Rozdział 8
Leżałem na noszach szpitalny. I strasznie bolała mnie głowa. Starałem przypomnieć sobie, co się stało. Ukrywałem się przed Laurą. Schowek. Lena. A potem ten cholerny dym.
Starałem się podniosłem się, żeby usiąść i zobaczyć, co się dzieje.
Obok siedział Lysander ze słuchawkami na uszach i z zamkniętymi oczami. Jego postawione białe włosy, zaczynały opadać zasłaniając czoło.
– Lepiej się czujeś? – spytał, nie otwierając oczu.
– Jak ty...? – spytałem zdezorientowany.
Wyjął słuchawki i podniósł się z ławki. Stanął obok mnie.
– Głośno się podniosłeś i akurat piosenka się zmieniała.
– Chyba – oparłem w odpowiedzi – Jak długo byłem nieprzytomny?
– Może z godzinę. Może z półtorej. Niedługo.
Rozejrzałem się na boki. Krzątający się ludzie, byli wszędzie. W pewnym momencie podszedł do mnie sanitariusz sprawdzając, czy dobrze się czuję. Opowiadałem zdawkowo, pomijając ból głowy. Poza tym wszystko było w porządku. Podejść chciał też policjant, ale się zawahał i stanął z boku.
– Nie pytaj nawet. Z tym się wdałem w dość mocną dyskusję i chyba gościu się mnie boi – mruknął słabo.
– Kogo podejrzewają? – spytałem bez namysłu. Szybko jednak zdałem sobie sprawę nie powinienem był o to pytać.
– Nikogo. Ale... z nie oficjalnej listy, jesteś na niej bardzo wysoko. Jak nie pierwszy – miał na sobie krzywy uśmiech.
– Nie mam motywu..
– Tak, ale.. nie powinienem tego wiedzieć. Ktoś zapętlił wszystkie kamery w szkole, oprócz tej jednak na przeciwko sali do której wszedłeś. Kiedy otworzyłeś drzwi, wyłączyli je. Tylko ciebie mogą się uczepić.
– Skąd to wiesz?
Lysander spuścił wzrok. Jasne, łapówka. W odruchu zaczął się bawić pierścieniem, który dostał od mamy. Mały, srebrny z diamentami. Pokryty na brzegach obsydianem. Wart więcej niż pewnie to co zarobię przez całe życie.
– Dobra, inne pytanie. Gdzie Lena? Muszę z nią pogadać.
– Twoje alibi?
Niechętnie przytaknąłem. Już chciałem opowiedzieć, co się stało, ale przyszedł pan Faber wraz z moją mamą.
– Jak dobrze, że nic ci nie jest – przytuliła mnie. Ly niechętnie przesunął się na bok, stając obok swojego ojca – Wcześniej nie mogłam przyjechać.
– Nic się nie stało. Przed chwilą się obudziłem, tak byś tylko patrzyła jak leżę – uśmiechnąłem się, żeby poprawić jej nastrój.
Widzieć swoje dziecko nieprzytomne, chyba niezbyt przyjemny widok.
– Może dziś przenocują u nas? – spytał Lysander, patrząc błagająco na ojca.
– To chyba dobry pomysł – odpowiedział po chwili namysłu.
Po godzinie we czwórkę siedzieliśmy w limuzynie, jadąc do domu Lysandra.
Ly: MÓW
Spojrzałem na niego znad telefonu.
Ja: Gdzie jest?
Starałem się odbić piłeczkę. Lysander przewrócił oczami.
Ly: Odwiozłem ją do domu
Ly: Wiem gdzie mieszka
Ly: + musiałem czymś zająć myśli i się uspokoić
Ja: To wszystko?
Ly: Nie
Ly: Ale wolę nie przez telefon
Ly: Głupio się czuję tak pisać o takich rzeczach przy rodzicach
Ly: Zaczną coś podejrzewać, że coś ukrywamy
Ja: W sumie racja
Ly: Bez wykrętów, że się ze mną zgadzasz.
Ly: Wyjaśnisz czemu ona to twoje alibi?
Ja: Jak ty powiesz czemu ją odwiozłeś
– Ly, gdzie twój samochód? – spytał pan Faber, przerywając ciszę.
– Odwiozłem koleżankę do domu tak jak ci mówiłem, a potem odstawiłem go pod nasz dom. I wróciłem komunikacją miejską. Dlatego tak długo mnie nie było
– Lysander i komunikacja miejska? To mi nowość – chrząknąłem.
– Not funny – odparł.
– It's funny. You not.
Mama się zaśmiała. Przekomarzanie w dwóch językach może być zabawne. I trudne, żeby wyszło to naturalnie. Jednak dla mnie angielski jest niczym ojczysty język. Ojciec był anglikiem polskiego pochodzenia. Więc w domu porozumiewaliśmy się na zmianę językami – skąd mój naturalny brytyjski akcent, mam go w genach – raz angielski, a raz polski, czasem nawet łączyliśmy to, co dawało dziwny efekt. Do czasu wypadku. Od tamtego momentu, mówiłem po angielsku z automatu tylko w stresie albo kiedy za dużo słuchałem anglojęzycznej muzyki czy filmów.
Reszta drogi była przyjemna. Cicha, ale przyjemna. Z zatłoczonego miasta, trafiliśmy na ulicę w lesie. Nagle znaleźliśmy się przed bramą wjazdową prowadzącą do jego domu. Żeby to był jeszcze dom. Willa nie była wysoka, gdyż miała większość pomieszczeń znajdowała się pod ziemią. Na dachu miała basen i malutki ogród, które ze względu na otaczający las okryte były szkłem. Całość miała szarą elewacją. Wewnątrz kolorystyka była podobna. Ciemne drewno połączone z bielą i szarością. Wokół panował spokój. Od bramy do domu było z dwieście metrów, a do najbliższe budynki oddalone o mniej więcej siedemset metrów. Pomimo nowoczesności i tego jak wielkie to było, nie czuło się tego. Będąc tu pierwszy raz po piętnastu minutach zapomniałem, czemu willa zrobiła na mnie takie wrażenie i czułem się jak u siebie. Ba. Nawet miałem swój pokój jak tu nocowałem, który sam urządziłem. Oczywiście to jak często z niego korzystałem, było odmienna rzeczą.
Kiedy weszliśmy do środka dom był w nienaruszonym stanie. Jakby nikt tu nie mieszkał. Co mogło być prawdą. W momencie, kiedy Lysandra długo nie ma w domu, jego ojciec mieszka w apartamentowcu w centrum, żeby mieć bliżej do biura i firmy.
– To my pójdziemy do mnie. Zawołajcie na jedzenie – powiedział Ly, popychając mnie w stronę drzwi.
Weszliśmy do jego pokoju. Było to niesamowicie wielkie pomieszczenie jak na jeden pokój. Miało z osiemdziesiąt metrów sześciennych i 7 metrów wysokości – połączono dwa piętra. Na górze znajdowały się regały z książkami i projektor ustawiony na największą ścianę.
Zeszliśmy po betonowych schodach na dół. Po lewej stronie pokoju znajdowały się dwa niewielkie okna z czarnymi żaluzjami i wielkie łóżko, które nie miało konkretnego kształtu. Ściany były pokryte różnymi teksturami – sztuczne cegły, biała farba, tapeta Nowego Jorku i pewnych miejscach drewno. Podłoga miała odcień wenge tak samo jak meble. W owym pomieszczeniu mieściły się cztery pary drzwi – te na górze, na dole, do łazienki i garderoby. A raczej dużej kwadratowej szafy z przestrzenią na środku i wielkim lustrem. W rogu obok schodów stały instrumenty muzyczne – keyboard, gitara elektryczna i akustyczna, perkusja i wiele par skrzypiec. Chyba z dziesięć ich miał. I każda inna. Jednak jego ulubiona miała zaszczytne miejsce leżenia bezpiecznie pod łóżkiem – w futerale na futerał. Wykonane z czarnego drewna z białym podbródkiem i strunami, które połyskiwały srebrem. Miał do nich swój ukochany biały smyczek, zrobiony w jednym jedynym egzemplarzu dla niego. Jednak rzadko z nich korzystał, żeby ich nie uszkodzić.
– To na czym stanęło.. Czemu ona jest twoim alibi? – spytał Lysander, siadając na łóżku.
Opowiedziałem mu co się stało. O tym jak uciekałem przed Laurą i sytuacją z Leną, a on zaczął się uśmiechać pod nosem. No i na końcu o tym jak wszedłem do tej cholernej sali.
– Nie dobrze. I to bardzo. Nie masz potwierdzenia, że tak było, co czyni cię winnym. Nie liczę Leny. Ta osoba musiała wiedzieć, że ktoś tam wejdzie.
– Osoby. Nie ma szans, żeby zrobiła to jedna osoba. Dym i kamery. Minimum dwie. Jak nie trzy, bo ktoś musiał stać na straży.
Lysander wstał z łóżka i zaczął chodzić po pokoju.
– A co jeśli, ktoś chce cię sprowokować, żebyś się wygadał, kto to był wtedy – powiedział stojąc tyłem do mnie.
– Co masz na myśli?
– Pomyśl tylko nad tym. To ma jakiś sens.
– W sensie policja ma mnie oskarżyć, ja mam się wkurwić i powiedzieć, kto to był? Bo tym razem to jest moja wina?
Podszedł do białej tablicy i zaczął rozpisywać swój pomysł. Tłumaczył przy tym motywacje jakie mogły mieć owe osoby. Z każdym słowem jego teoria nabierał coraz więcej sensu. Jednak cały czas wydawała się być teorią nierealną.
– Okey, ale jedyną osobą której powiedziałem, że to nie był Kuba jest Klara. No i Lena. Wyobrażasz sobie którąś z nich, żeby to robiły?
– Ale podpalenie szkoły czy wrabianie ciebie?
– Tak, wiem, że Klara mnie nienawidzi – posłałem mu fałszywy uśmiech.
– Ktoś inny musiał się o tym dowiedzieć. Albo podejrzewać. W końcu on nie miał motywów i takie tam. Co? – spytał, wyrywając mnie zza myślenia.
– Myśle nad tym, kto jeszcze zna prawdę. My, Kuba i kto jeszcze? Ktoś musi. Nie?
***
Przez całą noc obmyślaliśmy możliwe wersje. Jednak żadna z niech nie była na tyle dobra, żeby ją zapamiętać. Koło trzeciej nad ranem zasnęliśmy. Na podłodze, która nie jest na tyle wygodna, żeby na niej spać. Po dwunastej obudził nas ojciec Lysandra, odsłaniając okna. Do pomieszczenia wpadło dużo światła jak na dwa małe prostokątne okienka.
– Wygodnie się spało? – spytał z ironią.
– A wiesz, że tak – odpowiedziałem, dochodząc do wniosku, że spałem w gorszych warunkach niż na podłodze.
– Wychodzisz? – spytał Ly, starając się podnieść z podłogi.
– Tak. Muszę zobaczyć jak się mają projekty – opowiedział i pomógł mu wstać.
Lysander pomimo pomocy o mało ponownie nie znalazł się na podłodze. Zaśmiałem się z tego. Osoba uchodząca za arystokratę nie potrafi utrzymać równowagi. Komiczny widok. Rzucił mi spojrzenie ogarnij się albo cię zabiję. Starałem się uspokoić. Nigdy nie wiadomo, co takim osobą może przyjść do głowy.
Pan Faber się z nami pożegłnał i wyszedł z pokoju.
– Dobra idę się wykąpać. Daj mi dwadzieścia minut – podszedł do mnie – Ty też byś mógł.
– Przymnij się. Chyba, że pożyczysz ubrania.
– Ale coś w czym nie chodzę. Nie chce plotek – powiedział słabiej, a ja podszedłem do jego szafy.
Mój wzrok przykuł regał z ubraniami, które dostał ze sklepów pokroju Tommy Hilfiger, Gucci czy Calvin Klein. Firmy same mu to przysyłały mówiąc tym chodź w tym i nas promuj. A przez to, że nikt tego nie miał na piśmie, Ly nawet ich nie dotykał, jeśli nie musiał. Wziąłem z niej pierwszą koszulę w kratę i udałem się do swojego pokoju, by się wykąpać.
Godzinę później jedliśmy pizze, siedząc w sali kinowej i oglądając randomowe odcinki Glee. Brakowało mi takich dni przez ostatnie tygodnie.
– Napisz do niej – powiedział Lysander w pewnym momencie.
– Co?
– Napisz do Leny i się z nią spotkaj. Musicie ustalić jedną wersję, żeby nie było przypału.
Zgodziłem się z nim niechętnie. Pierwszy sensowny pomysł od ostatnich kilkunastu godzin.
Ja: Musimy pogadać
Ja: O ty co się stało wczoraj
Ja: To ważne
Ja: Musimy ustalić jedną wersje
Wysłałem i czekałem na odpowiedź.
Lena: Jak się czujesz?
Uśmiechnąłem się pod nosem, że spytała.
Ja: W porządku
Ja: Możemy jeszcze dziś?
Lena: Gdzie i za ile?
– Gdzie ona mieszka? – spytałem, nieodrywając wzroku od telefonu.
– Wilanów. A co?
– Daleko trochę od nas, co nie. Gdzie możemy się spotkać?
– Bulwary, a potem idź z nią w miejsce, gdzie nie spotkasz nikogo znajomego. Nowe Miasto i tak dalej. Nikt tam nie chodzi.
Ja: Szesnasta pod poniatem?
Lena: Ok
– Podwieziesz mnie?
***
Ja wiem. Nie było spotkania. Mój błąd. Ale... ale za to dziś jeszcze jeden rozdział. Czekajcie do wieczora
XoXo
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro