Rozdział 17
Zbliżała się połowa lutego i powoli zimowa aura stawała się jeszcze bardziej mroźna i pluchowata niż dotąd. Na domiar złego, moje zimowe buty zaczynały przemakać i z niecierpliwością czekałam na wyprzedaże w sklepach obuwniczych, żeby kupić sobie nowe.
Natomiast jedną z lepszych wiadomości był telefon od właścicielki mieszkania, który otrzymałam kilka dni wcześniej. Uprzedziła mnie, że rozmawiała z moją potencjalną nową współlokatorką, która odpowiedziała na ogłoszenie w sprawie wynajmu pokoju. Miała się pojawić pod wieczór, więc gdy tylko wróciłam z wykładów zabrałam się za sprzątanie. Nie chciałam, żeby wyrobiła sobie złe zdanie na mój temat od razu po wejściu, widząc bałagan. Nie należałam do osób, które perfidnie unikają porządków i wolą odkładać je w nieskończoność, ale też nie pilnowałam, żeby poduszki na kanapie były ułożone idealnie, co do centymetra. Chciałam po prostu, żeby mieszkanie sprawiało wrażenie czystego i przytulnego.
Byłam właśnie w środku "tańca" z mopem, gdy za drzwiami mieszkania usłyszałam szamotaninę i stłumione przekleństwo. Chwilę stałam, zastanawiając się czy powinnam otworzyć drzwi, ale kiedy rozległ się dzwonek nie miałam wątpliwości, że to właśnie na tą osobę czekałam. Była dopiero piętnasta i do wieczora zostało sporo czasu, więc nie spieszyłam się ze sprzątaniem, czego teraz żałowałam. Miałam jedynie nadzieję, że to dobry znak. W końcu ja, kiedy się tu wprowadzałam, też zastałam Kaję w podobnej sytuacji.
- Siema mordo! - przywitał mnie radosny okrzyk, gdy otworzyłam drzwi. - Dobrze trafiłam? Emilia?
Dziewczyna przede mną sięgała mi zaledwie do ramienia, chociaż nie byłam wybitnie wysoka. Jej niski wzrost i drobna postać mogłyby sugerować, że jest młodsza ode mnie o kilka lat, ale pokryte ciemnymi cieniami oczy zdradzały, że kryje się za nimi oprócz zadziorności także inteligencja. Przez chwilę patrzyłam skonsternowana na postać przede mną, zanim zorientowałam się, że kieruje do mnie pytanie.
- Tak, to ja - odpowiedziałam, starając się uśmiechnąć przyjaźnie.
- Marcela jestem. - Dziewczyna wyszczerzyła się, ukazując piercing pod górną wargą. - Słuchaj, masz tu jakąś szmatę? Wdepnęłam w psie gówno.
No proszę, od razu konkretnie. Przynajmniej jest szczera.
- Jasne, wejdź. - Otworzyłam drzwi szerzej, wpuszczając do mieszkania osóbkę otoczoną czarnymi piórami z płaszcza i zapachem psich odchodów.
Już wtedy miałam wrażenie, że ta znajomość może potoczyć się ciekawie.
Gdy Marcelina oczyściła swoje glany i przemaszerowała w nich dumnie po całym mieszkaniu, zostawiając za sobą kłębki czarnego puchu stwierdziła, że pasuje jej pokój Kai i może się do niego wprowadzić. Chyba nawet nie muszę mówić jak zabawnie wyglądała, stojąc wśród białych, lakierowanych mebli mojej przyjaciółki.
- Dobra. Pogadajmy o warunkach. - Rozsiadła się na kanapie, ewidentnie czując się komfortowo. - Masz coś do zwierząt? Mam psa.
- To była jego kupa? - Nie mogłam się powstrzymać od pytania, które ku mojemu przerażeniu spowodowało, że Marcela zaczęła wydawać z siebie nieokiełznane chrumkające dźwięki, które okazały się być śmiechem. - Jeżeli nie robi takich w domu to w porządku.
- Nie no coś ty, nie rób ze mnie idiotki, umiem się zajmować zwierzętami. Te słodziaki są lepsze od ludzi i potrafią być wdzięczne, a nie jak niektórzy debile. - Westchnęła widocznie zrezygnowana. - Poza tym rezerwuje sobie szafkę w łazience na moje rzeczy. Moje rzeczy są moje i tylko ja je dotykam. Sprzątam nie częściej niż raz w tygodniu. To wszystko. Coś ci się nie podoba?
Nie jestem pewna, czy nawet jakbym się nie zgadzała, miałabym odwagę, żeby zaprzeczyć jej słowom. Na szczęście jak dla mnie, wszystkie jej zasady wydawały się logiczne, więc nie miałam problemu z ich zaakceptowaniem.
- No to super stara. Dzwonię do ziomków, żeby mi poprzewozili bambetle i jutro wbijam na chatę. - Usłyszałam jej podekscytowany głos w korytarzu, zanim rozległ się trzask zamykanych drzwi.
Chwilę mi zajęło zanim się oswoiłam z myślą, że to będzie moja nowa współlokatorka. Nie miałam nic przeciwko jej stylowi czy sposobowi bycia. Nie znałam jej jeszcze dobrze, więc nie chciałam jej oceniać. Oczekiwałam tylko kogoś mniej... spektakularnego.
Niewiele myśląc, wykręciłam numer do Eryka. Skoro nagle zmieniły mi się plany na wieczór, nie miałam co robić. Po sesjach tempo na studiach znowu spowolniło do stałego rytmu, więc nie miałam też za dużo do nauki.
- Spodziewałem się twojego telefonu. - Odebrał po pierwszym sygnale.
- Serio? Twój szósty zmysł przewidywania przyszłości powiedział ci coś na temat mojej nowej znajomej? - Uśmiechnęłam się ironicznie, mimo że mnie nie widział.
- Myślałem już, że postanowiłaś mnie zaprosić na romantyczną kolację z okazji Walentynek. - Zaśmiał się do słuchawki, żartując.
- No... Nie do końca. Zapomniałam, że są Walentynki. To dzisiaj? Po prostu się nudzę i potrzebuje błazna do towarzystwa. - Odparowałam, niewiele myśląc.
- Bardzo śmieszne. Wiem, że liczysz na to, że dzięki swojemu ukochanemu przyjacielowi nie będziesz musiała spędzać tej nocy zakochanych sama, płacząc przy komedii romantycznej.
-Nie miałam takiego zamiaru, ale jak tak o tym wspominasz, myślę że to dobry pomysł. Dzięki Eryczku. To do zobaczenia! - Zaczęłam się z nim droczyć.
- No ej! Tylko się nie rozłączaj, jeszcze mnie nie ubłagałaś, żebym do ciebie przyjechał!
- Nie zamierzam cię błagać. - Starałam się pohamować głupkowaty chichot.
- Dobra, to ja to zrobię, będę cię błagał. Proszę znajdź mi jakąś wymówkę, żebym mógł wyjść z domu, bo jeżeli zaraz nie znajdę się conajmniej kilometr od mieszkania obiecuję, że uduszę swoich sąsiadów. - Tego desperackiego tonu nie mogłam nie nagrodzić wybuchem śmiechu.
- W porządku. Spotkajmy się na rynku. Pochodzimy i ponabijamy się z par. - Zaproponowałam i po chwili usłyszałam dźwięk odpalanego silnika. - Eryk... czy Ty już jesteś w samochodzie? - Spytałam zaskoczona jego natychmiastową teleportacją.
- No wiesz... miałem nadzieję, że się zgodzisz, więc uszykowałem się wcześniej i siedziałem sobie w aucie. - Wyznał, śmiejąc się pod nosem sam z siebie.
Biedak musiał być naprawdę zdesperowany, żeby stamtąd zwiać.
Droga na miejsce zajęła mi prawie godzinę. Publiczne środki transportu zdecydowanie nie chciały współgrać z moim spontanicznym wypadem i musiałam czekać niemal pół godziny na jednym z przystanków.
- Hej Milka! - Gdy dotarłam, przywitał mnie jego znajomy głos, dobiegający prawie z drugiego końca starówki.
- Zlituj się, ciszej! Nie jesteś tu sam, daj ludziom żyć. - Szturchnęłam go żartobliwie, kiedy podszedł bliżej.
Faktycznie nie byliśmy tam sami. Wszystkie stoliki w restauracjach były wcześniej zarezerwowane i teraz siedzieli przy nich ludzie, spędzający razem święto. Nie zabrakło jednak maruderów, którzy liczyli na łut szczęścia i teraz kręcili się między lokalami w nadziei, że uda im się zająć jakieś puste miejsca bez przygotowania. Biorąc z nich przykład, postanowiliśmy wmieszać się w tłum i zapolować na okazję.
Szybko dotarło do nas, że zabawa w łowców to tak naprawdę prawdziwa, bezlitosna wojna zdesperowanych facetów, próbujących zadowolić swoje kobiety. Nie pozostawało nam nic innego jak tylko zmienić strategię.
- Mam pomysł, będziesz udawała, że jesteś w ciąży. Z tego zawsze są jakieś profity. - Wyszeptał konspiracyjnie Eryk, wychodząc z kolejnego miejsca o pustym żołądku.
- Jasne, czy ja wyglądam na ciężarną? - Rzuciłam mu mordercze spojrzenie, udowadniając, że musi się dobrze zastanowić zanim mi coś odpowie.
- Emilko, nie zrobisz tego dla mnie? Chyba nie chcesz, żebym głodował. - Z trudem oparłam się jego proszącemu wzrokowi.
- Nie będę z siebie robiła głupka, to twoja rola. Idziemy do McDonalda. - Zarządziłam, kierując się w przeciwnym kierunku niż mój przyjaciel.
Zdążyłam przejść kilka kroków, gdy moją uwagę odwróciła jasna czupryna, której właściciel zmierzał w moją stronę.
- Hej Emila. - Przywitał się Olaf, mierząc wzrokiem mnie i stojącego kawałek ode mnie chłopaka. - Co u Ciebie?
- W porządku. Idziemy właśnie na kolację - odpowiedziałam, mając nadzieję, że wymiana zdań nie będzie trwała zbyt długo, bo robiłam się coraz bardziej głodna.
- O... nie widziałem, że kogoś masz. - Po tych słowach poczułam, że zapiekły mnie policzki.
- Nie, to mój przyjaciel Eryk. Eryku to jest Olaf. - Przedstawiłam ich sobie, jednak żaden z nich nie wydawał się zainteresowany zawieraniem znajomości.
- W takim razie chyba nie ma przeszkód, żebyś wybrała się kiedyś ze mną na kawę? - spytał blondyn, patrząc na mnie intensywnie niebieskimi oczami.
Pewnie trzy miesiące temu, właśnie rozpuszczałabym się pod jego spojrzeniem jak masło na patelni i skakała ze szczęścia na taką propozycję, ale obecnie nie bardzo miałam na to ochotę. Ten człowiek mnie po prostu irytował. Byłam w stanie go tolerować, ale nie lubić. Ta faza zauroczenia już dawno minęła.
- Pomyślę nad tym. Dzięki za propozycję. - Zbyłam go z uśmiechem i pożegnałam się, a za plecami usłyszałam stłumione parsknięcie przyjaciela. - Coś cię bawi? - spytałam, gdy się oddaliliśmy.
- Nic mnie nie bawi, po prostu bardzo mnie cieszy, że poszłaś po rozum do głowy. - Wyszczerzył się i przyspieszył kroku, uciekając przed moim szturchnięciem.
Następnego dnia z samego rana obudziło mnie pukanie, a właściwie łomot w drzwi wejściowe. Zerwałam się z łóżka prawie doprowadzona do zawału serca. Była sobota i dochodziła godzina siódma rano, więc ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę były odwiedziny. Wyjątek zrobiłabym tylko dla Kai, bo strasznie się za nią stęskniłam. Z grymasem na twarzy, szopą na głowie i w swetrze zarzuconym na rozciągniętą piżamę, ruszyłam otworzyć niecierpliwemu natrętowi.
- Elo stara! - Przywitał mnie pisk dobiegający zza sterty kartonów. - To ja! - Cholera. Zupełnie zapomniałam. - Dobrze że w końcu otworzyłaś, bo już myślałam, że będę musiała wołać chłopaków, żeby wyważyli drzwi. - Wcale nie byłam pewna, czy żartowała, nie widziałam czego się po niej spodziewać.
- Pomóc ci jakoś? - spytałam patrząc z obawą na kartonowy fort, piętrzący się na klatce schodowej.
- Nie ma potrzeby. Zaraz znajomi mi to pownoszą. - Uśmiechnęła się i weszła do środka, zostawiając wszystkie swoje rzeczy na korytarzu.
Zgodnie z zapowiedzią Marceliny w mieszkaniu pojawiły się dwa osiłki i po kilkunastu minutach cały dobytek dziewczyny znajdował się w jej pokoju. Kiedy było po wszystkim, z ulgą wręczyłam swojej nowej współlokatorce klucze Kai. Miałam nadzieję, że obędzie się więcej bez takich drastycznych pobudek.
Przez następne kilka godzin zza ściany mojej sypialni dobiegały trzaski i szmery towarzyszące rozpakowywaniu rzeczy. Ciekawiło mnie jak teraz będzie wyglądał sąsiadujący pokój, ale nie chciałam być natrętna, więc na razie postanowiłam nie wkraczać na nie swój teren.
Po południu zdecydowałam, że nadeszła pora na wypełznięcie z łóżka i wyjście na zakupy. Chciałam przygotować coś dobrego na powitalną kolację, ale z tak ograniczonymi zasobami w lodówce było to trudne. Spisałam listę zakupów, ubrałam się i gotowa do działania ruszyłam na podbój supermarketu. Wszystko szło jak z płatka, dopóki nie postanowiłam wrócić do domu.
Stanęłam z dwiema siatami jedzenia pod drzwiami i nagle dotarła do mnie brutalna prawda. Przejrzałam torebkę po raz drugi. Później po raz trzeci. Na wszelki wypadek sprawdziłam wszystkie kieszenie i... nic. Nie miałam kluczy. Musiałam je przez pomyłkę oddać Marceli. Zadzwoniłam dzwonkiem, poczekałam, potem zapukałam i... znowu nic. Nie było jej w domu. Postanowiłam do niej zadzwonić, ale gdy tylko sięgnęłam po telefon zobaczyłam wiadomość: "Pojechałam do rodziców po psa, wrócę późno".
Cudnie. Idealne zakończenie dnia. Wizja spędzenia kilku godzin pod mieszkaniem średnio mi się podobała. Znalazłam na to jednak rozwiązanie.
- Cześć, mam propozycję nie do odrzucenia... - Zaczęłam, gdy tylko Eryk odebrał połączenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro