Owoc Zakazanej Miłości *27*
Tobias czy chciał czy nie musiał jeździć do pracy. Nawet nie dlatego, że mieszał mikstury i zapisywał obserwacje. To on żył z Ericem na codzień. To on wiedział co jadł i jak się zachowywał. Przez kolejne trzy dni od rana do wieczora siedział w laboratorium. Nie chciał tego, jego potrzebą było zostać przy mężu i oczekiwać najgorszego, jednakże musiał rano go zostawiać. Rano caował go w czoło i wychodził, a wieczorem wracał, kładł się, a mąż wtulał się w niego, więc zasypiał niespokojny o jego stan. Gdy w końcu mógł wstać później, bo nikt go nie potrzebował to wstał koło dziesiątej. Chciał przysunąć męża do siebie, ale nie czuł go. Podniósł się natychmiast. Rozejrzał się i próbował się zorientować, gdzie jego ukochany. Zszedł z łóżka i wyszedł z pokoju. Zbiegł po schodach. Wpadł do kuchni, potem do salonu. Tam go zastał. Wcinał naleśniki z nutellą oglądając coś na youtubie, na telewizorku i śmiał się. Wokół niego siedziała dwudziestka naburmuszonych mężczyzn, w tym czerwonowłosy.
- Oglądali mecz, a Eric ni z gruchy, ni z pietruchy zabrał im pilot i włączył youtuba i śmieszne kociaki. - okularnik stanął obok niego tłumacząc mu sytację. - Gdy próbowali go odzyskać to powiedział, że zacznie krzyczeć, a wtedy przybiegniesz i zaciukasz za denerwowanie go, gdy jest w ciąży.
- Ale co z wymiotami i gorączką? - zapytał spoglądając na chłopaka, który stał obok. Nic nie rozumiał. Naprawdę. Przecież Eric ledwo otwierał oczy, a teraz śmieje się do rozpuku.
- Ah, no wczoraj rano mu się polepszyło, przeleżał pół dnia w łóżku i zszedł na dół.
- Jak to? To była druga faza...
- Nie kracz. Słuchaj mnie. Niepotrzebnie panikujesz. Eric to silny chłopak. Bardzo silny. On da rade.- oznajmił i wyszedł, a że stali w przejściu to daleko nie miał.
Brązowowłosy popatrzył w tamtą stronę i pisnął głośno. Wyciągnął ręce do Tobiasa. Ten stojąc w samych dresach poczuł się niekomfortowo, gdy dwadzieścia par oczu spojrzało na niego. Zielonooki odłożył talerz i zrzucił z siebie koc klękając na kanapie, dalej wyciągał ręce, a gdy szarooki podszedł, to uwiesił mu się na szyi.
- Heeeej - zamruczał uległy i musnął usta starszego chłopaka patrząc mu w oczy. Było to spojrzenie troche nieśmiałe, ale też prowokujące.
- Jak się czujesz? - zapytał Tobias obejmując go w talii. Otrzymał kolejne muśnięcie ust.
- Super - zamruczał uległy. - A ty? - zachichotał głośno. Zbliżył się do niego bardziej i wyszeptał mu do ucha. - Chodźmy się kochać - odsunął się lekko różowawy. Mężczyźni, którzy siedzieli najbliżej i słyszeli spojrzeli wyczekująco na czarnowłosego. Spadł im z nieba, jak się nie zgodzi to nie odzyskają telewizora.
- Skarbie... Co z twoją gorączką i wymiotami? - zapytał niepewnie. - Powinieneś leżeć w łóżku, musisz wyzdrowieć - powiedział, a zielonooki zachichotał, ale zaraz potem spoważniał.
- Gdyby mój mąż był w domu, a nie od rana do wieczora siedział w pracy, to by wiedział, że mi przeszło. Byłem u lekarza, mówił, że to zatrucie pokarmowe i zwykłe przemęczenie. Wcześniej nie mogłem spać.
- Nawet nie wiesz jak się ciesze! - krzyknął i przytulił mocno do siebie męża. To była świetna nowina!
- Zgnieciesz nam dziecko! - pisnął i go odepchnął. - Lekarz dał mi witaminki, więc już dobrze. Odwołaj te wkurzające kitle. Odbierają mi chęć do życia. - mruknął. Tobias zrozumiał, że skacząc nad nim lekarze go tylko irytowali. - Oj, przepraszam, musze do kibelka - powiedział i wstał, ruszył do łazienki głaszcząc brzuszek. Zamknął się tam i oparł o umywalkę zaciskając na niej palce. Ból w podbrzuszu był nieznośny. Okropny. - S-Spokojnie dzieciątko - wyszeptał płaczliwie. - Spokojnie... Mamusia nie chce cię stracić - powiedział kładąc dłoń na brzuszku. Czym prędzej wyjął telefon i wybrał numer.
- Halo, synku? - zapytała kobieta w słuchawce. Prawie się popłakał słysząc jej głos.
- M-mamo... M-musisz mi pomóc... Mogę stracić maleństwo, nie chce - rozbeczał się do słuchawki.
- Napisz mi adres. Będę za pół godziny. - oznajmiła poważnie. Rozłączyła się, a on wrzucił telefon do umywalki i zsunął z siebie spodnie. Przesunął między nimi palcem, a na nim została krew.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro