzył z zafascynowaniem i tylko czekałem, aż zacznie ruszać uszami na wszystkie strony. Dopiero po chwili zrozumiał, że o coś go zapytałem.

- Nie, Panie.

- Rany, życie sobie marnujesz chłopaku. - odparłem, rozgrzewając palce. Kiedy popłynęły pierwsze nuty Paradise City chłopak przymknął oczy, wyglądając jakby faktycznie znalazł się w raju. Wow, czy elfy dość intensywnie lubią muzykę, a ja o tym nie wiem?

-  Take me down to the paradise city...
Where the grass is green and the girls are pretty... - zacząłem, z radością dowiadując się, iż moje umiejętności muzyczne wciąż są równie dobre jak kiedyś, a mój palec bez problemu jeździ po strunach.

Kiedy zacząłem drugą zwrotkę, stało się coś bardzo dziwnego, bo Alphonse normalnie zaczął nucić. Z wrażenia aż zafałszowałem, ale szybko to zatuszowałem, patrząc ze zdziwieniem na bruneta. On potrafił śpiewać! I to naprawdę dobrze! Po prostu nie mógł wymówić konkretnych słów...

- Hej, ty, mały czarodzieju! Nie profanuj mi mojego ukochanego zespołu, łajdaku!

Serce podeszło mi do gardła, kiedy usłyszałem jakiś wściekły głos. Przestałem grać i spojrzałem ze zdziwieniem na szafę, na której siedział jakiś chłopak. Miał na sobie glany, skórzaną kurtkę i czerwone włosy. Na jego widok Alphonse wyciągnął szablę, wyglądając na rozzłoszczonego. Nie zdążyłem zapytać kim jest ten jegomość, kiedy na scenę wpadła babcia Tati.

- Co to za koszmarny hałas! Ty okropny gówniarzu, czekaj tylko, jak odzyskam ciało, to spiorę cię na kwaśne jabłko!

- Będziesz musiała ustawić się w kolejce. - powiedziałem, zastanawiając się ile będę musiał kupić Tatianie zatyczek do uszu.

Westchnąłem, odkładając gitarę. Dlaczego jak coś ma się dziać, to wszystko na raz? Spojrzałem na metala na mojej szafie wiedząc, że Alphonse'a dzieli bardzo mało od tego, żeby zrobić z niego punkową sałatkę.

- O nie, tylko nie on. - odparła pani Snape, zaplatając dłonie na piersi.
- Wynoś się stąd, nie mam zamiaru słuchać twoich okropnych jęków! - zawołała, machając ręką w stronę chłopaka. Czerwonowłosy zeskoczył na ziemię, nie przejmując się tym, że szabelka mojej wróżki zapłonęła błękitnym ogniem. Cóż, ja miałem niezłe zdziwko.

Odchrząknąłem, udając, że czuję się świetnie w roli pana domu. Snape, bydlaku, dlaczego zostawiłeś mnie tutaj z całym stadem wariatów?

- Dobra, mów o co chodzi, nie mam całego dnia. - powiedziałem, błagając żeby koleś chciał coś realnego, a nie no nie wiem, rytualnego mordu czy coś.
Moje słowa oczywiście wkurzyły chłopaka jeszcze bardziej, jak zwykle. Ja nie wiem, wystarczy, że mordę otworzę i coś zawsze palnę na dzień dobry.

- Co? Chcesz tak po prostu zrobić to o co poproszę? - zapytał nastolatek, wyglądając jakby mi nie wierzył. Przetarłem oczy, zastanawiając się czy po prostu się nie wyprowadzić.

- Jeżeli nie jest to morderstwo, samobójstwo, oddanie czarnomagicznego artefaktu, alkoholu ani szerzenie ideologii czystości krwi...

- Co? Nie no, na dekiel ci padło? Snuję się tutaj ponad pięć lat i żaden frajer nie może powiedzieć mojej matce, że nie żyję. Czy to taka dziwna prośba? - zapytał metalik, podpierając się pod boki. Cóż, nie jestem przyzwyczajony do tak łatwych próśb. Prawie mi ulżyło. Ale szybko zwęszyłem haczyk.

- Kto cię zabił? Dlaczego latasz po moim domu z taką zachcianką?

Koleś aż zagotował się ze złości. Alphonse prychnął, wyglądając na bardzo z siebie zadowolonego. Połączyłem te dwa obrazy i wynik był jeden.

- Ty go zabiłeś? - zapytałem elfa, wcale nie będąc z tego faktu zadowolony. Brunet chyba był przekonany, że jednak jestem. Uśmiechnął się z wyższością, pokazując duchowi środkowy palec.

- Tak, Panie.

- Czy jeszcze snują się tutaj jakieś inne duchy, którym mam robić za niańkę? - zapytałem z niechęcią Tatianę. Dziewczyna nie zwracała na mnie uwagi, wyglądając na obrzydzoną samym faktem, że musi rozmawiać z jakimś mugolem, chyba. Chociaż chwila, przecież mój dom widzą tylko czarodzieje. To dało mi do myślenia.

- Jesteś czarodziejem mugolskiego pochodzenia?

- Rany boskie, nie wiem. Zobaczyłem jakąś wyjebaną chatę, to przyszedłem żeby graffiti ci tutaj walnąć, ale koleś rozpruł mi flaki. Moja matka myśli, że jednak wciąż jestem żywy i dalej mnie szuka. Jeżeli powiesz jej, że pierdolnąłem zgreda, to dam ci święty spokój na wieczność, przysięgam na blanta, brachu.

Okej, gdybym miał być jakimś duchem z chorą potrzebą, to zapewne czerwonowłosy byłby moim żywym odzwierciedleniem. Tatiana wyraźnie była zdegustowana jego słownictwem, więc się mocno z chłopakiem utożsamiałem. Chciałem mu pomóc, ale nie do końca rozumiałem jak mam to zrobić.

- I co? Przyjdę do niej i powiem : Szanowna Pani, znalazłem trupa pani syna w ogródku. Chce pani ciało? Mam cmentarz za górką, nie potrzebuję do kolekcji.

Metal uśmiechnął się przebiegle, zawisając w powietrzu. Pomacał się po kieszeniach, widocznie czegoś szukając. W pewnym momencie spod kurtki wyciągnął kawałek jakiegoś żelastwa z imieniem i nazwiskiem.

- Już wszystko obmyśliłem, stary. Na szyi mam ten nieśmiertelnik, więc będziesz mógł wytłumaczyć skąd znasz moją tożsamość. Poza tym, ciało nie musi być w ogródku, weź je i zakop w lesie. Po kłopocie.

- Tak, tak będę teraz jak głupi biegał po lesie, żeby zakopać... Czekaj, nie mów mi, że się już rozłożyłeś?

- Biolka, stary.

Miałem ochotę posłać mu jakąś wymyślną wiązankę, ale tego nie zrobiłem. Jestem opanowanym, dorosłym mężczyzną, który będzie po nocy biegał z trupem po lesie, żeby nikt mnie nie oskarżył o morderstwo metala, którego kropnął mój własny wróżek. No nie mogę.

- Dobrze, zrobię to, ale tylko spróbuj tutaj jeszcze raz zawitać to pożałujesz, że umarłeś! - powiedziałam opanowanym głosem, wewnętrznie tracąc cierpliwość. Dlaczego ja zawsze po wszystkich muszę sprzątać? Nieważne. W tym momencie chwyciłem mój płaszcz i wyszedłem na zewnątrz czując się jak wulkan, który za chwilę wybuchnie. Tupiąc i sapiąc doszedłem do drzewa, które wskazał mi metalik i pod którym podobno wesoło gnił. Merlinie, to jest tak obrzydliwe, że zaraz tutaj skisnę.

Machnąłem kilka razy różdżką, podnosząc kawałek ziemi do góry. Wystawały z niego kości, ale byłem zbyt rozjuszony żeby mnie to jakkolwiek ruszyło. Obok czerwonowłosy podskakiwał radośnie. Skoro tutaj mieszkał, to może zapytam go czy gdzieś w pobliżu znajduje się psychiatryk? Chyba powinienem zaklepać tam sobie łóżeczko.

- Dobra, jak ty właściwie się nazywasz? Muszę wiedzieć.

- Fiodor Kravchenko. - powiedział nastolatek, wesoło podlatując i ogólnie rzecz ujmując, wkurzając moją biedną duszę. Przywołałem jedną z narzut na meble i okryłem nią naszą czarującą mieszankę ludzkiego mięsa i ziemi. Czadzior.

- Świetnie Fiodor, wskaż mi gdzie chciałbyś się wylegiwać. - powiedziałem zmęczonym głosem, mimo wszystko ciesząc się że chociaż zbliżał się wieczór i w lesie na pewno będzie na tyle ciemno, że nikt nas nie zauważy.

- Okej! Chodźmy! - zawołał duch, płynąc kilka centymetrów nad ziemią. Czułem się bardzo dziwnie i obawiałem się, że spotkam w lesie czerwonego kapturka, który mnie rozpozna i nakabluje glinom.

W lesie nie było żywej duszy. Był jednym z tych miejsc, w których nagrywa się horrory. Tak właściwie to miałem wrażenie, że wszystko dokoła mojej chatki na kurzej nóżce, aż dudni od magii i czarów. Nie zdziwiłbym się, gdyby z za krzaka wyskoczyło na mnie stado nieśmiałków albo chociaż sklątka tylnowybuchowa.

- Uważaj, jakieś dwadzieścia metrów w prawo zaczynają się bagna. Wybacz, że ci nie powiedziałem, ale żywi zazwyczaj się tutaj nie zapuszczają.

No właśnie o tym mówię. Ja nie wychodzę do lasu pobiegać z rana, tylko przy akompaniamencie wycia wilkołaków zakopuję truchło metala. O rany, chyba powinienem zacząć prowadzić jakiś wykwintny dziennik dla przyszłych pokoleń.

"Drogi pamiętniczku, obudziłem się dzisiejszej nocy tylko siedem razy, ponieważ nie miałem koszmarów jednak coś podgryzało mnie za kostki. Nie, to nie była babcia.

Na śniadanie zjadłem owsiankę z trucizną ale spokojnie, jestem synem Mistrza Eliksirów, więc był to dla mnie dzisiaj najmniejszy problem. Przecież przed każdym posiłkiem robię test na obecność trzydziestu rodzai trucizn. Byłem rozczarowany tylko z tego powodu, że się przypaliła.

Następnie przyszedł do mnie jakiś punk, który żądał żeby go pochować, ponieważ został zamordowany przez mojego zakompleksionego elfa, więc to na pewno moja wina. Po drodze prawie utopiłem się w bagnie, ale trochę sportu na pewno mi nie zaszkodzi. Pijawki są bardzo zdrowe, więc niczego nie żałuję.

Kiedy wróciłem, poukładałem moje czarnomagiczne książki, a w jednej z szaf znalazłem trupa. Babcia udaje, że nie ma z tym nic wspólnego, chociaż oczywiście to kłamstwo. Ale cóż, nie mogę staruszki męczyć, bo aktualnie robi mi na drutach całun pogrzebowy. Coś mam na dachu, ale nie wiem jeszcze co. Jak się dowiem i wrócę stamtąd żywy, to na pewno się z tobą podzielę tą informacją.

Alex Ledwo Żywy Snape"

- Tutaj będzie w porzo! - zawołał Fiodor, wskazując z dumą glebę pod dębem. Wyrwał mnie z zamyślenia dość brutalnie. Cóż, ładne miał stąd widoczki, nie zaprzeczę.

- Jak sobie życzysz. - mruknąłem, wyciągając różdżkę i kilkoma ruchami tworząc chłopakowi skromny grób.
- Wiązaneczkę?

- Nie, dzięki. Moja matka nie może się zorientować, że moja miejscówka jest świeża. Przykryj to liśćmi, czy coś. - stwierdził po krótkim namyśle, wskazując leżącą w pobliżu stertę tychże kolorowych liści.

- Tylko żartowałem, gdybym miał kupować wiązankę każdemu głupiemu duchowi, który zażąda pochówku, poszedłbym z torbami. - mruknąłem, nie mogąc uwierzyć, że koleś wziął mnie na serio. Bardzo rzadko się to zdarza, więc było to dla mnie zaskakujące. Uporałem się z wszystkim dość szybko. Czy w swoje CV mogę wpisać karierę grabarza? Mogę powiedzieć, że klient był bardzo zadowolony i dobrze mi się pracuje w młodym, dynamicznym zespole na świeżym powietrzu. Owocowe piątki też są okej, chociaż wolałbym dostać jakiś rabacik na znicze, przydałyby się babci.

- Świetnie! Teraz idziemy w odwiedzinki do mojej mamy! No to w drogę! - zawołał czerwonowłosy, energicznie maszerując w stronę swojego domu. Włożyłem jego nieśmiertelnik do kieszeni, mając nadzieję, że kobieta nie będzie przy mnie ryczeć jak bóbr.

Ryczała.

Do miasteczka nie było daleko, droga zajęła nam mniej niż pół godziny. W lesie spotkaliśmy ruiny jakiegoś domu, który ewidentnie został spalony. Jednak nie miałem szans przyjrzeć mu się bliżej, bo zasłaniały go korony drzew. Zaciekawił mnie, jednak aktualnie moje myśli w pełni zajmowały różne scenariusze spotkania z panią Kravchenko.

Kiedy przyszliśmy do domu Fiodora, otworzyła mi drzwi niska, blondwłosa Rosjanka z okrągłą twarzą, jak u lalki. Jej duże, błękitne oczy spojrzały na mnie bez wyrazu. Nie była zdziwiona moim widokiem, ale też nie wyglądała jakby się kogoś spodziewała.

- Mojego syna nie ma, jeżeli pan do niego. - powiedziała pustym głosem, ledwo co poruszając wysuszonymi ustami. Oczywiście rozumiałem co mówi, ponieważ użyłem zaklęcia tłumaczącego. Dzięki Merlinowi, działało w dwie strony.

- Wiem. Znalazłem jego nieśmiertelnik w lesie, oraz ludzkie kości. - powiedziałem, wyciągając z kieszeni metalową zawieszkę. Oddałem ją kobiecie, która wzięła ją do ręki niemal z czcią. Naprawdę nie sądziłem, że moja chwilowa przeprowadzka doprowadzi do tego, że zostanę jakimś wysłannikiem trupów ale cóż, chyba czas się z tym pogodzić.

Przez jakiś czas byłem psychicznie przygotowany na to, że Rosjanka zemdleje ale czas mijał, a ona po prostu patrzyła przed siebie. W końcu spojrzała na mnie wzrokiem osoby, która nie wie co właściwie ma ze sobą zrobić.

- Czy mógłbym się pan ze mną napić herbaty? Boję się że mogę zasłabnąć, mieszkam sama.

- Z chęcią. - odparłem, nie wiedząc jak właściwie sformułować odpowiedź tak, żeby jej nie urazić. Wszedłem do środka za kobietą, dostrzegając w jej domu wiele roślinnych motywów i stos glinianych doniczek z różnymi ziołami. Nad piecem zwisał sznur czosnku i suszących się grzybów. Na ścianie wisiał cholerny dywan, co już kompletnie zbiło mnie z tropu, jednak tego nie skomentowałem. Czy Rosjanie potrafią chodzić po ścianach?

Blondynka wskazała mi krzesło przy stole, zalewając herbatę. Po chwili bez słowa postawiła przede mną kubek w czerwone maki i habry, siadając naprzeciwko. Wyglądała jakby w ciągu kilku minut zestarzała się o dwadzieścia lat. Kiedy otworzyła mi drzwi pomyślałem, że ma z pięćdziesiątkę ale z każdą chwilą wyglądała coraz gorzej.

- Miałam nadzieję, że kiedyś wróci do domu. - powiedziała po chwili, patrząc pustym wzrokiem na coś za moją głową. Po chwili wstała, idąc w tamtą stronę. Jednak moją uwagę w tym momencie przyciągnął nasz Fiodor, który przemknął za stołem jakby sądził, że matka faktycznie może go zauważyć. Szybko wspiął się na piec kaflowy i tam siedział do końca mojej wizyty. Widząc, że go obserwuję, rzucił mi delikatny uśmiech.

Nie zdążyłem zareagować, bo nagle przed moją twarzą pojawiło się zdjęcie chłopaka. Kiedy uniosłem wzrok na Rosjankę, zobaczyłem, że po jej policzkach spływają łzy i to była jedyna rzecz, która zmieniła się w jej wizerunku odkąd wstała. Wyglądała jakby płakała tak często, że już nawet tego nie zauważała.

- To Fiodorek. Boże, mój Boże czułam, że mój synek nie żyje, ale miałam nadzieję, że jednak to nieprawda. - powiedziała cicho, ciężko siadając na krześle. Spojrzała na mnie świecącymi oczami, opierając łokcie o serwetę na stole.

- Bo wie Pan, to nie był mój biologiczny syn, adoptowałam go. Dlaczego Bóg tak mnie pokarał? Czy nie mogłam mieć własnych dzieci, bo jestem złą matką? Jak mogłam do tego dopuścić, Boże mój Boże... To był taki dobry chłopiec, rozrabiał, ale to przecież normalne w tym wieku...

Kobieta schowała twarz w dłoniach, głośno oddychając a mi do głowy przyszła pewna myśl. "Czy jeżeli Fiodor faktycznie był czarodziejem, to czy kobieta o tym wiedziała? Jeżeli nie, to czy zostając uświadomiona, dalej darzyłaby chłopaka takim uczuciem? Czy zachowałaby się jak Lily Potter?"

Wiedziałem, że to była samolubna myśl, nawet poczułem gulę w gardle, ale nic na to nie poradzę. Znowu spojrzałem na naszego metala, który patrzył na kobietę z ogromnym smutkiem.

- Przecież to nie jej wina. - powiedział na głos, a ja nagle przestraszyłem się, że mugolka go usłyszy. No bo nią była, tak?

- Znała pani jego rodziców? Może jakaś daleka rodzina chciałaby o tym wiedzieć?

Na wzmiankę o rodzicach kobieta się skrzywiła, widocznie ten temat nie był zbyt wygodny. Świetnie, może się czegoś w końcu dowiem.

- Wie pan, jego matka zmarła przy porodzie, była dobrą dziewczyną, a ojciec... - zaczęła z nienawiścią, machając ręką, jakby chciała pokazać, że koleś był totalnym niewypałem.

- W ogóle zachowywał się jakby nagle ogłuchł i oślepł. Miał swoje życie, żonę, syna, więc nawet chciał przekupić biedaczkę żeby przestała go nachodzić. Niektórzy ludzie to są naprawdę... W dodatku taki był niby wykształcony, dobrze wychowany, bogaty... Cóż, na co to wszystko, skoro nie potrafił wziąć odpowiedzialności za swoje życie?

Skinąłem głową, słuchając wywodu kobiety. Z opisu wywnioskowałem, że możemy mieć do czynienia z przedstawicielem rasy "czystokrwisty dupek". Tak, potrafiłem ich wyczuć od ręki.

- Kiedy całe nasze miasteczko zaczęło wywoływać na nim presję, po prostu się wyprowadził. Zostawił po sobie pusty dom, nic więcej. Budynek jest ogrodzony murem, nikt tam nie chodzi, nawet mój łobuziak próbował, ale nie dał rady.

Cóż, widać chłopak lubił sobie spacerować po opuszczonych ruinach, które mogą w każdej chwili się zawalić i go żywcem pogrzebać. Rozkosznie. No ale tak w ogóle, to od razu postanowiłem zbadać sprawę, bo właściwie to byłem ciekaw kto też mógł tam mieszkać. W końcu może poznałem przyszywanego brata Fiodora podczas Turnieju Trójmagicznego? W końcu w Durmstrangu uczyło się mnóstwo Rosjan.

- Gdzie pan znalazł ciało Fiodora? Chciałabym go pochować na cmentarzu.

Szczegółowo opisałem kobiecie miejsce tymczasowego pochówku jej syna, dokładnie określając położenie uwazględniając to, jak charakterystyczny był dąb pod którym zakopałem jego zwłoki.

- Wie pan, kto mógł zabić mojego syna? Nie wiem co robić, od dawna nikt mi nie wierzył, że on może wciąż być żywy, więc nie wiem czy w ogóle jest sens rozgrzebywać strup... Bardzo mnie to boli, ale wydaje mi się, że jestem za stara na takie psychiczne obciążenie.

- Nie wiem co pani doradzić, to pani osobista decyzja.

Kobieta zacisnęła pięści, patrząc z zawziętością na zdjęcie nastolatka. Było mi jej żal, naprawdę, ale chciałem mieć z tym wszystkim jak najmniej wspólnego, bo jak wiemy poszukiwania mogłyby ją zaprowadzić do mojej chałupki.

- Wie pan co? Nikt by mi nie uwierzył, ale według mnie to była sprawka czarownic. - powiedziała nagle blondynka, wyglądając jakby była o tym święcie przekonana. Mam nadzieję, że nie zauważyła jak zadrżał mi mały palec. Snape, gdzie jest twoje żelazne opanowanie? Nie jesteś czarownicą, tylko czarownikiem.

- Możliwe, że ma mnie pan w tym momencie za wariatkę, ale przez wiele lat na tym wzgórzu za lasem, wie pan gdzie? U jego stóp rośnie kilkanaście pięknych brzóz, są bardzo charakterystyczne, na pewno pan zauważył. W każdym razie, na tym wzgórzu nic teraz nie ma, ale kiedyś mieszkała tam pewna rodzina czarownic, chociaż ja określiłabym ich mianem czarnoksiężników. Uciekli stamtąd wiele lat temu, a z ich domu nie został kamień na kamieniu, zniknął z dnia na dzień. Może wróciły żeby się zemścić? Jak pan myśli?

Cóż, tak, z okna miałem piękny widok na zagajnik brzóz, a żeby się tutaj dostać przeszedłem przez las. Mieszkam na wzgórzu, byłem czarownikiem a mugole nie widzieli mojego domu. No i zdecydowanie wróciłem. Czy w planie dnia miałem zemstę na mieszkańcach jakiejś zapyziałej, prawosławnej dziury? Nie.

- Nie wiem, ale bardzo mi przykro z powodu pani straty.

"Byłbym wdzięczny, gdyby nie spaliła mnie pani na stosie w ciągu tygodnia."

- Cieszę się, że poświęcił mi pan swój czas. - powiedziała kobieta, chwytając moją dłoń w swoją. Uśmiechnęła się z trudem, wyglądając na wycieńczoną. Oddałem jej uśmiech, mając ochotę obciąć Alphonse'owi uszy. Dobra, dobra był do tego zmuszony, wiem. Spojrzałem za okno widząc, że już wszystko dokoła spowiła ciemność. Musiałem wracać, żeby móc jutro w pełni sił udać się w odwiedziny do mojego sąsiada, tatusia Fiodora. Dowiem się kim jesteś, nie mam co do tego wątpliwości.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro