Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Z ekscytacją podobną do wczorajszej przekroczyłam próg uniwersytetu. Mimo że poranek do złudzenia przypominał poprzedni, czekały mnie teraz zupełnie nowe doświadczenia. Nie miałam pojęcia czego się spodziewać po pierwszych zajęciach i trochę się przez to denerwowałam.

Ruszyłam korytarzem, który prowadził do sali wykładowej. Im dalej się posuwałam, tym bardziej pusty się stawał i po chwili, kiedy dotarłam do jego końca, moim oczom wcale nie ukazało się miejsce, którego szukałam. Zaskoczona stwierdziłam, że odnalezienie się w tak dużym budynku, może być jeszcze trudniejsze niż się spodziewałam. Odwróciłam się i szybkim krokiem zaczęłam się cofać z powrotem do wejścia, zerkając na zegarek. Zostało mi nie całe pięć minut do rozpoczęcia, jeszcze tego by brakowało, żebym się spóźniła.

Stanęłam przy drzwiach i ściskając w ręce torebkę, wzięłam głęboki oddech. Nakazałam sobie nie panikować i spróbować jeszcze raz. Sprawdziłam numer sali, który sobie zapisałam i z uwagą przyjrzałam się planowi uczelni, wiszącemu niedaleko.

Miałam ochotę przybić sobie "piątkę" w czoło... pomyliłam piętra.

Wskazówka nieubłaganie zbliżała się do wyznaczonej godziny, więc pędem wbiegłam dwa piętra wyżej, przeskakując po kilka stopni na raz. Zdyszana i z kołaczącym sercem rzuciłam się w ostatniej chwili w kierunku zamykających się drzwi. Prawie wszystkie miejsca były już zajęte i nie zastanawiając się długo usiadłam z brzegu, żeby nie robić zamieszania. Dopiero kiedy byłam pewna, że nikt oprócz dziewczyny siedzącej koło mnie, nie zwrócił uwagi na mój wślizg do sali, odetchnęłam spokojniej.

– Prawie jak ninja. – Zachichotała cicho moja sąsiadka, na co odpowiedziałam jej uśmiechem.

Ukradkiem rozejrzałam się dookoła, szukając znajomych twarzy. Tym razem było nas zdecydowanie mniej niż wczoraj. Na pierwszy rzut oka oceniłam, że miejsca zajmowało około siedemdziesięciu osób, ale w porównaniu z tłumami na rozpoczęciu roku wydało się to zaledwie niewielką grupką. Słyszałam, że wykłady nie były obowiązkowe, ale na pierwsze chyba wszyscy zdecydowali się przyjść. Niestety nigdzie nie widziałam Olafa, co trochę mnie rozczarowało, więc albo był jednym z wyjątków, które postanowiły sobie odpuścić zajęcia, albo po prostu studiował na innym kierunku.

Kiedy stwierdziłam, że nie znam nikogo z pozostałych osób, skupiłam swoją uwagę z powrotem na dziewczynie obok, ale zanim zdążyłam zacząć z nią rozmowę, znikąd wyłonił się wykładowca.

– Miło mi powitać państwa na pierwszych zajęciach w tym roku akademickim! Niezmiernie cieszy mnie, że aż tylu młodych ludzi zdecydowało się na studiowanie turystyki przyrodniczej. Nazywam się... – Nie słuchałam już dalej.

Coś było nie tak... Bardzo nie tak. Ja przecież nie studiowałam turystyki przyrodniczej tylko weterynarię...

– Przepraszam... o czym on mówi? – Spanikowana szturchnęłam lekko w bok siedzącą obok mnie brunetkę.

– Yyy... przedstawił się nam – odpowiedziała szeptem z miną mówiącą, że jestem idiotką.

– Nie jesteście studentami weterynarii? – wyszeptałam z ostatkiem tlącej się nadziei.

Dziewczyna pokręciła głową, a ja niemal fizycznie poczułam zimno, kiedy mały płomyk w moim sercu zgasł.

Stłumiłam w ustach przekleństwo, którego mama na pewno by nie pochwaliła i powoli wsunęłam swój zeszyt i kolorowe długopisy z powrotem do torebki. Świetnie... co teraz?

Wszyscy naokoło wydawali się skrzętnie notować zasady oceniania, terminy kolokwiów i inne rzeczy, które w ogóle mnie nie interesowały. Musiałam wymknąć się i znaleźć odpowiednią salę. Nie wierzyłam, że mogłam być aż tak nieogarnięta i trafić nie tam, gdzie trzeba.

Zacisnęłam zęby i centymetr po centymetrze zaczęłam odsuwać krzesło. Udało mi się wejść, to musiało mi się też udać wyjść. Podziękowałam sobie w głowie, że usiadłam blisko drzwi. Napięta oczekiwałam, kiedy siwy mężczyzna opowiadający z entuzjazmem o swoim przemiocie, odwróci się, ale on uparcie spacerował po podwyższeniu na przedzie, patrząc na studentów. Nagle ktoś po drugiej stronie audytorium kichnął i cała uwaga skupiła się na nim. Zobaczyłam w tym swoją szansę na ucieczkę, więc podbiegłam do drzwi i szybko wyszłam z pomieszczenia. Delikatnie popchnęłam drzwi, żeby je zamknąć za sobą i już gratulowałam sobie epickiego odwrotu, kiedy przeciąg na korytarzu trzasnął drzwiami z hukiem.

– Cholera! – Wyrwało mi się i w tempie godnym olimpijczyka odmaszerowałam jak najdalej od miejsca katastrofy.

To by było na tyle jeżeli chodziło o dyskretne opuszczenie sali i nie zwracanie na siebie uwagi. Dobrze, że chociaż korytarz był pusty i nikt nie widział mojej czerwonej twarzy. Na szczęście do łazienki było łatwiej trafić. Schowałam się w niej i ochlapałam chłodną wodą twarz, pokrytą drobnymi piegami, uważając, żeby nie rozmazać maskary, która razem z błyszczykiem tworzyła mój cały makijaż. Z jednej strony brakowało mi czasu na tworzenie czegoś bardziej skomplikowanego, a z drugiej moje umiejętności w tym zakresie były na bardzo niskim poziomie, więc nawet nakładanie najprostszych kosmetyków mogłam popsuć. Przyklapałam lekko napuszone, brązowe włosy i powtórzyłam w głowie wszystkie motywujące teksty jakie znałam.

Czas na kolejne podejście do tematu, nie mogłam się poddać już pierwszego dnia. Dostałam się tu dzięki swojej ciężkiej pracy i przez jakąś głupią pomyłkę nie zamierzałam opuścić tego budynku, nie będąc nawet na zajęciach. Wyszłam z pomieszczenia w bojowym nastroju, gotowa podbijać świat.

Moja pewność stopniała, kiedy stanęłam pod drzwiami sali 258. Czy to na pewno tu? Przyłożyłam ucho do drzwi, starając się coś usłyszeć, ale okazały się za grube. Nie udało mi się trafić już dwa razy, do trzech razy sztuka, warto spróbować.

Zapukałam w drzwi i uchyliłam je, wsadzając głowę do środka. Spojrzenia wszystkich studentów i nienagannie ubranej kobiety, która pewnie była wykładowcą, zwróciły się w moją stronę.

– Dzień dobry... Przepraszam... Zgubiłam się... Czy to są zajęcia z biologii dla studentów weterynarii? – spytałam, starając się nie pokazywać swojego zdenerwowania, które znając życie i tak można było wyczytać z mojej twarzy.

– Tak. Miło mi Panią powitać, mam nadzieję, że pierwszy i ostatni raz wykazuje Pani taki brak szacunku mi i pozostałym osobom na tej sali, przeszkadzając w trakcie wykładu. Proszę zająć miejsce – odpowiedziała kobieta piskliwym głosem i kontynuowała swoją wypowiedź skierowaną do reszty.

Czułam, że wcale nie było jej miło. Zawstydzona jak najciszej przeszłam na tyły i usiadłam na wolnym miejscu koło jakiegoś chłopaka. Było mi strasznie głupio przez tę całą sytuację, ale cieszyłam się, że wreszcie dotarłam na miejsce.

– Przepisz sobie, jędza na pewno Ci nie powtórzy – szepnął mój sąsiad, przesuwając w moją stronę swojego laptopa z notatkami.

Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i uzupełniłam szybko zaległe informacje w swoim zeszycie. Dobrze, że chociaż studenci z jakimi miałam okazję rozmawiać wydawali się jak dotąd sympatyczni.

Kolejna godzina upłynęła spokojnie. Z uwagą zapisywałam wszystko o czym mówiła "jędza" i musiałam przyznać, że mimo wszystko, kiedy wychodziłam po zakończeniu zajęć, czułam się podekscytowana perspektywą częstych spotkań z tą niezbyt miłą kobietą.

Kiedy weszłam do mieszkania pierwszym na co zwróciłam uwagę był smród spalenizny. Zajrzałam do kuchni i zobaczyłam Kaję, zeskrobującą do kosza zwęglone resztki czegoś, co pewnie miałyśmy zjeść.

– Hej, chcesz może wyskoczyć na obiad do miasta? Chyba coś mi nie wyszło... – Uśmiechnęła się do mnie przepraszająco.

– Nie wierzę, moja nowa kucharka nie dała sobie rady z obiadem? – zażartowałam, wycierając umyte przez dziewczynę naczynia.

– Nie śmiej się, jutro twoja kolej na gotowanie, jestem ciekawa jak ci pójdzie. Poza tym, to nie moja wina, że akurat zadzwonił telefon i się zagadałam... No dobra może trochę moja, ale to chyba nic złego, że chciałam się wszystkiego dowiedzieć. Pamiętałam o tym, że zostawiłam mięso na patelni, tylko jakoś później mi się zapomniało i tak wyszło.

Próbując zachować poważną minę, pokiwałam ze współczuciem głową, ale Kaja widząc, że dalej się z niej ukradkiem nabijam, rzuciła we mnie ścierką i ze śmiechem uciekła z kuchni.

– Dokąd idziemy? – spytałam, kiedy wyrzuciłam już z torebki na kanapę wszystkie zbędne rzeczy, które taszczyłam ze sobą na uczelnię i wyszłam z mieszkania.

– Skoczymy na Stare Miasto, zjemy obiadek w Bar a Boo i deser na rynku. Mam taką ochotę na ciasto, że szok. – Na jej twarzy pojawił się rozmarzony uśmiech.

Pod kamienicą odruchowo skręciłam w stronę przystanku, ale dziewczyna pociągnęła mnie za ramię do czerwonego auta, stojącego przy krawężniku. Nie znałam się na samochodach, nie potrafiłam nawet określić jego marki, ale błyszczący lakier i pachnące lawendowym zapachem wnętrze podbiło moje serce. Rozsiadłam się na wygodnym siedzeniu i od razu stwierdziłam, że to zdecydowanie lepszy transport niż tramwaje.

– Masz szczęście. Nie wiedziałam, że masz auto. Inaczej wykorzystywałabym cię jako szofera już od wczoraj.

– Daj spokój, to stare auto Artura. – Roześmiała się Kaja, ale z widocznym zadowoleniem pogłaskała kierownicę i odpaliła silnik.

Miałam się zapytać kim był facet, o którym wspomniała, ale po chwili wyleciało mi to z głowy, gdy samochód wystrzelił jak z procy i wyjechałyśmy na drogę. Szybko nabrałyśmy prędkości i nie mogłam się powstrzymać przed sprawdzeniem, czy mam dobrze zapięty pas. Czarnowłosa wcisnęła jakiś guzik i usłyszałam trzask, przez który przeszedł mnie dreszcz. Po chwili dach się poruszył i opuścił do tyłu, a wiatr rozwiał nam włosy. Wariatka siedząca obok z podekscytowany chichotem przycisnęła bardziej padał gazu. Miałam wątpliwości czy przeżyję tą przejażdżkę, ale i tak świetnie się bawiłam, czując poziom adrenaliny rosnący wraz z prędkością na liczniku.

Na szczęście wkrótce wyjechałyśmy na bardziej zaludnione ulice i musiałyśmy zwolnić. Kiedy zatrzymałyśmy się na czerwonym świetle i spojrzałyśmy na siebie, obydwie parsknęłyśmy śmiechem. Krótko mówiąc, nasze rozczochrane fryzury przypominały ptasie gniazda, ale żadna z nas za bardzo się tym nie przejęła.

Mimo że dalej Kaja prowadziła już zgodnie z przepisami ruchu, dotarłyśmy na miejsce w niecałe dwadzieścia minut. Wysiadłyśmy na parkingu i nieśpiesznym krokiem ruszyłyśmy do baru. Kelner, który przyniósł nam menu, zmierzył uważnym wzrokiem dziewczynę, ale na niej chyba nie zrobiło to większego wrażenia. Nawet nie odwzajemniła jego uśmiechu. Ja na jej miejscu pewnie już siedziałabym z buraczkową twarzą i szykowała do ucieczki.

Nie zdążyłyśmy jeszcze zapoznać się z zawartością kart, a chłopak z powrotem był przy naszym stoliku z dwiema szklankami lemoniady.

– Na koszt firmy. – Uśmiechnął się ponownie w kierunku Kai. – Mogę już przyjąć zamówienie?

– Dzięki, potrzebujemy więcej czasu – odpowiedziała dziewczyna, jak gdyby takie rzeczy spotykały ją codziennie.

Nie brakowało jej ani urody, ani pewności siebie i była sympatyczna. Poczułam ukłucie zazdrości, za które od razu się skarciłam. W sumie dobrze było mieć taką przyjaciółkę, przynajmniej zaoszczędziłam na piciu. Gdy dostałyśmy nasze pizze kilka minut po ich wybraniu, uśmiechnęłam się rozbawiona. Byłam przekonana, że nasze zamówienie dotarło do nas tak szybko również dzięki obsługującemu nas kelnerowi, którego oczarowała moja towarzyszka.

– No więc... kim jest ten Artur? To twój chłopak? Brat? Przyjaciel? – spytałam, przypominając sobie niezadane pytanie.

Kaja rzuciła mi zmieszane spojrzenie i uważnie przerzuła swój kawałek zanim mi odpowiedziała.

– To skomplikowane... Nie jesteśmy razem – Wydusiła.

– Och... W takim razie dobry z niego przyjaciel, skoro dał Ci takie fajne autko. – Starałam się uratować nas przed krępującą ciszą.

– To też nie mój przyjaciel. Nie wiem jak nazwać naszą relację. – Zaczęła nerwowo kroić pizzę, wbijając w nią wzrok.

– Ach...

No i zrobiło się niezręcznie.

– Nie wiem co nas łączy. Jak już mówiłam, to skomplikowane. Kiedyś Ci o nim opowiem, daj mi trochę czasu. Jak tam po pierwszym dniu na uniwerku? – Uśmiechnęła się, ale widocznie była spięta.

Nie opierałam się przed zmianą tematu i opowiedziałam jej o swoich przygodach. Po chwili atmosfera się poprawiła i miło spedziłyśmy resztę popołudnia. Mimo to, cały czas miałam w pamięci zmieszaną i zawstydzoną twarz Kai, która zupełnie do niej nie pasowała.

○●○●○●

Hejloł, wylatuje kolejny rozdział, korzystam z ostatnich dni wolnego i piszę póki mam czas i wenę. Mam nadzieję, że w roku szkolnym nie będzie z nimi aż tak źle jak myślę

Papatki,
Szyszka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro