Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6.

— Liv, obudź się, do cholery! — słyszę przytłumiony głos, dobiegający jakby z oddali. Przyciskam twarz do poduszki. Właśnie byłam na koncercie Imagine Dragons — we śnie, oczywiście — i wcale nie chcę wracać do rzeczywistości. W moich uszach nadal rozbrzmiewa refren „It's Time". Pozwalam się zatopić w rytmie i znów odpływam.

Czuję na twarzy lodowatą ciecz, która wpływa do nosa i ust. Krztuszę się wodą i szeroko otwieram oczy. Nade mną stoi Finn z dużym garnuszkiem, a tuż obok niego Cai. Oboje duszą się ze śmiechu. Przecieram oczy i powoli docierają do mnie informacje.

Finn.

Garnuszek z lodowatą wodą.

Pobudka.

— Ty idioto! — mój głos wydaje się być podwyższony o kilka oktaw. Odgarniam pościel i wstaję z łóżka. Finn obraca się o sto osiemdziesiąt stopni i pędem ucieka z pokoju, krzycząc przez ramię:

— Mówiłem, żebyś wstawała!

Przeklinam go w myślach i kieruję wściekły wzrok na Caia, który wyciąga ręce w geście obronnym.

— To był jego pomysł — usprawiedliwia się, jednak nie widzę skruchy, bo obecnie doskwiera mi brak okularów. Nie zdążyłam ich, niestety, założyć. Wyganiam chłopaka z pokoju, suszę się i przebieram w luźne rzeczy. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że widział mnie w samej koszulce i krótkich spodenkach. Rumienię się na tę myśl.

A niech szlag Finna i te jego durne pomysły.

Gdy schodzę na śniadanie, powtarzam w myślach obietnicę jak mantrę: Nie zabijesz go, Liv. Jeszcze nie dzisiaj.

Jednak winowajca, jakby się prosi o miejsce na cmentarzu.

— Jak poranna kąpiel, Liv? — zagaduje przy stole. Jedna część mózgu (ta sprawniejsza) rozważa: a) zabicie go łyżeczką od herbaty, b) zadźganie widelcem i c) poderżnięcie gardła nienaostrzonym sztućcem, jednak pozostałe części (mniej sprawne) głosują za rzuceniem w niego winogronem. Jakimś cudem wygrywają to głosowanie. Cholerna demokracja.

Chłopak robi unik i uśmiecha się triumfalnie, przybijając z Caiem piątkę. Mrużę oczy i wracam do jedzenia. Czasami trzeba brać poprawkę na ludzi. Bo co by było, gdybyśmy tego nie robili? Pewnie każdy zostałby rasowym mordercą i alkoholikiem.

Przy stole siedzimy tylko my. Pani domu wyszła do pracy — niedalekiej, bo biuro znajduje się w domu — i zostawiła jedynie kartkę z informacją, gdzie w razie potrzeby możemy ją znaleźć. Wujek wyjechał w delegację służbową jeszcze przed naszym przyjazdem, a kuzyna do tej pory nie widziałam ani nie słyszałam. Może już się wyprowadził? Postanawiam, że wieczorem spytam o to ciocię.

— Jakie są nasze plany na dzisiaj? — pytam, biorąc łyk herbaty. Nie wytrzymuję nacisku ciekawości. Finn uśmiecha się tajemniczo, a pojedynczy kosmyk kręconych włosów opada mu na czoło. Odgarnia go niedbale i prostuje się.

— Na rozgrzewkę Rådhus — ratusz miejski, a potem zobaczymy, gdzie nas zaprowadzi przewodnik — odpowiada, zacierając ręce. Wytrzeszczam oczy, słysząc ostatnie słowo.

— Przewodnik?

Finn uśmiecha się jeszcze szerzej, odsłaniając kły. Przytakuje ruchem głowy.

— A koszty?

— To mój... kumpel. Oprowadzi nas za darmo — odpowiada, wzruszając ramionami i wraca do jedzenia, kończąc dyskusję. Spoglądam na Caia. Uśmiecha się do mnie ciepło. Tego właśnie potrzebuję — więcej rozpromienionych twarzy, bo moja już mi nie wystarcza. Wstaję od stołu z zamiarem pójścia do pokoju i przygotowania się na dzisiejszy dzień.

— A kto pozmywa? — Finn kieruje na mnie wzrok spod przymrużonych oczu.

Kręcę głową z rezygnacją i wchodzę na górę. Od razu do moich uszu dobiega piękna norweska melodia. Nieznajoma. W pierwszej chwili myślę, że ktoś puścił radio w jednym z pokoi, ale dźwięk wydaje się być wyrazistszy. Nasłuchuję, a po chwili już wchodzę do sypialni na najwyższym piętrze. Na środku pokoju z niebieskimi skrzypcami w rękach stoi wysoki, średniej budowy szatyn. Przerywa grę i kieruje na mnie spojrzenie pięknych, niebieskich oczu. Na okrągłej twarzy pojawia się tak szeroki uśmiech, że zajmuje połowę jej powierzchni. Odrzuca skrzypki na łóżko.

— Liv! — Bez ostrzeżenia chwyta mnie w niedźwiedzim uścisku, z którego nie ma wyjścia. Klepię go nieporadnie po plecach. Odsuwa się na wyciągnięcie ramion.— Zmieniłaś się.

— Za to ty ani trochę — śmieję się, dając mu kuksańca w ramię. Dobrze się znamy, mimo odległości. Dawniej mama bardzo często odwiedzała ciocię, teraz natomiast jest zbyt zajęta pracą. Hugo — tak w rzeczywistości ma na imię mój kuzyn (rodzice go skrzywdzili) — i ja zawsze się dogadywaliśmy. Wiem, że kocha mocny rock i zamiast przebywać w klubach, chodzi na koncerty lub sam je organizuje. No i gra na skrzypcach, co jest kwintesencją jego osobowości.

— Stworzyłem nowy kawałek — opowiada z ożywieniem, a wtedy jego źrenice się powiększają, przez co oczy wydają się większe. Co chwila pociera dłońmi o jeansy. — Przypomina trochę połączenie Friction z Bleeding out — wyjaśnia, żwawo gestykulując. Wie, że mam obsesję na punkcie Imagine Dragons. Każę mu więc zaprezentować utwór. Już pierwsze nuty przekonują mnie do doskonałości piosenki. Nawet lekko podśpiewuję z tekstem Bleeding out, mimo że to zupełnie inna melodia. Kiedy chłopak kończy i czeka na moje zdanie, jedynie głęboko wzdycham w wyrazie bezgranicznego zakochania.

— Powinnam ci przedstawić dwie osoby — mówię po wysłuchaniu kolejnego utworu. Chłopak unosi jedną z brwi, a drugą opuszcza w charakterystyczny dla jego mimiki sposób.

Schodzi ze mną na dół, o nic nie pytając. W kuchni powstrzymuję się przed wybuchnięciem śmiechem i zrobieniem zdjęcia. Finn stoi przy zlewie w fartuchu w kwiaty całkowicie oblepiony białą pianą. Jest wściekły. Obok niego ze ścierką, dusząc śmiech, opiera się o blat Cai. Obaj milczą. Kiedy wchodzimy do pomieszczenia, przerywają dotychczasowe czynności. Cai posyła mi znaczący uśmiech, który znika, gdy tylko spostrzega wielkoluda za moimi plecami. Finn nie zmienia ani miny, ani nastroju. W środku aż się gotuje i nie zdziwiłabym się, gdyby zaczął tłuc talerze. Przedstawiam sobie chłopaków, a gdy Finn podaje mokrą, pienistą rękę Hugo, ten tylko klepie go po ramieniu, uśmiechając się kwaśno. Jest wyższy od każdego z nas, ale nie czuję się niekomfortowo — przyzwyczajenie.

Wyjeżdżamy niecałą godzinę potem. Słońce już jest w połowie swojej drogi na środek nieba. Rådhus znajduje się niecałe trzydzieści kilometrów od domu cioci, więc dotarcie tam nie zajmuje nam wiele czasu. Podczas krótkiej podróży musimy jednak słuchać Hugo zamiast radia. Przez moment zastanawiam się, czy nie ma czasem jakiegoś wyłącznika albo chociaż regulacji głośności.

— ... i wtedy ona mówi: „Hugo, chciałabym być na koncercie...bla bla bla", nie pamiętam nazwy zespołu. No i zgadnij, co robi wspaniałomyślny Hugo. — Patrzy na mnie z wyczekiwaniem i błyskiem ekscytacji w oczach. Wzruszam ramionami.

— Pewnie coś wspaniałomyślnego — mruczy pod nosem Finn, spoglądając znacząco na siedzącego obok Caia. Ten uśmiecha się krzywo. Zdaje się, że obaj nie polubili Hugo. Jednak chłopak nie poddaje się i kontynuuje, ignorując komentarz kierowcy:

— A ja sprowadzam ich tutaj, do Oslo. Aż z Ameryki Północnej.

Wytrzeszczam na niego oczy. No dobrze, tym mnie zaciekawił.

— Niezły sposób na laski — stwierdza z niesmakiem Cai, tępo wpatrując się w deskę rozdzielczą. Mrużę oczy. On go ewidentnie nie lubi. Tylko z jakiego powodu?

— Hm, masz rację. W jej przypadku się udało. Jest moją dziewczyną — odpowiada, zastanawiając się nad tym stwierdzeniem. Jakim cudem nie zauważył tonu chłopaków? A może zauważył, a go ignoruje? W każdym razie — podziwiam. Nawet za zupełną naiwność.

Kiedy dojeżdżamy we właściwe miejsce, widok nie zapiera dechu w piersiach, na co miałam szczerą nadzieję. Ratusz wydaje się być zwyczajnym budynkiem o pokaźnej wielkości z kwadratowymi wieżami. O wiele lepiej prezentuje się plac wokół, na którym zebrało się mnóstwo ludzi słuchających ulicznych grajków, chcących zrobić zakupy w galeriach czy po prostu podziwiających widoki. Już kocham to miejsce. Nie dziwię się, że Cai chciał tu przyjechać. Ukradkiem na niego spoglądam. Wydaje się być zachwycony. Kieruje na mnie wzrok i szeroko się uśmiecha, ukazując dziąsła, a wtedy wokół jego oczu tworzą się urocze zmarszczki. Chcę zatrzymać tę chwilę. Tylko dla siebie.

I ktoś czyta mi w myślach.

— Pierwszy raz w Oslo? Może pamiątkowe zdjęcie? — proponuje mężczyzna w średnim wieku z aparatem w rękach. Gdy na niego spojrzeć, stylem ubioru i wyeksponowania zarostu, przypomina wikinga. Długa, brązowa broda i łysa głowa, trochę krzywy uśmiech i zmarszczki na czole. Kieruję pytające spojrzenie na chłopaków. Cai wzrusza ramionami, Finn kontaktuje się przez telefon z naszym przewodnikiem, a Hugo już zniknął. Kiwam fotografowi na znak zgody i ustawiam się obok Caia. Stoimy na tle morza i przycumowanych do portu białych statków. To będzie piękne zdjęcie, o ile nie zepsuję tego swoją postacią. Mężczyzna ustawia obiektyw i, w istnie godny pożałowania sposób, przyjmuje pozę „zawodowego fotografa".

Cai obejmuje mnie ramieniem i obdarowuje znaczącym półuśmieszkiem. Oddaję mu uśmiech. I wtedy nieudolny mężczyzna robi zdjęcie. Przekręcam oczami i, głęboko wzdychając, podchodzę po odbiór. Nawet nie komentuję ceny, jaką mi podał. Płacę i odchodzę, a Cai wybucha śmiechem, kiedy wreszcie „fotograf" się oddala.

— Twoje miny były bezcenne — rzuca, krzyżując ręce na piersi. Wzdycham, kręcąc głową.

— Nie opanowałam umiejętności ukrywania uczuć — przyznaję z rezygnacją i żalem w głosie. Cai uśmiecha się szeroko — innym uśmiechem. Powinnam zacząć jakoś nazywać jego uśmiechy.

— Kocham to w tobie, Liv.

Moje serce staje. Zatrzymuje się po głośnym „stuk-stuk". Nie tylko ono. Czuję, jak czas wstrzymuje wskazówki zegara na ułamek sekundy. A to wszystko przez pięć słów, budzących powstanie gdzieś w środku.

Wszystko wraca do normy — oddech, tętno, ciśnienie we krwi — ale wtedy obdarza mnie tym uśmiechem. Uśmiechem I.

I czuję powtórkę z rozrywki.

— Będziemy tak stać czy wreszcie zaczniemy zwiedzać? — przerywa powstanie Finn, patrząc na nas z politowaniem. Cai przytakuje i idzie w jego stronę, wciąż się uśmiechając. „Viceprzewodnik" pokazuje głową, gdzie ma iść, i zrównuje ze mną krok.

— „Kocham to w tobie...", hmm? — zaczepia mnie, szturchając łokciem. Obdarzam go wściekłym spojrzeniem, bojąc się, że Cai usłyszy jego komentarz. — Pokaż to zdjęcie — każe, wyciągając ręce po fotografię. Podaję mu ją i sama przyglądam się dwóm istotą wpatrującym się w siebie jak w obrazki. Mam ochotę pobiec za fotografem i mu szczerze podziękować. Zdjęcie ujmuje prostotę tej chwili. Dwie rozumiejące się bez słów osoby. Finn unosi brwi i kąciki ust. Nic nie mówiąc, oddaje mi fotografię.

Naprzeciw Ratusza spotykamy dobrze zbudowanego blondyna o bystrych, czarnych oczach. Finn przedstawia nas. Okazuje się, że chłopcy dobrze się znają . Witają się przyjacielskim uściskiem, a mnie z zazdrości kłuje serce. Ze mną nigdy się tak nie witał. Nawet gdy nie widział mnie przez miesiąc, zdobył się na krótkie: „Ja pierdziele, chyba mi tego twojego głupiego uśmiechu brakowało najbardziej". Zaciskam ręce w pięści. Nawet uzupełniają się słowami.

— Finn zaczął pisać do mnie jakiś rok temu — opowiada Jonas, trzymając dłonie w kieszeniach czarnych spodni. Szeroko uśmiecha się do przyjaciela, jakby z naszej trójki widział tylko jego.

— W kwietniu. Potrzebowałem pomocy naukowej w związku z tutejszym Muzeum Frama. Ten tutaj się napatoczył — wskazuje głową na przewodnika i wzrusza ramionami.

— Ale dobrze nam się pisało...

— ... i po udzieleniu pomocy nadal pisywaliśmy.

Czuję, jak paznokcie boleśnie wbijają się w dłoń. Cai najwidoczniej zauważa moją minę, bo chwyta zaciśniętą pięść, rozprostowuje i głaszcze, posyłając uśmiech II. Słupieję i wstrzymuję oddech, dyskretnie spoglądając w jego stronę. Chłopcy się rozgadali, więc nie widzą tego, co właśnie się stało. A zdarzyło się wiele. W ogóle dzisiaj dzieje się aż nazbyt wiele. Boję się, że moje serce tego nie wytrzyma. Cai nachyla się do mojego ucha i szepcze:

— Zazdrość nie popłaca. Finn i tak będzie mógł liczyć na ciebie, nie na niego.

Te słowa mnie pokrzepiają. To przecież prawda. Jonas będzie oddalony o kilkaset kilometrów i kto wtedy będzie przy Finnie? Kto mu pomoże, udzieli rady? Niezawodna Liv. Ściskam w podziękowaniu dłoń Caia, a ten oddaje uścisk. Tak właśnie rodzi się kolejna przyjaźń damsko-męska, panie i panowie. A kto wie? Może coś więcej?

Jonas nie jest dobrym przewodnikiem. Wymienia się doświadczeniami i wspólnymi żarcikami z Finnem, a ja z Caiem jesteśmy zmuszeni chodzić własnym ścieżkami. Widoki to wynagradzają. A o wielu rodzajach tu mowa. Uśmiech III Caia, morze, wystawne galerie — wszystko składa się na zwiedzanie Oslo.

Kiedy zapada wieczór, wybieramy się promem wzdłuż wybrzeża. Silny wiatr sprawia, że włosy wszystkich wycieczkowiczów tworzą aureolę wokół twarzy. Jednak ogarnia mnie śmiech, gdy widzę ubranych w kurtki obcokrajowców, którzy wybrali się do Norwegii na wakacje. Cai parska śmiechem, kiedy pokazuję mu mężczyznę opatulonego po szyję w czerwony szal i niebieską kurtkę. Oni natomiast patrzą na nas z podziwem i zaskoczeniem wymalowanym na zarumienionych twarzach z drżącymi ustami. Przybliżam się do Caia, bo od samego patrzenia na wyziębionych ludzi, mrozi mi krew w żyłach. Ten opatula mnie szczelniej bluzą i pociera ręce. Kręcę głową, ale i tak się uśmiecham.

— Nie jest mi zimno, Cai.

Mierzy mnie uważnym wzrokiem, jednak nie puszcza dłoni. Czuję ciepło bijące od jego ciała.

— Podoba ci się? — pytam po chwili, przyglądając się jego twarzy. Obdarza mnie uśmiechem III — pełnym wdzięczności — i przytakuje skinieniem głowy. Opieram głowę na jego ramieniu i patrzę w nieprzeniknione, błękitne morze, rozciągające się aż po horyzont. Wydaje się być piękne, a na pokładzie czuć można władanie nad wodą. Jednak to tylko złudzenie. Gdzieś w głębinach, pod warstwami piachu, kryją się szkielety i pozostałości po ludziach, którym wydawało się, że rzeczywiście panują nad tonią nieskończoności. Z ich zdobyczy, statków czy okrętów zostały zaledwie połamane, obrośnięte wodorostami deski, zerwane cumy i zardzewiałe łańcuchy. Morze to łzy Boga skapujące bezwiednie do urn ludzkiej nienawiści i egoizmu.

— Po naszej prawej rozciąga się twierdza Akershus strzegąca w dawnych czasach wejścia do portu — informuje Jonas, pokazując palcem w stronę rozległych sieci murów, baszt składających się na przypominającą zamek fortecę. Słońce chyli się ku zachodowi, barwiąc horyzont wszystkimi odcieniami pomarańczy i różu, co ładnie komponuje ze starymi, kamiennymi budowlami.

Niedługo potem już spacerujemy między ścianami twierdzy. Ściemniło się, więc zapalono lampy wokół portu i między murami. Omijamy armaty, uzbrojonych wartowników (zastanawia mnie, czy to prawdziwa broń), ale to wszystko wydaję się niczym w porównaniu z zachwytem i uśmiechem Caia. To właśnie dlatego zaproponowałam mu ten wyjazd. Teraz upewniam się w stwierdzeniu, że to nie był zły pomysł. Jest nadzieja. Pozwalam sobie w nią wierzyć.

— Nawet nie wiesz, jak ci dziękuję.

Uśmiecham się pod nosem i kieruję na niego badawczy wzrok. Nieobecne spojrzenie zastygło na twarzy z grubymi, zmarszczonymi brwiami.

— Po to jestem. Żeby uszczęśliwiać ludzi— odpowiadam, wzruszając ramionami, i wpatruję się w swoje palce.

— I nieźle ci się to udaje, Liv.

Kiedy wracamy do „domu", żadne z nas nic nie mówi. Finn wpatruje się w drogę z pewnym błyskiem w oczach, którego nie jestem w stanie rozpoznać. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Cai z nadal nieobecnym spojrzeniem siedzi z tyłu. A ja zastanawiam się nad zdarzeniami i słowami, które dzisiaj usłyszałam. Od uśmiechów (I,II i III) po „Kocham to w tobie". Jednak myślenie nad tym powoduje jeszcze większe zawroty żołądka. Wreszcie zajmuję swą uwagę radiem i szukam odpowiedniej płyty (oczywiście Smoków*). Chwile potem z opartą o fotel głową wsłuchuję się w melodię „Dream". Tekst nawołuje do rozmyśleń. Czy wszyscy żyjemy we własnym śnie? Z klapkami na oczach — marzymy. Tworzymy wokół siebie zasłonę przed otaczającym światem i rzeczywistością, a przede wszystkim — prawdą.

— To ich najlepsza piosenka — stwierdza Finn, stukając palcami o kierownicę. Mam ochotę krzyknąć: „Nieprawda", ale przecież to jego zdanie.

— Ja uwielbiam „Bleeding Out" — odpowiadam już poprawionymi w myślach słowami. Oboje kierujemy wyczekujące spojrzenia we wstecznym lusterku na Caia. Ten wreszcie na nas patrzy i zastanawia się.

— Tańczyliśmy do niej, pamiętasz?

Jak mogłabym nie pamiętać, myślę.

— „Smoke and mirrors". — W zamyśleniu spoglądam przez okno. Bloki zastąpiły pojedyncze domki oświetlone lampami ulicznymi. Grunt jest nierówny i furgonetka co jakiś czas podskakuje na wybojach. Do mojej głowy wpada szalony pomysł. Bardzo szalony. Przeciskam się na tylne siedzenia bez słowa. Finn marszczy brwi w oburzeniu i zwalnia lekko. Kiwam na Caia głową i każę kierowcy stanąć na poboczu.

— Liv, co ty, do cholery, znowu wymyśliłaś?! — krzyczy przez otwarte okno, kiedy wysiadam z samochodu, a Cai powtarza moje czynności. Bez słowa wskakuję na pakę furgonetki, patrząc wyczekująco na chłopaka, który wyszczerzył zęby z niedowierzania.

— Ćpałaś coś? — pyta, opierając ręce o zabezpieczenia. Uśmiecham się pod nosem, przypominając sytuację sprzed kilku dni. Odpowiadam kwestią Caia, puszczając mu oczko:

— Tyko trochę.

I, jeśli to w ogóle możliwe, obdarza mnie jeszcze szerszym uśmiechem. A nazywam go uśmiechem IV.

Przekłada długie i chude nogi na moją stronę, czym decyduje się zrealizować ten głupi, szalony pomysł. Finn rusza — najpierw powoli, potem przyspieszając — i krzyczy przez uchylone do połowy okno:

— Jeśli przez was złapie mnie policja, nie żyjecie! A ty najbardziej, Liv!

Z niesmakiem dostrzegam dwuznaczność jego słów. Ja bardziej, ponieważ dla niego Cai już nie żyje. Ignoruję ból u dołu brzucha i odwracam się w przeciwną stronę do kierunku jazdy furgonetki. Gdzieś daleko majaczą światła ruchliwych ulic i wieżowców oblepionych billboardami.

Wjeżdżamy w uliczkę nieoświetloną lampami. W ciemności ledwie dostrzegam twarz towarzysza, więc chwytam dłońmi powietrze, próbując złapać go za rękę. W końcu ją odnajduję i splatam nasze palce. Na szczęście w ciemności nie mogę dostrzec jego miny, a on moich rumieńców. Jednak czuję, może nawet słyszę, że się uśmiecha. Ma ciepłą i suchą dłoń w zupełnym przeciwieństwie do mojej — lekko spoconej. Przybliżam się do ścianki z szybą i opieram o nią obolałe plecy, wyciągając nogi. To był naprawdę ciężki dzień — zarówno fizycznie jak i psychicznie.

Nagle Finn przyspiesza i mocniej ściskam rękę Caia. Oddaje uścisk i na końcu języka przytrzymuję słowa:

„Będziemy żyć — do skutku.".

Jednak w porę zamykam usta.


*Imagine Dragons



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro