3
- To niedoszły samobójca! Jak ktoś taki mógłby urodzić moje dziecko?! -drę się wściekły na Bogu ducha winnego lekarza, który jest dość mocno zaskoczony moją reakcją.
Jednak nie... wcale nie jest aż taki niewinny, kogo on mi tu znalazł?!
Nastolatek jest nie mniej zaskoczony moją obecnością, bo wciąż stoi koło drzwi w milczeniu. Widać gołym okiem, że nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, a już tym bardziej mnie tutaj, tak samo zresztą jak ja jego.
- Panie Patrick -lekarz podnosi się z fotela i patrzy zdziwiony na mnie -nie wiem o czym pan mówi?
- Już pana uświadamiam. Dwa dni temu ten smarkacz -mierzę w nastolatka oskarżycielskim palcem - chciał popełnić samobójstwo pod kołami mojego auta! Rozumie pan? Chciał się zabić! Może on ma coś z głową?! Dlatego proszę o innego kandydata! -uderzam otwartą dłonią w biurko, ledwo nad sobą panując.
- Ale odrzucił pan wcześniejszych kandydatów, poza tym wstępnie wszystko gotowe, więc... -zaczyna lekarz, ale nie mam zamiaru go słuchać.
On tu chyba czegoś nie rozumie...
- Mówię chyba jasno i wyraźnie, że chcę innego i to pana w tym głowa, żeby najlepiej nastąpiło to jak najszybciej, chyba za coś panu płacę! -cedzę przez zęby, powstrzymując się, żeby bardziej nie wybuchnąć.
Ignoruję obecność dzieciaka, który wciąż się nie odezwał, zresztą w tej sytuacji tym lepiej dla niego. Tak czy inaczej zdania nie zamierzam zmieniać. Nie zdecyduję się powierzyć mojego dziecka komuś, kto ma nierówno pod sufitem!
- Ale inni nie spełniają takich wymagań jak Alex... -lekarz wciąż próbuje mnie przekonać.
Co on tak bardzo uparł się na tego dzieciaka?
- Nie obchodzi mnie to! -przerywam mu zły -na pewno się ktoś znajdzie.
To prawda, przewinęło się wielu kandydatów, większość podobała mi się z wyglądu, ale żaden nie przyciągnął uwagi na tyle, żebym się zdecydował.
Wciąż czegoś mi brakowało...
Zresztą dokładnie określić nie mogłem czego, jednak wiedziałem, że to nie jest to.
Czas płynął, jednak ja nie chciałem byle kogo. Taką decyzję nie chciałem podjąć zbyt pochopnie, przecież chodziło tu o moje dziecko.
Wciąż irytowałem się, że mój plan się sypie, dlatego wynająłem agencję, która zajmowała się szukaniem matek zastępczych wśród kobiet jak i wśród mężczyzn.
Mieli znajść dla mnie chłopaka, oczywiście nie byle jakiego, dałem im instrukcję co do wyglądu i reszty i kazałem twardo trzymać się wytycznych.
Nie zależało mi, żeby był bogaty i wykształcony, miał tylko urodzić mi upragnionego syna.
Doktor od wielu lat współpracował z agencją, miał również swoją prywatną klinikę w której takie porody się odbywały. Nikt "z zewnątrz" nie był w to wtajemniczony, bo w świetle prawa było to nielegalne. Odpowiadało mi to, bo też zależało mi na pełnej dyskrecji.
Uzgodniłem z nim wszystkie szczegóły i zostało mi czekać na telefon od niego. Miał mnie poinformować gdy znajdzie odpowiedniego kandydata...
Ale takiej sytuacji się zupełnie nie spodziewałem.
- Jeśli chodzi o mnie to -nagle małolat się odzywa, a ja prostuję zaskoczony, przenosząc wzrok na niego -też wolałbym nie mieć nic wspólnego z tym gościem. Jak on w ogóle chce zostać ojcem jak jest taki nerwowy? Już szkoda mi tego dziecka...
- Ja?! -naprawdę mam wielką ochotę przełożyć go przez kolano -a kto rzuca się jak głupi ludziom pod samochód? Cholerny gówniarz!
- Co pan wie o moim życiu?! - nastolatek patrzy na mnie zły -nikt nie kazał mi pomagać, czy prosiłem się o to?!
No nie, ja zaraz nie wytrzymam i naprawdę mu przyleję! Mam w sobie duże pokłady cierpliwości, ale on wnerwia mnie tak bardzo, że powoli ją tracę.
- Tak jak powiedziałem, rezygnuję, bo wolałbym, żeby dziecko nie przejęło jego cech... -patrzę na lekarza.
- Nie sądzę -studzi moje nerwy doktorek i lekko się uśmiecha.
Nie wiem z czego on się tak cieszy?
Jemu chyba też powinienem obić tą uśmiechniętą buźkę, bo to przecież wszystko jego wina!
To przez niego zamiast teraz planować i dogadać resztę szczegółów, muszę użerać się z nieznośnym i pyskatym dzieciakiem.
- Gówniarzowi po prostu w dupie się poprzewracało, rodzice kasę dają, to i palma odbija! -stawiam swoją diagnozę.
- Do twojej wiadomości, jestem normalny! -nastolatek podnosi głos, wciąż mierząc mnie wściekłym wzrokiem.
- Nie jestem do końca pewny, po tym co odstawiłeś! -odgryzam się i zakładam ręce na klatce piersiowej.
- Proszę usiąść -lekarz stara się nas uspokoić -wyjaśnimy wszystko na spokojnie...
- A co tu jest do wyjaśniania? -przerywam mu -chyba wszystko już zostało powiedziane.
- Proszę, panie Patrick jeszcze raz, ale tym razem na chłodno to przemyśleć -zwraca się do mnie, gdy siadam naprzeciw niego -chłopak spełnia wszystkie wymagania, badania wstępne przeszedł wzorowo i mogę pana uspokoić, że nie jest chory na głowę...
- Skąd ta pewność? -nachylam się nad doktorkiem -a co jak postanowi będąc już w ciąży rzucić się z mostu, albo...
- Nie jestem głupi! -cedzi przez zęby, a ja odwracam głowę w jego stronę -miałem już z dziećmi do czynienia...
- To niczego nie zmienia -przerywam mu -tu chodzi o mojego syna! Poza tym, ile ty masz lat? -skanuję go wzrokiem z góry na dół -nie jesteś za młody? I ciekawe co na to twoi rodzice?
- W porządku -nagle podnosi się gwałtownie -zrywam umowę, proszę poszukać sobie kogoś innego!
Dochodzi do drzwi, ale zaraz opiera się o ścianę i osuwa po niej na podłogę.
Zaniepokojony doktor podrywa się z miejsca, ja też.
- Proszę położyć go na łóżku -instruuje, a potem od razu pochyla się nad nim.
- C-co... z nim? -pytam trochę przejęty.
- Na szczęście to tylko omdlenie -uspokaja i nakrywa go troskliwie kocem.
- Doktorze -zaczynam -umawialiśmy się na kogoś...
- Idealnego? -przerywa, patrząc mi w oczy -panie Patrick z całym szacunkiem, ale tacy ludzie nie istnieją. Pan ma pracę, dom, pieniądze, poukładane życie, nie wszyscy mają tyle szczęścia -odchodzi od leżanki, na której leży chłopak i siada z powrotem za biurkiem.
Spoglądam na dzieciaka i patrzę na niego dłuższą chwilę.
- Dlaczego się zdecydował? -odzywam się nagle.
- Słucham? -podniósł na mnie oczy i ściąga okulary.
- Pytam dlaczego tak młody... zresztą ile on ma lat? -obracam wzrok znów w stronę lekarza i patrzę na niego uważnie.
- Osiemnaście -jednak zaraz pośpiesznie dodaje, widząc moją zdziwioną minę - ale zapewniam pana, że rozmawiałem z nim kilka razy i jest o dziwo nad wyraz dojrzały.
Milczę dłuższą chwilę, próbując pozbierać myśli i jakoś to wszystko w głowie ułożyć. Nie jest to łatwe, bo emocje wciąż we mnie buzują.
Zastanawiam się dlaczego tak młody dzieciak zdecydował się zajść w ciążę i urodzić dziecko? Bo na pewno nie zrobił tego z ciekawości. Czy pieniądze to jedyny powód? Przecież w takim wieku jakim jest on, raczej nie myśli się o takich sprawach.
- Pewnie chciałby pan wiedzieć co popchnęło go do takiego kroku? -pyta lekarz, jakby wiedział o czym właśnie pomyślałem, a ja kiwam głową twierdząco, bo wolałbym to wiedzieć -tak naprawdę to sam nie wiem, bo nie wyjawił mi tego, powiedział tylko, że potrzebuje tych pieniędzy. I powiem tylko, że pierwszy raz widziałem kogoś tak... mocno zdecydowanego...
- O czym pan mówi?
- Raczej nie pojawiają się tu osoby tak młode -poprawił się na fotelu i na powrót założył okulary na nos -Alex jest moim najmłodszym pacjentem i mimo, że przy pierwszej rozmowie widziałem strach w jego oczach, to gdy go zapytałem czy jest pewny tej decyzji, usłyszałem zdecydowane "tak", ale takie jakie rzadko spotyka się u osób w tym wieku...
Gdy zgłosiłem się do agencji, nie przewidywałem żadnych problemów. Wszystko miało przebiec sprawnie i łatwo...
Tak bardzo chciałem zostać ojcem, że cena nie grała roli w tym przypadku.
Zapłaciłbym każde pieniądze byle ziścić swoje marzenie. Nawet zaprzedałbym duszę diabłu jeśli taka zaszłaby potrzeba...
O nastolatku nic nie wiedziałem, do czasu, aż doktor nie zadzwonił i nie doszło do spotkania.
- Jednak decyzja należy do pana, ja do niczego nie mogę zmusić... -z chwilą gdy to powiedział, dzieciak wreszcie zaczął się budzić.
Podniósł się powoli do siadu, nawet na mnie nie patrząc, a lekarz, który szybko podszedł do niego, podał mu szklankę z wodą.
- Alex, na pewno wszystko w porządku? -pochyla się nad nim, uśmiechając troskliwie.
- Tak, dziękuję -ten upija niewielki łyk, odstawia szklane naczynie na stolik i natychmiast podnosi się z leżanki.
- Powinieneś jeszcze poleżeć i odpocząć... -mężczyzna w białym fartuchu próbuje go powstrzymać.
- Dziękuję panu za troskę, ale naprawdę umiem zadbać o siebie. Zmywam się, bo nic tu po mnie... -popatrzył na mnie z niechęcią i skierował w stronę drzwi -nie pcham się tam gdzie mnie nie chcą!
Gdy nacisnął klamkę i już miał wychodzić, usłyszałem.
- Zaczekaj...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro