Rozdział 18
Z zewnątrz blok mieszkalny niczym nie odróżniał się od pozostałych budynków na osiedlu. Miałam właśnie zadzwonić do Eryka i upewnić się, że trafiłam pod dobry adres, gdy zauważyłam poruszającą się firankę na trzecim piętrze i wystającą zza niej, energicznie machającą dłoń przyjaciela.
- Już się stęskniłaś? - spytał z uśmieszkiem, otworzywszy mi drzwi.
- Można tak chyba powiedzieć. - Podałam mu reklamówki z zakupami i ściągnęłam kurtkę.
Mieszkanie już na pierwszy rzut oka wyglądało przytulnie. Wystrój stanowiły stare, "babcine" meble z ciemnego drewna i gdyby nie ubrania Eryka na wieszakach w przedpokoju i porozrzucane gdzieniegdzie podręczniki, można by było spokojnie stwierdzić, że lokatorem jest starsza pani, a nie młody chłopak.
- Zrobiłaś dla mnie zakupy? To kochane. Może coś jeszcze ugotujesz? - Uśmiechnął się zaczepnie, wykładając produkty na blat.
- Bardzo śmieszne, nie myśl sobie, że to dla ciebie. Miałam zrobić kolację sobie i Marcelinie, ale ona się na mnie wypięła, więc może pozwolę ci zjeść resztki za nią.
- Jeszcze pożałujesz i będziesz mi zazdrościła, bo kto zjada ostatki jest piękny i gładki. - Wyszczerzył się i czytając mi w myślach, otworzył szafkę z garnkami, którą próbowałam znaleźć, kręcąc się po kuchni.
Nie byłam master chefem i mogłam to przyznać z czystym sumieniem. Moje umiejętności wystarczały mi jednak na tyle, żebym potrafiła się wyżywić czymś więcej niż parówkami i jajecznicą. Za swoje popisowe dania uważałam wszelkiego rodzaju makarony i to właśnie dlatego zdecydowałam się na przygotowanie własnej wersji spaghetti. Nie byłam do końca pewna co z niego wyjdzie i chyba Eryk też nie bardzo ufał mojej kulinarnej intuicji, ale wyszłam z założenia, że makaron jest dobry sam w sobie i nie da się go popsuć. Biedak nie miał nic do gadania i został zagoniony do krojenia pomidorów.
Nasz duet zdecydowanie był nie do podrobienia. Nawet gotowanie okazało się być frajdą w takim towarzystwie. Ubrudzenie jednej połowy kuchni sosem pomidorowym, który wystrzelił z blendera, a drugiej mieszanką przypraw, nie zajęło nam dużo czasu. Mimo to, udało nam się zaoszczędzić trochę składników, które trafiły na talerze. Ku mojemu zdziwieniu, nasze "dzieło" było naprawdę całkiem niezłe.
- Ty sprzątasz. - Wypalił nagle mój przyjaciel, zauważając mój zniechęcony wzrok, skierowany w stronę bałaganu, który za sobą zostawiliśmy.
- Nie ma szans. - Stwierdziłam, przeżuwając spokojnie naszą kolację. - Ja zrobiłam zakupy i gotowałam, ty sprzątasz, to oczywiste.
Jego oburzone parsknięcie doprowadziło mnie do śmiechu.
- Ty gotowałaś? A ja? Ja nie gotowałem? Jak nie ja, to kto ubrudził wszystkie szafki sosem? To jest dowód, że ci pomagałem.
- Oraz na to, że nabrudziłeś i musisz zrobić porządek. - Uśmiechnęłam się, oddając mu swój pusty talerz. - Miłego zmywania. - Dodałam z niewinną miną.
Gdy wszystko już lśniło i nie został nawet ślad po naszych kuchennych rewolucjach, zdecydowaliśmy się na urządzenie sobie maratonu filmowego. Kiedyś była to tradycja moja i Kai i strasznie mi brakowało takich wieczorów. Na szczęście ten okazał się niemniej zabawny i sama nie wiem, jakim cudem zrobiło się tak późno. Zbliżała się druga nad ranem, gdy przyłapałam się na tym, że oczy same mi się zamykają. Przyjaciel odstąpił mi łóżko i sam został na kanapie, w czym zaczęłam się dopatrywać ukrytych motywów. Jestem pewna, że kiedy spałam, obejrzał co najmniej dwa odcinki serialu beze mnie, ale po namyśle byłam mu w stanie to wybaczyć.
Następnego dnia po wykładach wróciłam do swojego mieszkania. Chciałam wskoczyć tylko na chwilę, żeby zabrać rzeczy potrzebne mi podczas weekendowego powrotu do domu, ale słodziutka, biała kuleczka, którą zastałam w korytarzu zatrzymała mnie na dłużej. Po Marcelinie spodziewałam się kundelka, labradora, a nawet rottweilera, ale na pewno nie małego szpica, który wyglądał jak piszcząca ze szczęścia, pierzasta chmurka.
- Cerber! Wracaj do mnie! - Zawołała Marcelina, leżąc w za dużej koszulce z logo zespołu na dywanie, w otoczeniu gumowych, piszczących zabawek.
Prawie parsknęłam śmiechem, słysząc imię pieska. To było bardzo w jej stylu. Nie mogłam się oderwać od zwierzątka, które biegało radośnie po mieszkaniu, ale godzina odjazdu pociągu zbliżała się coraz bardziej i chcąc, nie chcąc, w końcu musiałam jechać na dworzec.
Moje zdumienie nie miało granic gdy na peronie w mojej miejscowości zamiast taty zauważyłam Tomka.
- Cześć Emilka, miło cię widzieć. - Wziął ode mnie walizkę i uścisnął na przywitanie.
- Daj spokój, aż tak się stęskniłeś? Piszemy prawie codziennie. - Zaśmiałam się, odwzajemniając uścisk.
- Nie prawda. Ostatnio gadaliśmy trzy dni temu. - Sprostował, prowadząc mnie do samochodu. - Dlatego postanowiłem wyręczyć twojego tatę i odebrać cię po przyjeździe. - Uśmiechnął się szeroko i nie mogłam się powstrzymać od odpowiedzenia tym samym.
- Coś się zdarzyło przez te trzy dni, że tak przeżywasz?
- A czy coś się musiało stać, żebym chciał z tobą pogadać? - odpowiedział pytaniem, na które wzruszyłam ramionami.
- Może jest coś o czym mi nie chcesz mówić przez telefon. - Stwierdziłam, zerkając na niego z uśmieszkiem.
- Bo nigdy nie poruszamy tego tematu. - Westchnął i poczułam, że swoim bezmyślnym zdaniem trafiłam w sedno istotnej sprawy. - Podoba mi się ktoś. - Wyznał, nie odrywając wzroku od drogi przed nami.
- To super! - Nie mogłam powstrzymać entuzjazmu. - Opowiedz o niej. - Poprosiłam, poprawiając się na siedzeniu, żeby mieć na niego lepszy widok.
- Jest... nietypowa - odpowiedział z wahaniem. - Nie spotkałem nigdy takiej dziewczyny jak ona i czuję, że mogę już nie spotkać. Dobrze się z nią dogaduję i uwielbiam jej uśmiech.
- Jejku, to słodkie, brzmisz jak nie ty. Umówiłeś się z nią? Jakbyś potrzebował jakichś rad przed randką to dawaj znać. Nie mam dużej wprawy, ale służę wsparciem. - Na te słowa lekki uśmiech błąkający się po jego twarzy zniknął, a wargi zacisnęły się w wąską linię.
- Na tym polega problem. Ona nie ma pojęcia ile dla mnie znaczy. Nie czuje do mnie tego samego, a ja chyba bym nie zniósł jej odrzucenia.
- Ej... - Chwyciłam go za dłoń, dodając mu otuchy. - Nie martw się, zdobędziesz tą laskę. Pomogę ci jak będę potrafiła, chętnie pobawię się w swatkę. - Zachichotałam, nie tracąc optymizmu. - Radzę ci zacząć od podarowania jej kwiatów. To romantyczne i dużo dziewczyn to lubi. Nie mówię, ze wszystkie, ale możesz przetestować na tej. - Zaproponowałam, podekscytowana swoją nową rolą.
- Dzięki, przemyślę to. - Bąknął pod nosem, nie do końca przekonany do mojego pomysłu. - Daj znać jak będziesz się nudziła w weekend. Nie mam dużo roboty, więc możemy trochę razem posiedzieć - powiedział, zatrzymując się przed wejściem do mojego domu.
Byłam wdzięczna za jego sugestię. Uwielbiałam przyjeżdżać do domu, ale ciągłe przebywanie w gronie rodziny bywało też męczące. Na razie jednak mi to nie przeszkadzało i cieszyłam się czasem spędzonym z najbliższymi. Mama jak zwykle zajęła się tworzeniem pyszności w kuchni, a ja z rozbawieniem słuchałam szkolnych historii Ady, która próbowała mi streścić wszystko, co mnie ominęło. Tata za to z dumą słuchał, jak opowiadałam im o swoich wynikach z sesji.
W końcu udało mi się wyrwać z ognia ich pytań i zmęczona ruszyłam na górę. Moja nieuwaga sprawiła jednak, że w korytarzu potknęłam się o plecak brata i runęłam z hukiem na podłogę. Poza obitym kolanem nic mi się nie stało, bo zdążyłam zamortyzować upadek dłońmi, a mimo to, przeżyłam szok, ponieważ przez otwarty zamek, na posadzkę, wysunęło się opakowanie papierosów.
Niewiele myśląc, wparowałam do jego pokoju, starając się hamować złość. Nie mogłam uwierzyć w to, co znalazłam. Nigdy bym nie podejrzewała swojego brata o to, że da się wciągnąć w jakiś idiotyczny nałóg, przecież to było jeszcze dziecko.
- Krzysiek, co to ma być? - spytałam chłodno, rzucając paczkę na biurko, przy którym siedział.
- To... skąd to masz? - Zdziwienie i wstyd na jego twarzy wzbudziły mój żal, ale nie chciałam od razu go okazywać, powinien zrozumieć, że źle postępuje.
- Znalazłam. Wiesz jak wkurzyliby się rodzice, gdyby wiedzieli? Co ty w ogóle robisz? Po co ci to?
- Pewnie w ogóle by się nie przejęli. - Prychnął. - Ciągle gadają tylko o tym, że Liliana zrobiła to i tamto, że jest mądra i zaradna, albo że ty sobie świetnie ze wszystkim radzisz i że są z ciebie dumni. Jak nie mówią nic o was, to rozczulają się nad Adą i jej postępami w nauce, a ja jestem dla wszystkich tylko rozczarowaniem. - Wyrzucił z siebie, nie patrząc na mnie. - Fajnie by było jakby chociaż koledzy mnie akceptowali i dlatego próbowałem być jak oni. - To wyznanie ścisnęło mi serce.
- Ej... głuptasie. - Przyciągnęłam do siebie mocno brata i przytuliłam go, mimo że się opierał. - Daj spokój, to jak chcesz im zaimponować jest nic nie warte i masz natychmiast przestać, zanim będzie za późno. Poza tym, nie jesteś dla nikogo rozczarowaniem. Wszyscy cię kochamy i nie bierz do siebie tego, że rodzice o tobie mniej mówią. Może oni uważają za oczywiste to, że są z ciebie dumni, bo jesteś ich synem.
Rozmowa z Krzysiem okazała się być zupełnie inna niż się spodziewałam. Dotąd nie dostrzegałam tego, że cierpi na brak uwagi i postanowiłam od tej chwili przykładać większą wagę do relacji z młodym. Chciałam być dobrą siostrą dla całego mojego rodzeństwa, a jego trochę zaniedbałam. Po tym, jak w końcu obiecał, że więcej nie zapali i skonfiskowałam mu paczkę używek, w końcu udało mu się wygonić mnie ze swojego pokoju.
Kolejne dwa tygodnie minęły w zatrważającym tempie. Zanim zdążyłam się zorientować, marzec trwał w najlepsze i wiosna nadchodziła wielkimi krokami. Powoli zaczynałam zmieniać ubrania na lżejsze i nawet wybrałam się raz z Marceliną na zakupy w poszukiwaniu płaszcza. Moja nowa współlokatorka okazała się być całkiem sympatyczna. Nie wytworzyła się między nami taka więź jak w przypadku Kai, ale nie znałyśmy się jeszcze długo, więc cały czas miałam nadzieję, że jeszcze zdążymy się zaprzyjaźnić.
Zima odchodziła w niepamięć także na wsi. Kiedy przyjechałam po raz kolejny do domu, z radością patrzyłam na pojawiające się wszędzie zielone pączki i pierwsze prace trwające na polach. Korzystając z okazji, postanowiłam odwiedzić mojego przyjaciela.
- Hej! To ja! Jest tu kto? - Zawołałam, przekraczając furtkę i klepiąc po łbie Yogiego.
Tuż po chwili z warsztatu wyjrzała uśmiechnięta postać ubrudzona smarem.
- Nie mówiłaś, że przyjdziesz, przygotowałbym się. - W jego głosie nie słychać było jednak wyrzutów. - Co tu robisz?
- Przyjechałam z miasta skosztować życia na wsi. - Zażartowałam, ogarniając wzrokiem podwórko.
Jak zwykle rozmowa potoczyła się gładko i rozgadaliśmy się na dobre. Ze wstydem stwierdziłam, że znowu oderwałam go od pracy i się zasiedziałam, zmuszając go do kilkugodzinnej przerwy. Miałam się już zbierać, kiedy mnie zatrzymał i poprosił, żebym chwilę poczekała, aż przyniesie coś z domu.
- Zamknij oczy i wyciągnij ręce przed siebie. - Polecił, ukrywając coś za plecami.
- Obiecuję ci, że jeżeli to jakiś głupi żart to ci skopię dupę. - Wymamrotałam, wysuwając dłonie zgodnie z jego komendą.
Odpowiedział mi tylko nerwowy chichot i po chwili poczułam pod palcami mięciutkie futerko i małe, ciepłe ciałko.
- Poznaj Irysa. Czekał tu na twój przyjazd odkąd był na tyle duży, żeby go oddzielić od matki. Jest bardzo grzeczny i pomyślałem sobie, że to będzie dla ciebie lepsze niż kwiatek, skoro lubisz zwierzęta. Na wszelki wypadek nadałem mu roślinne imię. - Zaśmiał się niepewnie, czekając na moją reakcję.
Patrząc w oczka pręgowanej, słodkiej kulce trudno było się nie rozczulić. Szczere zaskoczenie i radość sprawiły, że bez wahania przytuliłam Tomka, uważając na maleństwo, które wierciło się w moich ramionach. Byłam tak podekscytowana wizją posiadania własnego kociaka, że dopiero po chwili dotarła do mnie niepokojąca myśl: "Czy to znaczy, że to ja jestem dziewczyną, która mu się podoba?"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro