97
Pakuje swoją walizkę, tata ma rację. Nie muszę pytać Nero o pozwolenie, do tej pory to on mnie stawiał przed faktem dokonanym, więc nic się nie stanie jeśli ja teraz tak zrobię.
A ja naprawdę tęsknię już za mamą i bratem. A po tym co się tu stało na pewno mnie nie odwiedzą.
− Liv – przerywam pakowanie na dźwięk głosu Nero. Odwracam się do niego, a on szybko się do mnie zbliża. – Wiem, że bywam irytujący, ale to nie zmienia faktu, że cię kocham. I nie dam rady żyć bez ciebie.
Klęka przede mną i wtula się w mój brzuch.
− Potrzebuję zarówno ciebie jak i naszego maleństwa.
On chyba pomyślał, że zamierzam od niego odejść.
Jest ode mnie ponad dwadzieścia lat starszy, a teraz zachowuje się zupełnie jak mały chłopiec. Mój kochany.
− Zrobię dla ciebie wszystko – to zapewnienie akurat bardzo mi się podoba. Na pewno to wykorzystam.
− To bardzo dobrze kochanie, zaraz spakujesz swoją walizkę, bo jedziemy w odwiedziny do moich rodziców – podnosi głowę i spogląda na mnie zaskoczony. – Weź więcej rzeczy, bo zamierzam trochę tam pobyć.
Puszcza mnie, a ja wracam do swojego wcześniejszego zajęcia. W domu zostawiłam sporo swoich ubrań, a póki co mocno nie przytyłam, więc na razie nie będzie żadnego problemu.
A poza tym zakupy zawsze brzmią dobrze.
− Kochanie Victoria mnie zadźga podczas snu albo otruje pierwszą zupą. A Harry pomoże jej mnie zakopać – przewracam oczami na jego słowa. On naprawdę dramatyzuje.
− Póki jestem z tobą szczęśliwa nikt cię nie tknie. Wystarczy, więc, że nie będziesz mnie irytował i nic ci nie zagrozi – informuje go.
− To jest twoja ostateczna decyzja? – pyta, a ja uśmiecham się stojąc do niego tyłem.
Kurwa naprawdę byłam pewna, że będzie robił dużo więcej problemów, a on tak po prostu się zgadza.
Nero jednak z całą pewnością nadaje się na męża.
***
Podczas drogi do domu z wielkim podekscytowanie przyglądam się widokowi za szybą. Nawet sama sobie nie zdawałam sprawy z tego jak bardzo tęskniłam za tym miejscem.
− Widząc twoją minę w ogóle nie żałuję, że tu przyjechaliśmy – mówi mój mąż. My jedziemy moim autem, które zostało podstawione na lotnisko, a tata z Chris'em innym. Oczywiście oddałam kluczyki Nero, bo sama wolę się wpatrywać w obraz za oknem.
− Nie martw się, nie zostaniemy tu do porodu – pocieszam go, bo tata prawie przez cały lot próbował mi wytłumaczyć, że dużo lepiej by było gdybym zdecydowała się zostać w domu przez całą ciążę, a także na samych początkach mojego macierzyństwa.
− Oby, bo klub czeka na swoją właścicielkę – uśmiecham się na jego słowa.
− To, że będziemy na innym kontynencie nie przeszkodzi mi przed zarządzaniem klubem. Spiszę się tak dobrze, że będziesz ze mnie dumny – zapewniam go.
− Zawsze byłem i będę z ciebie dumny, ale zaraz kochanie będziesz musiała mnie obronić przed swoją matką.
− Boisz się mojej mamy? – pytam z niedowierzaniem.
− Ależ oczywiście. Tylko ty i twoja matka potraficie mnie przestraszyć.
Jako pierwsi wjeżdżamy na podwórko. Szybko opuszczam auto i rozglądam się, po miejscu, które jest bardzo bliskie mojemu sercu.
− Córeczko – woła moja mama i do mnie biegnie, a następnie przytula. – Tak za tobą tęskniłam.
− Ja za tobą też – mój widok ją cieszy. Jej twarz cała promienieje, ale gdy spogląda w bok od razu uśmiech znika z jej twarzy.
− Szkoda, że jego też ze sobą przywiozłaś, ale cóż skoro musi tu być to niech będzie.
− Ja też się bardzo cieszę, że cię widzę Victorio.
Mama spogląda na niego ze złością. Wydaje się być na niego dużo bardziej wkurzona niż tata.
− Idę przygotować ci coś do jedzenia, bo na pewno zgłodniałaś. A ty nie zbliżaj się do Adama – drugie zdanie wypowiada głosem wręcz ociekająbym jadem stronę mojego męża.
Lecz po chwili łagodnieje i całuje mnie w policzek, a następnie zmierza w stronę domu.
− Łatwo to ci nie będzie – informuje Nero, a następnie w ramach pocieszenia chwytam go za dłoń i prowadzę do domu.
Mam nadzieję, że się nie pozabijają.
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro