Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4.

Zastanówmy się nad tym, jak bardzo Liv Larsen jest nieodpowiedzialna, głupia i bezmyślna (tak, te dwie ostatnie cechy różnią się od siebie). Finn potrafiłby wymienić dwadzieścia argumentów. Całe szczęście, ominął mnie jego wywód w samochodzie. Bogu dzięki, że zasnęłam, a chłopak nie zauważył tego, póki nie skończył. Właśnie pod tym względem uważam Finna za mojego brata — kocha mnie, wkurza i prawi kazania jak starsze rodzeństwo. Jednak nie potrafię zrozumieć, jakim cudem zgodził się na wyjazd. Wystarczyła jedna prośba.

— I co? Przemyślałeś to? — spytałam, kiedy złapałam go na niespaniu. Nie miał na nosie okularów, dlatego jego oczy wydawały się strasznie małe — jak u świnki, a na dodatek je mrużył. Wiedziałam, że „Zastanowię się." było chwytem wymijającym. Nawet nie wysilałam się z posiadaniem nadziei, że się zgodzi. Byłam w stu procentach przekonana, że to nic nie da.

— Tak — odpowiedział, mierzwiąc włosy. Już szykowałam się do wyjścia z namiotu, kiedy dodał: — Pojadę z wami.

I oczywiście mnie zamurowało. Przez myśl mi przeszło, że się przesłyszałam, jednak, gdy chłopak wywrócił oczami na moją zaskoczoną miną, oprzytomniałam. Wtedy w głowie zaświeciła mi czerwona lampka — Finn nie jest bezinteresowny. Zaczekałam więc, aż zacznie wymieniać swoje warunki. Jak zwykle okazało się, że znam go aż nad to.

— Pod jednym warunkiem. — Uniosłam brwi. — No dobra, pod kilkoma. — Zajrzał do plecaka i nie zdziwiłabym się, gdyby wyjął kartkę pełną „jednego warunku". — Macie się mnie słuchać. Nie będzie żadnego obijania się. Zwiedzanie całodniowe. Wszystko mam już zaplanowane. Żadnego „ale".

Zgodziłam się natychmiast i w podskokach pobiegłam po telefon, aby powiadomić Caia.

Cholera, Liv Larsen umie organizować wycieczki i namawiać egoistów. Jest także nieodpowiedzialna, głupia i bezmyślna. Niepotrzebne są argumenty, prawda?

Pakując się, powtarzam w myślach swoje motto: „Robisz dobrze. Jeżeli Finn zgodził się, to znaczy, że masz szansę, aby nie schrzanić wszystkiego. Ta wycieczka ma potencjał, Liv. Cai nie skoczy. Wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie.". Moje ciało buzuje pełne mieszanki tak wielu uczuć, że nawet nasz biol-chem — Finn, nie potrafiłby tego opisać wzorem. Dominuje jednak stres. Znając życie i mnie — coś się nie uda.

— Finn... — Chłopak odwraca się do mnie, przerywając pakowanie swoich rzeczy. — Ty wiesz dlaczego chcę tam jechać, prawda?

Mierzy mnie wzrokiem i przytakuje lekko głową. Wyginam palce, aż strzelają, i zadaję kolejne dręczące mnie pytanie, na które nie da się odpowiedzieć, mając pewność, co do swoich słów.

— Jest szansa, choćby mała, że się uda, prawda? — To brzmi żałośnie, prawie jakbym błagała, aby mnie pocieszył, mówiąc: Na pewno się uda. Jednak Finn nie należy do takich osób. Na całe szczęście.

— Pięćdziesiąt procent szans, według rachunku prawdopodobieństwa. Boję się jednak, że przy tobie to nie funkcjonuje. Jesteś niereformowalną pomyłką w statystykach. Możesz zmusić go do natychmiastowego samobójstwa — odchrząka, gdy mierzę go morderczym wzrokiem — ale i spowodować, że nie zrobi tego już nigdy.

— Więc mam być optymistką czy pesymistką? — pytam ciszej, bo głos mi się łamie. Finn spuszcza głowę, ważąc moje słowa i odpowiada, już patrząc mi w oczy:

— Najlepiej realistką, Liv.

Jak trudno namówić było Finna, tak sto razy gorsza okazuje się próba przekonania mamy, że to wycieczka krajoznawcza, poszerzająca horyzonty.

— Do Oslo? Czy ty oszalałaś, dziecko? — Zdaje się, że rodzicielka jest czymś zajęta, bo ton jej głosu nie jest wściekły, a raczej pełen zdziwienia i dezaprobaty. Wzdycham, przygotowując w głowie listę argumentów za.

— Mamo, Finn wszystko zorganizował, on jest odpowiedzialny...

— Ale ty nie! Liv, jesteś zupełnym przeciwieństwem odpowiedzialności. Nie powierzyłabym ci pod opiekę nawet kwiatka.

— To dlatego nie mamy kwiatków w domu? — pytam ze znudzeniem. Jestem zmuszona słuchać tego od dzieciństwa. A tak właściwie, odkąd urodziła się moja siostra. Przez przypadek wypadła z okna na parterze i nabiła sobie siniaka w wieku pięciu lat. Oczywiście wszystko poszło na mnie. Do tej pory pamiętam aluzje mamy. Taka rola starszego rodzeństwa.

— Na ile? — Kobieta wzdycha przeciągle. I tu mnie złapała, myślę.

Skąd mam wiedzieć, ile potrwa nawracanie Caia?

— Nie wiem, ale spokojna twoja rozczochrana, mamo. Zanocujemy u cioci. No to miłego dnia i w ogóle... — odpowiadam szybko, aby móc się rozłączyć, zanim rodzicielka rozpocznie kazanie na temat ostrożności. I tak też robię, przerywając jej wpół zdania. Dzwoniłam przecież nie po to, aby ją prosić o zgodę, a jedynie poinformować. Wszystko już załatwione, nie ma żadnego „ale".



— Spakowałaś wszystko? — pyta Finn, pakując moją torbę do furgonetki. Złożyliśmy już namiot i posprzątaliśmy po sobie — pobieżnie. Przytakuję skinieniem głowy i otwieram drzwiczki. Patrzę za siebie. Spora góra prawie dosięga chmur, nieba. Gdzieś z boku majaczy ledwo widoczna ścieżka usypana kamieniami. My znajdujemy się na jednym z podestów, skąd już można zjechać samochodem. Trudno żegnać się z miejscem, do którego tęskniło się przez cały rok. Przełykam ciekłe rozczarowanie napływające do ust i wsiadam szybko do samochodu. Nie patrz za siebie, myślę, ale i tak spoglądam przez okno.

— Jeszcze możesz się wycofać — zapewnia Finn, pocierając ręce o spodnie. Kieruję na niego pełen żalu wzrok. Patrzy przed siebie obojętnie. Zaprzeczam ruchem głowy. Chyba jestem dziś mało rozmowna, co zdziwi niejednych.

Oddycham głęboko, próbując się wyluzować. Ale jak mogę się uspokoić, kiedy czeka mnie tydzień pełen wyzwań, rozczarowań i jednocześnie zabawy? Muszę przekonać pewnego chłopaka, że życie jest piękne. Kto w dzisiejszych czasach w to wierzy? Kto podziela zdanie Percy'ego, Lea czy Willa, że warto walczyć o ten świat? Bo czy rzeczywiście warto walczyć o nastolatków uwięzionych w ekranach komórek? Pokolenie head-down. „Świat schodzi na psy. Psy filtru Snapchata" — napisał pewien poeta, którego nazwiska nie pamiętam.

— O czym myślisz? — pyta zmartwiony Finn. Pewnie wyglądam jak siedem nieszczęść ze łzami w oczach, zmartwieniem wypisanym na twarzy i strachem przejawiającym się lekkim drżeniem rąk. Nic nie mówiąc, spoglądam mu w oczy, które na chwile odrywa od drogi, aby na mnie spojrzeć. Zamiast zatrzymać samochód i mnie przytulić, ten wybucha śmiechem. — No proszę, Liv Larsen straciła energię życiową i optymizm. — Kręci głową, nadal się uśmiechając. Mam ochotę zetrzeć mu tę nagłą radość, ale to Finn — temu nie zaradzisz. Tak jakby czytał w moich myślach, bo nagle poważnieje i zaczyna rzeczowym tonem:

— Wyluzuj, Liv. Uśmiechnij się i przybierz ten głupkowaty wyraz twarzy, bo ta cisza źle działa na nastrój nas obojga. A wątpie, aby Cai leciał na twoje wahania nastroju... — dodaje, unosząc kąciki ust, aż w jego policzkach pojawia się zarys dołeczków. Mierzę go morderczym wzrokiem i chowam twarz w dłoniach.

— Jak ja cię nienawidzę — krzyczę w ramiona i wydaję kilka odgłosów podobnych do warczenia psa. Finna zalewa kolejna fala śmiechu, ale tym razem przypominającego raczej słynne „buahaha" złych charakterów z bajek. I nie wiem czemu, ale mój nastrój się poprawia. Jedziemy do Oslo. Może trzeba wreszcie cieszyć się chwilą? Cieszyć się życiem i „żyć do skutku"?

Wyjmuję z plecaka zeszyt oprawiony w dżinsowy materiał z kieszonką na okładce, w której chowa się ołówek, gumka i długopis. Otwieram na losowej, pustej stronie i zapisuję dużymi literami: Żyć do skutku.

Przyglądający się moim czynnościom Finn wydaje się być pod wrażeniem.

— Wczoraj powiedziałaś to przed tym, jak zasnęłaś — mówi, przywołując w myślach moje słowa. — Oczywiście omijając moją pogadankę — dodaje nieco bardziej zirytowany, ale mimo to nadal się uśmiecha. Na szczęście mu przeszło, co graniczy z cudem. Normalnie wypominałby mi to przez jakiś tydzień i powtarzał kazanie. Ten wyjazd mu służy.

Kiedy Cai wsiada do auta, wdrapuje się na tylne siedzenie i obdarza mnie tym szerokim uśmiechem, coś we mnie wybucha. Zagnieżdżona gdzieś w środku kula endorfin rozsypuje się i oblewa całe moje ciało — aż po koniuszki palców i końcówki włosów. Znika zwątpienie i strach. Jak mogłam w ogóle brać pod uwagę nieudolność tej wyprawy?

— Liv mówiła, że opracowałeś już cały czas, co do godziny, tego wyjazdu — zagaduje Cai, wyglądając do nas między siedzeniami. Puszcza do mnie oczko, a ja wyszczerzam się w promiennym uśmiechu. Może ci dwaj się zaprzyjaźnią, kto wie?

— O tak, zdecydowanie. Ale to niespodzianka, więc nie pytajcie. Wystarczy, że zaufacie moim możliwościom organizacyjnym i przywódczym. — Poprawia okulary i przybiera dumny uśmiech, jakby dokonał czegoś niemożliwego. Cai parska śmiechem, a wtedy Finn kieruje na niego pełen wyrzutów wzrok. — No co się dziwisz? Ta ameba nigdy nie daje mi dojść do głosu. — Wskazuje na mnie ruchem głowy.

— Chwila, moment! — protestuję, ale obaj już śmieją się ze mnie w najlepsze. O uszy obija mi się jakaś cięta riposta na mój temat. Krzyżuję ręce na piersi, ale mimo to z rozbawieniem przysłuchuję się ich wymianie zdań. Nie chcę wyjść na dziewczynę lubiącą być w centrum zainteresowania, ale nie przeszkadzają mi żarty na własny temat. Podchodzę do siebie z niejaką rezerwą, śmiejąc się czasem ze swojego zachowania.

— Kiedyś dostała takiego laga po usłyszeniu jakiegoś rasistowskiego kawału, że siedziała wpatrzona w przestrzeń przez ponad pół godziny. I wiesz, o co zapytała? „Dlaczego murzyni są czarni?". — Parskam śmiechem na wspomnienie tamtego dnia. Siedzieliśmy w pokoju Finna i oglądaliśmy jakiś turecki serial, a wiadomo, że Turkowie mają dziwne poczucie, że scena śmierci powinna trwać przez dwa odcinki. Z nudów zaczęliśmy sobie opowiadać żarty.

— Za to ja pamiętam, jak kiedyś w wakacje umówiliśmy się na godzinę czternastą — wspominam z satysfakcją, że trochę pośmiejemy się teraz z Finna — ale, oczywiście, Finn zapomniał i spał do piętnastej. Gdy się obudził i zobaczył jakieś dziesięć nieodebranych połączeń...

— Zawał — dokańcza przyjaciel z powagą. — Uwierz mi, że nie chcesz tego przeżyć na własnej skórze, chłopie. Normalnie poczułem się jak dzieciak, który nie odebrał telefonów od mamy. Litania przeprosin od razu i błaganie o wybaczenie... — Kręci głową, jakby przypomniał sobie straszną sytuacje sprzed kilku miesięcy. I właśnie taka była dla niego. Cai wybucha niekontrolowanym śmiechem i między spazmami wyciąga telefon. Wyszukuje mój kontakt i zmienia nazwę na:


Liv: odbierz albo zgon.


Jak zwykle wspomnienie, które miało skompromitować Finna, obraca się przeciw mnie.

Okazuje się, że nasz kierowca i przywódca nawet sporządził grafik postoi na „siusiu" i tych dłuższych — na jedzenie. Z każdą godziną krajobraz się zmienia — z górskiego i portowego w wyżynny. Widoki są piękne, ale dłuższe wpatrywanie się w przemijające drzewa i domy powoduje mdłości. Nic więc dziwnego, że załamuję się, słysząc, ile potrwa podróż:

— Do dziesięciu godzin, jeśli któreś z was nie rzygnie albo nie utrzyma moczu.

— Cai, zamienisz się miejscami? Idę spać. — Uśmiecha się lekko i skina głową. Finn zatrzymuje się na poboczu bez słowa. Wchodzę na miejsce chłopaka i układam się do snu. Zdecydowanie jest za ciasno i mija sporo czasu zanim znajduję wygodną pozycję. Cai spogląda na mnie i unosi brew. Zamykam oczy i niemal od razu zasypiam dzięki dźwiękowi silnika samochodu.



Tak naprawdę nie wiem, co mnie budzi. W pewnej chwili otwieram po prostu oczy i leżę tak jeszcze przez dłuższy czas, nie wydając żadnych dźwięków. Zauważam, że jestem okryta kocem. Do moich uszu dociera skrawek rozmowy chłopaków, a gdy słyszę swoje imię, wytężam słuch jeszcze bardziej.

— Jeżeli ją skrzywdzisz, zrzucę cię z klifu własnym rękami — głos Finna jest pełen powagi i surowy. Ogarnia mnie nagła fala miłości do przyjaciela. Troszczy się o mnie. — Liv cię polubiła i wydaje mi się, że w inny sposób niż mnie. — Do moich uszu napływa krew, a wcześniejsza czułość ustępuje złości. Powstrzymuję chęć uduszenia Finna. Czy on myśli nad tym, co mówi?

— Raczej wątpię — stwierdza Cai i praktycznie czuję gęstniejącą atmosferę.

— Chyba fakt, że jedzie pięćset kilometrów, aby uszczęśliwić nieznajomego chłopaka wystarczająco przemawia za moimi słowami.

Oddycham z ulgą. Przynajmniej nie wyznał, dlaczego tak naprawdę jadę do Oslo.

— Czy Liv nie jest taka dla wszystkich? — pyta z powątpiewaniem i mierzwi brązowe włosy. Finn milczy, zastanawiając się nad odpowiedzią, aż w końcu ze zrezygnowaniem mówi:

— Jest. Ale zależy jej na tobie.

Wstrzymuję oddech, czekając na odpowiedź chłopaka.

— Zasługuje na kogoś lepszego. — Szybko zamykam oczy, bo kieruje na mnie wzrok. Po chwili dodaje z rozbawieniem: — Na przykład na ciebie.

Parskam w tym samym momencie, kiedy Finn wybucha śmiechem. Zamykam oczy, mając nadzieję, że żaden z nich tego nie usłyszał.

— Liv jest jak moja siostra... to by było... — wzdryga się — niehumanitarne. A poza tym... — urywa i dodaje szybko: — Nieważne.

Wszystkie plotki na temat nieistnienia przyjaźni damsko-męskich zostają przez nas obalone. Jest granica między przyjaźnią a zakochaniem. My zdecydowanie zostajemy po stronie, której trzymaliśmy się do tej pory.

— Na początku myślałem, że jesteście parą — przyznaje przepraszająco Cai. Kierowca wzrusza jedynie ramionami.

— Ona po prostu potrzebuje chłopaka.

I w tym nie mogę nie zgodzić się z przyjacielem. Ale czy w tych czasach są jeszcze faceci niezwracający uwagi na wygląd?

— To raczej jakiś chłopak potrzebuje jej — śmieje się Cai i dołącza do niego Finn. Oboje zgadzają się z tymi słowami i zapada cisza. Przychodzi mi na myśl, że pora się „obudzić". Podnoszę się do pozycji siedzącej, udając zaspaną, i się przeciągam.

— Wstała nasza śpiąca królewna — komentuje kierowca i spogląda w przednie lusterko. Łapę jego wzrok i przekręcam teatralnie oczyma.

— Muszę do toalety — skarżę się i wyglądam przez okno. Przed oczami migają mi ciemnozielone plamy— las iglasty, a słońce chowa się za koroną drzew. Wzdycham z ulgą, kiedy chłopak staje na poboczu. Wszyscy wysiadają z auta, a ja pędzę susami w krzaki. Załatwiam potrzeby w dość nietypowym do tego miejscu i wracam z nową energią. Oczywiście, tak jak szybko zapalili sobie wzajemnie papierosy, tak szybko wypalili mi dziurę we wnętrznościach. Nigdy nie rozumiałam fenomenu palenia. Jak można dobrowolnie niszczyć sobie zdrowie? Tym bardziej dziwi mnie widok Finna i niosącego śmierć szluga — to wręcz niedorzeczne, aby zapalony biolchem ryzykował zdrowie, wiedząc, jakie niesie to ze sobą konsekwencje.

— Od kiedy to palisz? — pytam go z naganą i irytacją, stając przed nimi. Ledwo powstrzymuję nasilające się fale kaszlu spowodowane drażniącym dymem. Cai wpatruje się we mnie z zaciekawieniem, czekając na dalszy rozwój akcji, a Finn patrzy na mnie ze znudzeniem.

— Odkąd poziom mej irytacji, spowodowanej twoimi odpałami, osiągnął poziom maksymalny — rzuca i wypuszcza strumień dymu wprost w moją twarz. Dusząc się kaszlem, cofam się w las. Cai marszczy brwi i patrzy z odrazą na chłopaka. Rzuca papierosa w trawę, przydeptuje i rusza w moim kierunku, nawołując imię. Nie zatrzymuję się. Korci mnie, aby pobiec i zgubić się tylko po to, aby zostać na chwilę samemu. Nie chcę przebywać w ich towarzystwie. W jego towarzystwie, bo nie rozumiem, dlaczego tak mnie potraktował. Uczucie smutku i żalu oplata mój żołądek. To samotność zżera mnie od środka — dotąd Finn trzymał tylko moją stronę, nie wypinał się tyłem i nie dmuchał mi tytoniem prosto w twarz. Dlaczego to się zmienia?

Cai dogania mnie zdyszany (dziwne, przecież nie szłam aż tak szybko).

— Liv... — łapie oddech — zatrzymaj się... — Staje w miejscu i opiera ręce na kolanach, patrząc na mnie błagalnie. Coś w jego głosie zmusza mnie do zrobienia tego, o co prosi. Biorę głęboki oddech i odwracam się w jego stronę. Dotąd blada twarz zaróżowiła się z wyczerpania, a oczy wydają się pełne uczuć — różnej maści.

Cai podchodzi bliżej i chwyta mnie za ramię. Patrzę mu w oczy, które emanują zrozumieniem, jakby chciały przekazać więcej wsparcia niż najlepiej dobrane słowa. Nic nie mówiąc, przytula mnie, opierając policzek na moim czole. W tym momencie cieszę się, że jest wyższy, że jestem średniego wzrostu, bo to wcale nie hańba, a wynagrodzenie.

— On nie chciał — szepcze, nie zmieniając pozycji. Nie mam siły zadawać pytań, więc po prostu wtulam się mocniej w jego pierś. Nie powstrzymuję łzy bezsilności, która spływa po moim policzku. Bo brakuje mi tamtego Finna, tego nowego wcale nie chcę i to powoduje, że czuję się jeszcze bardziej samotna niż przedtem.

Odsuwam się od Caia, ocieram policzki skrawkami rękawów i biorę głęboki wdech. Patrzę z wdzięcznością na chłopaka, który przesyła mi pocieszający uśmiech i bierze za rękę. Kiwa głową w stronę, skąd przyszliśmy i wolnym krokiem rusza, ciągnąc mnie za sobą. Słowa z samochodu dźwięczą w mojej głowie, jak niedorzeczne podpunkty.

„Zasługuje na kogoś lepszego". Ale czy ja chcę kogoś lepszego?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro