Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7.

Drugiego dnia pobytu w Oslo zostaję obudzona w nieco łagodniejszy sposób. O ile nastawienie trzech budzików jednocześnie ze znienawidzoną przeze mnie melodią alarmu można nazwać łagodnym sposobem. Jednak zachowując pogodę ducha, co w tych okolicznościach jest naprawdę trudne, udaję mi się zjeść śniadanie. Zapytany, gdzie wybieramy się dzisiaj, Finn odpowiada z pełnymi ustami:

Muzeum Fram. — Cai kieruje na niego znaczące, naciskające spojrzenie. Chłopak połyka jedzenie i przewraca oczyma, rozkładając się na oparciu krzesła. Mruży oczy i patrzy na mnie z niesmakiem. — A potem do kina.

Zatrzymuję widelec w połowie drogi do ust i powoli podnoszę na nich wzrok. Finn wzdycha i powraca do przerwanego trawienia, a Cai wyszczerza się do mnie, jakby tego było mało. Przekazuję mu pełne wdzięczności, radości i podekscytowania jednocześnie spojrzenie. Skina głową i również kieruje pełną uwagę na pokarm znajdujący się na jego talerzu.

Do kuchni wchodzi Hugo, w rękach trzymając kwadratowe pudełeczko. Uśmiecha się do mnie na powitanie i już otwiera usta, aby zacząć swoją litanię, kiedy rozbrzmiewa dzwonek do drzwi. Patrzymy po sobie zaskoczeni. Pierwszy zrywa się Hugo, rzucając na stół pojemnik. Unoszę brwi i wstaję za nim. Cai robi to samo, a zajęty jedzeniem Finn nawet nie zwraca na nas uwagi. Już z salonu dobiegają do naszych uszu powitania. Jeden z głosów — wysoki i czysty — należy do Hugo, drugi, o wiele niższy i głęboki, do nieznajomego, okazującego się być rówieśnikiem brata. Blond włosy sterczą na wszystkie strony, jakby chciał powiedzieć: „Nie czeszę się, bo to modne", szerokie barki opierają się o framugę, a małe, kacze oczy śledzą ruchy moje i Caia . Widząc nas, Hugo uśmiecha się szeroko i nas przedstawia.

— To moja siostra — Liv, i jej bardzo sympatyczny przyjaciel — Cai — mówi, wskazując na nas kolejno głową, a przy krótkim opisie Caia krzywo się uśmiecha. — A to mój najlepszy kumpel, współorganizator okolicznych imprez i koncertów, operator perkusji w zespole i wreszcie — ideał męża (jeszcze wolny!) — Jo. Nietutejszy — dodaje, widząc moją zdziwioną minę na dźwięk imienia.

Chłopak podchodzi do nas i podaje dłoń, nic nie mówiąc. Nie wydaje się być zbyt rozmowny. Wychodząc, jedynie na chwilę zatrzymuje się przy Hugo i półgłosem oznajmia:

— Odezwał się menager Dana. Możliwe, że uda im się zagrać.

I wtedy dzieje się równocześnie tak wiele rzeczy, że mój mózg nie jest w stanie ich zarejestrować od razu. Mimika Hugo zmienia się z lekkiego uśmiechu w naprawdę szeroki, a oczy powiększają do rozmiaru spodka od talerza. Z jego ust wydobywa się litania przekleństw oznaczających, jak bardzo szczęśliwa jest ta wiadomość. Podskakuje w górę, rozkładając ręce. Jedną z tych zabójczych machin trafia Jo w nos, aż ten zatacza się na zewnątrz. Zamyka oczy zmieszany, masuje obolały narząd węchu i kręci głową, zamykając za sobą drzwi wejściowe. Hugo w podskokach podchodzi do mnie i ściska, aż brakuje mi tchu w płucach. Nawet Caia klepie po plecach, co jest dziwne, zważywszy na to, co przed chwilą o nim mówił. Nucąc „We are the champion" pod nosem, biegnie po schodach do swojego pokoju. Kieruję wzrok na Caia. Chyba go zatkało, bo w stanie zdziwienia stoi, nie poruszając się nawet o milimetr. Wracam do kuchni, ciągnąc go za sobą. Zastajemy tam Finna w stanie „Nie przeszkadzać, czytam!". Nalewam sobie herbaty i przyglądam stojącemu obok Caiemu. Intensywnie nad czymś myśli i zdaje się, że jest już bliski odkrycia bardzo ważnej informacji. Łapie mój wzrok i lekko się peszy, jednak na jego twarzy nie odznaczają się rumieńce — najwidoczniej diabeł nie obdarzył go tym przekleństwem. Kiedy Bóg rozdawał umiejętność panowania nad emocjami, ja stałam w kolejce po kebaba. Cai zdążył i zjeść, i dostać boży dar.

Godzinę potem już parkujemy przed Muzeum Fram i szukamy naszego przewodnika. Okazuje się jednak, że nie jest nam potrzebny. Finn jeszcze w samochodzie przygotował nas „duchowo" na to, co ujrzymy. Będzie to między innymi uwięziony w budynku norweski statek — Fram, który brał udział w wyprawach na oba bieguny. To po nim spacerował, biegał i czołgał się Roald Amundsen — norweski badacz polarny, który jako pierwszy zdobył biegun południowy. Ubiegł źle przygotowanego do tej samej wyprawy Roberta Scotta — brytyjskiego badacza Antarktydy, który zmarł w drodze powrotnej. Teraz to my możemy wczuć się w klimat tamtych czasów i zwiedzić kabiny.

W końcu znajduje nas kipiący ze złości Jonas.

— Ja w ogóle jestem wam potrzebny? — pyta, przy czym jego nozdrza drgają jak u węszącego psa.

— Nie — odpowiadamy z Caiem równocześnie. Finn kieruje na nas mrożące krew w żyłach spojrzenie. Mimo to po kryjomu przybijam z Caiem piątkę. Nowy przewodnik podchodzi do Jonasa i go przeprasza, a potem szepcze kilka słów, które momentalnie zmieniają mimikę twarzy rozmówcy w promienną i podekscytowaną. Wywracam oczami i rozglądam się po Muzeum, do którego zdążyliśmy już wejść. Nowoczesność góruje nad starym statkiem, nie przysłaniając przy tym jego blasku. Wokół można dostrzec wiele ekspozycji dotyczących polarnej przyrody. Mój wzrok przyciąga jednak mała wystawa stworzeń o czarnych surdutach, białych koszulach i pomarańczowych dziobach — pingwinów.

Chwytam ramię Caia i lekko nim potrząsam, wskazując ruchem głowy na najciekawszą z ekspozycji. Uśmiecha się lekko i idzie za mną. Oczywiście Finn dostrzega naszą nieobecność niemal od razu i już podąża, aby przedstawić krótki wykład na temat pingwinów.

— Liv, gdzie żyją pingwiny? — zagaduje. Po jego minie można poznać, że zna odpowiedź na to pytanie, jednak chce sprawdzić moją obecność na biologii.

— Pewnie wyginęły — strzelam, wyczuwając podchwytliwe pytanie. Finnowi rzednie mina, a Jonas uderza się otwartą dłonią w czoło.

— Nie przyznaję się do ciebie — mówi półgłosem i odwraca się tyłem. Spoglądam błagalnie na Caia, który właśnie czyta krótką notkę na temat tych stworzeń. Powoli odwraca się w moją stronę ze zrezygnowaniem wymalowanym na twarzy.

— Jeszcze żyją — szepcze i obejmuje mnie ramieniem, prowadząc na statek.

W środku zapiera mi dech w piersiach. Wnętrze przypomina połączenie Titanica i... po prostu Fram. Niemal czuję się jak odkrywca zmierzający ku nowym lądom. Zachowano klimat sprzed kilkudziesięciu lat. Głęboko oddychając, wyobraźnia podsuwa zapach morza. Wcale nie zdziwiłabym się, gdyby ktoś nagle dostał choroby morskiej.

Z ust Caia wydobywa się krótkie „wow" i kilka westchnięć. Ten widok to jak wynagrodzenie za wszelkie trudy życia, za organizację wycieczki. Próbuję zrobić zdjęcie oczami, zapisać tę chwilę na twardym dysku w głowie, a na stare lata powiem sobie: „Tak, uratowałaś tego chłopaka. Bóg wiedział, po co cię stwarzał".

— Tym statkiem płynął na biegun południowy Roald Amundsen — wielki badacz, który jako pierwszy go zdobył... — zaczyna Jonas, widząc, że pogrążeni jesteśmy w ciszy.

— ...odbierając przy tym zasługę Scottowi, bo Amundsen miał zamiar zdobyć biegun północny. Południowy był domeną Scotta — dodaje Finn, przyjmując pozę zachęcającą do dyskusji — zakładając ręce na piersi i patrząc na przeciwnika z wyczekiwaniem.

— Ale sam Scott do wyprawy się nie przygotował. Był tak zajęty chęcią zwycięstwa, rywalizacji i dumą, że zaprzągł do sani białe kuce, zawierzając ich kolorowi — kwituje przewodnik, również krzyżując ręce. Przez chwilę mierzą się wzrokiem, jednak Finn nie powiedział jeszcze swojego ostatniego słowa.

— No i masz, kurwa, rację. Normalnie, jakbym słyszał jakąś historię o tobie, Liv. — Kieruje na mnie wzrok i uśmiecha się triumfalnie. Ignoruję jego słowa, nawet przecinkowe przekleństwo, i zmierzam wzdłuż korytarza przepełnionego własnoręcznie rysowanymi mapami, portretami i flagami Norwegii.

Potem wchodzimy do pokaźnej wielkości pomieszczenia ­— świetlicy, gdzie rozmieszczone zostały kanapy, gramofon i portret Amundsena. Mimo to pokój wydaje się być pusty brakiem życia. To nieco przytłaczające. Czy każdy opuszczony, zatopiony statek takie właśnie stwarza uczucia?

Jako ostatnia wychodzę na zewnątrz, zwiedziwszy całą okazałość statku. Wystawy już nie są tak ciekawe, jednak wciąż interesujące. Białe misie polarne, pingwiny i reszta polarnej fauny również wydaje się nie mieć w sobie życia. Jednak może powodem jest fakt, iż są jedynie manekinami?

— Podobało Ci się? — pytam Caia, gdy kierujemy się w stronę samochodu. Również w nim nie widzę dawnej energii. Jakby duch Amundsena krążył wokół i uświadamiał nas, że nie mamy się z czego cieszyć.

Chłopak uśmiecha się słabo i kieruje na mnie wzrok.

— Dla pasjonatów i podróżników zapewne to coś niezwykłego, dla mnie zaledwie coś lekko interesującego — odpowiada ostrożnie, widząc na horyzoncie Finna i Jonasa. Kiwam na potwierdzenie głową. Wsiadamy do samochodu — ja z tyłu. Po dłuższym zastanowieniu, Cai również wciska się obok mnie. Nagle jakby nabrał żywotności.

— Teraz do kina, Liv! — woła śpiewnie, jakby cieszył się na tę wiadomość bardziej niż ja. Jednak przypuszczam, że to chęć sprawienia mi przyjemności napędza go do tego stopnia. Uśmiecham się pod nosem.

Nie tylko ja się staram.

— Na jaki film się w ogóle wybieramy? — pytam w końcu, nie mogąc znieść presji ciekawości. Cai uśmiecha się tajemniczo, co mogłabym w tej chwili nazwać uśmiechem VII. Do samochodu zagląda Finn. Rzuca Caiemu kluczyki, które ten łapie i, nie mogąc się zdecydować, patrzy to na trzymaną w rękach zawleczkę od bomby, to na byłego właściciela całej i zdrowej furgonetki. Rozdziawiam usta, próbując racjonalnie odmówić, jednak Finn zaczyna z pewnością siebie w głosie:

— Umiesz prowadzić?

Cai tylko przytakuje skinieniem głowy.

— Furgonetka jest twoja. Kino też jakoś znajdziecie. Jeżeli coś jej się stanie, rozpuszczalnik zastąpi twoją herbatę.

I zamyka drzwi. Przez okno jeszcze widzę, jak oddala się wraz z Jonasem w stronę przeciwną do Muzeum. Cai płytko oddycha i wysiada, aby zmienić miejsce. Również siadam z przodu, modląc się, aby to mu pomogło, a nie rozproszyło.

Chłopak zaciska ręce na kierownicy i wpatruje się przed siebie z lekkim strachem.

— Są dwa powody, dla których nie prowadzę — zaczyna, nie patrząc w moją stronę. — Po pierwsze — nie stać mnie na samochód, a po drugie — bardziej boję się swojej jazdy niż pasażerowie.

I przekręca kluczyki w stacyjce, budząc z drzemki zaspany silnik.

O ile do tej pory czułam się bezpiecznie podczas jazdy samochodem, nie mogę tego powiedzieć, gdy prowadzi Cai. Jednak nie chodzi o turbulencje czy pas wbijający się co chwila w pierś. Nawet o gwałtowne hamowanie i pisk opon. Rzecz tkwi w niepewności kierowcy, w tym, jak wstrzymuje oddech, gdy ktoś go wymija, jak zaciska ręce na kierownicy tak mocno, że aż bieleją jej kłykcie.

Boi się prowadzenia samochodu, a mimo to robi to dla mnie. Chwytam jego dłoń, gdy trzyma sprzęgło. Ani na chwilę nie zmienia kierunku wzroku, jednak widzę zmianę w mimice twarzy i posturze. Zaprzestaje zaciskania zębów i lekko rozluźnia ramiona. Następnie włączam w radiu „Smoke and mirrors". Cai zatrzymuje samochód na czerwonym świetle i patrzy na mnie. Jego oczy w odcieniu zimnego błękitu powoli błądzą od naszych dłoni po mój pokrzepiający uśmiech. Z tyłu jakiś kierowca zawzięcie trąbi, informując nas, że czas jechać. Zabieram rękę i jeszcze raz patrzę na kierowcę, dodając mu otuchy. Bierze głęboki oddech i rusza.

Gdy dojeżdżamy do kina i Cai parkuje na prawie pustym parkingu, jednocześnie wzdychamy z ulgą. Parskam śmiechem, a ten dołącza do mnie.

— Chodź, „Operacja Arktyka" czeka.

I wysiada, ponaglając mnie wzrokiem.

Kino i film to nic w porównaniu z rozchodzącym się zapachem popcornu. Pierwszą naszą reakcją, gdy wchodzimy do sali, jest głębokie zaciągnięcie się zapachem. Momentalnie na nasze twarze wpływa maślany uśmiech. Jednak masło jest potrzebne do egzystowania.

Wracamy do domu cioci tuż przed zachodem słońca. Dyskutując w samochodzie na temat filmu, jakoś przeżyliśmy podróż. Pani domu przygotowała dla nas kolację, na której nie gości Finn. Patrzymy z Caiem na siebie znacząco.

— U mnie nabierzesz odpowiedniej dla wzrostu wagi — prorokuje ciocia, mierząc gościa wzrokiem, gdy ten z lubością zajada się kanapkami. Uśmiecham się pod nosem. Gdyby była tutaj moja mama, zapewne powiedziałaby coś w stylu: „Tobie, Liv, już podziękujemy.". Nie odziedziczyłam po niej sarkastycznego humoru. I Bogu niech będą dzięki.

Cai uśmiecha się z pełną buzią, przy czym wygląda jak wiewiórka z wypełnionymi żołędziami policzkami — czyli co najmniej słodko.

Po kolacji pomagamy w sprzątaniu i wracamy do pokoi. Z niecierpliwości poobgryzałam już wszystkie paznokcie u obu rąk. Finna nadal nie ma i nie odbiera telefonów. Z każdym razem, gdy słyszę automatyczną sekretarkę, moja irytacja i strach wzrastają. Tak naprawdę nie znamy Jonasa. Co jeśli coś zrobił Finnowi?

Do pokoju zagląda Cai ze zmartwioną miną i zmarszczonymi brwiami. Widząc, że nie mam nic przeciwko, wchodzi do środka i siada obok mnie na łóżku.

— Nic mu nie jest. Nie znasz Finna? Pewnie właśnie dyskutuje z Jonasem o tych swoich biologiczno-chemicznych zagadkach i stracił poczucie czasu — stwierdza z przekąsem i nachyla się lekko, aby spojrzeć mi w oczy.

— To do niego niepodobne.

Wtedy rozbrzmiewa dźwięk kontaktu. Odbieram szybko telefon, nawet nie kontaktując się w tej sprawie z mózgiem.

— Żyję — oznajmia Finn obojętnie. Moja irytacja przemienia się w prawdziwą złość i ulgę jednocześnie.

— Gdzie ty, do cholery, jesteś?! Wiesz, która jest godzina?

— Tak właściwie, to nie. Nie wziąłem zegarka — odpowiada z sarkazmem. Już widzę, jak wymienia z Jonasem rozbawione spojrzenie. Rozłączam się, nie mając siły na więcej pytań. Nic mu nie jest, ale gwarantuję, że gdy wróci, ten stan się zmieni.

Cai otacza mnie ramieniem i siedzimy tak w milczeniu, aż moje serce nie przestanie przypominać rozkołatanego młota pneumatycznego, a twarz nie nabierze odpowiednich kolorów.

Wtem przypominam sobie, co powinnam zrobić już kilka godzin temu.

— Dziękuję — szepczę i odchylam się, aby spojrzeć mu w oczy. — Za wszystko.

Chłopak unosi kąciki ust i wstaje. Nagle zrobiło się o wiele zimniej, jakby to jego ciało było termoregulatorem.

— Dobranoc.

I wychodzi, cicho zamykając za sobą drzwi.

~*~

Budzi mnie krzyk zmieszany z płaczem, wydaje się być przepełniony bólem i rozpaczą. Gwałtownie unoszę się do pozycji siedzącej. Salwa szlochów nie ustaje.

Jak jakieś cholerne deja vu.

I znów krzyk. Dobiegający z pokoju obok.

Tym razem zrywam się z łóżka i biegnę do pomieszczenia, skąd rozchodzi się hałas.

W ciemności dostrzegam jedynie zarys sylwetki rzucającej się i płaczącej w łóżku, jakby była torturowana. Może jest. Od środka. Podbiegam do Caia i chwytam go w ramiona, uspokajając i tym samym budząc.

— Spokojnie, to tylko zły sen — szepczę, masując go po mokrym od potu podkoszulku. Z jego ciała bije niewyobrażalne gorąco. Czuję na ramieniu wilgotne łzy, wciąż skapujące z jego policzków. Mocniej wtula się we mnie, a ja na przemian zajmuję dłonie to mokrymi, potarganymi włosami, to plecami.

— To nie był sen — odpowiada również szeptem, już uspokoiwszy oddech. Wtula głowę w poduszkę i niemal od razu zasypia. Wtedy dochodzą do mnie jego słowa. Jeśli nie sen, to wspomnienie. Złe wspomnienie, które być może jest powodem jego braku chęci do życia.

Chwytam za koc, chcąc okryć go do połowy, i wtedy moje palce natrafiają na twardy przedmiot. Po konturach rozpoznaję, że to notes.

Utknęłam na skraju dróg. Obie dobre z różnych punktów widzenia. Niemal czuję się jak bohater bajki, na którego ramionach pojawiają się z jednej strony Anioł, z drugiej Diabeł.


Anioł: Nie możesz tego wziąć, to jego prywatna rzecz.

Diabeł: Czemu nie? Co takiego może ukrywać nastolatek?

Anioł: Na przykład powody, dla których chce się zabić.

Diabeł: To tym bardziej powinna potraktować to jako lekturę. Przeczyta i odniesie.


Nietrudno zgadnąć, czyje zdanie mnie przekonało.

Po cichu wracam do swojego pokoju i zapalam lampkę nocną. Notes okazuje się mieć bardzo ładną okładkę — czarną, z białym wzorem gór na środku. Gramolę się do łóżka i nie wytrzymując presji ciekawości, otwieram na pierwszej ze stron.


Łyżeczką zamieszane

Słodkie prochy

Rozpuszczone w wodzie

Szkarłatnie mieniące

Wśród fusów herbaty

Marzenia niespełnione

Zachłannie łykane

Parzą języki

Mrożą serca

Wplecione jak słowo w zdanie

Moje życie herbaciane.

Wstrzymuję oddech.


Czytam Cię, Cai, i poznaję na nowo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro