Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Naszyjnik

— Lisa — wycharczałam. — Tak mam na imię.

— Nie obchodzi mnie to. Nie o to pytałem — odparł z nonszalancją w głosie.

— X-menem — wyznałam, dając za wygraną. — Jestem mutantem. Poziom Alfa.

— Co?

To mi wystarczyło. Te kilka cennych sekund — wystarczyło, aby znowu mieć nad nim przewagę. Moje siły zregenerowały się na tyle, aby przywalić mu mocniej raz czy dwa. I choć nie miałam żadnego konkretnego planu działania... a nie jednak miałam. Nie dać się zabić, a zwłaszcza z jego ręki.

Kolanem walnęła go w czuły punkt każdego mężczyzny. Jęknął, a ja przycisnęłam go do podłoża. Woda z kranu ciągle się lała, a jej szum dudnił mi w uszach. Zamknęłam jego nogi oraz ręce w lodowym uścisku, przez co wyglądał jak niedokończona lodowa rzeźba. Musiałam się skupić, by lodowe kajdany nie pękły pod naporem jego mocy.

Leżał na ziemi i otaczał go lód — uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch — a ja siedziałam na nim, przygważdżając go do ziemi.

— To, że po mnie jest tylko mutant z poziomem Omega, a ty już możesz zamówić sobie nagrobek — rzekłam lodowatym tonem, a wrogość w moim głosie zaskoczyła nawet jego.

Co prawda nie było to do końca prawdą. Choć faktycznie nade mną byli tylko mutanci z poziomem Omega, a ja należałam ledwie do dziesięciu procent ludzi, którzy mogli, pochwalić się takim poziomem mocy to Loki był ode mnie silniejszy. Oczywiście fakt, że mój organizm jeszcze nie zregenerował się w pełni po podróży przez ten przeklęty teleport — również brał w tym swój udział. To, że miałam, nad nim przewagę wynikało tylko z jego niewiedzy.

W tym samym momencie, gdy wypowiedziałam moje groźby, na dowód nieprawdziwości moich słów Loki wyswobodził się i tym razem to ja znalazłam się nad nim. Nogi zablokował kolanem, złapał mnie za nadgarstki, zaś drugą rękę ponownie zaciskał na mojej szyi.

— Podziwiam. — Na jego usta wdarł się złośliwy uśmieszek. — Tylko nie wiem, czy za umiejętności, ale chyba bardziej za twoją naiwność w to, że mogłaś ze mną wygrać.

— Optymistą lepiej się żyje — odparłam z przekornym uśmiechem, na chwilę zapominając o tym, w jakiej sytuacji się znalazłam.

— Kim jesteś? — powtórzył swoje pytanie.

— Mówiłam już. Człowiekiem z genem X — odpowiedziałam, jednak tym razem nie dał się zaskoczyć. A szkoda.

— Czyli? — spytał nad wyraz spokojnie.

— W moim świecie — zawahałam się i wtedy mnie olśniło. Pozostał mi jeszcze jeden as w rękawie. — T.A.R.C.Z.A mnie obserwuje już od jakiegoś czasu. My tu gadu, gadu, a czas leci — uśmiechnęłam się lekko, choć do śmiechu nie było mi wcale. Powoli kończyły mi się opcje.

— Sprytne, ale nie tym razem.

— Uczyłam się od najlepszych.

Obrzucił mnie uważnym spojrzeniem i już miał wstać — uświadamiając sobie chyba, w jakiej sytuacji się znaleźliśmy, a dla obserwatora niezaznajomionego w sprawie mogło to wyglądać dość dwuznacznie — gdy jego wzrok spoczął na mojej szyi. Jego źrenice rozszerzyły się — przysłaniając zieleń tęczówek — a oczy zrobiły się wielkie jak spodki.

— Skąd to masz? — w jego głosie pobrzmiewało niedowierzanie, którego nawet nie starał się ukryć, a to była dla mnie nowość. Duża nowość.

— Co? — Tym razem to ja nie wiedziałam, o co chodzi.

— Naszyjnik — wyjaśnił, tępym wzrokiem wpatrując się na moją szyję.

— Jaki naszy... — zaczęłam nadal nic nie rozumiejąc. — Aaa, ten naszyjnik — mruknęłam niewyraźnie.

Wstał, cały czas nie spuszczając ze mnie wzroku. Poczułam delikatne ukłucie, ale wzięłam z niego przykład i również się podniosłam. Rozmasowałam bolące nadgarstki — korzystając z chwili, że nie chce mnie zabić — i usiadłam na krześle barowym.

Atmosfera była tak gęsta, że byłoby można kroić ją nożem. Niezręczna cisza, jaka panowała była nie do zniesienia. Minuta za minutą, a ja chyba wolałam walkę na śmierć i życie.

Loki przeszywał mnie spojrzeniem. Miałam wrażenie, że zaraz wywierci mi dziurę w brzuchu. Czułam się, jakby prześwietlał mi duszę i w rzeczywistości tak było, a przynajmniej próbował.

— Nie przeczytasz moich myśli — uświadomiłam go.

— Kim jesteś? — usłyszałam już chyba po raz dziesiąty tego dnia i miałam ochotę ziewnąć.

Salon był zrujnowany. Panele w salonie uwypukliły się, firanka do połowy zwisała z karnisza. Flakon z kwiatami roztrzaskał się w drobny mak. Dywan jakimś cudem został przecięty na dwie połowy. Byłam tak zajęta niedaniem się zabić, że nawet nie zwróciłam uwagi, jak w tej całej szamotaninie niszczyliśmy moje mieszkanie. Jęknęłam w duchu na ten widok.

— Mój dom — stęknęłam, całkowicie go ignorując.

— Zadałem ci pytanie?! — wrzasnął, tracąc nad sobą panowanie.

— Mówiłam już — odpowiedziałam spokojnie, unosząc ręce w obronnym geście.

— Skąd masz naszyjnik mojej matki?!

— Ja? — zapytałam głupio, dopiero po sekundzie uświadamiając sobie własną głupotę. — To prezent — zawahałam się z odpowiedzią, wbijając przy tym wzrok w podłogę. — Naszyjnik jak każdy inny. — Wzruszyłam obojętnie ramionami. — Wielka mi afera — prychnęłam z nonszalancją, widząc jego minę, która była daleka od swobody, jaką starłam się grać.

— Ten wisior — zaczął, siląc się na spokój. Palcem wskazał na przedmiot — mój ojciec — skrzywił się nieco — to znaczy Odyn dał go mojej matce. To jedyny egzemplarz — rzekł, a przy każdym słowie drgała mu powieka, nosiło nim bardziej niż mną na zakupach w czasie wyprzedaży.

Moja dłoń mimowolnie powędrowała do biżuterii. Srebrny łańcuszek, diament w fioletowych barwach w złotej oblamówce.

— Thor znalazł sobie kolejną miłość? — sarknął rozwścieczony.

Na te słowa zareagowałam zdecydowanie zbyt gwałtownie. Podniosłam się z miejsca, całkowicie zapominając o blokadzie umysłu. Co prawda były to słowa, tylko słowa, a bolały bardziej niż starte kolana, obolała szyja i chyba zwichnięty nadgarstek.

— Co?! — wrzasnęłam, wyrzucając ręce w powietrze. — Nie! — krzyknęłam. Teraz to on stał, ja zaś żywo gestykulowałam z trudem, cedząc każde zdanie. — Przecież to ty... — zamilkłam natychmiast. — Cholera jasna!

— Jak to ja ci go dałem?

Zrobił krok w moją stronę i uniósł dłoń, jakby chciał mnie dotknąć. Jednak szybko ją zabrał. Stał tylko, wpatrując się we mnie intensywnie.

Cholera! Cholera! Cholera, cholera!

Ponownie roztoczyłam wokół swojego umysłu barierę.

— To skomplikowane — wydukałam.

To nie on! — upomniałam się, czując, przeszywając ból w piersi, gdy na jego twarzy malowało się obrzydzenie.

— Mam czas — jego głos był nad wyraz spokojny. Nie podobało mi się to.

Zrobił kilka kroków w moją stronę, a ja się wzdrygnęłam.

— Nic się nie dowiesz, gdy mnie zabijesz — ostrzegłam i z powrotem usiadłam na krześle. Bożek zatrzymał się, spoglądając na mnie wyczekująco i krzyżując ramiona.

Westchnęłam, masując skronie. To było ponad moje siły.

— Ja. Nie jestem stąd.

— Nie rozumiem.

— Jest dziewięć światów — zaczęłam niechętnie, a on kiwnął głową, kontynuowałam — ale oprócz tego są wymiary. Jest ich naprawdę wiele. Każdy z nich ma inną rzeczywistość, ale są one do siebie w jakimś sensie podobne. W każdym z wymiarów jest odpowiednik każdego człowieka, istoty czy boga — posłałam mu znaczące spojrzenie — ale są one od siebie różne. W tym świecie jest też mój odpowiednik i jest zwykłym człowiekiem — sapnęłam, pierwszy raz od bardzo dawna mówiłam o tym tak otwarcie. — Jak się pewnie domyśliłeś, nie ma tu mutantów.

— Jaki to ma związek ze mną?

Duży.

Był spokojny. Niepokojąco spokojny co wzbudzało we mnie wątpliwości i obawy. Jeszcze chwilę temu próbował mnie zabić, a teraz słuchał mnie ze stoickim spokojem.

Zagryzłam wargę, zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów.

— Mój wymiar różni się od waszego.

— Nadal nie wiem, jaki to ma związek ze mną.

Przerażało mnie to opanowanie. Sięgnął po drugi stołek i usiadł naprzeciwko mnie.

— Zabierz teserakt i odejdź. — Westchnęłam zrezygnowana, nie chciałam, dalej ciągnąc tej rozmowy. — Udam, że nigdy cię tu nie było, a także to, że nie próbowaliśmy się nawzajem pozabijać.

— Kuszące, ale nie skorzystam. — Kąciki jego ust uniosły się delikatnie ku górze, a w szmaragdowych tęczówkach zaiskrzyły iskierki podekscytowania. Bardzo dobrze znałam to spojrzenie i wcale mi się to nie podobało.

— Nie czytaj mi w myślach.

— Raz mi się udało — zauważył z szerokim uśmiechem na ustach. — Kto nauczył cię blokady?

— Nie przed każdym — zaprzeczyłam. — Mutanci z poziomem Alfa jak Jean Grey są zbyt silni na takie sztuczki — tłumaczyłam, zapominając, że Jean i profesor nic mu nie mówią — przed profesorem X też się nie da.

— A ja? — drążył.

Prychnęłam na to pytanie, co go troszkę zdziwiło.

— Znasz się na magii, ale czytanie w myślach to trudna sztuka i niezwiązana z magią.

- Sugerujesz, że nie jestem wystarczająco potężny, by dostać się do twojego marnego umysłu. - Jego brew powędrowała ku górze.

A było tak pięknie.

— Nie sugeruję, ja stwierdzam fakt — odparłam zgryźliwie. — Nikt nie jest dobry we wszystkim.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro