Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.


Budzi mnie szum wiatru. Szum przepełniony bólem i rozpaczą. Ale czy wiatr płacze?

Otwieram szeroko oczy. Paraliżuje mnie ciemność. Mrugam kilka razy. Szczypię się w rękę. Jednak wciąż słyszę. Powoli unoszę głowę. Kilkanaście metrów ode mnie rozciąga się przepaść, a tuż nad krawędzią widzę zarys postaci. Co chwila unosi się ku górze szary dym. Informacje docierają do zaspanego mózgu i powoli uświadamiam sobie, że to nie wiatr mnie zaniepokoił. To nie szum mnie obudził. Gwałtownie wstaję z wilgotnej ziemi.

Postać rzuca w trawę niedopalonego papierosa i staje na krawędzi klifu. Coś w jej ruchach upewnia mnie w przekonaniu, że to chłopak.

Moje serce staje.

Ogarnia mną przerażenie.

O Boże, on chce skoczyć.

Zapada cisza. W moim gardle więźnie bezgłośny krzyk. Bezsilność zżera mnie od środka. Chcę się ruszyć i do niego podejść, ale mięśnie nie reagują na polecenia. Ten chłopak się zabije, a ja będę na to bezczynnie patrzeć.

Nieznajomy siada nad przepaścią. Jeden krzyk wydziera się z jego ust, potem głośny szloch. Dłońmi szarpie za potargane, gęste włosy. Wypuszczam ze świstem powietrze, by po chwili znów je wstrzymać. Zauważa mnie. Gwałtownie się obraca i dostrzega mnie w gąszczu krzewów i trawy. Prawie widzę, jak zastyga w bezruchu i zdezorientowaniu. Oby tylko się nie zsunął, błagam cicho Boga.

Powoli podchodzę do krawędzi. Każdy szelest stykających się trampek z podłożem przyprawia mnie o szybsze bicie serca. Wstrzymuję oddech, bojąc się, że gdy go wreszcie wypuszczę, obudzę śpiące w lesie zwierzęta.

Rozważam a) odwrót, b) skok z klifu i c) zapadnięcie się pod ziemię. I jak zwykle to serce zwycięża nad rozumem. Robię najgorszą rzecz, na jaką jest mnie w tej chwili stać — siadam obok niego. Nic nie mówię. Patrzę przed siebie, a mimo to widzę jego zaskoczenie i zdezorientowanie. Widzę, jak ociera łzy wierzchem dłoni. Widzę, jak przywdziewa maskę twardziela. Postanawiam się odezwać. Ten jeden krok może mu pomóc — pozwalam sobie w to wierzyć. I jakże złudne okazują się moje oczekiwania.

— Cześć, jestem Liv. — Podaję mu małą dłoń, uśmiechając się najszczerzej jak mogę. I dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, jak głupio te słowa muszą brzmieć w tej sytuacji. Mam ochotę przybić sobie piątkę z twarzą. Chłopak marszczy krzaczaste brwi, a na jego twarzy pojawia się żal. Zaraz skoczy przez samo patrzenie na mnie. Przełykam gorycz wraz ze śliną, ale nie cofam ręki. Pomogę mu.

— Cai — odpowiada cicho i chwyta mą dłoń. Wzdycham z ulgą, bo a) trochę mnie zaczęła boleć i b) nie wiedziałabym, co zrobić, gdyby jednak nie chciał się przywitać.

Zapada niezręczna cisza. Co mam powiedzieć, a co go nie spłoszy?

— Rick Riordan? — pyta z wahaniem, wytężając oczy, aby ujrzeć trzymaną przeze mnie książkę. Mimowolnie unoszę kąciki ust. Poruszył temat, z którego szybko nie wybrnie.

— Najlepszy autor, jaki istniał — mówię z dumą i pewnością siebie.

— Sprzeczałbym się. Tolkien to mistrz mistrzów. — Opuszcza głowę, ukrywając lekki uśmiech. I tak cię widzę, mam ochotę krzyknąć, ale w tej chwili raczej wymyślam kontrargumenty na jego stwierdzenie.

— Do czytania zniechęciły mnie stronne opisy prymitywnych rzeczy. Rick nie owija w bawełnę. Pisze ciekawie i intrygująco. A przede wszystkim wymyśla postacie, w których tylko się zakochiwać można — kwituję, stukając palcem w „Krew Olimpu" — ostatnią część serii „Olimpijscy Herosi".

— Tak, przy nim to gejem idzie zostać.

Wybucham śmiechem, patrząc na niego z rozbawieniem. Odwzajemnia spojrzenie, jednak nie potrafię niczego wyczytać z jego wyrazu twarzy. Żadnego uśmiechu. Albo potrafi zachowywać spokój, albo szczelnie ukrywa swe uczucia.

— Mogę ci polecić książkę z rozwiniętymi damskimi charakterami — proponuję, uspokajając się. Patrzy na mnie pytająco. Już prawie nie widać mokrych smug pozostawionych na policzkach. — Musisz za mną pójść w takim razie. — Na jego twarzy pojawia się lekkie wahanie, ale po chwili uśmiecha się i mówi:

— Prowadź więc.

Wstaję z ziemi i otrzepuję spodnie. Cai powtarza moje czynności. I dopiero teraz spostrzegam, że ma na sobie jedynie cienką podkoszulkę i spodnie. Rozdziawiam usta i mierzę go wzrokiem od góry do dołu.

— O Boże! Gdzie masz kurtkę?! Rozchorujesz się — wykrztuszam i szybkim ruchem zdejmuję z ramion swoją. Ten patrzy na mnie z rozbawieniem mieszanym z zażenowaniem.

— Nie wygłupiaj się — protestuje i z powrotem nakłada mi kurtkę. Nie naciskam i jedynie protekcjonalnie kiwam głową, idąc dalej. Rzecz jasna, moja wrodzona niezdarność daje o sobie znać. Kilka razy potykam się, nawet upadam, a jedyną korzyścią jest rozśmieszanie tym Caia. Polubiłam ten śmiech. I nie mam zamiaru odbierać sobie przyjemności słuchania go.

W tej ciemności nasz namiot jest prawie niewidoczny, nic więc dziwnego, że chłopak go nie zauważył. Praktycznie zlewa się z czernią nocy i widać jedynie jego zarys. Rozsuwam wejście najciszej jak potrafię, choć twardego snu Finna nikt nie jest w stanie przerwać. Gestem zapraszam Caia do środka i wchodzę za nim. Nasze ustronie jest tak obszerne, aby dwoje mężczyzn i jedna puszysta dziewczyna mogli się w nim wygodnie rozłożyć.

Gość nic nie mówi. W milczeniu wykonuje, co mu każę i siada obok. Zapalam lampę naftową. Wyciągam koc i podaję mu, aby się okrył. Robi to niepewnie, a ja w międzyczasie przyglądam się jego twarzy z ciekawością. Oczy, których koloru nie potrafię rozróżnić w tak nikłym świetle, zwracają się na mnie i patrzą z niewymowną wdzięcznością. Potargane i posklejane włosy opadają na wysokie czoło splamione licznymi krostami. Niedługo potem już błądzę myślami po niezbadanych obszarach kosmosu, tracąc kontakt z rzeczywistością. Mama często powtarza, że się „zawieszam", jednak do tej pory było to raczej wybawieniem.

Otrząsam się z letargu i włączam laptop. W dokumentach wyszukuję odpowiednie opowiadanie i kładę na jego kolanach, a sama siadam tuż obok. Nasze ramiona się stykają, ale nie zmniejszamy odległości.

Ten dębieje, patrząc na liczbę stron wyświetlonych u góry ekranu.

— Dziewczyno, ja tego nie przeczytam w godzinę...

— W takim razie zostań na noc — mówię bez namysłu. — Wystarczy miejsca. — Wygodnie układam się na poduszce i wpatruję w niego. Ten tylko kiwa głową bez przerwy, aż w końcu z rozbawieniem pyta:

— Tak po prostu przenocujesz nieznajomego gościa? Co jeśli jestem seryjnym mordercą?

— Martwiłabym się o to, gdybyś nie spytał. Poza tym seryjni mordercy raczej nie chodzą bez broni. — Kieruję na niego wzrok.

— Jaki tytuł nosi ta książka, kto jest autorem? — przerywa nagle ciszę, wypatrując nagłówka.

Zwlekam z odpowiedzią. Nie chcę zdradzać, że twórcą tych „wypocin" jestem ja.

— Dowiesz się, gdy przeczytasz — odpowiadam, tajemniczo się uśmiechając. Chłopak parska śmiechem i zabiera się za czytanie. A ja, mimo że bardzo chcę mu towarzyszyć, usypiam. Oczy się zamykają, powieki opadają. A najdziwniejsze jest to, że w obecności tego chłopaka czuję się bezpieczna. Nie zdziwiłabym się, gdybym przez sen tuliła się do jego ciepłego ramienia. W końcu duże ciała mają duże serca, a duże serca potrzebują dużo ciepła — różnie interpretowanego.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro