85
− Mam nadzieję, że dotrzymasz tego co obiecałeś – mówię do Nero jak wracamy z tego hotelu. Uparł się by to jego ludzie zajeli się moim wujkiem jednocześnie przysięgając mi, że włos nie spadnie mu z głowy.
− Nie specjalnie zależy mi na jego życiu, ale nie potrzebuje kolejnego powodu do kłótni z tobą.
− To dlatego nie wieziesz mnie do szpitala jak cię na samym początku prosiłam. Czy ty lubisz robić mi na złość? – nie rozumiem czemu tak trudno mu zrozumieć, że ja chcę teraz spędzić trochę czasu z rodziną. Oni na pewno też się o mnie zamartwiali.
− Zależy mi na tym byś wreszcie odpoczęła. Chociaż i tak to się pewnie nie uda, bo Chris jak tylko wrócimy zacznie cię o wszystko wypytywać.
Spoglądam na niego zaskoczona.
Co u niego w domu robi mój brat robi u niego w domu.
− No co tak się o ciebie zamartwiał, że postanowił ze mną współpracować by cię odnaleźć. Chwilę przed tym jak dostałem informacje gdzie cię szukać kazałem mu iść spać, bo praktycznie mi zasypiał na siedząco.
Uśmiecham się na samą myśl, że za chwilę spotkam się z swoim bratem.
– To weź jedź trochę szybciej poganiam go.
– Na mój widok się tak nie uśmiechałaś jak teraz gdy o nim usłyszałaś. Chyba powinienem się poczuć zazdrosny – mówi rozbawionym głosem.
Reszta drogi mija nam dość szybko. Jak tylko zajeżdżamy na jego posesję to od razu chwytam za klucze i biegnę do domu.
– Jak zwykle mnie wykiwałeś! – dociera do mnie podniesiony głos Chrisa, ale nie mija nawet chwila jak pojawia się w korytarzu. Ruszam w jego stronę i wpadam w jego ramiona. – Teraz to już nie wiem czy bardziej jestem na niego wściekły, że mnie ze sobą do ciebie nie zabrał czy zadowolony, że wreszcie jesteś ze mną.
– Nic mi nie groziło.
Odrobinę się ode mnie odsuwa.
– Dlaczego on cię uprowadził? Wszyscy umieraliśmy ze strachu o ciebie, bo ciocia odkryła, że od jakiegoś czasu nie brał regularnie leków, które dostał po śmierci Ritchie'ego. A tak w ogóle to co się z nim stało? – pyta rozglądając się.
– Ludzie Nero zabrali go, mają wezwać do niego lekarza, który spróbuje ustabilizować jego stan na tyle by mógł wrócić do domu, ale on naprawdę nie jest groźny. Po prostu nadal sobie jeszcze nie poradził ze śmiercią Ritchie'ego.
– A ty jak zwykle bronisz tej swojej rodziny – dociera do mnie głos Nero.
– Ciebie też już dawno powinna posłać do diabła za to co jej robiłeś. Musimy już jechać do mamy. Przestała wierzyć w kłamstwa ojca i bardzo się o ciebie boi.
Cholera nie powinna w tym stanie przeżywać takich stresów. Zresztą jak się jeszcze dokładnie przyjrzę zarówno Chris'owi jak i Nero to oni też wyglądają na bardzo zmęczonych. Tata pewnie też jest wykończony.
– Liv też potrzebuje odpoczynku i nie puszczę jej dopóki się nie naje i chociaż na chwilę położy. Jestem jej mężem i muszę o nią dbać.
Chris już otwiera usta by coś wtrącić, ale go ubiegam.
– Napijmy się wszyscy kawy – odwracam się w stronę mojego męża. – Kochanie mam ochotę na słodką bułeczkę pojedziesz mi do cukierni po taką?
– Ależ oczywiście kochanie – odpowiada mi, a następnie wychodzi.
– Liv musimy naprawdę odwiedzić mamę. Ona nie poczuje się lepiej dopóki cię nie zobaczy – stara mi się wytłumaczyć, bo najwyraźniej sądzi, że zamierzam ulec Nero.
Ja po prostu chciałam się go na chwilę pozbyć.
– Jestem w ciąży – mówię mu wprost.
Teraz jak nigdy potrzebuję jego rady i wsparcia.
******
Liczę na waszą opinię
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro