Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5.

Podczas jazdy nie odzywam się do Finna. Wybaczyłam mu, mimo że nie przepraszał — czyli jak zwykle, ale nie czuję potrzeby wysłuchiwania jego ciętych uwag czy niemiłych komentarzy. Zamiast tego siedzimy z Caiem na tylnych siedzeniach i gramy w grę podobną do „prawda czy wyzwanie", opowiadając sobie żarty i historie na zmianę.

— Teraz ty — mówię, opatulając się kocem. Udało nam się znaleźć dogodną, trochę niebezpieczną pozycję. Siedzimy pod kocem naprzeciw siebie ze skrzyżowanymi nogami. Nie przeszkadza mi dotyk jego kolana czy stopy. Mogłabym nawet rzec, że jest idealnie. Tu i teraz. Brakuje tylko bio-chemistycznego poczucia humoru Finna.

Cai pociera podbródek, zastanawiając się chwilę.

— No więc prawda czy... prawda? — śmieje się, a ja odpowiadam szerokim uśmiechem.

— Bardzo trudny wybór. Zastanówmy się... chyba to drugie. — Biorę łyk wody i podaję mu butelkę. Robi to samo i wzdycha.

— Twój ulubiony zapach? Bo już wiemy, że tytoniu nienawidzisz. — Unosi brwi i parska śmiechem. Krzywię się i mimowolnie spoglądam na Finna. Łapę jego spojrzenie we wstecznym lusterku. Pierwszy odwraca wzrok.

Przywołuję w pamięci wonie, które przyjemnie łechtają mój nos i pozwalają się odprężyć. Pojawia się obraz portu rybackiego — tak, lubię zapach ryb. W końcu wychowałam się w Stavangerze, gdzie codzienny obiad składa się z ryb różnej maści i różnego przygotowania. Potem widzę kino — zapach popcornu, a ostatni obraz to stronice nowo zakupionych książek.

— Port rybacki, kino ze smażonym popcornem i nowa książka — odpowiadam. Chłopak wybałusza oczy, kiedy wspominam o dwóch pierwszych zapachach. Wzruszam ramionami.

— W takim razie jednym z przystanków w Oslo będzie kino, prawda Finn? — Patrzy na kierowcę, wymuszając przytaknięcie. Unoszę kąciki ust. Myśl o wspólnie spędzonym czasie na seansie w zatłoczonej przez gaduły sali napawa mnie szczęściem. Przez samo wspomnienie o tak wyśmienitej przekąsce, jaką jest popcorn, mam ochotę go zjeść.

— Dostałam przez ciebie zachcianki na popcorn — skarżę się, a Cai wystawia do mnie rękę, chcąc przybić piątkę. Najwidoczniej też jest głodny.

— Dobrze, że nie na rybę, bo szczerze jej nienawidzę — dodaje chłopak, kiedy przybijam mu piątkę. Parskam śmiechem i kręcę głową. Postanawiam nie atakować go komentarzami typu: „Jak możesz nienawidzić ryby?!".

— Finn, zatrzymaj się na najbliższej stacji — mówię obojętnym, może lekko rozkazującym tonem do kierowcy. Chłopak słucha i zatrzymuje samochód na małej stacji benzynowej. Wchodzimy z Caiem do prawie pustego sklepu. Oprócz kobiety, która rozmawia przez telefon wyraźnie zdenerwowana, nie ma tu nikogo. Patrzę na towarzysza i unoszę brwi. Ruszamy w kierunku półek ze słodyczami. Docierają do nas strzępki rozmowy sprzedawczyni i mimo że nie chcę podsłuchiwać, uszy łapią uniesiony głos niosący się między działami.

— Jak to cię wywalili? — jej głos wydaje się słabszy, jakby nie mogła uwierzyć własnym słowom. Czuję przytłaczające ją emocje. Będzie musiała sama utrzymywać rodzinę ze słabej pensji, którą dostaje za dwanaście godzin pracy na mało dochodowej stacji benzynowej. Spoglądam ukradkiem na Caia, który z uwagą przysłuchuje się kobiecie. Zgarniam z półki kilka niezbędnych paczek żelek, chipsów i popcornu. W innym dziale biorę sześć butelek piwa bezalkoholowego z uwagi na Finna.

Kierujemy się do kasy i cierpliwie czekamy aż młoda, rudowłosa kobieta skończy rozmawiać. Rozłącza się bez słowa i przegląda nasze zakupy. Lustruje nas lodowatym wzrokiem, kiedy natrafia na piwo. Jednak nie prosi o dowód tożsamości. Płacimy i zbieramy się do wyjścia, gdy odzywa się Cai:

— Powinna pani poważnie porozmawiać z partnerem. On musi znaleźć pracę — radzi z powagą Cai, patrząc w oczy kasjerce. Wydaje się miłą i delikatną kobietą, dlatego słupieję, gdy po dłuższym przyglądaniu się mu, odpowiada bez mrugnięcia:

— Gówno wiesz o życiu, gówniarzu.

Cai kiwa głową w górę i w dół i bez słowa wychodzi na zewnątrz, ciągnąc mnie za sobą. Te słowa zabolały mnie równie mocno jak jego, jednak nie daje tego po sobie poznać. Powiedzieć komuś, że gówno wie o życiu to jak oznajmić masłu, że gówno wie o swoim składzie, masie netto czy zawartości tłuszczu. Coraz mniej rozumiem ludzi. Czy rzeczywiście jestem aż tak empatyczna jak myślałam? A przecież lubię masło...

Dziesięć godzin podróży wydaje się upływać szybko, gdy ma się za towarzystwo nieodzywającego kierowcę i rozrywkowego kumpla obok. Kogo ja oszukuję? Naszą jedyną atrakcją jest zmienianie wart na spanie co godzinę. Do tej pory za każdym razem, kiedy to ja musiałam siedzieć sam na sam z Finnem, nie odzywaliśmy się do siebie. Rozum mówił, że to odpowiednia kara (tylko ciekawe, dla kogo), jednak serce domagało się przyjaciela. Starego Finna, którego poznałam przez przyjaźń między naszymi mamami. Od kołyski dogadywaliśmy się na tych samych falach. Dlatego postanawiam to zmienić i się odzywam:

— Słyszałam waszą rozmowę.

Nie jest to zbyt wyszukany temat do rozmowy. Tym bardziej, że przez jakieś pięć godzin byłam obrażona i Finn nie istniał w moim mniemaniu. Chłopak kamienieje, słysząc mój głos. Może nie powinnam go tak zaskakiwać podczas jazdy? Powoli przekręca głowę w moją stronę z rozbawieniem i zaskoczeniem wymalowanym na twarzy, jednak po chwili znów wraca wzrokiem do drogi.

— Którą dokładnie? — pyta dla pewności. Kiwam głową na boki. Finn jest ostrożny. Przy niektórych osobnikach w takich sytuacjach można się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy. Niekoniecznie tego, o co się pytało.

— „Liv bardzo cię polubiła. Chyba inaczej niż mnie." — przedrzeźniam go dosyć nieudolnie. Chłopak parska śmiechem. Uśmiecham się mimowolnie. A więc pierwsze lody przełamane! Klepie mnie po ramieniu ze współczuciem i śmiechem.

— No to chyba utknęłaś w strefie bez wyjścia, a zwie się „friendzone" — śmieje się, klepiąc kierownicę. Targają mną sprzeczne uczucia. Oburzenie — przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi, i zawód, bo jednak rzeczywiście nie mam szans.

— Ja wcale... — zaczynam, ale urywam, bo do moich uszu docierają znajome nuty z radia. Reguluję odbiornik i od razu na mojej twarzy maluje się szczera radość. „Bleeding out" zespołu Imagine Dragons znam na pamięć i wpadam w słowo wykonawcy, łapiąc tekst. Nie przejmuję się, że moje popisy śpiewu obudzą Caia. Niech to usłyszy i wie, co mogę dla niego zrobić.

So I bare my skin

And I count my sins

And I close my eyes

And I take it in.

Finn przysłuchuje się temu w zamyśleniu, wystukując palcami rytm na kierownicy. Dobrze zna język angielski, dlatego przetłumaczenie słów nie jest dla niego żadną trudnością. Kiedy piosenka kończy się, a ja opieram się o siedzenie, kierowca marszczy brwi.

— Dosyć kontrowersyjne słowa — stwierdza, jakby chciał utrzymać rozmowę. Przytakuję ruchem głowy.

— Jednak prawdziwe. Opisują mnie w stu procentach. — Mimowolnie zerkam na Caia. Na jego twarzy maluje się błogi uśmiech, a potargane włosy opadają na wysokie czoło. Zapewne nie śni mu się apokalipsa zombie.

Finn uśmiecha się pod nosem triumfalnie. Ma rację. Cholernie zależy mi na tym chuderlaku. Mam ochotę przybić sobie piątkę. W twarz. Krzesłem.



Kiedy dojeżdżamy do stolicy, słońce chowa się za horyzontem, barwiąc niebo jak tęczę ciepłych kolorów. Krajobrazy za oknem całkowicie się zmieniły. W miejsce drzew i lasów stają wysokie wieżowce obwieszone kolorowymi billboardami. Wystawiam głowę za okno i głęboko wdycham powietrze. Oczywiście pełne spalin. Uformowany kok rozpada się pod wpływem silnego wiatru, który pragnie oderwać od karku mą głowę. Przeklinam się w duchu i chowam do samochodu. Finn parska śmiechem, widząc moją minę.

— To nie film, Liv — kwituje i pokazuje dłonią na Caia. — Może powinnaś go obudzić?

Spoglądam we wskazanym kierunku. Moja warta wydłużyła się o jakiś pięć kolejek po tym, jak postanowiłam jednak nie budzić kompana. To, czy była to głupota, czy raczej dobroduszność, niech rozstrzyga Cai. Zdaniem Finna to pierwsze, dlatego nigdy nie należy pytać go o zdanie w takich sprawach. Nigdy.

— A może obudźmy go w bardziej... — zatrzymuję się, próbując dobrać odpowiednie słowo — widowiskowy sposób?

Finn uśmiecha się pod nosem, patrzy w tylne lusterko i gwałtownie hamuje. Pasy wbijają się w moje ciało i wydaję kilka jęków, które zagłusza krzyk Caia:

— Ja pierdole, kogo przejechaliśmy?!

Gwałtownie obracam głowę. Leży między siedzeniami z szeroko otwartymi oczami. Wybucham niekontrolowanym śmiechem i patrzę na Finna.

— Wystarczająco widowiskowo? — pyta, powstrzymując uśmiech. Kiwam głową, między spazmami. Finn rusza, gdy słyszy za sobą pospieszające trąbienie. Znów kieruję wzrok na Caia, który zdążył wdrapać się z powrotem na siedzenie, a teraz przeciera oczy. Nie mogę powstrzymać uśmiechu, wpełzającego na twarz. Chłopak wygląda przez okno, a potem kieruje na mnie pytające spojrzenie.

— Czy...? — zaczyna, ale urywa, patrząc jeszcze raz przez okno z zachwytem.

— Tak, Cai. Jesteśmy w Oslo.

Dom cioci Doroty znajduje się blisko morza. Ona również mieszka w miasteczku portowym. Przeprowadziła się do Norwegii z Polski, a potem zdecydowała się na to jej siostra — moja mama. Obie znalazły tu kochających mężów, jednak Dorocie nie poszczęściło się tak jak mamie (a może wręcz przeciwnie) i nie ma córki, a syna — starszego ode mnie. Opowiadam w skrócie o tym chłopakom.

— Więc jesteś w połowie Polką — zauważa z rozbawieniem Cai. Potwierdzam ruchem głowy i zastanawiam się, czy powinnam być z tego dumna. Jeżeli wierzyć stereotypom, nie powinno się ze mną chodzić na melanże. Jednak stereotypy to mocne uogólnienie społeczeństwa.

Kiedy dojeżdżamy pod właściwy adres, aż zapiera mi dech w piersiach. Ciocia nie mieszka w małym domku na nabrzeżu, jak wcześniej myślałam, a w ogromnej posiadłości liczącej około dziesięciu pokoi. Kiedy mama podawała adres siostry, nie wspominała o wielkiej villi z widokiem na morze. Ignoruję spojrzenie Finna mówiące „Jesteś pewna, że ciocia zajęta?". Cai gwiżdże z uznaniem, kiedy wysiadamy z furgonetki. Przed drzwiami czeka na nas drobna kobieta z burzą rudych, kręconych włosów. Rozkłada ręcę, chcąc nas uściskać, ale najpierw to do mnie się zwraca:

— Liv, mama kazała ci urwać głowę, ale obawiam się, że jej nie posłucham — śmieje się i chwyta mnie w mocnym uścisku, co wydaje się zaskakujące jak na taką drobną kobietę, niższą ode mnie o kilka centymetrów. Będę musiała pamiętać, aby używać przy niej standard østnorsk — dialektu z regionu Oslo. W rodzinnych stronach mówimy z dialektem vestlandskim.

W jednym momencie do głowy przychodzi mi pytanie: jakim cudem normalnie rozmawiałam z Caiem, jeśli zatrzymał się w Stavanger jedynie przejezdnie? Z zamyśleń wyrywa mnie ciocia, która odsuwa się na wyciągnięcie ramion i przygląda mi badawczo. Dopiero potem zauważa dwóch przybyszy za mną. Na jej twarzy maluje się jeszcze szerszy uśmiech, jeśli to w ogóle możliwe. Ściska po kolei każdego, kiedy ich przedstawiam. Przy Cai dłużej zawiesza wzrok i orzeka:

— Ciebie to trzeba porządnie dokarmić.

Nie mogłam się nie uśmiechnąć, słysząc te słowa. Ciocia już się nim zajmie. Odechce mu się prędkiego odejścia z tego świata.

Każdy z nas dostaje oddzielny pokój — trzy, obok siebie. Ja zajmuję środkowy ze względu na duże łóżko. Chłopcy po bokach. Pani domu szykuje dla nas obiad, w którym główną rolę odgrywa ryba — ku mojej uciesze. Jednak Cai nie wydaje się być tym zachwycony.

— Zdążysz jeszcze polubić rybę — przewiduję i mrugam do niego, na co reaguje kwaśną miną.

Zapowiada się naprawdę ciekawy tydzień.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro