2
Nachylam się się nad nastolatkiem.
Na szczęście wciąż oddychał.
Cholera! Jeszcze by mi tego brakowało, żebym przez smarkacza poszedł siedzieć!
Właśnie wracałem po ciężkim dniu do domu, po pracy, gdy wszedł mi prosto pod samochód! Zauważyłem go dosłownie w ostatniej chwili, próbując jeszcze się ratować, odbijając kierownicą w drugą stronę.
Dobrze, że akurat skręcałem i prędkość była mała, co też poniekąd sprawiło, że nie zabiłem dzieciaka!
Nie wiem czy on był ślepy, że mnie nie widział czy jak?
Wyskoczyłem spanikowany z auta, w momencie, gdy on powoli podnosił się, a gdy zauważyłem krew płynącą z jego skroni i z rozciętej wargi, wtedy spanikowałem jeszcze bardziej.
Kazałem mu leżeć, jednocześnie wyciągając z kieszeni komórkę chcąc zadzwonić na pogotowie, ale on spojrzał na mnie i wyszeptał.
- Proszę tego nie robić... już wszystko dobrze...
- Dzieciaku, prawie cię przejechałem, dlatego musi zobaczyć cię lekarz... -tłumaczyłem mu, ale na nic to się zdało, bo chłopak był uparty i nie dał się przekonać.
Jeszcze chwilę mierzyłem go spojrzeniem, nie do końca mu wierząc, ale co miałem zrobić? Przecież nie mogłem go do niczego zmusić.
Dlatego niechętnie, ale zgodziłem się, chowając z powrotem telefon do kieszeni. Złapałem go za ramiona i pomogłem mu wstać, a wtedy on niespodziewanie nieprzytomny osuwa się w moje objęcia.
Co miałem zrobić? Pod jaki adres zawieźć? Przecież nawet nie wiedziałem gdzie mieszka i jak się nazywa. Co miałem jeździć z nieprzytomnym dzieciakiem po całym mieście pytając kto go zna? W tej sytuacji nie miałem innego wyjścia, jak zabrać go do siebie.
Więc, wziąłem omdlałego chłopaka na ręce i położyłem na tylnym siedzeniu auta...
A teraz czekam aż się ocknie, nerwowo przemierzając pokój, co chwila niepewnie spoglądając w jego stronę.
Chłopak jest blady i ciężko oddycha...
Może lepiej trzeba było od razu zawieź go na pogotowie?
- Cholera! -klnę wkurzony, a on w tym momencie poruszył się, krzywiąc.
- Umarłem? -wyszeptał, otwierając powoli oczy.
- Jakie umarłem?! -zatrzymuje się na środku pokoju zaskoczony -dopiero to bym miał kłopoty!
- Nie trzeba było mnie ratować... -odzywa się zrezygnowany, wzdychając ciężko i uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
Patrzę na niego mocno zaskoczony. Z początku myślę, że pewnie dzieciak w szoku i nie wie co mówi...
- Na szczęście nic ci się nie stało... -wtedy obraca się i patrzy w moją stronę.
- Na szczęście? Już lepiej by było żebym nie przeżył...
Zaraz... o czym on pieprzy? Chciał się zabić?! Czyli to było celowe? Umyślnie wlazł mi pod koła?!!!
Zżymałem się jeszcze bardziej.
Co za nieodpowiedzialny gówniarz!!!
Co on sobie myślał?!
W jednej sekundzie mój strach i troska gdzieś się ulotniły, a zastąpiła je narastająca złość.
- Ciesz się, że prócz kilku siniaków, rozciętej głowy i wargi, żyjesz idioto! -wydzieram się wściekły, ledwo nad sobą panując.
- Ktoś kazał panu mi pomagać? -zawołał zły.
- To trzeba było włazić pod inny samochód, jeśli już tak bardzo chciałeś ze sobą skończyć! Mało ich było na drodze?! -drę się, chociaż wiem, że nie powinienem tego mówić, ale chłopak działa mi coraz bardziej na nerwy.
- To trzeba było mnie tam zostawić! -ten też nie pozostaje dłużny.
Co za wredny małolat! -myślę zaciskając mocno pięści.
- Słuchaj gówn... -zaczynam tracąc nad sobą panowanie i to kolejny raz w przeciągu zaledwie minuty.
Robię krok w jego stronę, ale szybko zatrzymuje się, bo dzieciak zaczął wstawać z łóżka.
- Co robisz? -unoszę zdziwiony brew.
- Wychodzę!
- Mimo wszystko wolałbym jednak najpierw zawieźć cię na pogotowie, bo wolę mieć pewność, że... -zmieniam ton na łagodniejszy, żeby przekonać uparciucha.
- Nic mi nie jest -przerywa mi stanowczo, podnosząc się z miejsca, ale w tym momencie zachwiał się i opada z powrotem na łóżko.
- Jasne! -cedzę przez zęby zły, zakładając ręce na klatce piersiowej -a potem będę miał kłopoty, bo olałem temat...
Wylądujesz gdzieś w rowie i potem odpowiem za nieudzielenie pomocy... dzięki, ale dzisiejsze dzieciaki są zbyt sprytne...
- Nie jestem dzieckiem! -podnosi głowę i patrzy na mnie zły.
- Na dorosłego mi też za bardzo nie wyglądasz -drwię z nastolatka.
- Dam sobie radę. Dziękuję, ale teraz wolałbym już pójść...
Co za uparty dzieciak!
Najpierw ładuje mi się pod koła samochodu, o mało nie robiąc mi przy tym problemów, a teraz "zionie" gniewem, jakbym to ja był temu winny!
Mimo narastającej złości, chciałbym, albo choć spróbuję się czegoś dowiedzieć. No chyba należy mi się chociaż tyle, jak już chciał zginąć pod moim autem i robiąc ze mnie mordercę.
- Dlaczego chciałeś się zabić? Poprzewracało ci się w dupie, dzieciaku! -mierzę go niechętnym spojrzeniem, mając naiwnie nadzieję, że odpowie.
Jednak wciąż napotykam opór z jego strony.
- Nie muszę się chyba panu tłumaczyć! -odgryza się, znów podnosząc z łóżka.
Ja w jego wieku spotykałem się z kolegami, no stary to może jeszcze nie jestem, ale od tamtej pory raczej niewiele się zmieniło.
Więc dlaczego rzuca się pod samochód, próbując ze sobą skończyć?
Czy aż tak bardzo było mu źle, że wolał umrzeć?
Zresztą jakie taki dzieciak może mieć problemy? I gdzie są jego rodzice?
Ciekawe czy wiedzą co wyprawia ich syn?
Przyglądam mu się uważniej.
Nie powiem ładny jest. Szczupły blondyn o niebieskich oczach z niesfornie rozwianą grzywką. A ubrania jakie miał na sobie raczej nie świadczyły, że jest zdesperowanym bezdomnym.
- No dobra, jeśli nie chcesz jechać do szpitala, to niech chociaż zbada cię mój lekarz. Zadzwonię po niego, będzie w ciągu dwudziestu minut, a potem możesz sobie iść, ok?
Jednak jasnowłosy wciąż nie chce zgodzić się, więc zrezygnowany odpuszczam.
Nagle w jego kieszeni odzywa się telefon.
Gdy odbiera, jego twarz na początku wyraża skupienie, by po chwili rozjaśnić się w lekkim uśmiechu. Mogę wywnioskować, że dostał jakieś dobre wiadomości, ale nie dowiaduję się jakie, bo jedynie co usłyszałem to "dobrze, będę".
Nie mam jeszcze swoich dzieci, ale już teraz wiem, że moje dziecko na pewno nie będzie takie jak on... Nigdy na to nie pozwolę...
- Mogę już iść, czy ma pan zamiar mnie tu przetrzymywać? -wyrwał mnie z zamyślenia, mrużąc niebieskie oczy.
Miałem dziwne wrażenie, że sprawia mu przyjemność wbijanie komuś przysłowiowej szpilki.
- Możesz -odsuwam się na bok, żeby mógł przejść -nawet nie miałem zamiaru cię zatrzymywać.
W milczeniu minął mnie i wyszedł, nawet się nie obracając.
Odetchnąłem z ulgą, gdy za dzieciakiem zamknęły się drzwi. Od ocknięcia się spędził tu może z dwadzieścia minut, a zdążył w tym czasie wyprowadzić mnie z równowagi chyba z milion razy.
Nie jestem zwolennikiem przemocy, ale jego miałem wielką ochotę przełożyć przez kolano i zlać mu porządnie tyłek!
Wieczorem jednak wszystko się zmienia, bo dzwoni doktor Stewart i zapominam o humorzastym nastolatku.
- Panie Patrick, proszę przyjść za dwa dni, mamy idealnego kandydata, który urodzi pańskie dziecko! Umówiłem już was na spotkanie -oznajmia z radością, gdy tylko odbieram.
- Naprawdę? -z trudem wydobywam z siebie słowa, a serce momentalnie przyspiesza.
Tak bardzo długo czekałem na ten moment, a gdy w końcu nadszedł po prostu nie mogłem w to uwierzyć.
Te dwa dni dłużyły mi się cholernie, w pracy siedziałem do wieczora, żeby nie móc za dużo myśleć. A tak naprawdę nie mogłem się doczekać chwili kiedy poznam osobę, która zdecydowała się spełnić moje wielkie marzenie i urodzić mi syna.
####
Umówionego dnia, stawiam się w gabinecie lekarza sporo przed czasem.
- Zaraz pozna pan młodzieńca, który zgodził się na wszystkie warunki -mężczyzna w kitlu poprawia okulary, uśmiechając się szeroko.
A ja nie mogę z tej radości usiedzieć na krzesełku i nawet za bardzo nie zwracam uwagi na to co mówi.
Właśnie szykowałem sobie w głowie jakimi słowami podziękuję osobie, dzięki której być może już niedługo przytulę moje dziecko.
Będę miał dziecko! Syna! -wciąż dudniło mi w głowie i ostatkiem sił powstrzymuję się, żeby nie wykrzyczeć tego na głos.
A gdy słyszę ciche pukanie do drzwi, szybko podrywam się z miejsca.
- Proszę wejść -woła uśmiechnięty doktor.
Moją twarz zdobi szeroki uśmiech i szybko obracam się w stronę drzwi, które właśnie otworzyły się.
W jednej chwili szlag trafia moją radość, a złość rośnie z każdą sekundą.
- To ty! -krzyczę wściekły...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro