Rozdział 11
Pov. Jimin
Stałem i patrzyłem na chłopaka, który siedział na wózku inwalidzkim. Przez chwilę nie wiedziałem jak mam zareagować.
-Pan do mnie?- patrzył mi prosto w oczy, które niemalże wychodziły na wierzch.
-Przepraszam, to pomyłka.- rzuciłem i szybko wyszedłem z sali. -Cholera- powiedziałem pod nosem.
Usiadłem na wolnym krzesełku i schowałem twarz w dłoniach. Było mi głupio. Miasto w którym mieszkam liczy parę milionów osób. To musiałby być cud żeby to był on.
Wyszedłem ze szpitala. Pogoda była pochmurna. Stopni może 10. Lekki wiatr otulał moje czerwone ze wstydu policzki. Poszedłem w głąb miasta. Przechodziłem między blokami i wieżowcami.
Zatrzymałem się w parku. Były w nim zielone drzewa. Gęsta, krótka trawa. Ozdobna fontanna. Krzewy. Ławki.
Usiadłem wygodnie na jednej z nich. Odchyliłem głowę do tyłu i zamknąłem oczy. Zacząłem myśleć o wszystkim co mnie męczyło. Starałem się dojść do jakiegoś rozwiązania. Znaleźć odpowiedź na nurtujące pytania...
Szedłem po jasnym korytarzu. Jego niebieskie ściany wydawały się chłodzić pomieszczenie. Czerwony dywan leżący na całej jego długości kontrastował z nim, dając mieszany efekt.
Już wiem...
To hol prowadzący do pokoi w hotelu, w którym niegdyś pracowałem.
Na drzwiach przed którymi stałem, widniał numer "127". Zapukałem w nie.
"Proszę"
Wszedłem do środka.
Chłopak o białych włosach i nieskazitelnej cerze stał pod oknem. Promienie słońca padały na niego pod kątem. Jego garnitur i piękny uśmiech dawały wrażenie istoty nie z tej ziemi.
Takiego Mina nie miałem okazji zobaczyć...
Chłopak zrobił krok w przód. Stanął w cieniu. W ręku trzymał nóż, którego wcześniej nie dostrzegłem. Przyłożył go do szyi.
"Nie"
Krzyknąłem, jednak mój głos nie zabrzmiał. Jakbym go nigdy nie miał. Mogłem krzyczeć ile się da. Zacząłem biec. Chłopak cały czas znajdował się w takiej samej odległości ode mnie.
Stanąłem.
Ostrze przecięło skórę, robiąc ranę z której sączyła się krew. Ciemnoczerwona ciecz wypłynęła z ust chłopaka. Uśmiechnął się poraz drugi i... Ostatni. Białe zęby przybrały koloru czerwonego...
... chłopak upadł.
"Przepraszam"
Usłyszałem, jednak to nie był on.
Otworzyłem oczy. Pot lał mi się po czole. Oddychałem szybko i głęboko, jak po przebiegniętym maratonie.
Czyli to był tylko sen? Mimo tych dość absurdalnych wydarzeń, zdawał się być realistyczny.
-Przepraszam.- uniosłem wzrok na kobietę stojącą przede mną. Miała brązowe włosy i lekko różowe usta. Oczy w kolorze czerni, wyglądały obłędnie na tle białej skóry. -Nic panu nie jest?- schyliła się lekko i popatrzyła z przejętym wyrazem twarzy.
-Nie. Nic mi nie jest...- wstałem z ławki.
-Dobrze pan się czuje?
-Tak. Dziękuję.- uniosłem lekko kąciki ust.
-W takim razie ja już pójdę. Do widzenia.
-Do widzenia.
Na dworze było już ciemno. Siedziałem tu pół dnia. Odwróciłem się i zacząłem iść w stronę domu. Przez całą drogę myślałem o tym co mi się przyśniło. Co to miało znaczyć... A może to tylko głupi koszmar jakich wiele.
Pov. Yoongi
Leżałem zwinięty na wilgotnym betonie. Brak okien i drzwi sprawiał, że było chłodno jak na zewnątrz budynku. Przez zachmurzone niebo nie byłem w stanie nic zobaczyć...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro